X Uroczysta kolacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego samego wieczoru drzwi zamykają się za nim z trzaskiem, a związana ofiara nadal szamocze się i wyrywa, wierząc w swoją wygraną. Jednak ona nie jest świadoma, że po przekroczeniu progu tego budynku, jest już za późno na jakikolwiek upór. Jej oczy, ręce i usta są skrępowane, więc gdy Aleks prowadzi ją korytarzami watahy jej mózg szybko przestaje orientować się w terenie.

W końcu porywacz i jego ofiara zatrzymują się, po czym ta druga zostaje bezceremonialnie pchnięta w stronę podłogi, dlatego upada, ale... Nagle widzi miejsce, w którym się znajduje, co oznacza, że rozwiązano jej oczy.

Przed nią stoi wysoki, rudy mężczyzna, którego włosy związane są w kitkę. Jego strój również odbiega od norm, z jakimi ona jest zaznajomiona.

– Dobra robota, Pionku – mówi Albert, tonem wyrażającym kpinę.

– Liczę na solidną...

Jednak wtedy chłopak zostaje kopnięty w piszczel przez ciemnowłosego syna Alberta – Kornela de la Riever.

– Ta twoja regułka nikogo nie interesuje, bo tak czy owak jesteś dnem jakich mało! – grzmi. – Gdyby nie alfa i ta jego obsesja na punkcie tych bestii, już dawno twoja rodzina zostałaby zgładzona. I dobrze by było, gdybyś już zawsze miał to na uwadze.

Wtedy też młodzieniec chwyta skrępowane nadgarstki przerażonej ofiary i odchodzi z nią w sobie tylko znanym kierunku. Natomiast Aleks i Albert jeszcze jakiś czas patrzą na siebie, aż to ten pierwszy nie spuszcza wzroku, ulegle. Potem brat lafy Gilberta fuka wściekle i syczy pod nosem coś w stylu: gdyby nie on jej by tu nie było, ale Aleks nie wie co ma to oznaczać.

– Otrzymasz zapłatę – mówi wreszcie Albert, po czym również odwraca się i oddala z zasięgu wzroku młodziaka, który w tej chwili czuje się o dziwo jeszcze gorzej, niż w tamten pamiętny dzień. Jednak nie może teraz pozwolić sobie na roztrząsanie tego, ponieważ nagle w jego myślach pojawiają się rodzice, którzy zapewne tak jak on o nich, tak oni martwią się o niego.

Dlatego...

– Aleks? – woła ktoś za jego plecami, a ów głos wydaje się znajomy. Chłopak odwraca się więc, patrzy w stronę jednego z korytarzy i omal nie pada przed Darią na kolana, chcąc modlić się do Boga, że ona jeszcze tu jest. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Wszystko w porządku?

W jego oczach pojawiają się łzy.

– Tak się cieszę, że jeszcze żyjesz! – woła zachrypniętym głosem. – Tak się cieszę... Tak się cieszę...

– Ej! – Dziewczyna omal nie cofa się, gdy Aleks chwyta ją za ramiona i układa głowę na jej piersiach, jakby chcąc usłyszeć bicie jej serca. – Czyli jednak nie chciałeś wtedy nas porywać, co?

Chłodna logik w jej głosie sprawia, że Aleks odsuwa się od niej nieco i patrz w oczy ukryte za szkłami okularów.

– Nigdy tego nie chciałem, ale... Tym razem czułem, że to będzie koniec. Że jeśli doręczę was tu... Jeśli jego słowa okażą się prawdziwe, a ja... Nie będę musiał już tego robić. Nie będę musiał porywać i narażać się policji za każdym kolejnym razem. Tak mi przykro...

– Jakie słowa? – dopytuje Daria, a wtedy u jej boku staje Nataniel. Jej mate.

– Odsuń się od niego – mówi. – To okropna gnida, która nie umie trzymać języka za zębami.

– Natan? – pyta słabo Aleks, zwracając uwagę na swojego – niegdyś – prywatnego służącego. – Czyli to jednak Daria, a nie Luiza stała się tu luną...

– Co ty za brednie opowiadasz?! Daria została moją mate, a nie tego przystojnego tchórza, alfy Doriana.

Nagle oczy Aleksa otwierają się szeroko, na słowa omegi.

– Jak to?! Czyli Luiza też żyje? – W jego głosie jest nadzieja.

– Tak, a co?

– I została luną Zaklętych?!

Nagle między nich wchodzi Nataniel, warcząc groźnie na Aleksa. Chłopak jednak nie ustaje i nie cofa się.

– Tak – odpowiada Daria, jakby jej mate w tej chwili był tylko wytworem jej wyobraźni. – Ale nie podoba jej się przeznaczony. Ten niby wspaniały alfa Dorian.

Aleks mruga, silnie zaskoczony jej słowami, ale w jego wnętrzu zaczyna rozkwitać szczera nadzieja. Bo choć nikt jak na razie nie wierzy w siłę nowej luny Zaklętych, tak on jest w stanie wyobrazić sobie swoją byłą dziewczynę w akcji. Widzi jej walkę i całą krew Bękartów spływającą na marmurowe kafelki watahy. Widzi wolność każdego Zaklętego, w tym także swoją własną.

Jednak chłopak nie zdąża nacieszyć się tą perspektywą, bo nagle u boku Darii staje pewna jędzowata i wredna dziewczyna, a dokładniej siostra Nataniela – Kinga. Oraz również była partnerka Doriana.

Aleks ma więc już odejść, aby móc nadal w spokoju cieszyć się przyszłym zwycięstwem, ale...

– To twoja wina! – woła dziewczyna, której czerwone loki podskakują. Jednak kiedy Aleks nie odpowiada, idąc przed siebie, więc jej głos jest mocniejszy: – To przez tą diablicę mój Dorian zostawił mnie! Gdyś jej tu nie przyprowadził...

Jednak chłopak już znika za zakrętem i schodzi obojętnie po schodach na dół, aby zajść choć na chwilę do rodziców oraz powiedzieć im cudowną nowinę. Chociaż pewnie nie uwierzą mu i jak zawsze nazwą głupcem jakich mało.

***

Gdy atmosfera oczyszcza się z negatywnych emocji po sytuacji z omegami i Wandą, alfa Gilbert pozwala sobie wygłosić przemowę powitalną dla nowo poznanej synowej. Podczas jego przydługiego monologu, Luiza ziewa kilka razy, nie potrafiąc zebra się w sobie. Chociaż nie tylko ona jest silnie znudzona jego wystąpieniem, bo i Marta wydaje się w tym czasie zasypiać na siedząco. Tylko Dorian wydaje się w tej chwili poważny, a Wanda zachowuje się, jakby alfa wygłaszał dla niej deklaracje miłosną. Rumieni się i subtelnie zasłania swoją twarz, nie odrywając wzroku od mężczyzny.

Na szczęście po nieco ponad pięciu minutach, ów przemówienie wreszcie się kończy i alfa wznosi uroczysty toast, podczas którego Marta wybudza się gwałtownie zaskoczona jego uniesionym głosem:

– A teraz czas na toast! Za mojego syna, który wkracza na nową drogę życia i jego agresywną przeznaczoną!

– Zdrowie! – wołają wszyscy, włącznie z Luizą, która o dziwno właśnie czuje się ciepło. Jakby to nudne przemówienie jej teścia, kłótnia z teściową i wszystko co wydarzyło się do tej chwili, było czymś, co mogło pokazać jej siłę, z której sama dotychczas nie zdawała sobie sprawy.

Tak więc jej kieliszek zostaje przechylony, a przy stole zaczyna toczyć się swobodna rozmowa, gdy sztućce stukają o talerze, krojąc pieczoną szynkę z truflami, podaną dziś na stół, jako danie główne.

Jednak ta piękna i niezobowiązująca chwila nie może trwać wiecznie, zwłaszcza, gdy alfa Gilbert nagle przygląda się Luizie i porusza najbardziej niewygodny dla niej temat.

– Kiedy planujesz poddać się oznaczeniu, moja droga?

Naraz nawet Dorian drętwieje i ze złotem w oczach patrzy w stronę przeznaczonej.

– A czy powinnam ustalić jakąś datę? – Luiza odpowiada pytaniem na pytanie, na co jej teść prostuje się, wyczuwając nutę nonszalancji w jej głosie.

– Dobrze więc, Dorianie. Dlaczego nadal nie oznaczyłeś swojej mate?

Chłopak zaciska dłonie na sztućcach i stara się oddychać swobodnie.

– Możemy zmienić temat? – pyta przez zaciśnięte zęby.

– Jestem jak najbardziej za! – dodaje Luiza, po czym wkłada kawałek ziemniaka do ust.

– A ja przeciw – wtrąca Wanda, swoim zimnym i chropowatym głosem. – To w końcu za długi czasu, abyś mogła nadal chodzić jak wolna i niczyja kobieta.

– Poza tym przyciągasz sobą Bękarty – mówi z powagą Marta, za co Dorian piorunuje ją wzrokiem.

– Nawet ty jesteś przeciwko mnie?

– To poważna sprawa, bracie. I nie myśl, że byle jaka odpowiedź mnie usatysfakcjonuje.

Dorian bierze głęboki wdech i rozgląda się chwilę po zebranych. Nawet w oczach Luizy widzi strach, który on w rozumie i w pełni szanuje. Nie jest z nią powiązany stale.

– To nie jest jeszcze właściwy moment – stwierdza wreszcie, a alfa oraz Wanda mało nie mdleją.

– Co żeś...?!

– To cudowna wiadomość! – Głos Luizy zagłusza innych. – Dorian szanuje moją przestrzeń i pozwala mi się zadomowić się wśród was, aby dopiero potem móc mnie oznaczyć. Czy to nie fantastyczne rozwiązanie?

Jednak oczy alfy, Wandy, a nawet Marty błyszczą niezrozumieniem. Dlatego też...

– A właśnie! Miałabym do ciebie, alfo, pytanie. – Dziewczyna próbuje zmienić temat.

– Nawet nie...

– Co robisz w sprawie zaginięcia Grymuaru Bękartów? Bo z tego co mi wiadomo, odkąd zgłoszono jego zaginięcie ten nadal się nie odnalazł.

Wtedy też alfa chce coś powiedzieć odnośnie uprzedniej kwestii, jednak ktoś inny uprzedza go:

– Zaginął grymuar?! – woła Wanda, łapiąc się za głowę i ze strachem patrząc na swojego partnera. – Gilbercie, musimy przełożyć temat oznaczenia i skupić się przede wszystkim na tym, by odzyskać nasz skarb!

Alfa wypuszcza powietrze opanowany.

– Już wysłałem delty, by przeszukały teren sfory. Na pewno ten starzec z archiwum z zwyczajnie nie pamięta, że ktoś go wypożyczył.

– No nie byłbym tego taki pewny – mówi nagle Dorian z uśmiechem łobuza. – Ostatnio zauważyłem, że do środka archiwum można dostać się inaczej niż przez drzwi główne.

Nagle Marta krztusi się wodą.

– Masz na myśli, że złodziej dostał się tam przez... Co?

– Przez dziurę w podłodze.

– Jaka dziura?! Gdzie?! – woła spanikowana Wanda, bardziej martwiąc się o grymuar niż o cokolwiek.

– A no, taka przez którą przechodzą złodzieje.

– Czyli wiesz, kto ma Grymuar Bękartów?!

Alfa patrzy na syna podejrzliwie, nim ten ze stoickim spokojem mówi:

– Owszem. To byłem ja.

Teraz nawet Luiza drętwieje, jakby wrosła w krzesło. Niespokojna cisza zaczyna się przedłużać, aż alfa Gilbert nie chrząka, chcąc zabrać głos:

– Dobra robota, synu. Później każę omegą załatać tę dziurę, a ty otrzymasz surową karę za sianie paniki wśród naszych ludzi.

– Znając ciebie, nie będzie to bardzo surowa kara.

Tu mężczyzna uśmiecha się przebiegle, ale nie odzywa więcej, za to tym razem jego synowa wreszcie odzyskuje zdolność mówienia:

– Ale dlaczego to zrobiłeś, doskonale wiedząc, że ta księga jest ważna dla całego stada?

Wtedy ich oczy spotykają się, a tęczówki Luizy stają się lekko fioletowe.

– Cóż... Miałaś otrzymać go jako prezent, gdy tylko dasz się oznaczyć i przeniesiesz się do naszej sypialni.

Teraz uśmiech alfy jest szeroki, jak u kota, który zjadł kanarka. Tylko Luizie blednie twarz, aby po sekundzie stać się całkowicie czerwoną.

– Więc zatrzymaj sobie tę książkę, panie szantażysto! – woła oburzona i odwraca znów przodem do stołu.

Teraz całe oczy Doriana są złote.

– Myślałem, ze zależy ci na tym, by ją przeczytać.

Luiza fuka oburzona, celując widelcem w pierś przeznaczonego.

– A ja myślałam, że co do kwestii oznaczenia jesteśmy zgodni. Więc zastanów się czego chcesz.

– Chcę cię w końcu oznaczyć, ale ty jesteś najbardziej upartą osoba jaką w ogóle poznałem!

– Och! A więc udaj się do mojej matki i jej serdecznie podziękuj.

Wtedy Dorian warczy przez zaciśnięte zęby:

– Podziękuję i do tego powiem jak źle cię wychowała.

– Nie musisz tego robić. Ona i tak ci powie, że jestem najgorszym co wychowała.

Wtedy dziewczyna wstaje gwałtownie od stołu, głośno przy tym szurając krzesłem, a na koniec jeszcze mierzy Doriana spod swoich ciemnych rzęs i omal nie rzuca na niego z pazurami.

– Dziękuję za kolację. Bardzo źle się dziś bawiłam – mówi, zwracając wzrok na alfę, a potem wychodzi szybko, a cichnący krok i trzaśnięcie drzwiami jadalni jest jedynym, co słyszy Dorian. Już nawet nie zwraca uwagi na kpiący ton ojca, który mówi coś w stylu: to było do przewidzenia.

***

Luiza błądzi po korytarzach w poszukiwaniu kogoś, kto z łaski swojej zaprowadzi ją do pokoju luny. Jednak mimo ogromu watahy nie znajduje nikogo, coraz słabiej powłócząc nogami. W końcu sfrustrowana siada na ziemi, przez co wygląda jak biedna księżniczka. Ale ona wcale nie jest biedna. W jej wnętrzu pali się płomyk działania, który chce rozsadzić dziewczynę od środka, ale ta nie pozwala mu ujść.

Dlatego też po chwili zmęczona zaczyna szlochać, czując uchodzące z niej resztki życiodajnej energii.

Nie pozostaje jednak pięciu minut w tym żałosnym stanie, gdyż nagle dochodzi ją odgłos kroków oraz niezadowolone cmokanie. Luiza unosi głowę i napotyka wzrok dwójki mężczyzn. Nienaturalne kolory ich oczu ewidentnie wskazują na to, że znajdują się pod wpływem silnych emocji.

W jednym z nich szybko rozpoznaje wuja Doriana – Alberta, jednak drugiego nie potrafi zidentyfikować.

– Jak on mógł zostawić swoją przeznaczoną na pastwę samotności, nieprawda Kornelu? – pyta Albert z nutą wrogości. Zupełnie, jakby chciał rzucić się na nią, niewinną i skuloną u jego stóp.

– Prawda, ojcze. Ale... – odgłos węszenia przyprawia Luizę o gęsią skórkę. – To naprawdę jego mate?

Uśmiech Alberta jest złośliwy.

– Ponoć.

Luiza czuje, że w tej chwili jest zdana na los. Nie potrafi się odsunąć, ani tym bardziej wstać, by uciec. Dziwny paraliż zawładnął całą nią.

Wtedy też Kornel kuca i wyciąga rękę w stronę drżącej dziewczyny, która wie, że nie powinna przyjmować pomocy od tej dwójki. Zwłaszcza, że bije od nich złowroga aura.

Dlatego nie raczy się poruszyć.

– Hm? – mruczy młodziak. – A już myślałem, że jesteś bardziej odważna.

Z ust Luizy nie wydobywa się nawet słowo. Dopiero, kiedy Kornel przybliża się bardziej i raptownie łapie jej ramię, cichy skrzek opuszcza jej gardło. Ale nie może się wyrwać.

Kornel zanosi się śmiechem, a wówczas Albert odwraca się na pięcie, mówiąc krótko na odchodnym:

– Uważaj na nią. Jest cennym nabytkiem księcia.

Mina jego syna zmienia się na bardziej poważną, gdy odpowiada on:

– Myślisz ojcze, że tego nie wiem? Po prostu robię to, co właściwe w obecnej chwili.

Jednak Albert już go nie słyszy, bo odchodzi w głąb korytarza, zostawiając Luizę na pastwę ciemnowłosego chłopaka o twarzy dość przystojnej, ale razem mrocznej. Jego uśmiech poszerza się, gdy ich oczy się spotykają.

– Chyba alfa Dorian nie obrazi się, jeśli cię...

– Zostaw ją!

Nie wiedzieć kiedy i jak, Dorian nagle znajduje się między Kornelem a Luizą, która czuje jedynie jak jego dłoń otwiera się na jej ręce i puszcza gwałtownie.

Dopiero w tej chwili, automatycznie, Luiza wstaje z podłogi i cofa nieznacznie.

– No coś ty, kuzynie! Ja się tylko tak z nią droczyłem. Przecież wiem że należy tylko do ciebie, nawet mimo braku oznaczenia.

Nagle Luiza drętwieje, słysząc to. Jej dłoń od razu ląduje na miejscu nad obojczykiem, gdzie ów znamiona zostawia się najczęściej.

– Następnym razem na jakąkolwiek próbę czy najmniejszą prowokację tego typu, będziesz musiał podnieś rękawice. Bo ona jest tylko moja!

I wtedy jego dłoń chwyta nadgarstek Luizy, której przestaje podobać się takie traktowanie, ale mimo to nie wyrywa się, bo wtem zostaje pociągnięta, tak by stanąć u boku Doriana, który robi szybki krok w tył, jakby chciał schronić za swoją przeznaczoną, a nie ją chronić.

– Następnym razem zastanowisz się dwa razy...

Wtedy jego nos zaczyna błądzić w okolicach odsłoniętych ramion Luizy, która mimo że wie co próbuje zrobić Dorian, nie potrafi się ruszyć. Zaczyna nawet obwiniać o to więź, która choć jednostronna, zmusza ją w tej chwili do bycia spokojną.

Dorian otwiera usta, a jego białe i wciąż ludzkie zęby lekko zahaczają o to miejsce.

Wtedy adrenalina uderza dziewczynie do głowy, ale choć chce uciec i nie dopuścić do aktu oznaczenia, instynkt Doriana wyczuwa to, nie powalając jej nawet drgnąć. Jego silne dłonie i stanowczy chwyt są jej klatką, dlatego na ostatnie sekundy, z oczu Luizy wypływają słabe łzy, a wtedy też czuje ból, który wyrywa z niej wręcz agonalny krzyk, a wszystkie mięśnie jej ciała napinają się do granic możliwości.

Akt oznaczenia nie trwa jednak dłużej niż pięć sekund, a mimo to Luiza mdleje tuż po tym, jak Dorian prostuje się i zaczyna delikatnie zlizywać krew wypływającą z je ciała.

Wtedy Luiza już wie, że właśnie przegrała swoją grę o wolność. Teraz za nic Dorian nie pozwoli jej wrócić do Oazy.

Do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro