4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

^Alfa Matthew^

- Nikt nie wie, gdzie on jest. - powiedział Jacob, wchodząc do gabinetu Alfreda. W środku siedziała jego mate, która milczała jak zaklęta od naszego przybycia. Zawarczałem cicho. 

- Beta został? - zapytałem. Gdy Jacob potwierdził, wpadłem na pewien pomysł. 

- Courtney mówiła, że jego mate jest jej przyjaciółka... - powiedziałem powoli. W moje słowa weszła luna.

- To ścierwo powinno zostać zabite za dnia. Wiem, że Alfred ją znajdzie i zabije. Kop grób dla tej ludzkiej dziwki! - krzyknęła, wstając z fotela. Usłyszałem warczenie mężczyzny po mojej lewej. Ruszył w jej stronę i nie miałem zamiaru go powstrzymywać, chociaż walczyłem całym sobą, aby kobiety nie rozerwać. 

- Ta dziwka umrze! Ona... - nie zdołała dokończyć swoich słów, ponieważ Jacob jednym ruchem i bez mrugnięcia okiem, wyjął broń z paska i przykładając broń kobiecie do skroni, strzelił. 

- Trzeba zawołać jakąś omegę, aby to sprzątnęła. - powiedział po chwili, patrząc na mnie. 

- Nie. Przyprowadź tutaj betę wraz z jego mate. - powiedziałem, podchodząc do okna. Słyszałem jak opuszcza szybkim krokiem pomieszczenie. W gabinecie zostałem ja i trup kobiety. Alfred musiał poczuć stratę mate. Wróci sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. A gdy wróci, ja go zabiję. Obserwowałem ćwiczących ludzi na podwórzu. Biegli w kółku, przy okazji się szarpiąc i podstawiając sobie nawzajem nóg. Zero dyscypliny. Jak mogłem być tak ślepy i dać Alfredowi zarządzaniem watahy? Możliwe, że raporty stąd były kłamliwymi pismakami. Tym razem wybiorę porządnego alfę. Kogoś z mojej watahy, kogo znam i komu mogę zaufać. Dzięki mnie nawet omega może stać się alfą. Z matę czy też bez niej. Odwróciłem się tyłem do okna, gdy poczułem w gabinecie zapach strachu i potu. Do pomieszczenia wszedł beta Alfreda z jego mate a za nimi Jacob. 

- Lily? - zapytałem, gdy Jacob zamknął za nimi drzwi, przekręcając klucz. Dziewczyna pokiwał powoli głową, patrząc na mnie. Beta zasłaniał ją swoim ciałem, jednak wiedział, że przegrał. Nie wiedział jednego. Obiecałem Courtney, że nie skrzywdzę kobiety a ja obietnic dotrzymuję.

- Dobrze. Gdzie jest twój alfa, Joe? - zapytałem bety. Mężczyzna zmrużył oczy. Po jego zaciśniętych pięściach wiedziałem, że łatwo nic nie powie. Spojrzałem znacząco na Jacoba. Mężczyzna zrozumiał mnie i podszedł cicho do pary. Wyrwał Lily z rąk bety, który zawarczał wściekle, odwracając się w jego stronę. 

- Nic jej nie zrobimy, jeśli będziesz z nami współpracował. Inaczej czeka ją taki sam los, jak twojej luny. - powiedziałem spokojnie. Mężczyzna odwrócił się do mnie szybko. 

- Co to znaczy... - przerwał, po czym spojrzał w bok. Prosto na ciało. Po chwili spojrzał na mnie i przygotował się do ataku.

- Nie radzę. Twoja mate jest w naszych rękach a na mój ruch Jacob może skręcić jej kark. Jest człowiekiem. Nie przeżyje tego. - powiedziałem. Beta wyprostował się. 

- Powiedz Joe... Nie chcesz, aby twoja mate czuła się bezpieczna? Gdy będzie wojna, nie uchronisz jej. Będzie żyła w ciągłym strachu. Będzie się bać każdego dnia, każdej nocy. Chcesz tego? - zapytał Jacob. Lily zmarszczyła brwi i spuściła głowę. Zaśmiałem się cicho.

- Już się boi. Ale nas czy niewiadomej przyszłości? - zapytałem. Beta spojrzał na swoją ukochaną, po czym westchnął i zwrócił się do mnie.

- Powiem wszystko co wiem. Ale musicie wiedzieć, że nie wiem wszystkiego. - powiedział. Pokiwałem głową do Jacoba, który puścił dziewczynę. Ta wpadła w ramiona mężczyzny, który uspokajająco zaczął głaskać ją pod głowie.

- Zatem słuchamy. - powiedziałem głośno. Mężczyzna usiadł na kanapie i spojrzał na nas.

- Nie wiem, co on kombinował. Nie wiem, gdzie jest. Zniknął nagle, nic nikomu nie mówiąc. - zaczął.

- Ale poczuje stratę luny, wróci. Wróci aby się zemścić. - powiedział Jacob.

- Zastanawia mnie tylko jedno... Nikt nie poczuł jej śmierci? - zapytałem. Mężczyzna westchnął ponownie, całując swoją mate w skroń.

- Nie była dobrą luną. Nikt jej nie kochał, nikt nie czuł się przy niej dobrze. Dzieci nie mogły być przy niej... - przerwał. Spojrzałem na Jacoba zaskoczony. Myślałem, że luna czuje potrzebę chronienia każdego. Co było nie tak tutaj?

- Mów dalej. - rozkazałem.

- Luna na początku mówiła, że dzieci mogą zostać pod jej opieką, gdy rodzice będą chcieli mieć trochę czasu dla siebie. Każda rodzina z jednym dzieckiem na to skorzystała. Grupowo wyjechali na parę dni a gdy wrócili... Ich dzieci były pochowane w lesie, pod drzewem. Nudziło jej się, dzieciaki jej nie słuchały... Zabiła je. Po tym incydencie każdy się jej bał. - powiedział. 

- Powiedz o tym ogrodzie... - szepnęła cicho Lily. Zmarszczyłem brwi.

- Co masz na myśli? - skierowałem do niej pytanie. Dziewczyna spojrzała na mnie z bólem w oczach. 

- Chodzą plotki, że to luna zniszczyła ogród, gdy Courtney się nim zajmowała. Że to luna podjudzała alfę do tortur i spisku. On jej wierzył w każde słowo. - powiedziała. Spojrzałem na ciało. Gdyby tylko żyła.... 

- Alfa oszaleje. - mruknął pod nosem Joe. Przy swojej mate zachowuje się jak cholerny mięczak. Też tak się zachowuję przy Courtney? Uśmiechnąłem się w duchu na tą myśl. Przy niej mogę się stać nawet cholernym pantoflarzem, byleby była szczęśliwa. 

- Wiesz alfo co to oznacza? - zamrugałem parę razy i spojrzałem pytająco na betę.

- Oko za oko. Ząb za ząb. - powiedział krótko.

- Gdy alfa zobaczy, że luna nie żyje, zacznie szukać twojej mate. Aby ją zabić. - dopełniła Lily. Spojrzałem na Jacoba.

- Pilnuj ich. - powiedziałem szybko, po czym wyszedłem z gabinetu. Muszę zadzwonić i sprawdzić, czy z moją malutką wszystko w porządku. Wiedziałem, że Elizabeth nie ma komórki, ale znam jej wnuka. Jego numer też mam. Wybrałem go, po czym czekałem, aż odbierze.

- Halo? 

- Gdzie jest Courtney? - zapytałem od razu. Po drugiej stronie usłyszałem westchnięcie. 

- Zaraz. - powiedział. Czułem ogromny niepokój. Gdy dowiem się, że moją mate coś się stało, rozniosę Elizabeth w drobny mak. Miała się nią zając. 

- Gdzie tu się mówi? - usłyszałem ciche pytanie kobiety. Chłopak musiał jej wszystko wyjaśnić, ponieważ po chwili usłyszałem już jej głos głośniej.

- Szanowny alfa...

- Gdzie jest moja mate? - zapytałem ostro. 

- Niech dupa nie lata na prawo i lewo. Luna jest bezpieczna u mojej siostry. Tylko tyle powinieneś wiedzieć. - zawarczałem cicho na jej słowa. 

- Macie mi wysłać numer kontaktowy do twojej siostry. Natychmiast. - powiedziałem, rozłączając się. Po kilku minutach dostałem sms z numerem. Pokiwałem głową zadowolony. Zadzwonię wieczorem. Najpierw muszę pomówić z całą watahą. A co za tym idzie, trzeba zwołać zebranie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro