1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

^Courtney^

Samotne noce. Codzienne koszmary. I nikogo kto by przy tym był. Nikogo, kto by mnie budził i przytulał. Pocieszał i całował. 

Tydzień. Minął już tydzień, odkąd Matthew wyruszył do watahy Inżyniera i przepadł. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Hopper wyjechał wraz z nim, dlatego codziennie odwiedzam jego mate Monicę. Cudowna kobieta. Pełna uśmiechu, szczęścia i spontaniczności, przez co muszę ją uspokajać. Może ciąża tak działa na każdą osobę? Westchnęłam głęboko i spojrzałam przez okno na niebo pełne gwiazd. Pojedyncze chmury przysłaniają księżyc, aby po chwili znów pozwalać rozświetlać mu las. Jest po północy a ja nie potrafię spać. Każdej nocy śni mi się śmierć Matthew. Każdej nocy budzę się, nie mogąc oddychać. Każdej nocy biorę koszulkę alfy, by móc spokojnie zasnąć. 

Co to oznacza? Miłość? Przyzwyczajenie do jego obecności? Westchnęłam ponownie i spojrzałam na łóżko. Czas by się położyć. Z tą myślą podeszłam do łóżka, jednak nie zdążyłam się położyć. W sypialni pojawiła się szamanka.

- Ubieraj się. - powiedziała. Wiedziałam co to oznaczało. Nie czekając na nic, pobiegłam do szafy. Ubrałam spodnie i jakąś bluzę alfy. Torbę miałam już wcześniej spakowaną. Wzięłam ją w rękę i podeszłam szybkim do Elizabeth, która złapała mnie za wolną rękę i pociągnęła. W szybkim tempie opuściłyśmy dom i kierowałyśmy się do lasu. Nie zdążyłam nawet ubrać butów, przez co czułam najdrobniejszy kawałek ziemi. 

- Czekaj! A co...

- Napisałam list i podłożyłam go Robertowi pod drzwi. Zrozumie. A teraz musimy się spieszyć. - odpowiedziała kobieta. Nic nie powiedziałam Monice. Nie chcę, żeby się martwiła, ale nic już nie mogę zrobić. Jeśli tu zostanę, wystawię się na niebezpieczeństwo. Wtedy pociągnę za sobą Matthew a na koniec całą watahę. Weszłyśmy do lasu. Poczułam, jak gałęzie wbijają mi się w stopy, jednak postanowiłam to przecierpieć. W połowie drogi kobieta stwierdziła, że nadszedł już czas mojej tymczasowej ślepoty. Obok niej pojawił się jakiś mężczyzna.

- Pamiętaj. Odzyskasz wzrok zaraz w domu mojej siostry. Żebyś nas nie zatrzymywała Artur weźmie cię na ręce. Później i tak skasuję mu pamięć dzisiejszej drogi. - powiedziała. Pokiwałam głową. Podała mi wodę w małej szklanej butelce, którą wzięłam.

- Musisz to wszystko wypić. Szybko. - rozkazała. Wyjęłam korek z szklanej butelki i wypiłam całą zawartość. Podałam jej pustą butelkę i rozejrzałam. Z każdą sekundą wszystko stawało się rozmazane, by na koniec przyjąć czarny kolor. Mrugałam oczami, jednak nic to nie dało. Czułam,  że moje serce przyśpieszyło swój rytm. 

- Szybko Artur. Bierz ją na ręce i idziemy. Przed nami długa droga. - usłyszałam głos przed sobą, więc skierowałam tam stronę. Nagle poczułam jak odrywam się od ziemi. Zareagowałam krzykiem i machnęłam rękami, aby złapać się mężczyzny. 

- Cholera. Nie lepiej byłoby dać jej coś na sen? - usłyszałam jego pełen irytacji głos. Możliwe, że przypadkowo go uderzyłam w twarz. 

- Nie. Nie marudź i chodź za mną. - nie słuchałam już ich. Nie było sensu. Mam nadzieję, że Robert rzeczywiście zrozumie moją ucieczkę i przekaże Minnie, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Musi też wytłumaczyć wszystko wilkołakom z watahy. Jeśli prawdą jest to, co mówił mi Matthew... zaczną mnie szukać, gdy się zorientują, że zniknęłam. I narażą się przy tym na niebezpieczeństwo. 

Ciekawi mnie też siostra Elizabeth. Jaka jest i jak będzie się zachowywać w stosunku do mnie. Nagle poczułam mdłości. 

- Dobrze się czujesz? - usłyszałam głos Elizabeth. Obróciłam głowę w prawo, mając nadzieję, że przynajmniej patrzę w jej stronę.

- Trochę mnie zemdliło. Dlaczego? - zapytałam. 

- Przeszliśmy przez portal. Jeszcze kawałek i będziemy na miejscu.

- Portal? To jak inne wilkołaki... - tym razem przerwał mi mężczyzna.

- Portal. Takie coś. Magiczne coś. Przeszliśmy przez niego, tylko dlatego, żeby szybciej znaleźć się na miejscu. Nie jesteśmy w innym wymiarze, czy w innym czasie. Nie bój d... tyłka. - poprawił się szybko. Ile ironii musi być w tym człowieku... Nagle poczułam jak spadam. Upadłam na ziemię i jęknęłam cicho.

- Co ty robisz choleryku jeden?! Teraz pomóż jej wstać! - usłyszałam krzyk kobiety i cichy jęk mężczyzny. Poczułam ręce na mojej talii, które mnie podniosły i postawił normalnie na ziemi.

- Żałuj, że jesteś moim wnukiem. Nie będzie czekoladek ani mleczka na dobranoc tylko mocny kop w dupę i czytanie księgi. - usłyszałam głos kobiety. A więc to jej wnuk. Ciekawe. 

- Dobrze Courtney. My nie możemy podejść. Musisz zrobić pięć kroków do przodu i dotknąć drzwi rękami. - powiedziała Elizabeth. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do przodu, licząc kroki. Przy trzecim, wyciągnęłam ręce przed siebie, aż w końcu natrafiłam na drzwi. Opuściłam ręce i czekałam. Usłyszałam otwieranie drzwi. Zadrżałam, gdy ktoś podniósł moją dłoń i nakłuł palec. Wiedziałam po co to. Sprawdzenie. 

- Wejdź dziecko. - usłyszałam. Zamrugałam parę razy i zrobiłam krok do przodu. Kobieta poprowadziła mnie i kazała mi się nie ruszać.

- A teraz wypij to. Wystarczą dwa łyki. - powiedziała, podając mi w rękę szklankę. Westchnęłam i wypiłam trochę. Czułam, że kobieta zabrała mi szklankę. Zaczęłam mrugać, gdy przed moimi oczami  zaczęły pojawiać się białe, rozmazane plamki. Po kilku minutach widziałam już wszystko, jednak trochę niewyraźnie. Jakbym potrzebowała okularów, ale zapomniałam ich założyć.

- To trochę potrwa. Usiądź. Kawki, herbatki? A może coś mocniejszego? - spojrzałam na nią zaskoczona. Kobieta wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Uśmiechała się szeroko i czekała na moją odpowiedź, jednak czułam się przytłoczona przez utratę i ponowne odzyskanie wzroku.

- Dam ci whisky. Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę i sobie poplotkujemy. - otworzyłam szeroko usta chcąc zaprzeczyć, jednak kobiety już nie było w pobliżu. Świetnie. Jeszcze mnie upije.


Witam w drugiej części.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro