XII Perypetie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Luiza ma wrażenie, że jej ciało jest niesamowicie lekkie, kiedy śpi. Inaczej ma się to do chwili, gdy młoda luna uchyla powieki, po czym jej głowa zaczyna pulsować potężnym bólem, gdy światło dnia razi ją w oczy. Kiedy więc próbuje przewrócić się na drugi bok, w stronę przeciwną do okna wychodzącego na wchód, okazuje się, że żaden z mięśni nie chce z nią współpracować.

Dopiero gdy przez umysł Luizy przechodzi pytanie: „co się ze mną dzieje?", odpowiedź, która pojawia się po chwili, sprawia, że jej lewa ręka nagle sięga miejsca, gdzie... Ugryzł ją Dorian. Gdzie jej wpojony pozostawił swoje oznaczenie. Pod opuszkami palców wyczuwa więc długie wybrzuszenie, będące świeżo zagojoną raną. Blizną, która nigdy nie zniknie z jej ciała, a która do końca życia będzie jej przypominała, że nigdy już nie znajdzie swojego jedynego mate... Nie znajdzie go, bo więź wpojenia to uniemożliwia.

Wtedy też młoda luna zbiera w sobie wszelkie siły, aby już po chwili móc usiąść. Usiąść i przy tym nie zadławić się łzami bezsilności. Tak bardzo się starała. Tak usilnie walczyła o swoją wolność i co jej z tego przyszło? Ten ślad jest jej prywatną klątwą, której za nic nie złamie, a jeśli nawet znajdzie jakiś sposób, na pewno nie będzie on ani darmowy, ani bezpieczny. A już na pewno okaże się mieć poważne konsekwencje.

Wtedy drzwi jej pokoju otwierają się lekko, a przez szparę zaglądają para różowych oczu Asi, która na widok wybudzonej Luizy wpada do pokoju jak burza, a potem pada na kolana przy nogach jej łóżka.

Luiza natychmiast przestaje płakać.

– Przepraszam? – pyta ciężko zaskoczona.

– Luno! Jakie to szczęście, że jesteś cała i zdrowa! Te kreatury znów przypuściły atak na naszą watahę, kiedy wy sobie spałyście... Och! I do tego zginął ktoś z rodziny Pionka. – Tu omega bierze w płuca wdech, nim nie kontynuuje: – Ale to o tyle dobrze, że teraz nie mają już najpewniej nikogo, kto mógłby ich wesprzeć w walce z alfą i jego tyranią.

Luiza zdziwiona mruży oczy.

– Pionek? Czy ja już gdzieś nie słyszałam tego przezwiska...? – zastanawia się, mrucząc te słowa pod nosem, jednak Asia i tak daje radę je wychwycić i zrozumieć.

– Pionek, czyli nijaki Aleks Piskuła, moja pani.

Wtedy Luiza drętwieje, a jej wszelka złość na Doriana sprzed chwili, zmienia się w niepohamowaną potrzebę spotkania z Pionkiem, chociażby dlatego, że właśnie uświadomiła sobie na nowo, kto tak naprawdę powinien cierpieć za wyrządzane jej krzywy. Że to wcale nie ona powinna teraz płakać z powodu oznaczenia, a właśnie jej były chłopak. Aleks...

Oczy Luizy zmieniają kolor na fioletowe, co zauważa Asia i natychmiast cofa się, nie będąc pewną myśli swojej luny. Mimo to pozwala sobie wydukać:

– Wszystko z wami dobrze, luno?

– Jest bardzo dobrze. Czy mogę jednak prosić cię o wskazanie miejsca, gdzie właśnie znajduje się Pionek?

Omega najchętniej odmówiłaby, gdyby nie fakt, że kolor tęczówek Luizy przyprawia jej słabą i posłuszną osobę o gęsią skórkę.

Tak więc z niezadowoleniem w duszy, postanawia zrobić to, o co została poproszona i kiwa głową. Wtedy też w sekundę nogi Luizy dotykają podłogi, a ona sama staje pionowo. Asia niezadowolona wzdycha na jej entuzjazm, a potem obie wychodzą z pokoju luny, aby pokierować się ku schodom na dół.

Tak też idą one po dywanach, które zagłuszają dźwięk ich kroków, aż nie docierają do silnie zniszczonej części watahy, w której to zapewne żyją tylko omegi wraz z rodzinami. Tak przypuszcza Luiza na podstawie tego, co sama zna z watahy, w której mieszka jej tata. Tam również alfa zabraniał omegom prowadzenia lepszego życia, nawet jeśli ich przeznaczonym okaże się ktoś wyższej rangi.

Niestety ani Luiza ani Asia nie spodziewają się, że to miejsce może być nie tylko straszne pod względem wyglądu, ale także...

– Ty suko! Jak możesz?!

Luiza odwraca się, wyczuwając intuicyjnie, że te słowa s kierowane do niej. I nie myli się.

Ruda, piękna i młoda kobieta wpatruje się w nią oraz w Asię z piorunami w oczach. A gdyby spojrzenia mogły zabijać, obie już leżałyby martwe na pięknym atłasowym dywanie.

– O co jej...

– Jak możesz roztaczać wokół siebie woń mojego Doriana?!

Na te słowa twarz Asi blednie, a oddech zatrzymuje się gwałtownie w jej płucach, przez co służąca musi odkaszlnąć.

– Co, proszę? – pyta Luiza, ściągając brwi. Nie jest jednak bardzo zaskoczona spotkaniem z najpewniej byłą i zranioną kochanką przyszłego alfy. Ma nawet niemałą ochotę wyładować swoją frustrację na jej osobie. – Chcesz, to sobie do niego idź i rób co chcesz. Jego zapach też sobie zabierz, jeśli potrafisz.

Piwne oczy kochanki Doriana w szale stają się czerwone jak krew. Na sam widok jej rozjuszenia, Asia cofa się o kilka kroków i chowa za Luizę, która nieporuszona stoi swobodnie jakby mierzyła się co najwyżej z wredną osą.

– Ty nic nie rozumiesz, prawda? – W oczach nieznajomej pojawiają się łzy. – Alfa już dawno zaplanował dla niego inną przyszłość. Jedyną kobietą, która może być z Dorianem jest ta lafirynda. Córka ministra WW.

Teraz Luiza już nic nie rozumie. Czyli jednak Dorian trzyma ją przy sobie... Bo chce ją potem porzucić? Czy to dlatego postanowił na początku ukrywać to co ich łączy?

„Ale kogo to obchodzi!" – myśli dziewczyna, a wtedy czuje na nadgarstku palce Asi i jakby trzeźwieje.

– Nie obchodzi mnie Dorian. W żadnym stopniu.

Słowa te Luiza wypowiada pewnie, bo przecież cały czas ma świadomość jak to wszystko się zaczęło i kto jest tak naprawdę odpowiedzialny za jej niewolę.

– Nie wierzę ci. Gdyby tak było, w twoich oczach nie pojawiłby się błysk zawodu, a przy okazji ich kolor nie stałby się mętny. Ale... Mam propozycję.

Teraz dziewczyna uśmiecha się przebiegle, jakby planowała wywieźć rozmówczynię na manowce.

– Luno, proszę się w to nie wdawać. Pani Kinga jest...

I wtedy czerwone oczy kobiety wydają się być wypełnione płynną krwią, a powietrze wokół staje się gęste.

– Zamknij pysk, którego zresztą nie masz, bękarcie! – grzmi Kinga, a Asia zaciska swoją drżącą dłoń na materiale sukni Luizy, która jak jeszcze nigdy, czuje, że musi ochronić służącą.

– Uważaj, bo jeszcze takie jak ona zjawią się, po czym cię porwą. W zemście!

Na te słowa Kinga już przestaje się hamować i w czystej furii uderza Luizę w twarz, z taką siłą, że ta zatacza się w tył. Jednak nie zdąża zorientować się w sytuacji, gdy o wiele silniejsza od niej kobieta napiera znowu, tym razem podcinając nogi. Młoda luna pada na ziemię jak długa i pierwszy raz odkąd trafiła się w tym miejscu, silnie chce, aby Dorian wtrącił się w tę jednostronną bijatykę.

– Luno! – Oczy Asi zmieniają kolor na żółty. A gdy Kinga zauważa to, wie, że musi działać na dwa fronty. Tak więc jednym mocnym pchnięciem odpycha omegę w stronę pobliskiej ściany. Służąca uderza o nią głową i na chwilę ciemnieje je w oczach.

– Nie waż się wtrącać, bękarcie! – woła Kinga, gdy po raz kolejny rzuca Luizie cios w twarz. Jej ofiara jęczy w bólu i traci wolę walki. Ponadto kręci się jej w głowie.

– A ty... Potwórz teraz to co mówiłaś wcześniej! – Kinga dyszy ciężko, jakby przebiegła maraton. – Bo gdybyś ty i ta nowa dupa mojego brata nie pojawiły się, one nie ważyłyby się atakować. Nie byłoby teraz niespodziewanych ataków! Dorian nadal byłby mój! A pionek alfy nie czułby się tak pewnie! On z pewnością to wszystko zaplanował! On wiedział...

Tu Kinga urywa, jednak nie dlatego, że brakuje jej powietrza, a właśnie przez to, że to stało się ciężkie. Ponadto dziewczyna wyczuwa bardzo niebezpieczną aurę, która może sygnalizować pojawienie się tylko jednej osoby. Młoda omega pada więc na kolana, myśląc że w ten sposób okaże skruchę i zostanie jej darowane. Jednak to nie wystarczy. Chwyt na dekolcie sukni w pełni jej to uświadamia.

– Jak śmiałaś skrzywdzić swoją lunę? – W dobitnym głosie Martina da się usłyszeć silny gniew. Zupełnie, jakby traktował Luizę niczym boginię. – Czy wiesz co zrobi ci Dorian, gdy dowie się o tym?

Luiza spogląda na betę jednym okiem, a kącik jej ust unosi się do góry. Kinga za to wycofuje się pod ścianę ze spuszczoną głową.

– Ona przecież go nie obchodzi – mówi Kinga, zupełnie jakby chciała przekonać o tym siebie, a nie Martina. – Tak samo jak ja.

– Ty chyba nie wiesz co mówisz. To jego mate.

Tu po policzkach Kingi płyną dwie duże łzy. Kiedy te docierają do krańca jej brody, dziewczyna zrywa się i odbiega w głąb korytarza, a żałosny szloch słychać nawet po tym jak znika za rogiem.

Luiza nawet przez chwilę czuje współczucie dla tej biednej omegi, która zapewne próbowała po prostu polepszyć swój status, związując się z przyszłym alfą. To ona stanęła między nimi, nawet jeśli wszystko wydarzyło się czystym przypadkiem.

Długo jednak nie zastanawia się nad tym, ponieważ Martin i Asia podchodzą do niej prędko, zamartwiając o to, czy ich lunie nie stało się coś poważnego. Ona jednak jak gdyby nigdy nic wstaje, otrzepuje suknię i mętnym wzrokiem wpatruje się w betę.

– Zaprowadźcie mnie do pokoju i zapewnijcie Asi odpowiednią opiekę. Widziałam z jaką siłą uderzyła się w głowę.

Tylko tyle mówi, nim Martin nie bierze jej pod ramię, a kilka osób, które zza ścian przypatrywało się bójce podchodzi czym prędzej do Asi, aby przyjrzeć się jej i zapewnić opiekę, o którą poprosiła Luiza.

***

W tej chwili pokój luny wydaje się chłodny, zupełnie jakby był kostnicą. Dlatego też młoda luna poprosiła Martina, aby został z nią tak długo jak tylko się da. Beta zaproponował jednak towarzystwo Doriana, lecz Luiza za nic nie chciała się z nim spotkać. Chłopak więc domyślił się, że ta wstrętna ruda omega musiała osiągnąć swój cel. W związku z czym Martin powinien poinformować o wszystkim Doriana, ale jednak jego pani za nic nie powinna zostawać teraz sama.

Luiza wygląda w tej chwili przez okno, zza którego wiać przepiękny ogród, skąpany w blasku letniego słońca. Słońca, w którym dziewczyna bardzo chciałaby się opalać. Jej tęskne i zamglone spojrzenie zauważa Martin, siedzący na krześle po drugiej stronie pokoju i zastanawiający się kiedy informacja o bójce dotrze do Doriana.

– Luno, czujesz się już lepiej?

Przedłużone włosy Luizy spadają z jej ramion, gdy lekko obraca głowę w stronę towarzyszącego jej bety. Potem lekko kręci nią przecząco i powraca do smętnego wpatrywania się przed siebie.

Martin wzdycha.

– Uważam, że humor poprawi ci Dorian. Bo mimo...

– Nie chcę go tu. Nie chcę widzieć się z nikim, kto do tej pory sprawił mi jakąkolwiek przykrość czy przyprawił o wątpliwość.

Nagle chłopak prostuje się.

– Nie należę do takich osób? – pyta, głosem pełnym niepewności.

Ich spojrzenia krzyżują się na moment, jakby w ten sposób Luiza chciała pokazać mu swoje zaufanie.

– Nie. Odkąd tu jestem po prostu wykonujesz jego polecenia. Zamykasz mnie tu w razie ataku Bękartów. Prowadzisz na zajęcia z savoir vivre'u czy tańca. Jesteś tu najbardziej neutralną z osób.

Te słowa młodziak odbiera niejako jak komplement i aż prostuje się dumnie, czując że mimo bycia tylko prostym betą, jest w stanie zdobyć pełne zaufanie mate swojego kuzyna. Zdobyć zaufanie, na które Dorian musi ciężko zapracować, ale... Co on tam wie?

– Tęsknisz za domem? – pyta Martin po dłuższej chwili ciszy, zauważając jak często Luiza wzdycha melancholijnie, nadal wpatrzona w okno.

– A ty byś nie tęsknił, gdybyś został raptem mate jakiegoś obcego ci człowieka, a przy tym był przez niego więziony? Czy twoja wolność byłaby warta mniej niż myśl o tym, że odnalazłeś przeznaczonego?

– Och...

Teraz Martin zdaje sobie sprawę jak faktycznie musi czuć się jego luna w tej nieprzychylnej nikomu watasze. Poza tym ona wraz z e swoją przyjaciółką trafiły tu jako towar i ofiara Bękartów. Obie cudem uniknęły tego losu, co pewnie mogą odbierać za sytuację gorszą niż śmierć, jaka była im pierwotnie pisana.

Martin w kilku krokach zbliża się do Luizy, stawiając przy tym stopy tak, aby był słyszalny. Nie chce w końcu jej przestraszyć. Wtedy jednak zatrzymuje się, gdy zauważa, że na wspomnienie domu, po policzku luny płynie cicha łza, którą ta wyciera. Martin niejako żałuje nawet, że w ogóle się odzywał.

– Przepraszam. Nie powinienem był poruszać tak delikatnego tematu – duka niewyraźnie, lecz mimo to zostaje zrozumiany.

– To nic. To nie twoja wina, że tu trafiłam.

Martin przełyka ślinę ciężko, nim nie odważa się zadać następnego pytania.

– Pionek... To znaczy Aleks, był twoim chłopakiem. Idiota.

Nagle Luiza zaczyna się śmiać, jakby w życiu nie usłyszała niczego równie zabawnego. Martin ściąga brwi zaskoczony.

– Dziwne, że nazwałeś go w ten sposób. Myślałam, że on wykonuje tylko polecenie alfy Gilberta. Za to ja się wszystkim buntuję i próbuję uciec. To mnie powinniście określać idiotką.

– Dlaczego tak twierdzisz? Przecież to ty zostałaś uprowadzona, a on ślepo was tu zaciągnął. Idiotka, w twojej sytuacji, byłaby grzeczna i posłuszna.

Tu Luiza znów zanosi się śmiechem.

– Mówisz, jakbyś naprawdę w to wierzył. Gdybyś miał jakiekolwiek skrupuły, już próbowałbyś mnie stąd uwolnić.

Wtedy Luiza odchodzi od okna i podchodzi do Martina. Zatrzymując się zaledwie o dwa kroki od niego. Chłopak nie wie dlaczego nagle jej spojrzenie stało się o wiele bardziej żywe. Zupełnie jakby...

– To co powiedziałam o twojej przychylności, jest zapewne tylko kroplą w morzu.

Wtedy też młoda luna opiera głowę o pierś bety, jakby potrzebowała jego wsparcia lub chciała go w jakiś sposób przetestować. On zaś nie potrafi zachować się odpowiednio tylko odruchowo kładzie dłoń na plecach luny, która po chwili przywiera nosem do jego torsu i wciąga zapach miętowych perfum.

Martin z trudnością wydobywa z siebie głos:

– Luno, może jednak zawołam waszego mate. Zapewne wam go brakuje. Mimo wszystko jesteście...

Teraz jednak to ona odbiera mu zdolność mowy, układając palec na jego ustach i wpatrując w niego. Wyższego od niej o głowę faceta, który nigdy nie miał tak bliskich kontaktów z jakąkolwiek kobietą, a już na pewno nie z przeznaczoną jego ukochanego kuzyna i zarazem przyszłego alfy watahy Zaklętych.

– Nie chcę go widzieć. I niech dzisiejsza sytuacja z Kingą zostanie naszą słodką tajemnicą. Nie chcę by Dorian udawał przez to kogoś kim nie jest. Mogę wam zaufać?

Z tymi słowami Martin ma wrażenie że ich cielesny kontakt bezlitośnie się zmniejszył. Jednak nie jest tego całkiem pewien, bo nie z jednej strony nie wierzy, by Luiza była w stanie go uwieść, a po drugie wszystkie winy w tej chwili zrzuca na własną wyobraźnię.

Dlatego też bardzo szybko acz ostrożnie oddala się od Luizy, po czym nieświadomie staje przy ścianie. Chcąc być jak najdalej od tej kusząco wyglądającej młodej kobiety.

Kiedy więc i emocje nieco go opuszczają, Martin chrząka i próbuje się rozluźnić, mówiąc:

– Zostanie to między nami, zgodnie z waszą wolą. A teraz wybacz, luno. Muszę załatwić kilka innych istotnych spraw. Nie mogę więc dłużej dotrzymywać wam towarzystwa. Przywołam w tym celu waszą omegę, o ile ta czuję się w miarę dobrze.

I z tymi słowami beta skłania się Luizie, która z niewinnym uśmiechem obserwuje każdy jego ruch. Od chwycenia klamki aż po zniknięcie jego osoby za powłoką drzwi, które wydają się ciężkie tak samo jak powietrze wokół niej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro