VII Tajemnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 – Musi udać się panienka do archiwum. Koniecznie!

Tak mówi Asia, wchodząc do pokoju luny z wózkiem kelnerskim, na którym znajduje się dzisiejszy obiad dziewczyny.

– Słucham? – pyta podejrzliwie, zakładając ramiona na piersi i dodając ostro: – Nigdzie nie idę. Już mi wystarczy Bękartów jak na jeden dzień.

Nagle omega zamiera, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Jednak Luiza jakby nie zauważając obaw kobiety, nie cofa swoich słów, ani za nic jej nie przeprasza.

– Rozumiem, luno...

Głos Asi jest słaby, gdy w jej głowie pojawia się scenariusz, w którym zostaje odsunięta ze swojego obecnego stanowiska. Scenariusz, w którym jej obecnie zazdrosne koleżanki, będą po prostu z niej kpiły. Znowu...

– Przepraszam za moją niekompetencję, luno

Po tych słowach podaje dziewczynie talerz zupy i sztućce, a kiedy ma już wyjść, zostaje zatrzymana słowami:

– To ja przepraszam. – Chwila ciszy między nimi jest napięta. – Nie przemyślałam tego co mówię. Pewnie cię uraziłam, co?

Lekki, acz przepraszający uśmiech maluje się na twarzy Luizy, która nieco zbyt późno zauważyła swoje zachowanie.

Asia wzdycha z ulgą.

– Już w porządku. Po prostu... Za bardzo przypomina panienka lunę Lilian. Ona i ja miałyśmy bardzo ciepłe i bliskie relację, choć nie usługiwałam jej.

Luiza teraz jeszcze bardziej żałuje, że strach przed Bękartami zmusił ją do wypowiedzenia tak okropnych słów.

– Następnym razem będę się kontrolować. To po prostu... Strach.

Asia jak najbardziej rozumie te słowa, dlatego pozwala sobie podejść do Luizy, która jeszcze nie tknęła zupy.

– Czy przez to nie możecie jeść, luno? – pyta, a odpowiedź, którą otrzymuje, szokuje ją.

– Luiza. Mów na mnie Luiza. Po imieniu.

Serce omegi rośnie na te słowa, zupełnie jakby słyszała Lilianę, na kilka dni przed porwaniem. Na kilka dni przed... Tragedią.

– Imiona mają moc, pamiętaj o tym – przestrzega z lekkim, acz miłym uśmiechem.

– Co masz na myśli?

– Archiwum zna odpowiedzi na twoje pytania.

Luiza z politowaniem kręci głową i wzdycha. Potem zaś patrzy w stronę okna i myśli przez chwilę.

– Ale co jeśli one tu wrócą? – dopytuje. – Jak to miejsce jest daleko od pokoju luny?

– W podziemiach.

– Boję się.

Asia zaciska usta w wąską kreskę, martwiąc się o powodzenie jej planu, jednak...

– Więc pozwól się oznaczyć twojemu mate.

– Tego boję się jeszcze bardziej – przyznaje niechętnie Luiza.

Asia aż mruży oczy na te słowa.

– Dlaczego?

– Ponieważ... Nie znam go. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo. O ile można w ogóle mówić o rozmowie między nami.

Wtedy dłonią wędruje w fałdy swojej sukni, aby wyczuć sztylet, którym została przez Doriana obdarowana. Jego chłodna powierzchnia dodaje jej dziwnego poczucia pewności siebie. Zupełnie jakby to narzędzie mogło rozwiązać problem Bękartów.

– Zgoda. Pójdę z tobą do archiwum. Musisz tylko obiecać mi, że załatwimy to szybko. Znajdziemy Grymuar Bękartów i wyjdziemy.

Różowe oczy Asi błyszczą z radości.

– Oczywiście! Wiem dokładnie gdzie on leży, więc nie zajmie nam to całego dnia!

Teraz również Luiza uśmiecha się ciepło do omegi i szybko zwraca się do blatu na którym stoi jej posiłek. Chce jak najszybciej zjeść, pójść i wrócić.

***

Omega prowadzi Luizę przez podziemne przejścia krętymi korytarzami, a dziewczyna zaczyna zastanawiać się czy w tym miejscu cokolwiek jest proste. Dopiero kiedy docierają do chyba najciemniejszego korytarza, Asia wyjmuje z niewielkiej skrytki w ścianie, latarkę. Natomiast Luiza dziwi się, że to miejsce jest tak słabo wyposażone w przedmioty elektryczne.

Mija może pięć minut, w czasie których idą jedną drogą. Prostą i w zupełności ciemną. Nagle jednak w powietrzu daje wyczuć się dziwną wilgoć oraz zapach ziemi, a miejsca oświetlane przez latarkę podsuwają młodej lunie tylko jedno skojarzenie.

– Czy to jest...

– Dawna kopalnia złota. Uważaj, bo łatwo się tu pośliznąć.

Kopalnia? Dziwi się Luiza, nieco zwalniając kroku. Jeszcze przed chwilą znajdywała się w tak cudownych i królewskich korytarzach! Skąd nagle wzięła się kopalnia? I dlaczego w takim miejscu znajduje się archiwum?

Jednak nim zdąży o to zapytać, Asia zatrzymuje się, a światło latarki oświetla teraz drzwi z litego drewna, wielkości drzewa, zamknięte przez wielką belkę przypominającą taran.

– Jak my tam wejdziemy? – pyta, czując się malutka przy czymś tak potężnym!

Asia, jakby bywała tu już tryliardy razy, wzrusza niezobowiązująco ramionami, podchodzi bliżej i... Puka. A raczej wali w drewno, krzycząc na cały głos:

– Sezamie otwórz się!!! Sezamie otwórz się!!! Sezamie...

– To jakieś tajemne hasło? – pyta Luiza, gdy kobieta milknie.

– Nie. Po prostu pracownik archiwum jest przygłuchy.

Och...

I wtedy też te dwuskrzydłowe wrota otwierają się powoli, jakby ten ktoś nie miał siły. Jednak z drugiej strony coś tak wielkiego musi być zwyczajnie ciężkie.

Mężczyzna, który się przed nimi pojawia, sięga Luizie do połowy brzucha, przez co też wysoko zadziera głowę, aby móc spojrzeć na nią oraz jej towarzyszkę.

– Nie musiałaś tak wrzeszczeć... – mówi skrzekliwie do Asi, a jego oczy zdają się błyszczeć srebrem, gdy zauważa postać omegi.

– Nie musiałam, ale nie chciałam też, by luna czekała, aż pan się łaskawie przebudzi.

Rzeczywiście... Mężczyzna wygląda jakby dopiero co wstał z łóżka. Zapewne tego miejsca nikt nie odwiedza przez długie dni, a nawet tygodnie.

– Jaka znowu luna? – starzec wydaje się oburzony. –Liliana nie żyje od wielu lat... Czemu mnie nie słuchasz?! Halo!

Ostatnie słowa wypowiada, gdy Asia zaciąga Luizę do środka nie chcą w żaden sposób rozmawiać z tym karłem i strażnikiem miejsca jakim jest archiwum.

Wielkie archiwum!

Luiza w całym swoim życiu nie widziała tylu książek w jednym miejscu, więc gdy tylko patrzy, że grube regały sięgają sufitu i są wyższe niż przejście do tego miejsca, omal nie krzyczy. Książki z niższych półek, którym jest w stanie się przyjrzeć, oprawione są w skóry i zdobione pięknymi grawerowanymi literami na grzbietach.

„Daria byłaby w raju!" – myśli i chce nawet dotknąć jednej z książek, ale szybko zostaje przed tym powstrzymana przez dotknięcie w nogę. Odskakuje.

– Jeśli nie należysz do watahy, nie powinnaś tu przychodzić, a tym bardziej dotykać tych rękopisów – mówi strażnik archiwum, stojąc przy Luizie i wpatrując w nią podejrzliwie.

– Słucham? Ale ja jestem częścią watahy. Jestem nową luną i przeznaczoną Doriana – tłumaczy wielce oburzona.

– Nieprawda. Masz sztucznie przedłużone włosy, co widać. Nie czuje na tobie zapachu sir Doriana, a tym bardziej nie wyczuwam w tobie klątwy. Oszustka! – Luiza drętwieje na te słowa, zupełnie nie wiedząc jak zareagować, gdy ten nadal woła: – Oszustka! Oszustka! Oszustka!

Wtedy jednak staje za nim Asia i grubym kawałkiem taśmy przystawionym do ust, ucisza mężczyznę tymczasowo. Jednak, gdy ten tylko odkleja ją płynnym ruchem, warczy nieprzyjemnie na omegę, zwracając głowę w jej stronę.

– Zamknij się, człowieku. Ona jest naszą luną, ale jeszcze nie została oznaczona, więc ładnie ją przeproś.

Jednak ten nie wydaje się mieć takowych zamiarów, ponieważ nagle bez słowa wymija Asię i idzie w kierunku jednego z regałów.

– A przypadkiem nie przekładałeś gdzieś ostatnio Grymuaru Bękartów?

Mężczyzna staje w półkroku.

– Nie. A co?

– Bo nie ma go tam gdzie z reguły leżał – zauważa Asia, zakładając ramiona na piersi.

– Jak to? Nie ruszałem go, przysięgam. A zanim wy się tu zjawiłyście, nie byłem odwiedzany przez nikogo przeszło dwa lata.

Luiza nie rozumie dlaczego Asia nagle wydaje się porażona słowami starca.

– To przecież nasz największy skarb! Nie mógł zaginąć, prawda?

– Pilnuję tego miejsca dwadzieścia lat – zauważa strażnik, drżącym głosem i ze srebrem w oczach. – Więc z całą pewnością zauważyłbym, gdyby ktoś przyszedł tu. Poza tym nikt poza osobami ze środka archiwum, nie jest w stanie otworzyć tych wielkich drzwi.

– Trzeba powiedzieć o tym alfie! – woła Asia w panice. – Złodziej musi zostać złapany!

– Naturalnie! Pędźcie i go poinformujcie. Może wzmocnienie ochrony pozwoli nam go jeszcze złapać. Ja przeszukam w tym czasie archiwum.

– Dobrze – mówi pewnie Asia i gnana przez powagę sytuacji, pospiesza Luizę do wyjścia. – Musimy się spieszyć. Zaginął grymuar.

Jednak młoda luna nie rozumie, że dzieło to nie było zwyczajnym rękopisem, jak cała reszta ksiąg w archiwum, ale mimo to potrafi poczuć panikę jaka dławi Asię i dlatego szybkim krokiem, wręcz truchtem, wybiega z nią z jaskini, a gdy na jej twarz pada wreszcie słońce z witrażowych okien, Asia bez pożegnania przekazuje jej osobę pierwszemu delcie stojącemu na straży i tłumaczy, by zabrał ją do pokoju luny. Zaś inny delta zostaje poinformowany o zaginięciu skarbu watahy Zaklętych, przez co również pędzi, aby dać sygnał o złodzieju szerszemu gronu.

Asia w tym czasie udaje się do samego alfy Gilberta.

***

Dorian siedzi na krześle, kiedy Luiza zostaje wprowadzona do pokoju luny przez strażnika. Delta widząc swojego pana natychmiast podchodzi do niego, mówiąc:

– Alfo! Grymuar Bękartów... Zaginął!

Panikę bijącą od mężczyzny da się wyczuć na odległość. Luiza ma wrażenie, że od tej chwili cała sfora zostanie postawiona w stan najwyższej gotowości. W końcu ta księga była dla wszystkich czymś szczególnym. Jednak...

– Spokojnie, mój drogi. – Na twarzy Doriana maluje się miły uśmiech, a jego oczy leniwie krążą po jego twarzy, jakby czegoś na niej szukał. – Zajmę się tym. Później.

– Jak to później?! – woła w panice delta, zauważając z jaką nonszalancją i beztroską odnosi się do sytuacji młody alfa.

– Poszukamy jej. Ale teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie.

I z tymi słowami przechyla się, aby móc lepiej zobaczyć sylwetkę swojej przeznaczonej, uśmiechając do niej promiennie.

– Wydawało mi się, że jako przyszły alfa powinno cię to bardziej obejść. – To mówiąc, Luiza z pogardą unosi podbródek.

– Chciałabyś, żebym coś z tym zrobił? Wydaj rozkaz, a skłonię się do stóp i go poszukam. Może nawet znajdę?

Jednak nim Luiza zdąży się odezwać, delta woła:

– Alfo! To poważna sprawa! Proszę nie robić sobie żartów z księgi spisanej przez samego wiadomo kogo.

Dorian wzdycha i bez słowa odprawia deltę machnięciem ręki, a ten jakby oburzony zachowaniem młodziaka, prostuje się i grzecznie odchodzi, aby powiedzieć o jego zachowaniu alfie Gilbertowi.

Wtedy też Luiza zostaje zupełnie sama z tym jakże zmienionym człowiekiem. Ostatnio bowiem wydawał jej się bardziej żywy.

– Dobra, a teraz powiedz mi, co tu robisz i dlaczego na mnie czekasz. – Ton Luizy ocieka zaciętością.

Jej przeznaczony wstaje z krzesła i powoli idzie w jej kierunku, z niebezpieczną wręcz nonszalancją.

– Chciałem zobaczyć cię przed wyjazdem. Czy to tak wiele?

– Jaki wyjazd? Gdzie jedziesz? Czemu nadal ze mną nie porozmawiałeś? Dlaczego nie wiem co tu robię i...

Wtedy jego palec przy jej ustach sprawia, że dziewczyna milknie.

– O wszystkim porozmawiamy jak wrócę. Czyli za trzy dni maksymalnie. Poczekaj chwilę. Poza tym od dziś będziesz spała ze mną w naszej nowo urządzonej sypialni. Co ty na...

– Nie będę z tobą nigdzie spała! Idź do diabła! – Tym razem to Luiza przerywa wypowiedź młodego alfy, na co ten czuje się jak uderzony obuchem.

– Słucham? Jakie...

– Nie! Powiedziałam, nie! Wyraźnie.

Dorian jest w tak potężnym szoku, że zupełnie odejmuje mu mowę, ale wraca mu ona, gdy Luiza chwyta go za nadgarstek i ciągnie w kierunku drzwi.

– Co ty robisz?!

– Wypraszam pana z mojego azylu. Czy tak trudno się domyślić?

– Nie zwracaj się do mnie w taki sposób. Jesteś moją kobietą! – W głosie Doriana jest zaborczość.

– A ty zachowujesz się jak rozpieszczony panicz i podejrzewam, że mam w tej chwili stuprocentową rację. Dlatego zobacz jak mądra jest ta twoja kobieta i wróć dopiero, gdy zechcesz ją przeprosisz za swoje chamstwo.

Wtedy też otwiera drzwi na całą szerokość, subtelnym gestem dłoni rozkazując mu natychmiastowe opuszczenie pokoju luny.

Dorian nawet nie waży się jej postawić, ale za to na odchodnym dodaje jeszcze:

– Nie roznieś watahy pod moja nieobecność. I uważaj z kim rozmawiasz.

– Nie będziesz mi wydawał rozkazów. Jako luna jestem tobie równa. Pa!

I drzwi zatrzaskują się przed twarzą Doriana z cichym trzaśnięciem, omal nie uderzając go w twarz. Twarz czerwoną w złości jak ogień z najgłębszego piekła.

Potem zaś odwraca się, by odejść, ale nagle zauważa, że ktoś idzie po korytarzu w jego stronę. Szybko okazuje się jednak, że to nie on jest przez tę osobę poszukiwany...

– Czy Luiza jest u siebie? – pyta dziewczyna w okularach, która została przyprowadzona do watahy razem z jego przeznaczoną. Obok niej stoi jakaś męska omega.

„Muszą być przyjaciółkami" – zauważa Dorian i próbując przyjąć łagodniejszy wyraz twarzy, kiwa jej głową, odpowiadając:

– Tak. Tylko uważaj, bo chyba jest w złym humorze.

Okularnica macha na to ręką i z gracją wymija młodego alfę, jakby ten wcale nie istniał. Kiedy zaś zamykają się za nią drzwi pokoju luny (gdzie weszła zresztą bez pukania), chłopak słyszy radosne i wręcz piskliwe wołanie swojej mate, która zapewne na widok przyjaciółki nagle z wielce oburzonej zmieniła się w rozkoszną i zwyczajną dziewczynę, którą on sam chciałby kiedyś poznać.

Ale... Czy po tym jak wróci z wyjazdu i powie jej całą prawdę, będzie mógł w ogóle na to liczyć?

***

Nadciąga północ. Luiza wychodzi z pokoju, aby udać się do łazienki. Strażnik pilnujący jej drzwi odprowadza ją tam prędko i chwilę stoi przy ścianie, czekając na jej powrót. Jednak kiedy ta wraca już do niego, z kabiny dla mężczyzn też ktoś wychodzi. I to ktoś, kto na widok Luizy aż przystaje zaskoczony jej widokiem. Dopiero po chwili zwraca wzrok na rosłego deltę, który z uznaniem kiwa mu głową.

Luiza widząc ich dziwną interakcję, czuje się jak nieproszony gość, ale nie trwa to długo.

– Lady Luiza, zgadza się? – pyta rudy mężczyzna, którego widziała pierwszego dnia po przybyciu do watahy Zaklętych. Jego długie włosy w tej chwili jednak nie są związane w prostą kitkę jak wtedy, ale za to zostały rozpuszczone i opadają mu subtelnie na ramiona.

– Tak...

– My będziemy już szli, luno. Jest późno. Rano macie zajęcia z etyki – zauważa sztywno delta, jakby mężczyzna który się przed nimi pojawił był jego największym wrogiem.

– Zaczekajcie chwilkę, sir. – Miękki tenor nieznajomego, przyprawia Luizę o dreszcz. – Chciałbym jednak skonfrontować się z przyszłą przewodniczką stada. Może uda jej się wnieść co nieco do naszego nudnego życia, przepełnionego strachem przed Bękartami?

– To absolutnie niewłaściwa pora na takie konfrontacje, gammo la Riever.

Luiza nagle wpatruje się w nieznajomego błyszczącymi oczami.

– Gammo? – pyta, jakoby wielce poruszona.

– Tak, moja droga. Jestem gammą watahy Zaklętych. Tylko gammą.

Jego ton nieco wznosi się na ostatnim słowie. Luizę to przyciąga. Jest bowiem dziwnie ciekawa, co ten mężczyzna ma jej do przekazania.

– Sir! Proszę nas zostawić – mówi z uniesieniem. – Pan później zaprowadzi mnie z powrotem do pokoju luny. Wy tylko czekajcie tam na mój powrót.

Strażnik – ewidentnie niechętny – odchrząkuje znacząco i dodaje krótko:

– Dobrze. Jednak macie tylko piętnaście minut. Jeśli jej do tego czasu nie przyprowadzicie, będziecie mieć do czynienia z młodym alfą, gdy wróci z delegacji.

– Zgoda, sir. Piętnaście minut to aż za dużo czasu – mówi słodkim tonem rudy mężczyzna, a potem zostaje już sam na sam ze swoją luną. – Może chcecie gdzieś usiąść? W bardziej ustronnym miejscu?

Luiza skina głową na te słowa, po czym zostaje poprowadzona przez korytarz i doprowadzona na balkon ze stolikiem oraz dwoma krzesłami. Na dole zaś znajduje się piękny ogród, który Luizie aż zapiera dech w piersiach, gdy widzi go oświetlonego i podświetlonego różnokolorowymi lampami.

Jednak nie to teraz zwraca jej główną uwagę, a...

– Nazywam się Albert. Albert de la Riever i jak już zauważono, jestem tu gammą.

Gamma, czyli z tego co wie Luiza, jest to potomek alfy i jego luny. Co w takim razie oznacza, że...

– Jesteś wujem Doriana.

– Tak. Zgadza się. Ale co za tym idzie, jestem również bratem samego alfy Gilberta. Jego starszym bratem. – Mężczyzna kładzie nacisk na ostatnie zdanie, ale Luiza nie rozumie jego sensu.

– Jak to... Starszym?

Albert uśmiecha się do niej i wskazuje gestem na ogród pod nimi.

– Widzisz... Jesteśmy jak kwiaty, które rosną w naszych królewskich ogrodach. Jeden wyższy od drugiego, ale to te ładniejsze zostają pochwalone i to one mogą zostać później przesadzone i rozsiane. Mlecz na przykład robi co chce, bo nie jest różą.

Luiza na tą metaforę ma ochotę się roześmiać, ale nie robi tego.

– Ja jestem takim mleczem. Mam dowolność w działaniu, jednak nie zostałem pochwalony choć wzrosłem szybciej. Nie dano mi miejsca i możliwości przedłużenia rodu. Tylko sam do dziś nie wiem, dlaczego... Co miała w sobie tamta kobieta, że po jej sparowaniu z moim bratem, to on został alfą, a nie ja. Dlaczego to on pozostał różą, a ja stałem się mleczem?

Teraz Luiza tym bardziej nie wie co jest na rzeczy.

– Nie możesz powiedzieć wprost, o co chodzi? Czemu mówisz tak tajemniczo? I co ma do tego wszystkiego luna Lilian?

Albert teraz patrzy na dziewczynę z oczami zmrużonymi, jakby raziło go światło. Po chwili zaś odchrząkuje i mówi:

– Niestety, moja pani. Tu nic nie jest proste. Nawet korytarze. – Luiza nagle sztywnieje cała. – Bo widzisz... Te potworne bestie, które nas co chwilę nawiedzają są bardzo, ale to bardzo skomplikowane. To przez nie skomplikowany jest układ budynku i cała nasza historia. To przez nie tak istotne jest, aby nasza nowa luna widziała więcej niż tylko czubek własnego nosa.

– Wypraszam sobie – mówi lekko poddenerwowana Luiza.

– Ach! No tak! Przecież ty oraz twoja przyjaciółka zostałyście porwane! Ale... – Tu jego głos staje się cięższy. – Już nie długo będziesz myślała o tym co zostawiłaś za sobą, a zaczniesz myśleć o tym, co przed tobą. Bo może to być niejaki Bękart.

Na ostatnie słowo serce Luizy przyspiesza, gdy ta cudem powstrzymuje dreszcz.

– Ale to nie o tym chciałem z tobą porozmawiać.

– Chyba na dziś już wystarczy. Jest naprawdę...

– Zaczekaj – prosi Albert, widząc jak Luiza podnosi się z krzesła. W jego tonie jest nonszalancka nuta. Zupełnie jakby miał na tę rozmowę cały czas świata. – Proszę, posłuchaj nieco o tym czym zajmuje się Dorian, kiedy ty chociażby trenujesz sobie z moją żoną. Lady Marią.

Luiza nie jest pewna czy powinna mu ufać, a mimo wszystko zostaje i z powrotem siada na miejsce.

– Wiesz czym jest TdM lub arystokracja? W tym miejscu oczywiście. Hm?

Luiza kręci głową, a Albert zaczyna:

– TdM jest skrótem od słów: tron da Mote. To coś na kształt partii politycznej, ale o złożonych poglądach i przekonaniach. Jako mate przyszłego przewodniczącego tej grupy, warto byś poznała zasady ich działania. Bo od tej chwili ty też jesteś jednym z ich przedstawicieli, więc wypada żebyś nie narobiła sobie wstydu czy nawet wrogów. Chcesz wiedzieć więcej?

Luiza czuje dziwny rytm jej serca w piesi, które mówi coś na kształt: „nie rób tego", jednak...

– Tak. Chcę wiedzieć więcej.

Albert uśmiecha się do niej zawadiacko i poprawia się, aby przejść do właściwej części historii:

– TdM są jak szlachta Polska w złotym wieku. Ich stanowiska są dziedziczne przez więzy krwi i nikt spoza tego kręgu nie może zasiadać w rządzie TdM. – Tu mężczyzna stawia pauzę, zaglądając Luizie w oczy. – Natomiast arystokrację wybiera się przez demokrację, więc każdy ma wówczas szansę stać się częścią władzy. Nawet omegi. Nawet bękarty Bękartów. Ale tu nie chodzi o to kto coś może. Tu chodzi o to, kto czego nie może. Tu chodzi o historię i tradycje, które z czasem rozleciały się w drobny mak i pozostały z tego tylko zgliszcza. A ty, luno, możesz mimo wszystko wybrać. Możesz, acz nie musisz, zostać jedną z TdM jak twój Dorian. Ale możesz również podjąć się rewolucyjnego podejścia i wybrać nas. Arystokrację. Twój głos w tej sprawie zaważy na losach całej sfory. W którą stronę pójdziesz, zależy już od ciebie, ale zanim to zrobisz, zapoznaj się z tematem głębiej. Poszukaj. Poczytaj. Zastanów się po której stronie ty chcesz być. Czyją rewolucję poprzesz. Arystokrację czy twojego słabego przeznaczonego ze szlacheckiego TdM, który widzi tylko czubek własnego nosa.

Luiza wpatruje się w mężczyznę oniemiała. Naprawdę nie sądziła, że jako wielka pani watahy... Jako luna ma na to miejsce aż taki wpływ. Że jej decyzja może być nieodwracalna w skutkach, w zależności gdzie postawi nogę.

W tej chwili jej osoba, która nigdy nie czuła takiej presji otoczenia, przez co chce po prostu wrócić do domu. Chce wyjść za Maksa Balcerowicza, urodzić mu nawet piątkę dzieci, pokochać swoją pyszną i chciwą matkę. Przeprosić ją za te wszystkie lata, w których mówiła, że jest okropna. Luiza jak nikt inny nie ma zamiaru grać w politykę i wybierać którąś ze stron.

Od tej chwili musi więc skupić się na ponownej próbie ucieczki. Nie ważne, że jej przyjaciółka zostanie tu sama ze swoim mate, porzucona przez nią na pastwę Bękartów.

Ona – Luiza – naprawdę widzi tylko czubek własnego nosa, więc czy nie pasowałaby doskonale do szlachetnego TdM?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro