24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

^Matthew^

Nie myślałem, że tyle osób zgłosi się do pomocy przy pikniku. Zajęło nam kilka godzin, aby ustawić idealnie koce. Podzieliliśmy się na kilka grup. Ja wolałem wieszać lampki na drzewach, niż męczyć się z kocami. Słyszałem przekleństwa, gdy przez wiatr koce zaczęły się rozwalać. Zaśmiałem się cicho. Będę ten dobry i pomogę im. Spojrzałem na Hoppera, który miał ochotę śmiać się głośno. 

- Znajdzie w lesie jakieś kamienie. Połączymy te koce w jeden duży. Na końcach położymy kamienie a w środku jakieś świecidełka. - powiedziałem. Później wszystko poszło szybko. Każdy był ciekaw reakcji Courtney na przygotowane miejsce. Poszedłem powiedzieć ukochanej, że wszystko już jest przygotowane, jednak nie wiedziałem, że będziemy musieli przenieść stoły. Nie wiem po co one, ale nie pytałem. Kolejną godzinę spędziliśmy na ustawianiu mebli. Dosyć długo, ale było warto się męczyć. 

Kolejnym moim zadaniem było przyprowadzenie Courtney i reszty dziewczyn. Cały czas jestem zdania, że moja mate nie powinna nosić żadnych ciężkich rzeczy, dlatego zabrałem jej miskę. Oczywiście trochę pomarudziła, no ale... Kimże by była kobieta, gdyby nie miała czegoś do powiedzenia. Widziałem spięte ciała wilków, gdy Courtney zobaczyła naszą ciężką pracę. Każdy chce, aby ich luna była szczęśliwa i zadowolona. Sam czekałem w napięciu na jej reakcję. Ku naszej uldze spodobało jej się. Uśmiechnąłem się szeroko. Obserwowałem moją mate, kiedy podeszła do stołu. Uspokoiłem się, widząc ją rozmawiającą przez chwilę z inną kobietą. 

- Mogę porozmawiać? - spojrzałem w bok. Zdziwiłem się widząc Elizabeth. Jeszcze się nie przyzwyczaiłem widząc ją w młodszej wersji. Pokiwałem głową, odchodząc z wiedźmą w oddalone miejsce.

- Tak więc, o co chodzi? - zacząłem. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego gadania o jakimś długu. Chcę jak najszybciej wrócić do swojej mate i nacieszyć się jej obecnością.

- Wiem, że Courtney polubiła moją siostrę. Ona też jest czarownicą, dlatego chcę, aby przeniosła się tutaj. Na moje miejsce.

- Jak to?

- Cóż. Jestem znów młoda... Chcę przenieść się do innej watahy. Myślałam o tym już od dłuższego czasu, ale teraz. Wiem, że Annabell się zgodzi. Odzyskała męża i będzie traktowała pomoc watasze, jak spłacenie długu, czy coś w tym stylu.

- Masz konkretnie jakąś watahę na oku? - zapytałem, wiedząc, gdzie mogłaby pójść.

- Gdzie jest nasz ukochany Jacob? Myślę, że przyda mu się moja pomoc. Muszę mieć jedynie twoją zgodę alfo. - powiedziała. I miała rację. Czarownica, wiedźma, szamanka - zwał jak zwał - musi dostać zgodę na opuszczenie watahy, której pomagała. Taki zwyczaj został wymyślony przez najstarszy ród czarownic. Oprócz zgody, robią też jakiś rytuał, dzięki któremu Elizabeth nie mogła zdradzić mnie, czyli swojego alfy. Była trochę pokręcona, jednak pomagała nam od wielu lat. 

- Wiesz, że jeśli dam ci zgodę na opuszczenie watahy, nowy alfa będzie musiał ci ją dać. - powiedziałem.

- Zdaję sobie z tego sprawę Matthew. Zgaduję, że Jacob nie pełni jeszcze roli alfy? - otworzyłem szeroko oczy. Westchnąłem głęboko i spojrzałem w niebo. Przez tą babą nic się nie ukryje. 

- W najbliższych dniach chcę go uznać za alfę watahy Inżyniera. 

- Jak bardzo mu ufasz? - zapytała kobieta.

- Jak nikomu innemu. Wiem, że treningi będzie prowadzić sam. Spory rozstrzygał sprawiedliwie. A kary, no cóż... Zależy kto, co narobi. - kobieta uśmiechnęła się. 

- Mam nadzieję, że nastąpi to szybko. - powiedziała. Odwróciła się na pięcie i zniknęła w lesie. Wróciłem do watahy, mając nadzieję przytulić swoją mate. Zacząłem szukać jej wzrokiem. Nie zauważyłem jej, przez co zacząłem się denerwować. Muszę się uspokoić. Może gdzieś poszła? Mimo wszystko, nie podobało mi się jej brak obecności przy moim boku. Daję jej kilka sekund na pojawienie się, inaczej zacznę jej szukać na własną rękę. Rozejrzałem się ostatni raz, gdy poczułem słodki zapach i mocny uścisk. Odetchnąłem z ulgą, obejmując ukochaną. 

- Gdzieś ty była? - zapytałem, całując jej czoło. 

- Po talerzyki. Wróciłabym szybciej, gdyby ktoś nie dał ich na szafkę. - przewróciłem oczami na jej marudny ton. Nie skomentowałem tego w żaden sposób. Wiem, że gdybym tylko coś powiedział, wywiązałaby się z tego kłótnia. 

- Dobrze. Skoro wszystko już mamy, to możemy zaczynać. - stwierdziłem. Złapałem Courtney za dłoń i pociągnąłem ją w stronę koca. Usiadłem na nim, ciągnąc ją na swoje kolana. Kobieta przytuliła się do mnie, aby po chwili odwrócić się przodem do reszty. Obserwowała, jak zaczęli zajmować swoje miejsca. Niektórzy śmiali się, opowiadając żarty, dzieciaki zaczęły grać  berka. 

- Gramy w butelkę! - krzyknęła Monica, siadając na przeciwko nas. Zaraz obok niej usiadł Hopper, przewracając oczami. Nie sprzeciwi się jednak. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie furię kobiety, gdy ten nie zgodził się na kremowe ściany w pokoju. Powiem tylko tyle, że odwiedził mnie z limą pod okiem, a godzinę później kobieta przybiegła i płacząc przepraszała betę. Nikt nie chciałby tego przeżywać. Courtney zeszła z moich kolan i usiadła obok. 

- Gramy tylko w cztery osoby? - zapytałem. 

- Jak na razie. Dobra, ja zaczynam. - odpowiedziała Monica, układając butelkę na środku i obracając nią. Wypadło na moją mate.

- O! Pocałuj alfę. - moja mate zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie. Po chwili, pochyliła się w moją stronę, złożyła czuły pocałunek i odsunęła się.

- Co dalej? - zapytała. Wytłumaczyłem jej zasady gry. Śmiałem się, gdy zadanie dawane Courtney polegało na całowaniu mnie i odwrotnie. Kobieta na początku nie była taka delikatna, każąc Monice zaśpiewać jakąś piosenkę, a Hopperowi przebiec dziesięć kółek wokół koców. Po butelce, moja mate oparła się o moje ramię. Objąłem ją w pasie.

- Co ty na to, aby Annabell zajęła miejsce Elizabeth? - zapytałem. Courtney spojrzała na mnie, po czym wyprostowała się.

- Mówisz poważnie? - pokiwałem głową, czekając na jej odpowiedź. Brunetka uśmiechnęła się, po czym rzuciła na mnie, złączając nasze usta. Objąłem ją w talii, kładąc się na plecach. Gdybym wiedział, że tak zareaguje, sam wpadłbym na ten pomysł. Wataha zawyła, czując energię i szczęście płynące od luny. 

- Kocham cię. - wyszeptała kobieta, patrząc prosto w moje oczy. Uśmiechnąłem się delikatnie. Teraz już wiem, o co jej chodziło. Usłyszenie tych dwóch słów, gdy ukochana jest blisko... Jest lepsze, niż powiedzenie kocham cię przez komórkę. To tak, jak zerwanie. Lepiej usłyszeć te słowa, niż przeczytać je w wiadomości. Prawda?

- A ja kocham ciebie. - odpowiedziałem, złączając nasze usta w długim pocałunku. Mam nadzieję, że dostąpię dzisiaj zaszczytu oznaczenia mojej małej. Poczekam, gdy się ściemni. Chcę ją o to zapytać jak należy. Nie tak, jak robiła to większość samców. Muszę pomyśleć, jak dokładniej to zrobić, mając nadzieję, że się zgodzi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro