Przeznaczenie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



<ogólnie to nie ff a jakby moje własne nowe uniwersum. zobaczymy w jakim kierunku i czy w ogóle je rozwinę. miłego czytania.>

To był zwykły pochmurny dzień i nic nie zapowiadało tego co miało się wydarzyć. Może to przeznaczenie a może zbieg okoliczności. Ale to na pewno nie było normalne.

Staliśmy w sklepie zoologicznym. Ja, tata i ten smark czyli młodszy brat. Tata wypatrzył jakąś świetną okazję na kupno rzadkich okazów. Znaczy rzadkich na tym zadupiu na jakim mieszkamy. Ogólnie jest pracownikiem oceanarium więc ryby to jego pasją. Na szczęście nie jeździmy co sobotę nad jezioro. Jego zdaniem to dziwne. Ale sam chętnie taką wędzoną na przykład zje. A co do brata... zwykły dziesięcioletni kidos który nigdy się nie słucha nikogo. Tak było i dzisiaj...
-tak w zasadzie to po co nas zabrałeś? - zapytałem. - przecież jedyne co zabierasz to te twoje ryby. Przypominam ci, że jak prosiłem cię o psa na urodziny to mówiłeś, że więcej nas nie zabierasz do zoologicznego. - mówiłem z nadzieją, że da nam po dyszce i każe kupić coś sobie w sklepie obok.
-mama narzeka, że musi was ciągle pilnować. - odparł.
-przepraszam? Nas? - wskazuję na brata który akurat biega dookoła jednego ze stoisk.
-tak... może twój brat wymaga więcej uwagi... - przyznał.
-ach... - westchnąłem.
Nagle Mark pobiegł na zaplecze.
-mógłbyś po niego pójść? - poprosił tata. - jeśli ja wyjdę to stracę miejsce w kolejce.
Przytaknąłem jakby trochę pomyślał to mógłbym popilnować mu miejsca ale gonitwa za niesfornym brzdącem wydawała się ciekawsza.
Powoli wszedłem na zaplecze szukając chłopca i wtedy on mnie zawołał.
-Andy! Choć zobacz!
-co znowu?
-chodź nie gadaj!
Kolejka była długa a sprzedawcy i zarazem właścicielowi się nie spieszyło więc spokojnie mieliśmy czas.
-co tam znalazłeś kidzie?
-piwnicę!
-uuu - powiedziałem sarkastycznie. - może znajdziemy w niej upiory?
- nie wiem... nudzi mi się... sprawdzimy?
-też nie mam nic do roboty... wszyscy znajomi są czymś zajęci.
-jakbyś ty w ogóle miał znajomych.
-jakbyś ty w ogóle znał hasło do kompa.
-znam... nie odważysz się...
-młody mam zdalny dostęp... - udawałem, że zmieniam hasło na telefonie po czym odpaliłem latarkę.
Zapamiętać: w razie potrzeby zmieniać hasło by wkurzyć małego.
Stopień po stopniu powoli schodziłem w dół. Mark trzymał się mnie niczym rzep psiego ogona.
Po chwili natrafiłem na drzwi.
-po co komu podwójne drzwi do piwnicy? - zapytał mój niezbyt rozgarnięty brat.
-by zjawy nie uciekły.
Otworzyłem drzwi a chwilę później zalała mnie fala zimnego powietrza. Wymacałem włącznik a moim oczom ukazała się wielka sala niczym laboratorium.
-interesujące... - powiedziałem tylko i zgasiłem latarkę w telefonie.
-rób zdjęcia! - krzyknął Mark ale ja nie słuchałem. Jeśli mają nas przyłapać to przynajmniej niech nie mają podstaw by nas zatrzymać jak na przykład przez zdjęcia.
-to nie wygląda na opuszczone...
-zimno tu...
-not shit Sherlock...
Podszedłem do kilku klatek stojących na blatach i podłodze.
-takich gatunków jeszcze nie widziałem.
-pffff - parsknął Mark. - wielki spec od zwierząt się znalazł.
- wiesz co... chyba jednak zrobię te zdjęcia....
Tak też zrobiłem. W pewnym momencie moją uwagę przyciągnęła klatka o wymiarach 150 cm w każdym kierunku. A w niej siedziała dziewczyna. Nie była to zwykła dziewczyna. Miała kocie uszka i ogon. Cała trzęsła się z zimna. Mimo tak niskiej temperatury miała na sobie tylko spodenki i zwykłą koszulkę z jakimś logiem. Zastanawiałem się co zrobić... po chwili zastanowienia zrobiłem zdjęcia i zdjąłem swoją bluzę podając jej ją przez kraty. Dziewczyna mimo, że leżała tyłem do mnie ruszyła się znacznie ale dalej była do mnie tyłem.
-proszę - przykryłem ją bluzą. - wiem, że to niewiele ale... może trochę pomóc...
Gdy próbowałem zabrać rękę nagle mnie złapała.
-pomóż... proszę... - powiedziała słabym głosem.
"Jak ja mam jej pomóc?" - pomyślałem.
Znalazłem na blacie obok kartę magnetyczną którą przyłożyłem do zamka. A ten cichutko otworzył klatę.
Dziewczyna rzuciła się na mnie. Jednak szybko przysłabła i udało mi się ją zrzucić.
-zero chciałem ci pomóc...
-przepraszam... ale jestem głodna... taki... instytut. - jej głos był słaby i się łamał pewnie dawno nie mówiła przez co zapomniała jak to jest.
Pomogłem jej wstać a następnie oparta o mnie oraz ubrana w moją bluzę ruszyła do wyjścia.
-Mark! Zbieramy się!
-jestem!
-obejrzałeś już wszystko?
-tak! A kto... to jest?
-jeśli ktoś kiedyś zapyta nas tutaj nie było jasne? Czy to jasne?
- tak... ale...
-trzeba jej pomóc. I to jak najszybciej.
Wyszliśmy przez drzwi i staliśmy w magazynie.
Posadziłem nieznajomą na podłodze i patrzyłem jak odpoczywa. Nie mogłem jej zostawić. To była prawdziwa koto dziewczyna. Ale czy dla tego chciałem ją ocalić? Po prostu czułem, że nie może tam zostać.
-sprawdź czy tata dalej stoi w kolejce.
-jasne!
Po krótkiej chwili Mark wrócił do magazynu.
-czy ta kolejka w ogóle się rusza?
-chyba tak... dobra dzwonię do Stana.
-po co?
-bo tylko on ma teraz czas i prawko by nas stąd zabrać.
-a tata?
-a myślisz, że jak zareaguje? Każe ją odesłać z powrotem tutaj albo dla jakiś agencji rządowych...
-dorośli są mało pomocni.
-trafna uwaga. A teraz poszukaj drzwi awaryjnych. Muszą takie być.
W czasie gdy młody biegał po magazynku jak opętany ja wykonałem telefon.
-masz może ten swój plecaczek na niepotrzebne duperele?
-został w samochodzie a co?
-dobra poradzimy sobie bez czapki.
-przecież twoja bluza ma kaptur matole.
-tak... faktycznie... po prostu stres odbiera mi logiczne myślenie.
-porywamy dziewczynę... jak w grze!
-po pierwsze nie porywamy tylko uwalniamy w sekrecie po drugie: co ty za gry grasz!?
-nic, nic... drzwi są tam.
-super. A teraz zabieraj się.
Wyszliśmy tylnymi drzwiami gdzie stał zaparkowany samochód.
-siema stary! - krzyknął Stan. - co to za piękność? Czyżbyś wreszcie sobie kogoś znalazł?
-znajoma i trzeba jej pomóc. Zawieziesz nas do domu?
-a twój stary?
-ma mnie zobaczyć z dziewczyną? Nie chce mi się znów przerabiać dwugodzinnego monologu o tym jak postępować z kobietą... tyle to sam wiem. Nigdy nie zależało mi na aż takiej bliskości. - po części to była prawda. W sumie to całość była prawdą z pominięciem kilku faktów. Jestem w tym całkiem niezły.
-rozumiem. Uwierz lub nie ale miałem to samo z swoim starym. Smarka też bierzemy?
-jakbym go zostawił to... -zastanowiłem się. Wróciłby do sklepu a ojciec nie zauważyłby mojej nieobecności. Całkiem prosty plan. - mógłbyś zostać?
-a co ja będę z tego miał?
-nie zostaniesz oskarżony o porwanie skoro będziesz w
środku. Możesz naciągnąć ojca na słodycze skoro mnie nie ma szansę masz większe. Poza tym oddam ci hasło do kompa. - pierwsze mu szepnąłem a resztę powiedziałem normalnie.
-stoi!
Usiadłem z tyłu razem z tajemniczą dziewczyną a Stanley ruszył.
Teraz mimo kaptura miałem okazję przyjrzeć się dokładnie. Miała białe włosy jak i uszy oraz ogon. Oczy miała teraz zamknięte ale wcześniej zauważyłem, że są błękitne niczym czyste niebo. Miała bladą cerę. Choć nie wiedziałem czy naturalnie czy z powodu braku słońca. Smutno się uśmiechała. Tak jak i ja. Oparła się o mój bark i odpoczywała. Bluza ewidentnie była na nią za duża. Będę musiał znaleźć jej jakieś ubrania. To będzie niewiarygodnie trudne wytłumaczyć po co mi tak za małe ubrania. Dla dziewczyn warto wspomnieć.
Nie mogę nikogo wtajemniczać bo co ja powiem? Trzymam w piwnicy dziewczynę? Ile ona może mieć lat? Wygląda da mniej więcej w moim wieku.
Dotarliśmy a Stan zaparkował za starą szopą. To jest to! Szopa! Wielkość i pojemność obory a miejsca tam niewystarczająco by coś jeszcze wpakować! Ale jako schronienie dla jednej osoby się nada. Akurat tyle miejsca to to ma. Ojciec nie zaglądał tam od 3-4 lat więc teren dookoła zarósł. Dawno zapomniane miejsce. Stan odjechał a ja otworzyłem drzwi boczne. Pomogłem dziewczynie wejść i ułożyć się na starym materacu. Z tego co pamiętam to został "wyrzucony" tylko dla tego, że kiedyś Mark urządził sobie trampolinę. I połamał łóżko. Sam materac był nowy.
Wszystko w zasadzie byłoby zdatne do użytku gdyby je naprawić. To dlatego trafiły tutaj. Ale tata jak zwykle przekłada wszystko na ostatnią chwilę. Dziewczyna zasnęła więc zostawiłem ją i ruszyłem do domu po coś do jedzenia dla niej. W kuchni była mama.
-myślałam, że jesteście z ojcem.
-też tak myślałem. - powiedziałem podrzucając i pakując puszkę do plecaka. - ale on będzie tam pewnie siedział do wieczora.
-po co ci aż tyle jedzenia? Wybierasz się gdzieś?
-do szopy. Nudzi mi się w życiu a tam jest sporo do roboty. Zrobię tam sobie spokojne miejsce.
-zgaduje, że nie chcesz zbytnio spędzać czasu z bratem?
-nie lubię niańczyć dzieci okay?
-dobra idź. Niech przynajmniej tobie te rzeczy się przydadzą. Jak chcesz to mogę pomęczyć ojca by tam posprzątał by mu się jeszcze bardziej nie chciało sprzątać.
-było by miło. - dodałem pakując jeszcze jabłko. - pa!
-pa!
I znów nie kłamałem. Nudzi mi się w życiu i mam do roboty coś w szopie. Opieka nad tamtą dziewczyną.
Po kilku krótkich minutach byłem znowu przy niej. Powoli się przebudziła, a ja otworzyłem plecak.
-głodna?
Dziewczyna kiwnęła lekko głową.
-mama tu... sałatkę, chipsy, owoce, wodę i inne napoje, i... pakowałem tyle, że długo by wymieniać.
Otworzyłem pudełko z wczorajszą sałatką i podałem dziewczynie a ona spojrzała na mnie zdziwiona. Od razu zaczęła jeść. Potem zjadła wszystkie owoce jakie miałem, wypiła kilka puszek różnych napoi (chyba wszystkich jakie istnieją po jednym poza alkoholowymi i energetykami bo takich nie mamy)
-dziękuję. - powiedziała niepewnym i wciąż słabym a zarazem przestraszonym głosem.
-nie ma za co... - odparłem. - to nie było nic wielkiego.
Chwilę patrzyła na mnie że zdziwieniem jakby nigdy nie widziała kogoś takiego jak ja. Może i tak było. Mało kto pomógłby bezinteresownie takiej kotodziewczynie. Patrzyłem w jej błękitne oczy a ona złapała mnie za prawą rękę. Widziałem jak długie rękawy są niedopasowane na nią.
-myślę, że gdzieś tu powinny leżeć ubrania mamy i kuzynek.
Gdy miał się urodzić mój brat rodzice nie chcieli znać płci. Ale ciotki oczywiście wiedziały, że będzie to dziewczynka. Więc przywoziły różne ciuchy po swoich córkach. Jakie było ich zdziwienie, gdy urodził się Mark. Chwała im za ubrania i ojcu, że tych ubrań nie wyrzucił! W tym miejscu jest dosłownie wszystko! Poza porządkiem...
Szukanie zajęło mi dość długo a dziewczyna przyglądała się temu co robię. Ostatecznie znalazłem go pod starym komputerem. Dobrze go pamiętam. Było to tak, że pewnego dnia gdy odwiedzała nas jedna ciocia to jej pies pogryzł kabel i ten nie chciał działać (komputer nie pies). Jako, że to była ta jedna fajna ciocia która daje super prezenty na urodziny i gwiazdkę to już niedługo w naszym domu pojawił się nowy i lepszy. Więc ten trafił tutaj. I to znów dla tego, że można by go naprawić. Niby to marnowanie ale większym byłoby go wyrzucić. Podałem ubrania białowłosej.
-wiem, że trochę tego dużo ale raczej będą pasować. Więc... chcesz bym wyszedł czy...?
Głupie pytanie... nie będę przecież patrzył jak się przebiera.
-Zostań... proszę...
Zostałem i razem przeglądaliśmy ubrania. Wyglądała tak jakby zachwycała się dosłownie każdym ciuchem. Ostatecznie wybrała prostą niebieską sukienkę z spódnicą za kolana.
Odwróciłem się tyłem gdy ona się przebierała.
Gdy usłyszałem ciche "już" odwróciłem się znów.
Wyglądała przepięknie. Jej długie włosy opadały swobodnie na ramiona. W jednym z pudeł znalazłem szczotkę do włosów.
-usiądź i odwróć się. - poprosiłem a ona wykonała moje polecenie.
Powoli i delikatnie rozczesywałem jej włosy. Na początku było trochę trudno ale potem szło coraz bardziej gładko. Mógłbym przysiąc, że słyszałem ciche mruczenie. Oczywiście uważanie na uszka było moim drugim priorytetem.
-więc... jak masz na imię? Wszyscy mówią mi Andy a ty?
-Andy... - powtórzyła. - nikt dawno... nie mówił do mnie imieniem... - powiedziała jakby zastanawiała się nad każdym słowem - mów mi Koneko

<zastanawiam się nad tym czy nie zrobić z tego jakiegoś bardziej rozwiniętego uniwersum. pełnego intryg, tajemnych organizacji i zwerzo-ludzi. albo coś ala backrooms i SCP w sensie oddać to w ręce ludzi. ale to tylko wtedy jeśli znajdzie się ktoś chętny by rozwijać to uniwersum. a poza tym bajo>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro