29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Możesz wytłumaczyć co się stało? Wyszedłeś nic nie mówiąc, na dodatek zamknąłeś mnie tutaj jak w jakiejś klatce. - odezwała się Courtney, gdy tylko mnie zobaczyła. W jej głosie usłyszałem oburzenie.

- Nie teraz. Mamy poważniejsze sprawy. - powiedziałem, pozwalając strażnikom odejść. Zamknąłem drzwi gabinetu i podszedłem do okna. Czując na sobie sześć par oczu, postanowiłem przerwać ciszę, która nastała po moim uciszeniu luny.

- Pamiętasz, kiedy dostałaś list z pogróżkami? - zapytałem, patrząc w odbiciu szyby na Courtney. Ta pokiwała głową, marszcząc brwi.

- Co to ma... Wiecie kim on jest? - zapytała, patrząc na Hoppera. Ten nic nie odpowiedział.

- Dzisiaj zauważyłaś, że włosy Larysy miały w sobie kolor bieli. Kobieta nosiła blond perukę i węszyła cały czas pod naszymi nosami. A być może i miała w planach zaszkodzić tobie, Courtney. Otóż, ja też dostałem podobny list. Były tam twoje zdjęcia. - odwróciłem się przodem do nich. Podszedłem do mojej mate i dotknąłem jej policzka.

- Nie pozwolę cię skrzywdzić. - powiedziałem patrząc jej w oczy.

- A co robimy z białą suką? - zapytał Hopper.

- Musimy wydostać od niej informacje. Dla kogo pracuje, czego konkretnie chce i najważniejsze, gdzie się ukrywa.

- Ja się tym zajmę. - powiedział Jacob, wychodząc z gabinetu. Pewnie kieruje się prosto do lochów. Westchnąłem cicho. Jeśli będzie działał razem z Wilhelmem, to prawdopodobnie wydobędą z dziewczyny jakieś informacje. Jedno wiem na pewno. Każdy kto grozi mojej watasze i lunie, zginie z mojej ręki.

- Co robimy dalej? Proponuję podwoić straże na zewnątrz.

- Zajmij się tym. - powiedziałem cicho. Słyszałem jak mężczyzna wychodzi z pomieszczenia, w którym zostałem sam z moją mate.

- Jesteś dla mnie zbyt ważna, żeby cię stracić. - powiedziałem. Courtney przygryzła delikatnie wargę.

- Wytłumacz mi, jak dokładniej działa to oznaczenie.

- Oznaczając cię, nasza więź staje się silniejsza. Będę wiedział, że coś ci grozi. Czuł wszystkie twoje emocje. U ciebie będzie tak samo, jednak z mniejszą mocą.

- Bo jestem człowiekiem. Dodaje to też siły stadu? - zamrugałem parę razy na to pytanie.

- Tak. Czują, że ich luna została zaakceptowana przez alfę, dzięki czemu stają się silniejsi. Wilczy słuch, węch i wzrok wyostrzają się, dzięki czemu mogą szybciej zaobserwować jakieś niebezpieczeństwo. - wytłumaczyłem po krótce. Moja mate zmarszczyła brwi i spuściła głowę. Zaniepokojony jej nagłym stanem, odsunąłem się na wyciągnięcie ręki.

- Co ci chodzi po głowie, kochana? - zapytałem, obserwując ją uważnie. Skupiłem się też na biciu jej serca, które delikatnie przyspieszyło.

- Chcę pomóc. Gdybyś mnie oznaczył, wszyscy dostaliby nowego pokładu sił. Czuliby się lepiej. - powiedziała szybko.

- Oznaczę cię, kiedy nadejdzie odpowiedni moment i nie zmienię zdania. W tym momencie jesteśmy silni na tyle, na ile jest nam to potrzebne. Każdy wilkołak ma swoje zadanie w sforze i każdy wykonuje je najlepiej jak potrafi.

- Podobnie jak u Inżyniera. - wyszeptała Courtney. Nie mogłem dłużej znieść widoku jej zbolałej i zamartwiającej się twarzy, więc pokonałem szybko odległość między nami i wziąłem ją w ramiona.

- Nie myszko. U nas panuje zupełnie inna atmosfera. Każdy lubi to co robi. Każdy pilnuje się zasad i nie atakuje bez powodu drugiego. Nikt tutaj nie kara bez powodu. Szanujemy się. Jesteśmy jedną wielką rodziną i tak się traktujemy. Nie zaprzątaj na razie sobie tym głowy. - powiedziałem, całując jej włosy na końcu.

Aby odciąć Courtney od ciągłego zamartwiania się, postanowiłem zabrać ją do rodziny Daviens. Szliśmy wolnym, spokojnym krokiem, delektując się powiewem cichego wiatru. Co jakiś czas spoglądałem na moją mate, która delikatnym uśmiechem witała każdą napotkaną po drodze osobę.

~ Cudowna Luna. ~ usłyszałem wilka. Nie odpowiedziałem. Moje podejście do wilka, nasze podejście do rozmów i przemian jest całkowicie odmienne, co do innych wilkołaków. Nie rozmawiamy, jeśli nie jest to konieczne. Dotyczy to też naszych przemian. Zdarzy się, że rzucimy jakąś uwagę, jednak to tyle. Nie uważamy siebie za człowieka i wilka w jednym ciele. Jesteśmy jednością.

- Matthew, nie powiedziałeś mi wtedy, dlaczego twoje oczy przybierają kolor srebra w ciemności. - powiedziała cicho Courtney. Objąłem ją ręką w talii i uśmiechnąłem się.

- To przez moje pełne dogadanie się z wilkiem. Każdy wilkołak ma swoje drugie wcielenie, nawet jeśli jeszcze nie jest pełnoletni. Ujawnia się on całkowicie podczas pierwszej przemiany. Każdy więcej się kłóci ze swoim wilkiem, niż godzi. Gdy znajdujemy swoją mate, zgadzamy się z naszym wcieleniem, ale do czasu. Później znowu nadchodzą same kłótnie.

- U ciebie się coś zmieniło?

- Krótko przed objęciem miejsca alfy po moim ojcu, mój wilk wściekł się do takiego stopnia, że wylądowałem w piwnicy na dwa dni. Pierwsze godziny się cały czas kłóciliśmy, prawie doszło do przemiany. Później nastała cisza, miałem ochotę zacząć mówić do ściany, jednak wilk wrócił. Zapytał jak pogoda.

- I wtedy doszliście do porozumienia?

- Tak. Resztę nocy i dnia nie kłóciliśmy się, a normalnie rozmawialiśmy. Bez wyzwisk, docinek. Żaden nie denerwował drugiego i postanowiliśmy nie rozmawiać ani nie przemieniać się, gdy nie ma takiej konieczności. Aby nie kusić losu i nie wywołać burzy w głowie. - powiedziałem.

- A twoje oczy? Zmieniły kolor od razu?

- Ojciec przyszedł drugiej nocy zobaczyć czy się uspokoiłem. Jako pierwszy zobaczył skutek całkowitego pojednania się ze swoim drugim wcieleniem.

- Chciałabym zobaczyć cię kiedyś w wilczej formie. Ale rozumiem wasz pakt. Po ciągłych kłótniach, najbardziej cierpi zdrowie psychiczne. - zatrzymaliśmy się pod domem Daviens'ów.

- Niedługo zorganizujemy nocne polowanie. Jako alfa muszę wziąć w nim udział.

- Kiedy to dokładnie będzie?

- Przy najbliższej pełni. Za trzy dni. A teraz kochanie, czas odwiedzić Emily. - powiedziałem. Podeszliśmy do drzwi, które otworzyły się z rozmachem. Naszym oczom ukazała się uśmiechnięta Linda.

- Alfo, Luno. Emily nie mogła doczekać się waszej wizyty. - powiedziała kobieta, otwierając drzwi szerzej. Courtney uśmiechnęła się i przytuliła ją delikatnie.

- Dziękuję za waszą opiekę nad Emily. Mam nadzieję, że nie robi dużych problemów?

- Kochana. Nie mamy własnych dzieci a malutką Emily traktujemy jak własną córkę. Wiemy, co przeżywałyście w tamtej watasze. Otworzyła się przed nami i wszystko opowiedziała. Ale porozmawiajmy lepiej przy kawie. Zapraszam. Od razu proszę się kierować na lewo. - weszliśmy do środka. Wyczuwając, że moja mate się spięła podszedłem do niej i położyłem swoją dłoń na jej plecach. Po paru minutach siedzieliśmy przy stole. Ja obok Courtney a Linda naprzeciw. Byłem ciekaw tego, co powiedziała Emily. Po drżeniu rąk i przyspieszonym biciu serca mojej mate czułem, że to może mi się nie spodobać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro