33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

^Alfa Matthew^

Larysa siedziała pod ścianą, patrząc się w jeden punkt przez bite trzy godziny. Przetarłem twarz ręką i wstałem z krzesła, chcąc rozprostować kości. 

- To bez sensu. Siedzi cicho jak mysz pod miotłą, o ile nie gorzej. - powiedział Hopper, wzdychając. 

- Masz rację. Mam nadzieję, że w końcu coś się wydarzy a my się czegoś konkretnego dowiemy. - mruknąłem pod nosem. Przekazałem Alanowi, że kamery mają być obserwowane. Czas odzyskać swoją mate. 

- Tamte już pewnie skończyły plotkować, oglądać jakiś denny serial i poszły spać. - powiedział ze śmiechem Hopper. Spojrzałem na niego. Skierowałem się w stronę drzwi.

- Mam nadzieję, że nie śpią. Nie poznałem jeszcze markotnej strony Courtney i mam nadzieję, że nie nastąpi to zbyt szybko.

- Markotnej nie chcesz poznać, ale już wiesz, jak się zachowuje podczas miesiączkowania. - stwierdził cicho mężczyzna. Zaśmiałem się.

- Pamiętaj przyjacielu, że moja mate nadal się trochę nas, was, boi. A jej charakter ulega zmianie. Może ona tego nie zauważa, jednak ja to widzę. Staje się bardziej otwarta, uśmiechnięta. Zmienia się. - powiedziałem szczęśliwy. 

- Wszyscy to zauważyliśmy. I wszyscy jesteśmy z tego powodu zadowoleni... Wiesz jak to działa. Szczęśliwa luna to szczęśliwe stado. - powiedział Hopper. Poklepałem go po ramieniu, ciesząc się jego słowami. Mijając członków watahy, nie mogłem nie zauważyć ich uśmiechów, pomimo pracowania i trenowania. Byłem bardzo zadowolony z tego. Wcześniej takie sytuacji nie miały miejsca. Wilkołaki uśmiechały się jedynie wtedy, gdy na horyzoncie pojawiały się ich mate czy dzieci. Teraz uśmiechy pojawiają się na twarzy częściej. Tak samo jak dodatkowa dawka energii.

- Zastanawiam się, czy nie zrobić dzisiaj nocy zapasów. - powiedziałem głośno, aby każdy usłyszał, pomimo tego, że kierowałem słowa do Hoppera.

- Myślę, że to dobry pomysł. Sprawdzimy, czy wszyscy są w normie. Zamierzasz zabierać lunę? - zapytał Hopper. Przystanęliśmy pod jego domem i rozejrzałem się. Mężczyźni przerwali wykonywać swoje czynności, czekając na odpowiedź.

- Nie dzisiaj. Innym razem ją przyprowadzę, jednak to chyba nie jest jeszcze najlepszy pomysł, aby oglądała brutalność wilków. Jeszcze nie. - odpowiedziałem. Hopper pokiwał głową. Po przekroczeniu progu jego domu, usłyszałem śmiech kobiet. Cieszy mnie, że Courtney jest szczęśliwa.

- No weź. Mi nie powiesz? - usłyszałem głos ukochanej.

- Nie powiem. Nie pytaj więcej, bo ci przyłożę. 

- Oddam ci. Gadaj jak zaczęłaś. - wszedłem pierwszy do pomieszczenia, w którym przebywały kobiety. Oparłem się o framugę i obserwowałem, jak moja mate grozi palcem kobiecie Hoppera, po czym głośno wzdycha i się garbi.

- Nie lubisz mnie.

- Ale ja cię uwielbiam Court. Tyle, że nie można mieć wszystkiego na raz kochana. Cierpliwości. - odpowiedziała Monica. Zaśmiałem się cicho, jednak tyle wystarczyło, żeby zostać zauważonym. Courtney spojrzała na mnie, po czym zeszła z kanapy i podeszła do mnie powoli. Objąłem ją w talii.

- Wystarczająco długo nie miałem cię przy sobie, skarbie. Zabieram cię do domu. - powiedziałem z uśmiechem. Kobieta westchnęła. Spojrzała na Monicę, która stała naprzeciwko nas, trzymając za rękę Hoppera. Courtney podeszła do kobiety, pocałowała ją w policzek i wróciła do mnie.

- Nie dam ci z tym spokoju. Będę cię nawiedzać codziennie, aby usłyszeć o drugiej legendzie. Miło było cię znów widzieć Hopper. - powiedziała cicho. Zaśmiałem się, słysząc jej groźby. Nie wymieniając się więcej uprzejmościami, złapałem brunetkę za dłoń, po czym skierowałem się do wyjścia. 

- O jaką legendę chodzi? - zapytałem. 

- Poznałam pierwszą legendę o więzi mate. A raczej o jej powstaniu.

- Bogini Able, Ewald i Nymphia? - zapytałem. Kobieta pokiwała szybko głową.

- Skarbie. Ta bajka jest znana tutaj wszystkim. Dzieciaki słuchałyby jej na okrągło, gdy jest czas na spanie. 

- Dobra, niech wam będzie. Ale jest jeszcze druga. - powiedziała głośno. Szliśmy wolnym krokiem. Brunetka uśmiechała się do każdego napotkanego wilkołaka.

- Chodzi ci o zakazanej miłości Luny? Córki księżyca? 

- Opowiesz mi ją? - zapytała kobieta, zatrzymując się. 

- Obiecuję. Ale nie teraz. Teraz, to ja zabieram moją kobietę na obiad. - odpowiedziałem, całując kobietę w czoło. 

- Dobrze. Co będziemy robić na obiad? 

- My nic. Na co masz ochotę?

- Czyżby wielki alfa bał ubrudzić sobie tyłek? - zaśmiałem się cicho.

- Nie boję ubrudzić sobie tyłka. Ale widzę, że chcesz sama coś ugotować. Co proponujesz? - zapytałem. Powoli zbliżaliśmy się do naszego celu. 

- Na okrągło gotowałam kawałki steka... Ale kiedyś, Emily chciała spaghetti. Z pomocą miłej staruszki, zjadła cały garnek. Może spróbować go zrobić. - powiedziała. 

- Dobrze więc. Niech będzie spaghetti. Z dużą ilością mięsa. A teraz, zapraszam panią do środka. - otworzyłem drzwi domu. Gdy kobieta weszła pierwsza, zrobiłem to samo, zamykając drzwi. Chyba jednak zaproponuję Courtney, aby była obecna podczas zawodów. Sprawdzę przy okazji, czy moje wilki będą stuprocentowo skupieni, szczególnie wtedy, gdy Luna będzie obecna.

~

Wiem... Wiem... Sama sobie powinnam przywalić, ale wena nie pociąg. Nie pojawia się w określonych godzinach. Dzisiaj znalazłam czas, posiedziałam i pisałam, aż napisałam. Mógłby być lepszy, jednak myślę, że zaczynam się od nowa rozkręcać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro