28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy zawsze musi się coś stać, kiedy wszystko zaczyna się normować? Dlaczego jak zaczynam być szczęśliwa, ktoś postanowi to sobie zmienić. Co ja komuś takiego zrobiłam? Pierwszy raz mam ochotę złapać tego człowieka, czy kim on jest i zrobić z nim porządek. Westchnęłam głośno, nie wierząc we własne myśli. Siedziałam w kuchni sama, jedząc płatki czekoladowe. Robię to dla mojego mate. Nie chcę przysparzać mu więcej problemów swoją osobą. Chcę być dla niego wsparciem. Pomagać mu w takich sytuacjach, jak teraz. Mam nowy cel i zrobię wszystko, żeby go wypełnić. Z nową myślą w głowie, zjadłam szybko swoje śniadanie i wstałam od stołu. 

- Przecież on musi być głodny. - mruknęłam pod nosem. Podeszłam do lodówki i zauważając ją wypełnioną po brzegi stwierdziłam, że najszybsza będzie jajecznica. Wyjęłam dziesięć jajek i bekon, mając nadzieję, że to mu wystarczy. Bynajmniej na godzinę... 

Po parunastu minutach stałam z parującym talerzem jedzenia i kubkiem gorącej kawy pod gabinetem alfy. Zaciskając zęby, zapukałam delikatnie czołem o drzwi a gdy usłyszałam głośne warknięcie, westchnęłam i łokciem otworzyłam drzwi. Starałam się niczego nie zepsuć.

- Stwierdziłam, że będzie potrzebna ci kawa i śniadanie. - powiedziałam. Stanęłam ostro i spojrzałam pytająco na mężczyznę. Brunet uśmiechnął się szeroko na mój widok i podszedł szybko, wymijając wysoką blondynkę, która zamrugała szybko. 

- Od kiedy służy ci człowiek? Omegi już tego nie robią? - zapytała, robiąc dziwną minę. Alfa jednak nie zareagował na to. Złożył czuły pocałunek na moich ustach i odebrał ode mnie kawę. 

- Możesz już wyjść. - powiedział, łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na kobietę. Uwagę przykuły mi jej włosy, które były... dziwne. Czy ona ma taśmę na czole? Chciałam się o to zapytać, jednak kobieta zmroziła mnie wzrokiem i skierowała się do wyjścia. Została jednak zatrzymana przez głos Matthew.

- Ale najpierw przeproś. 

- Słucham? - zapytała dziewczyna, patrząc na nas. Mój mate odłożył kubek na biurko i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.

- Za znieważenie luny mojego stada grożą srogie konsekwencje, Laryso. Wiesz, że jest moją przeznaczoną, jednak ją obraziłaś. Na dodatek w mojej obecności. - powiedział. Chcąc załagodzić jego gniew, odłożyłam talerz obok kawy i dotknęłam ręką jego ramię. 

- Przepraszam. - powiedziała kobieta. Jednak nie spodobał mi się jej ton, tak samo jak Matthew, który zawarczał ostrzegawczo. Blondynka westchnęła i poprawiła swoje włosy. Przerzucając je na jedno ramię, zauważyłam przebłysk białego. 

- Przepraszam luno. - powiedziała, siląc się na miły głos. Jednak w jej twarzy dostrzegłam złość. 

- Spędzisz dwie noce w lochach. Może to cię nauczy szacunku i pokory. - powiedział brunet. W tym samym czasie do gabinetu weszło dwóch mężczyzn, którzy zabrali nieodzywającą się kobietę. Spojrzałam na mężczyzny, który był bliski wybuchu gniewu. Chcąc go uspokoić, dotknęłam jego policzka. 

- Nie denerwuj się. Czułam, że znajdzie się ktoś, komu będę tutaj przeszkadzać. Nie zaradzisz na to kochany. - powiedziałam cicho. Mężczyzna westchnął cicho, słysząc moje słowa. Jednak po chwili pocałował mnie w czoło i kazał usiąść na kanapie. Nie zgodziłam się na to, dlatego gdy on pałaszował swoje śniadanie, ja siedziałam na jego kolanach. 

- Było pyszne kochanie. Dziękuję. - uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa.

- Chcę być dla ciebie wsparciem. Ostoją. Nie problemem i dopełnię tego celu, nawet gdy będzie mi groziła śmierć. - powiedziałam głośno i pewnie. Mimo wszystko, nadal miałam w głowie włosy tej kobiety. Larysy, tak? 

- Co cię martwi? - zamrugałam parę razy i chciałam skłamać, jednak to jest alfa. Wiem, że gdy skłamię, od razu to wyczuje, dlatego westchnęłam cicho.

- Nie spodobały mi się jej włosy. - powiedziałam. Mężczyzna zaśmiał się krótko na moje słowa.

- Twoje są o wiele lepsze, skarbie. 

- Nie... Nie zrozumiałeś. Wydaje mi się, że nosi perukę. Najpierw zobaczyłam taśmę na jej czole a później... białe pasemko włosa. Możliwe, żeby taki młody wilkołak szybciej się postarzał? - zapytałam. Poczułam, że mężczyzna się mocno spiął na moje słowa.

- Siedź tutaj. Nigdzie nie wychodź i nie podchodź nawet do okna. - powiedział szybko, po czym wybiegł z gabinetu. Zdziwiona jego słowami nie zdążyłam się nawet odezwać. Znowu zostałam sama. 

^Alfa Matthew^

Byłem na siebie wściekły, że nie zauważyłem tego wcześniej. Przed pójściem do lochów, musiałem zapewnić bezpieczeństwo mojej mate, dlatego rozkazałem dwóm wilkom stać pod oknem gabinetu, a trzech wysłałem do pilnowania drzwi. Dopóki nie wrócę, nie mogą opuścić swojego stanowiska. Wezwałem do siebie Hoppera, mając nadzieję, że jest już w dobrej formie, jednak pojawił się dopiero po dziesięciu minutach.

- Wzywałeś, alfo. - powiedział, widząc mój stan. Nie chciał mnie bardziej denerwować.

- Courtney zauważyła dzisiaj coś, czego my nie. Pamiętasz list z pogróżkami i zdjęcia? - zacząłem, kierując się w stronę lochów. Mężczyzna przytaknął, zaciskając usta. Nie tłumacząc nic więcej po drodze, przyspieszyliśmy kroku, dzięki czemu szybko znaleźliśmy się w wejściu do lochów.

- Poczekajmy chwilę. - odezwał się Hopper. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, jednak ten pokiwał jedynie raz głową. 

- Pięć minut. - powiedziałem krótko. Jednak po minucie rozwiązały się moje wątpliwości. Zauważyłem Jacoba zmierzającego w naszą stronę. Uniosłem brwi w górę.

- Witam alfo. Słyszałem, że coś może grozić naszej lunie.

- Cieszę się, że cię widzę. Porozmawiamy później, teraz mamy sprawę do załatwienia w lochach. - powiedziałem, wchodząc do środka. Mężczyźni podążyli za mną. W ciszy stanęliśmy przed Wilhelmem. Pół wilkołak, pół wampir. Sprawuje on porządek w lochach, a jeśli ktoś zdołałby się wydostać, ten w sekundę sprowadzi go na swoje miejsce.

- Larysa. - powiedziałem. Mężczyzna pokiwał głową i ruszył w znanym sobie kierunku, a my podążyliśmy za nim.

- Nasza luna jest piękna alfo. Nie rozumiem jednak, co zrobiła dziewczyna, że trafiła aż tutaj. - powiedział Wilhelm. Zdziwiłem się, bo nie jest on zbyt rozmowny.

- Znieważyła waszą lunę w mojej obecności. Wiecie, jak to się kończy. Jednak Courtney zauważyła coś jeszcze. - przerwałem, gdy znaleźliśmy się na miejscu. Larysa wstała na nasz widok i z szerokim uśmiechem, podeszła do krat.

- Wiedziałam, że przyjdziesz alfo. - powiedziała, na co parsknąłem.

- Co zauważyła? - zapytał Hopper. Spojrzałem na Wilhelma. 

- Sprawdź jej włosy. - rozkazałem. Kobieta w sekundę zmieniła swoją mimikę twarzy. Z uśmiechniętej, na przerażoną a na koniec wściekłą. Mężczyzna otworzył kraty, po czym podszedł do blondyny i nie zważając na jej krzyki, pociągnął za włosy. Hopper przeklął głośno na ten widok, Jacob zawarczał głośno a Wilhelm spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

- Sprawdź jej język, nie chcę znaleźć jej martwej na drugi dzień. Ma być żywa. - powiedziałem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z lochów. Hopper i Jacob ruszyli za mną. Czeka nas poważna rozmowa i wiem, że Courtney musi przy niej być.



To już drugi dzisiaj? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro