23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

^Courtney^

Po bajce nie pozwoliłam alfie wrócić do gabinetu. Nie chcę, aby po naszym powrocie do watahy, od razu zajął się papierami. Nie oto tu chodzi. Dlatego wpadłam na pomysł, aby zrobić piknik. Piknik dla całej watahy. Dlatego jestem na nogach od samego rana. Matthew nie był zadowolony z tego pomysłu. Nie chodzi o piknik. Ale o moją pobudkę. Myślałam, że jest do tego przyzwyczajony, skoro sam wstawał wcześniej, ale to jest facet. Facet zawsze znajdzie powód do swojego niezadowolenia i dłuższego leżenia w łóżku. A mówią, że kobiety są kłopotliwe. 

Do pomocy w przygotowaniu pikniku zgłosiło się dużo osób. Wataha nie jest mała. Pierwszy pomysł polegał na przenoszeniu stołów i krzeseł, jednak zrezygnowałam z niego. Powiedziałam, że koce będą najlepsze. I oczywiście duża ilość jedzenia. Mężczyźni byli odpowiedzialni za znalezienie miejsca, aby wszyscy byli blisko siebie. Mam nadzieję, że im się to udało. Matthew poszedł z nimi. Mogę nawet stwierdzić, że został do tego zmuszony. 

- Luno, do czego to zapakujemy? - spojrzałam na młodą dziewczynę. Przewróciłam steka na drugą stronę i uśmiechnęłam się delikatnie.

- Będziemy musiały przykryć folią aluminiową mięso... Gdy wilki wrócą, każę im przenieść dwa, a najlepiej trzy stoły na dwór. Zrobimy szwedzki stół.

- Składający się głównie z mięsa. - na odpowiedź kobiety, zaśmiałyśmy się. W kuchni znajdują się dziewczyny, które były ze mną w watasze Alfreda oraz osoby, które chciały pomóc. Kuchnia pęka w szwach. Ja zajmuję się stekami, które wychodzą mi ponoć idealnie. Wilkokrwiste podzieliły się, między sałatkami i ziemniakami. Mam nadzieję, że jedzenia wystarczy dla każdego.

- Musimy pilnować, aby nikt nie wziął podwójnej porcji steka. - powiedziałam, smażąc kolejnego. 

- Luno? Mogę w czymś pomóc? - spojrzałam w dół. Obok mnie stała może ośmioletnia dziewczynka o rudych włosach i niebieskich oczach. Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Oczywiście kochanie. Będziesz mogła zawijać steki w folię, a później dać je do reklamówki. Co ty na to? Pokażę ci, jak to się robi. Sheri, popilnuj proszę steków. - powiedziałam, biorąc dziewczynkę za rękę i zaprowadzając ją do wolnego miejsca przy stole. Pomogłam jej usiąść na krześle, po czym urwałam kawałek folii, czy tak zwanego złotka. Wzięłam pięć steków i pokazałam dziewczynce, jak ma to robić. Widząc jej szeroki uśmiech, sama się uśmiechałam. Jak każdy w kuchni. 

- Później wkładasz do woreczka i gotowe. Urwę ci kilka kawałków, aby było wygodniej. 

- Ja to zrobię luno. I dziękuję. - powiedziała Sheri, podchodząc do nas. W kuchni nastała cisza. Każdy obserwował nas.

- Za co mi dziękujesz?

- Zmieniasz nas. Może i nawet tego nie zauważasz, ale odkąd alfa lunę odnalazł, jest szczęśliwszy i... mniej wybuchowy. Każdy się uśmiecha, czuje bezpieczniejszy i pełniejszy. Byliśmy wszyscy blisko, jednak twoja osoba sprawiła, że jesteśmy sobie jeszcze bliżsi.  

- Sheri, dziękuję za te słowa. Cieszę się, że nie czujecie się źli... Bo jestem człowiekiem. Na początku bałam się wszystkich, ale teraz wiem, że jesteśmy rodziną. Dlatego nie chcę, abyście mnie tytułowały. Mam na imię Courtney i pragnę, aby każdy się tak do mnie zwracał. - powiedziałam głośno, patrząc na każdego. Kobiety uśmiechnęły się szeroko i pokazując szacunek, skinęły głową.

- Stek! - krzyknęłam, czując lekką spaleniznę. Przewróciłam mięso na drugą stronę i westchnęłam, widząc spaloną część.

- No cóż. Ten zapakujemy osobno i damy go alfie. - stwierdziłam. W kuchni rozbrzmiał śmiech kobiet. Nucąc piosenki, śmiejąc się i rozmawiając na wszystkie możliwe tematy, zabrałyśmy się do dalszej pracy. 

Po kilku godzinach, jedzenie było gotowe. W między czasie powiedziałam, aby stoły zostały przeniesione na dwór. Zrobiłyśmy szybko porządek w kuchni, wzięłyśmy jedzenie po czym skierowałyśmy się na dwór, gdzie czekał na nas alfa. Widząc, że trzymam dużą miskę z sałatką, podszedł i zabrał mi ją. 

- Hej! Oddaj. - powiedziałam, jednak usłyszałam jego śmiech. 

- Kierujcie się na pole treningowe. Wszystko jest tam gotowe. Nie rozumiem tylko, po co stoły. - złapał mnie za dłoń i dając całus w usta, skierowaliśmy się powoli w stronę pola. 

- Zrobimy stół szwedzki. Lepsze to niż jedzenie na kocach. 

- Dobry pomysł. Muszę powiedzieć, że się zmieniłaś. - powiedział po chwili.

- W jakim sensie? - spojrzałam na bruneta, nie wiedząc dokładniej, co ma na myśli. 

- W bardzo dobrym sensie. Dopiero co wczoraj wróciliśmy do watahy, a dzisiaj robimy piknik. Można go nazwać piknikiem zapoznawczym. 

- Nie pomyślałam o tym w ten sposób. Chciałam, aby wszyscy spędzili miło czas. - mężczyzna zatrzymał się. Odwróciłam się przodem w jego stronę.

- Cieszę się, że mam taką cudowną lunę. - powiedział i nie mówiąc nic więcej, skierowaliśmy się w stronę pikniku. Po kilku minutach, mogłam zobaczyć, jak wygląda miejsce przyszykowane przez płeć męską. Nie oszukujmy się. Faceci czasem nie bardzo nadają się do takich rzeczy, szczególnie wilki. Ale szczerze? Lampki wiszące na drzewach, świeczki na kocach... Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zobaczyłam niepewną minę nie tylko Matthew, ale i reszty osób. 

- Jest pięknie. - powiedziałam głośno. Mój mężczyzna westchnął cicho. Zabrałam mu miskę, którą poszłam położyć na stół. Rozejrzałam się, sprawdzając czy wszystko mamy. Zaskoczyły mnie różne gry planszowe i cicha muzyka, która rozbrzmiewała w tle. 

- Możemy wyłączyć muzykę? Lepiej będzie bez niej... Jak myślisz? - skierowałam pytanie do Sheri. Kobieta pokiwała delikatnie głową, po czym się oddaliła. Mam nadzieję, że nic nie zepsuje nam tego dnia. Do zmierzchu jest jeszcze dużo czasu. Westchnęłam delikatnie i odwróciłam się przodem do jedzenia. Rozchyliłam usta, widząc brakujące rzeczy. Talerze. Rozejrzałam się. Wszyscy byli zajęci rozmową. Postanowiłam nikogo nie wyręczać, dlatego wymknęłam się cicho i poszłam w stronę domu. Skoro chciałam zorganizować piknik, musiałam zrobić wszystko, by niczego nie brakowało. Przy okazji przyniosę jakieś napoje i piwa, jeśli takowe znajdę. Weszłam szybkim krokiem do kuchni. Zaczęłam przeszukiwać każdą szafkę, szukając plastikowe talerze. Jeśli ich nie znajdę, będę musiała wziąć obiadowe. Przekopałam wszystkie szafki w kuchni i westchnęłam głośno, spoglądając w górę. Zmarszczyłam brwi. Nie wierzę. Kto normalny daje plastikowe talerzyki na szafkę? No kto? Co z tego, że są one zapakowane... Wzięłam krzesło, dzięki któremu miałam nadzieję sięgnąć po potrzebne rzeczy. Przeliczyłam swój wzrost. Stanęłam na blat i stając na palcach wyciągnęłam rękę w górę. Uśmiechnęłam się szeroko, czując folię pod palcami. 

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam głośno. Wystraszona straciłam równowagę. Czułam, jak spadam w dół. Na szczęście, nie uderzyłam w nic, bo zostałam złapana. Spojrzałam na intruza.

- Popierdoliło cię do reszty?! - zapytałam krzycząc.

- Courtney, słownictwo. Co ty tu robisz? 

- Sięgałam po talerzyki. Nie widać? Czemu nie ma cię na pikniku? - zapytałam, patrząc prosto w oczy brata. Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Bo zauważyłem, jak pewien kurdupel się wycofuje. Postanowiłem pójść za nim. - odpowiedział. 

- Idź się udław. - powiedziałam cicho. Wzięłam talerzyki do ręki, wychodząc z kuchni. 

- Poczekaj siostra! Wezmę ich więcej. - pokiwałam głową. Zwolniłam kroku, ale nie zatrzymałam się. 

- Miałaś poczekać. 

- Przecież czekałam. A teraz chodź. Matthew pewnie się martwi. - powiedziałam. Kiedy weszliśmy na polanę, zauważyłam alfę, który rozglądał się chaotycznie na wszystkie strony. Jeszcze trochę, a będzie kazał mnie szukać. Unikając tego, podałam talerzyki Thomasowi i podbiegłam do wystraszonego bruneta, przytulając go mocno.

- Gdzieś ty była?

- Po talerzyki. Wróciłabym szybciej, gdyby ktoś nie dał ich na szafkę. - wymruczałam pod nosem końcówkę zdania. 

- Dobrze. Skoro wszystko już mamy, to możemy zaczynać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro