Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Trumna podskoczyła. Raika wzdrygnęła się i przypatrzyła stworzeniu w środku.

  Długie, rude włosy były matowe i przyprószone kurzem. Skóra miała błękitnawy odcień, a pod nią widoczna była pajęczyna czarnych żył. Oczy były równie czarne, obłąkane, wściekłe. Dookoła bladych ust widać było brunatne plamy. Zaschnięta krew. Była również na rękach i kolorowych, podartych lekko ubraniach. Dłonie przybite były do desek, a w martwe serce wbity został drewniany kołek.

  Zjawa? Nie, wtedy nie miałaby ciała. Nie mogła to być też strzyga, byłaby wtedy dużo ciemniejsza i brzydsza. A więc...

Nocnica.

  Raika zbladła i zacisnęła dłoń na szabli.

  Nocnice nie były zwykłymi potworami. O nie. Były tworami powstałymi w blasku księżyca, napędzanymi przez niepowstrzymaną żądzę zemsty. Istniały tak długo, aż nie zabiły swojego oprawcy. Nie dało się ich pozbyć. Ciało można było zniszczyć, ale to skazywało na coś jeszcze gorszego. Dusze nocnic nawiedzały wtedy przypadkowe domy, odbierając życia, w poszukiwaniu człowieka winnego ich śmierci. A stwórcą nocnicy nie mogła być przypadkowa osoba. Nocnica musiała jej ufać za życia. Musiała nie spodziewać się żądanej krzywdy z jej strony. To właśnie to poczucie bycia zdradzonym, powodowało, że nocnice wstawały w nocy z grobów.

  Raika omiotła wzrokiem dwa grube gwoździe oraz kołek sterczący z jej piersi, trzymające Lilę w ciasnej trumnie. Oblepiała je czarna, gęsta ciecz. Ktoś musiał próbować ją powstrzymać. Prawdopodobnie jej zabójca. Bo kto inny mógłby o tym wiedzieć?

  Lila wierzgnęła po raz drugi. Krzyczała przy tym przeraźliwie tak jak nigdy przedtem. Niemoc musiała sprawiać, że była jeszcze bardziej rozjuszona. Nagle rozległ się trzask. Raika zrobiła krok do tyłu. Jedna z rąk nocnicy była wolna. Wystawał z niej wyrwany z drewna gwóźdź. W głowie dziewczyny zapętlało się jedno słowo:

  Uciekaj, uciekaj, uciekaj!

  Stworzenie wyrwało z potrzasku drugą rękę, tym razem wyszarpując ja bez gwoździa. Została po nim jedynie dziura z cieknącą z niej czarną krwią.

  Wtedy Raika rzuciła się do ucieczki. Po prostu gnała przed siebie. Dobrze, że korytarz był tak prosty. Za sobą słyszała wrzaski Lili. Rytmiczne odgłosy odbijających się od posadzki kończyn informowały o tym, że się zbliża.

  Raika przyśpieszyła. Wypadła z krypty. Słyszała, że nocnica była już blisko. Szybko zamknęła drzwi i podparła je całym ciałem. Stworzenie uderzyło w nie z impetem. Rozległ się przeciągnięty z frustracji wrzask. Uderzyło po raz drugi i trzeci, warcząc przy tym i jęcząc.

  Wielka kropla potu spłynęła z czoła Raiki. Długo tak nie wytrzyma. Spojrzała na niebo. Było już jasno, za chwilę powinno pojawić się słońce. Wtedy nocnica powinna sama wrócić do trumny w krypcie.

  Jeśli Lili udałoby się otworzyć podpierane przez Raikę drzwi, mogłoby się to skończyć tragicznie. Najprawdopodobniej by upadła pod wpływem siły uderzenia. Nie zdążyłaby zareagować i obronić się przed potworem. Pozostało więc jedno wyjście: pozwolić na otworzenie się wrót na własnych zasadach i walka aż do świtu.

  Raika wzięła głęboki wdech. Odrzuciła pochodnię na ziemię, gasząc ją.

  Raz, dwa, trzy...

  Odskoczyła od drzwi, które otwarły się z łoskotem. Od razu skupiła energię wokół dłoni i posłała jej strumień wprost na rozjuszone stworzenie. Potwór potoczył się w głąb krypty, krzycząc przeraźliwie. Weszła szybko po schodach na górę i odwróciła się z powrotem w stronę krypty. Lila była już blisko. Skoczyła na Raikę, która ponownie posłała ją w powietrze. Nocnica upadła i potoczyła się po ziemi. Szybko wstała i ryknęła wściekle. Wyładowanie energetyczne zniszczyło jej bluzkę, odsłaniając błękitne piersi, pośrodku których widniała dziura po wyrwanym kołku.

  Powtórzyło się to kilka razy. Lila z jazgotem wbiegała wprost na Raikę, a ona odrzucała ją od siebie strumieniami energii. Dziewczyna była już na skraju wyczerpania. Nie wiedziała, ile tak jeszcze pociągnie. Przeciążony układ energetyczny świecił się na niebiesko pod jej skórą. W emocjach zużyła jej zbyt dużo, zbyt nierozsądnie. Nagle potknęła się o wystający korzeń i runęła na ziemię. Panika opanowała jej umysł, widząc, że stworzenie wskakuje na nią. Zatrzymała je, trzymając szablę oburącz wysoko nad piersią. Lila wyciągała w stronę jej głowy ręce, zadrapując ją co jakiś czas. Jej pierś napierała na ostrze, raniąc ją i sącząc czarną krew, która skapywała na Raikę, plamiąc jej ubrania. Dziewczyna spojrzała na niebo. Było coraz jaśniejsze.

  Jeszcze tylko chwila, jeszcze tylko moment...

  W końcu potwór zawył i odskoczył do tyłu. Potarł ślepia i jęknął żałośnie. Skulił się, po czym pobiegł szybko z powrotem do krypty. Raika odprowadziła go wzrokiem. Serce biło jej jak szalone. Oddech miała tak przyśpieszony, że z trudem brała kolejne wdechy. Zaśmiała się nerwowo, a do oczu napłynęły jej łzy. Prawie umarła. Gdyby nie pierwsze promienie słońca, straciłaby życie. Podniosła się na chwiejnych z wycięczenia i strachu nogach.

  Poczuła piekący ból w lewej ręce. Spojrzała na nią. Była cała we krwi. Długie przecięcie zdobiło jej palce. Musiała się zranić, kiedy chwyciła ostrze. Sama szabla była brudna od ciemnej cieczy. Zataczając się, ruszyła w stronę bramy.

***

  Hania szła ponownie ciemnym, wąskim korytarzem. Było w nim jeszcze bardziej mokro niż poprzednio. Błoto chlupało pod jej nogami. I tym razem zobaczyła w oddali światło. Przyśpieszyła kroku. Tak jak wcześniej, im bliżej była, tym większe i bardziej kształtne się wydawało. W pewnym momencie przybrało postać kobiety. Wyciągała do niej rękę. Dziewczyna zaczęła biec. Serce zabiło jej szybciej. Sama wyciągnęła dłoń w jej stronę. Gdy tylko dotknęły się palcami, zapanowała ciemność.

  Hani zdawało się, że zawisła w powietrzu. Otaczał ją niekończący się mrok. Lewitowała w tej nicości, nie widząc niczego dookoła.

— Witaj — usłyszała kobiecy głos.

— Witaj — tym razem odezwał się mężczyzna.

Hania rozejrzała się, szukając właścicieli tych głosów. Nikogo jednak tu nie było.

— Czułam cię tu od dawna. Czy jesteś taki jak ja? — zapytała kobieta.

— Hm. Nie sądzę. Jesteśmy podobni. Ale nie tacy sami. Coś nas różni.

— Ach tak... Możesz mieć rację. Nasze głosy są inne.

— To prawda. Ale mimo to jesteśmy podobni.

— Czy ty też jesteś tu od zawsze?

— Tak. Ale nie czułem cię tu tak długo. Dopiero od jakiegoś czasu.

  Na chwilę zapanowała cisza. Hania wsłuchiwała się w nią, zaintrygowana, czy głosy jeszcze się odezwą.

— Teraz kiedy się znamy, powinniśmy się jakoś nazywać, nie sądzisz? — ponownie odezwał się kobiecy głos.

— Tak myślisz?

— Myślę, że byłoby to miłe.

— Hm... No dobrze. Nazwiesz mnie?

— Pozwolisz mi na to?

— Tak. To w końcu ty chcesz, żebyśmy mieli imiona.

  Kobieta zaśmiała się.

— Dobrze. Co powiesz na... Eszir?

— Nie mogę mieć na ten temat zdania. To pierwsze imię, jakie kiedykolwiek usłyszałem. Nie wiem więc, czy jest dobre, czy nie. Ale przyjmę je, skoro taka twoja wola.

— Cieszy mnie to. Ja będę mieć na imię Mariesz.

— Teraz kiedy mam do porównania dwa imiona, bardziej podoba mi się twoje. — Mężczyzna zaśmiał się. Kobieta dołączyła do niego, śmiejąc się perliście.

— Skoro tak, to możemy się zamienić.

— W takim razie: witaj Eszir.

— Witaj Marieszu.

  Nagle Hania poczuła, że spada. Leciała z zawrotną szybkością, a towarzyszący temu szum przyprawiał o ból głowy. Zmarszczyła brwi i zakryła uszy dłońmi. Szum tylko nabierał na sile.

  Obudziła się gwałtownie, biorąc głęboki wdech. Spojrzała w stronę okna. Świtało. Położyła dłoń na czole i starła z niego pot.

  „Co to było?" — pomyślała. Czy to naprawdę było widzenie? Jeśli tak, to kogo? Kto mógł mieć takie wspomnienie? Była zaintrygowana i przestraszona w tym samym czasie. Ktokolwiek przecież tworzył te widzenia, musiał ją znać. Nie miała jednak pojęcia, kim mogłaby być ta osoba. Eszir? Mariesz? Nic jej to nie mówiło.

  Wstała i przeciągnęła się, po czym zaczęła ścielić swoje posłanie. Rozebrała się z koszuli nocnej i ubrała wczorajszy strój. Miała nadzieję, że za niedługo odzyska swoją sukienkę, bo bluzka bez rękawów, nie była idealnym strojem na wczesne, nadal zimna poranki. W jej umyśle wybijały się dwa imiona.

  Eszir. Mariesz.

  Anastasia powiedziała jej ostatniego wieczora, że kuchnia znajduje się na dole. Trzeba przejść przez jedną z salek, aby dojść do małego aneksu. Miała się częstować, czym chciała. Wyszła więc z pokoju. W tym samym czasie z drugiej sypialni wyszedł Dima. Ubrany był w białą koszulę nocną, taką samą, w jakiej spała Hania.

— O, dzień dobry — powiedział.

— Dzień dobry — odpowiedziała i przyjrzała mu się badawczo. — A tobie nie chce się jeszcze spać?

— Dlaczego pytasz? Przecież poszedłem spać o dziesiątej.

— Oh to ty... Nie pracowałeś?

  Dima patrzył na nią przez moment ze skonsternowanym wyrazem twarzy, po czym zaśmiał się.

— O nie, nie! Żyję tu, to prawda, ale nie dlatego, że tu pracuję. Po prostu Anastasia to moja matka. Taka prawdziwa, urodziła mnie i w ogóle...

Hania zarumieniła się, zdając sobie sprawę ze swojej pomyłki.

— Przepraszam! Po prostu myślałam, że nazywasz ją mamą na tych samych zasadach, co dziewczyny.

  Chłopak wzruszył ramionami.

— Nie szkodzi. Łatwo się pomylić. Chcesz jakieś śniadanie?

  Dziewczyna kiwnęła głową. Oboje zeszli na dół. Minęli śpiącą pod kocem na kanapie Anastasię i ruszyli w stronę drugiej salki.

  Hania rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było naprawdę przestronne. Podobnie jak w poprzednim pokoju, z sufitu i mebli zwisały różnokolorowe draperie. Było tu pełno sof i leżanek. Większość oddzielona była od siebie parawanami z delikatnego materiału. Na stołach stały fajki wodne. W popielnicach leżały niedopalone cygara i skręty. Wokoło unosił się biały, półprzejrzysty dym. Pachniało czymś słodkim i gryzącym jednocześnie.

Dima odchylił jedną z kotar w rogu. Ukazały im się schody prowadzące w dół.

— Panie przodem — skłonił się nisko z uśmieszkiem na ustach. Hania ruszyła niepewnie po stromych stopniach.

  Kuchnia okazała się być w miarę ciasna. Dzieliła przestrzeń ze spiżarnią i kotłownią. Na wysokich kredensach poustawiane były słoiki z przetworami. Pod nimi stały plecione kosze przykryte okrągłymi deskami. Piec kaflowy stał w kącie razem z blatem kuchennym, na którym piętrzyła się wieża z garnków.

  Po przygotowaniu śniadania usiedli razem na schodach, pochłaniając spokojnie kanapki z dżemem.

  Hania przyglądała się Dimie z boku. Teraz zorientowała się, że prawdopodobnie są rówieśnikami. A może nawet była od niego starsza. Na pierwszy rzut oka wyglądał on jednak dużo dojrzalej.

— Co tak patrzysz? Chcesz coś jeszcze? — zapytał z zawadiackim uśmiechem.

Hania wzdrygnęła się. Już miała powiedzieć „nie", kiedy w jej głowie pojawiła się nagła myśl.

— Czy mogę cię o coś zapytać?

Chłopak kiwnął głową, wgryzając się w swoją bułkę.

— Podobno Lila dostała od jednego z klientów naszyjnik. Czy wiesz, jak wyglądał?

  Dima zamyślił się na moment.

— Kojarzę coś takiego, dziewczyny o tym gadały... Sam też go widziałem. Był chyba zielony. Tak, prawdopodobnie. Wiem na pewno tylko, że to droga błyskotka była. No i że tak naprawdę była dla Belli, ale to inna historia.

  Hania chciała zapytać o coś jeszcze, ale nagle rozległ się łomot. Ktoś bardzo mocno i uporczywie pukał. Oboje zerwali się na równe nogi i popędzili do góry. Dima otworzył drzwi. Stojąca za nim Hania wzięła krótki oddech. Jej oczy rozszerzyły się, a serce stanęło na moment.

  W progu stał mężczyzna w mundurze. Prawdopodobnie należał do straży. Miał wypieki na twarzy i rozbiegany wzrok. Ale tym, co najbardziej zwróciło uwagę Hani była wisząca na nim Raika. Ledwo ją poznała. Była blada, tak jakby całkiem straciła kolor. Jej oczy pozostawały zamknięte. Pod skórą widoczna była intensywnie niebieska pajęczyna z drobnych naczyń, które przy każdym słabym oddechu świeciły się nieznacznie. Nogi miała ugięte, tak naprawdę stała jedynie dzięki obejmującemu ją w pasie ramieniu strażnika.

— Szybko, pomóżcie mi! Trzeba ją gdzieś położyć! — krzyknął mężczyzna.

Dima od razu ruszył na pomoc. Chwycił Raikę za nogi, podczas gdy strażnik podtrzymywał ją pod pachami.

— Otwórz drzwi do sypialni mamy! — powiedział Dima. Hania jednak nie zareagowała. Stała wpatrzona w obraz przed nią, tak jakby była w transie. — Już!

  Dziewczyna wzdrygnęła się i popędziła do góry. Zbudzona gwałtownie ze snu Anastasia, rozglądala się dookoła zdezorientowana. Hania otworzyła drzwi do sypialni. Nie wiedząc co zrobić, odchyliła kołdrę. Serce biło jej jak szalone.

  Po chwili mężczyźni weszli do pokoju. Ostrożnie położyli nieprzytomną Raikę na łóżku. Hania od razu przykryła ją szczelnie. Dotknęła jej spoconej twarzy.

— Jest rozpalona... — szepnęła.

— Dima, leć po zimną wodę i ręcznik! — rozkazała Anastasia, która nagle pojawiała się w pokoju. Podeszła do leżącej dziewczyny z niepokojem w oczach. —:Co jej się stało?

— Nie wiem! Przyszedłem na zmianę, otwieram bramę... Patrzę, ktoś leży na drodze! Była jeszcze wtedy przytomna, dała radę podać adres — opowiedział zaaferowany mężczyzna.

  Dima w końcu wrócił z wiadrem wody. Anastasia wyjęła z niej mokry ręcznik. Lekko go wykręciła i położyła na gorącym czole Raiki.

— Może pobiegnę po kapłana? On będzie wiedział, co robić! — zaoferował strażnik.

— Nie będzie chciał przyjść do tego domu... — szepnęła pod nosem Anastasia bardziej do siebie, niż do mężczyzny.

— Proszę spróbować! — odezwała się Hania. Podeszła do strażnika, patrząc mu błagalnie w oczy. Jej głos drżał. — Proszę po niego iść!

  Mężczyzna kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Hania uklękła przy towarzyszce. Zamknięte oczy Raiki drgały co jakiś czas. Tak jakby była niespokojna. Oddychała nierówno, co jakiś czas brała szybki, głębszy wdech.

  Hania sprawdziła temperaturę ręcznika. Był już ciepły, więc zdjęła go i na nowo zamoczyła w wodzie. Delikatnie umieściła go z powrotem na czole dziewczyny.

  Po jakimś czasie w końcu przybył kapłan. Siwa broda sięgała mu pasa. Na głowie miał typową dla kościoła Dollos wysoką czapkę. Czarna szata falowała w takt jego kroków. Patrzył na wszystkich wokół siebie wyniośle, tak jakby nie chciał wcale tam być. Zerknął jedynie na leżącą Raikę i od razu powiedział:

— Ma przeładowanie energetyczne.

— Co? — odezwała się Anastasia.

— Przeładowanie. Przeciążyła się.

— Ale dlaczego? Co jest tego powodem? — dopytywała kobieta. Hania patrzyła na mężczyznę równie żądna informacji, cały czas pozostając blisko Raiki.

— Zużyła zbyt wiele energii w zbyt krótkim czasie. Mogła być do tego nie do końca najedzona, może mało spała... Jest dużo czynników, które mogły to spowodować. — Kapłan westchnął. — I właśnie dlatego nie popieramy używania tych piekielnych technik. Zobaczcie, co mogą zrobić z człowiekiem...

— Ale wszystko będzie dobrze? — zapytała Hania, drżąc i zaciskają ręce na kołdrze.

  Kapłan milczał przez moment.

— Jeśli przeżyje tę dobę, to z tego wyjdzie — powiedział. Cicho się żegnając, opuścił sypialnię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro