XVI Zwolnienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Martin wybiega z pokoju luny, na twarz Luizy wstępuje uśmiech zadowolenia. Nawet jeśli jest to z jej strony bardzo okrutne. Młoda luna zwyczajnie chciałaby, aby Dorian uzmysłowił sobie jak bardzo niezdrowa jest ich więź. Bo nawet jeśli ona rozumie jego punkt widzenia – a przynajmniej tak myśli – uważa, że mimo wszystko porwanie to porwanie, a co za tym idzie, także jej niewola.

Dziewczyna żałuje więc po części, że Martin wybiegł z pomieszczenia za Dorianem. Bo może, gdyby nie zrobił tego, szansa na jego ewolucję, byłaby większa. Jednak nie zamierza przejmować się tym, dopóki nie okaże się, że jej koncepcja faktycznie była niesłuszna.

Mija może piętnaście minut, w czasie których Luiza oczekuje powrotu przyszłego alfy bądź bety z jakimiś nowymi informacjami. Jenak nie dzieje się tak, a wręcz przeciwnie! Gdy tylko drzwi pomieszczenia otwierają się, wzrok dziewczyny ląduje na samym alfie Gilbercie oraz jego obecnej partnerce – Wandzie. W tym momencie też, włos jeży się na jej rękach, zwłaszcza, że spojrzenia pary są nienaturalne. Obojgiem kierują właśnie silne emocje... Czyżby jej zdrada miała mieć bardziej nieprzyjemne konsekwencje niż się spodziewała?

– Luiza, zapraszamy z nami – żąda alfa Gilbert tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Dziewczyna nawet nie waży się zapytać: czy coś się stało? W końcu musi chodzić o jej skok w bok. Ale... Co się teraz z nią stanie?

To pytanie niezmiennie wiruje w jej głowię, gdy prowadzona jest schodami na coraz to niższe piętra, aż w pewnej chwili zdaje sobie sprawę, że znajduje się w podziemiach. Prawdopodobnie jeszcze głębszych niż sala treningowa Lady Marii. Luiza zaczyna więc wyobrażać sobie średniowieczne zamki. Zamki, w których znajdują się śmierdzące zgnilizną piwnice, a w nich lochy. Czy w tym jakże równie królewskim miejscu znajdują się lochy? Czy ona zostanie w takowych zamknięta?

Dreszcz przechodzi pod jej skórą, kiedy zdaje sobie sprawę, że właśnie zaczyna wyczuwać zapach ścieków...

– Gdzie mnie prowadzicie? – W jej głosie słychać nutę obawy, nawet jeśli stara się zabrzmieć spokojnie.

– Zobaczysz – mówi tajemniczo alfa. – Ale spokojnie. Wrócisz do twojego bezpiecznego pokoju luny. Przynajmniej na razie.

Ostatnie zdanie wypowiada ciszej, ale dziewczyna i tak je wyłapuje, a strach zaciska jej gardło.

W końcu piękne, wyłożone kolorową tapetą ściany kończą się, a oni wchodzą na kręte, kamienne schody otoczone ścianami z gołej cegły. Jej nagie ramiona wyraźnie odczuwają chłód tego miejsca, a przy tym nieraz omal nie wywraca się o rąbek sukni. Na szczęście ktoś był na tyle mądry, aby do ścian domontować metalową poręcz. W pewnej chwili nawet dziewczyna wyczuwa zimne, wręcz lodowate krople spływające z kamieni znajdujących się u stropu. Jedna nawet wpada jej za kołnierz sukni, wywołując u niej potężny dreszcz.

W tym miejscu brakuje jedynie nietoperzy i szczurów...

– Co to za miejsce? – pyta wreszcie, gdy strach kłębiący się w jej podbrzuszu, jest nie do wytrzymania.

– Loch Bękarta przepowiedni – odpowiada Wanda zupełnie beznamiętnie. Tak, jakby słowo Bękart było tylko słowem, a nie żywą istotą o brokatowych i przerażających ślepiach, które porywają ludzi, rozdzielając niejednokrotnie pary mate.

Co rzecz jasna potem kończy się śmiercią ich obojga...

– Ale spokojnie. On jest uwiązany i poskromiony – tłumaczy alfa. – Poza tym służy nam od dłuższego czasu. Więc nie masz się czego bać.

Te słowa jednak nie działają na młodą lunę tak, jak by tego oczekiwała para idąca kilka kroków przed nią.

I tak wreszcie całą trójką docierają do dużych wrót z drewna i niewielkim zakratowanym otworem, skąd wydobywa się białe światło. Potężny i pokryty wieloma bliznami strażnik, otwiera przejście, ale robi to tak, jakby bał się ucieczki bestii znajdującej się wewnątrz.

Gdy Luiza wchodzi do komnaty, od razu zauważa, że łańcuchy, którymi związana jest istota, są wykonane ze srebra, tak jakby miało to pomóc w poskromieniu jej. Jednak to co najbardziej rzuca się dziewczynie w oczy, to fakt, że ów Bękart jest wielki jak dwupiętrowy dom. Ma cienkie i błyszczące skrzydła wróżki, ale także przednie nogi są wilczymi łapami. Zupełnie, jakby była to niejako krzyżówka olbrzyma z elfem i wilkołakiem. Z tym, że olbrzymi czy elfy nie istnieją. Jednak nim Luiza dochodzi do jakichkolwiek konkluzji, po komnacie rozchodzi się głos alfy Gilberta:

– Bękarcie przepowiedni! Otwórz oczy i spójrz na tę, którą tu sprowadziliśmy, zgodnie z twą wolą.

Po tym poleceniu słychać odgłos łańcuchów przesuwających się po kamiennych płytach, a wtedy stwór wydaje się prostować, co za tym idzie, otwierając oczy błyszczące brokatem. Jednak jest to brokat w kolorze tak ciemnym, że wygląda dosłownie jak nocne niebo. Luiza nie może wręcz oderwać wzroku od istoty o tak boskim spojrzeniu. Ma wręcz wrażenie, że te oczy widziały więcej, niż ona zobaczy przez całe swoje życie.

O ile w ogóle uwolni się z tej przeklętej watahy.

– Ach! – Echo roznosi się po komnacie parę razy, nim Bękart mówi dalej: – Lepota, Luiza.

Lepota...

To słowo momentalnie kojarzy się młodej lunie z czymś, lecz o dziwo nie potrafi dopasować go do sytuacji czy osoby... Ale ma pewność, że gdzieś już je słyszała.

Bękart jednak nie daje jej dłuższego czasu do namysłu, bo znów porusza łańcuchami i niejako przybliża się do przybyłej trójki. Tylko po to, by lepiej przypatrzeć się samej Luizie.

– No, no, no... Ona wiedziała, że się tu pojawisz.

– Ona? – zapytuje Wanda i z niepewnością spogląda na alfę. Ale i on wydaje się nie wiedzieć co istota ma na myśli.

– Ona! Wielka Lepota! Lepota wszelkich króli i królowych! To właśnie jest jej niezwykłość.

Tu Bękart wydaje się cały trząść. Dygotać, jakby co w niego wstąpiło. Luiza jak na zawołanie chce uciec, ale... Nie może poruszyć nawet palcem u stopy.

– Zostań tu, o pani! Zostań. Albowiem są tajemnice, których nie sposób wyjawić przy większej publice.

Po czym nagle, jakby znikąd, pojawia się malutki, świecący pyłek. Luiza śledzi go uważnie, a wtedy ten rozbija się o alfę Gilberta i Wandę, którzy naraz krzyczą:

– Ach! Nic nie widzę! Co się dzieje?! Moje oczy! Nic nie słyszę! Moje uszy! Pomocy...!

Jednak po chwili wystraszona dziewczyna zauważa, że oboje zaczynają znikać, stając się coraz bardziej przezroczystymi. Tak samo również cichną ich głosy i wszelkie wołanie o pomoc.

Jej serce zaczyna więc bić z podwójną siłą. Jest jak bębniarz walący w płócienną płachtę bębna. Tą cienką płachtą zdają się być żebra. Ma wrażenie, że jej serce za chwilę wyrwie się na wolność...

– A teraz posłuchaj, moje dziecko – mówi Bękart, znów poruszając się, a łańcuchy wraz z nim. – Jesteś wyjątkowa. Na świecie jest w tej chwili zaledwie ośmiu takich jak ty. Ty zaś jesteś jedyna w tym kraju.

Luiza przez cały czas próbuje wyrwać się odrętwieniu, które zapewne spowodowane jest magią Bękarta, a niżeli strachem, jak sądziła jeszcze sekundę temu.

– Jesteś tak zwaną białą alfą! Niesamowicie potężną istotą. Jesteś silniejsza niż piątka męskich alf razem wzięta. Jeśli będziesz zaś chciała, możesz zwiększyć swoje predyspozycje i stać się czołową istotą wśród nadprzyrodzonych w tym kraju.

Luiza może i chciałaby zapytać, co bestia przed nią ma na myśli, jednak głos więźnie jej w gardle tak bardzo, że nie potrafi nawet otworzyć ust.

Tak więc Bękart mówi dalej:

– Nie możesz jednak przemienić się w swoją białą postać przy tych ludziach tutaj. Oni od razu będą wiedzieli kim jesteś. A to doprowadzi do twojej zguby. Musisz pamiętać, że to właśnie ty i twoja więź z młodym alfą... Alfą Dorianem, sprawi że wataha Zaklętych wyzwoli się! Miria nie będzie miała już nad wami żadnej władzy. Jej koniec zbliża się wielkimi krokami, a nasz początek jest tuż-tuż! My Bękarty wkrótce znów ujrzymy światło dzienne! Światło, którego zapewne i ty dawno nie widziałaś. Wszyscy jesteśmy bowiem tacy sami...

***

Po wyjściu z podziemia, Luiza ma miękkie nogi. Wanda i alfa Gilbert powrócili do niej, kiedy tylko Bękart skończył mówić, a potem... Dławić się jakby wszystkim tym, co przeszło mu przez gardło.

Jednak po tym, co powiedział on o jej wyjątkowości oraz przeznaczeniu, sprawiło niejako, że czuje jeszcze większą potrzebę, aby wrócić do domu. Do rodziny. Do Oazy, gdzie miała tylko jedno zadanie. Poślubić Maksa Balcerowicza i zdobyć większy majątek dla matki.

Teraz jednak nie ma pojęcia jakie wyzwania będą czekały na nią w najbliższym czasie. Może będą to nie tylko zmagania z niepokonanymi Bękartami, ale jeśli będzie to coś innego, to Luiza wolałaby jednak wiedzieć... Z czym przyjdzie jej się zmierzyć.

Miria...

Takie słowo wypowiedział Bękart przepowiedni, ale nie wyjaśnił kim lub czym jest Miria. Może to kolejny Bękart wielkości dziesięciopiętrowego bloku mieszkalnego? A może jeszcze gorszy stwór, wychodzący z pyłkowego portalu do innego świata.

Tak myśli Luiza o tej nazwie, dopóki w końcu przy rozstaniu z alfą i luną watahy Zaklętych, nie odważa się mimo wszystko zadać im o to pytania:

– Kim lub czym jest Miria?

Oboje wręcz prawie potykają się, kiedy tylko słyszą tę nazwę. Jednak to alfa staje się wręcz biały jak ściana, kiedy odwraca się do synowej i lustruje ją od góry do dołu, jakby chciał upewnić się, że może jej cokolwiek na ten temat zdradzić.

– Jest czarownicą – odpowiada krótko Wanda, tonem tak lodowatym i nieprzyjemnym, że Luiza dochodzi do wniosku, że to prawdopodobnie nie było stosowne pytanie.

– Wando... – warczy alfa, jednak ta go nie słucha.

– Ale więcej na jej temat, wyczytasz w grymuarze Bękartów. O ile Dorian w końcu ci go da.

Po czym kobieta oddala się szybkim krokiem w stronę najbliższych schodów, a alfa idzie za nią dopiero po tym, jak jego brązowe oczy z czarnymi plamkami, jeszcze przez chwilę (na pozór współczująco) spoczywają na Luizie, nadal nie wiedzącej co powinna począć.

Aż nie wchodzi do pokoju luny...

Tam zaś na krześle, przy jej maszynie krawieckiej, siedzi Dorian z głową spuszczoną ku podłodze. Jego przeznaczona staje jak wryta, przypominając sobie sytuację sprzed kilkudziesięciu minut.

– Hej – mówi młodziak, nadal omijając ją wzrokiem.

– Czego tu szukasz i kto pozwolił ci tu w ogóle wejść? – pyta dziewczyna, zupełnie jakby ten nigdy wcześniej tego nie robił.

Dorian nieznacząco fuka.

– Chcę powiedzieć ci coś, co z pewnością bardzo cię ucieszy.

Te słowa sprawiają jednak, że zamiast ciekawości, Luiza staje się czujna. Jakby sądząc, że Dorian chce podłożyć jej bombę.

Jednak...

– Pozwolę ci wrócić do domu. Do rodziny.

Luiza omal nie skacze z radości na te słowa. Jeśli bowiem tak się stanie, będzie mogła przeprosić wszystkich swoich bliskich i będzie mogła zacząć życie od nowa. Zupełnie tak, jakby nigdy nie trafiła do Zaklętych. Jakby cała jej przygoda w tym miejscu byłą tylko snem.

Ale...

– Dlaczego i jak chcesz to zrobić? Przecież wszyscy myślą, że jestem twoją mate. Nie domyślą się prawdy gdy odejdę?

Dorian jednak wzrusza ramionami i bez jakichkolwiek emocji, mówi:

– To nieistotne. Nie dla ciebie.

– No raczej, że nie powinno mnie to interesować, skoro mam być wolna. Ale co z tobą?

Tu Dorian wydaje z siebie dźwięk podobny do śmiechu. Jednak bardziej przypomina on skrzek.

– A co ty do mnie masz? Czemu ja interesuje cię w tym momencie bardziej niż twoja wolność? Przecież mnie zdradziłaś.

– No, tak. Masz rację.

I w tych dwóch krótkich słowach, ujmuje całe swoje podejście do Doriana oraz ich jakkolwiek pojętej więzi wpojenia. Faktycznie, nie interesuje się tym w ogóle.

Wtedy też młody alfa wstaje z krzesła i dopiero wtedy jego piwne oczy spoglądają na Luizę, zupełnie jakby wyrwano mu serce. Te oczy są zimne jak ciekły azot, co dziewczyna zauważa jeszcze wyraźniej, kiedy ten przechodzi obok niej, otwiera drzwi i bez jakichkolwiek słów pożegnalnych, wychodzi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro