Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Anastasia miała nie tego człowieka, co trzeba. Prowadziła niewinnego mężczyznę na śmierć. Hani zrobiło się niedobrze. Wiedziała, że coś było nie tak. Może to poczucie sprzeczności, które nawiedziło ją wcześniej, nie było spowodowane tylko mętlikiem moralnym.

  Bella podeszła do niej szybkim krokiem. Położyła jej dłonie na ramionach i spojrzała głęboko w oczy. Była spięta, jej palce wbijały się boleśnie w skórę Hani.

— Alino... Kogo mama prowadzi do krypty? — zapytała cicho.

— Komendanta...

  Vlad zbladł jeszcze bardziej. Popatrzył na otwartą bramę. Wartownik odpowiedzialny za jej zamykanie stał pod strażnicą i przypatrywał się im pytającym wzrokiem.

— Vlad... — szepnęła Bella.

  Mężczyzna spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Widać było w nich przerażenie. Nagle zerwał się do biegu. Minął zdezorientowanego strażnika i zaczął pędzić w stronę krypty. Niewiele myśląc, dziewczyny puściły się za nim.

— Vlad zaczekaj! — krzyczała desperacko Bella.

  Nie słuchał. Nie zatrzymał się, nawet nie obejrzał. Długimi susami pokonywał błyskawicznie kolejne odcinki drogi. Gdy tylko dostrzegł wśród drzew sylwetkę Anastasii wręcz przyśpieszył. Kobieta klęczała przy ledwo przytomnym komendantem, poprawiając wiązanie grubego sznura otaczającego pień i ciało mężczyzny.

— Tato! — wrzasnął Vlad.

  Chwycił Anastasię za ramiona i odrzucił do tyłu. Kobieta upadła na plecy i popatrzyła na niego ze zdziwieniem, które szybko przerodziło się w złość. Gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna wyjmuje nóż z kieszeni płaszcza i zaczyna przecinać linę, bez chwili wahania rzuciła się na niego. Oboje wylądowali na ziemi, szamocząc się.

  W Anastasii obudziła się prawdziwa lwica. Siedziała na Vladzie okrakiem i z determinacją próbowała wytrącić mu broń z ręki. On nie pozostawał jej dłużny. Wił się jak wąż, starając się ją z siebie zrzucić. Gdy tylko prawie mu się udawało, ona wracała ze zdwojoną siłą.

— Uspokój się kurwo! — syknął.

  Anastasia poczerwieniała na twarzy.

— Ten gnój zapłaci za to co zrobił!

— Jest niewinny!

— Łżesz! — Kobieta zaczęła się jeszcze bardziej szarpać.

  Mężczyzna zdołał przeturlać się na bok, przygniatając ją do ziemi. To jeszcze bardziej ją rozsierdziło. Zaczęła kopać i udrzeć go pięściami. Vlad próbował przytrzymać jej dłonie. Niespodziewanie wgryzła się z całej siły w jego ramię. Wrzasnął, a kobieta skorzystała z okazji i znowu znalazła się na nim. Wyrwała nóż z jego dłoni.

— To prawda! — krzyknęła nagle Bella. — To wszystko prawda mamo!

  Jak na zawołanie Anastasia zastygła. Odwróciła powoli głowę w stronę dziewczyny. Na jej twarzy malował się szok.

— Bella... — wymamrotała.

— To nie komendant zabił Lilę... To... To była nasza wina...

  Po policzkach Belli potoczyły się ciepłe łzy. Zapłakała rzewnie, zasłaniając twarz dłońmi. Anastasia wstała, upuszczając zdobyty nóż na ziemię. Gdy tylko to zrobiła, Vlad bezzwłocznie chwycił narzędzie i zajął się przecinaniem liny wiążącej komendanta.

— Dziecko, co ty mówisz... — wyszeptała kobieta, robiąc kolejne kroki w stronę dziewczyny.

— To był wypadek! Przysięgam... Nikt z nas tego nie chciał!

  Anastasia wpatrywała się w nią bez słowa. Na chwilę złapała kontakt wzrokowy ze stojącą obok Hanią. Dreszcz przeszedł po plecach dziewczyny. To był widok, którego nie dało się określić.

  Zawód.

  Desperacja.

  Bezsilność.

  Zagubienie.

  I ten smutek, ten przeszywający duszę ból.

  Wszystko w jednym spojrzeniu. Hania przełknęła ślinę i zrobiła krok do przodu.

— Anastasio... — szepnęła.

— Jak to się stało? — powiedziała cicho kobieta łamiącym się głosem.

  Bella zapłakała jeszcze bardziej.

— Chciałam z nią tylko porozmawiać. Pokłóciłyśmy się. Wtedy wszedł Vlad i... — Pociągnęła nosem.

  Anastasia podeszła bliżej.

— I... Co?

  Bella zadrżała. Wytarła mokre policzki i utkwiła wzrok w ziemi. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie było jej to dane. Z krypty wydobył się przeciągły jęk. Wszyscy zastygli. Odwrócili powoli głowy w stronę wejścia do podziemi.

  Żadne z nich się nie poruszyło. Słychać było ich przyśpieszające oddechy. Długie źdźbła trawy szumiały dookoła, tworząc wyjątkowo upiorny akompaniament do wydobywających się z krypty dźwięków.

  Po czole Hani spłynęła kropelka zimnego potu. Każdy centymetr jej ciała i duszy krzyczał jedno słowo.

  Uciekaj.

  Ale nie potrafiła. Stała jak zamrożona i wbita w ziemię. Nie potrafiła nawet poruszyć rękami. Było jej gorąco, a serce biło tak szybko, że mogła wręcz słyszeć jego rytm.

  Warczenie i jęki nabierały na sile. Z każdą następną minutą ich właściciel zdawał się być coraz bliżej. 

  Nie. Nie tylko zdawał. On był coraz bliżej.

  Drzwi zaskrzypiały i otwarły się powoli. Wszyscy wstrzymali oddech. Ze środka powoli wyszła ona. Błękitna skóra zalśniła w blasku księżyca. Matowe, rude włosy były splątane i brudne. Na gołej piersi widać było zaschniętą, ciemną maź. Czarne oczy patrzały na nich niespokojnie. Lila stanęła przed nimi w całej swojej okazałości.

  Rozległ się ryk. Wtedy wszystko to, co trzymało ich w miejscu, puściło. Rzucili się do ucieczki. Jak spłoszone sarny przeskakiwali przez korzenie, wpadając w morze złotej trawy. Hania widziała kątem oka, że jedynie Vlad zatrzymał się po kilku susach i wrócił, gorączkowo próbując przerzucić sobie ojca przez ramię. Musiał zrozumieć, że nie da rady, gdyż szybko zaprzestał tych prób. Ścisnął nóż w dłoni, gotowy walczyć.

  Nocnica jednak nawet na niego nie spojrzała. Minęła go, z jazgotem pędząc w stronę uciekających kobiet. Była coraz bliżej i bliżej. Jej krzyki stawały się głośniejsze z każdą sekundą.

  Hania krzyknęła przerażona. Obudził się w niej najpierwotniejszy z instynktów. Potrzeba przetrwania sprawiała, że nawet nie odczuwała zmęczenia.

  Ale szybko dało się zrozumieć, kto był prawdziwym celem potwora. Dwie rudowłose sylwetki biegły w jednej linii.

  Lila skoczyła na siostrę z rykiem, przyciskając ją do ziemi. Bella zaczęła się szamotać, krzycząc rozpaczliwie. Anastasia zatrzymała się nagle i utkwiła przerażony wzrok w dziewczynie. Hania również przestała biec i obejrzała się za siebie.

— Bella! — krzyknął Vlad, biegnąc w ich stronę.

  Nocnica obróciła ją na plecy i wrzasnęła przeciągle tuż nad jej głową. Bella nie przestawała płakać i krzyczeć.

— Lila tak cię przepraszam, to nie tak miało być! — zawodziła.

  Przez krótką chwilę było cicho, jednak zaraz potem po okolicy rozniosły się dwa mrożące krew w żyłach krzyki. Stworzenie wbiło swoje palce głęboko w brzuch Belli i zaczęło ją powoli rozrywać. Ciepło buchnęło z otwartej rany. Krew zaczęła wypływać z niej litrami, barwiąc trawę dookoła na ciemnoczerwony kolor. Obnażone organy wewnętrzne były wydzierane i wyrzucane na boki. Potwór szalał, coraz bardziej masakrując ciało swojej siostry.

  Bella już nie krzyczała. Jej oczy szybko zaszły mgłą, a z ust wypłynął szkarłatny płyn. Drgawki wstrząsnęły nią kilka razy, po czym zupełnie ustały. Leżała bez ruchu pod nadal wściekłą nocnicą.

  Vlad w końcu dobiegł do nich i całą swoją siłą odepchnął nocnicę od Belli. Potwór zawył, ale nie podniósł się z ziemi. Jego kwiki i jęki powoli cichły. Harczał, oddychając szybko. W końcu położył się i zamilkł na dobre. Błękitna skóra zaczęła zmieniać swój kolor na ten naturalny, biały. Czarne żyłki na ciele stopniowo znikały. W końcu na trawie leżały już tylko dwie normalne, rudowłose dziewczyny.

  Mężczyzna ukląkł przy Belli. Jej mętne oczy spoglądały prosto w niebo. Zabarwione na czerwono usta były lekko otwarte. Nie żyła. Była jeszcze ciepła, ale nadal niezaprzeczalnie martwa. Po policzkach Vlada potoczyły się łzy. Jego ciałem wstrząsnął szloch.

— Nie... — Drżącymi rękami ujął drobną dłoń dziewczyny i przycisnął sobie do serca. — Nie, nie... To nie może być prawda! Bella... 

  Stojąca niedaleko Anastasia zrobiła krok do przodu i od razu opadła na ziemię. Hania podbiegła do niej i spróbowała pomóc jej wstać. Na próżno. Kobieta była w szoku. Nie odrywała szeroko otwartych oczu od krwawego obrazu tuż przed nią.

— Dlaczego... Dlaczego ciebie... Przecież to ja... Ja to zrobiłem... — zawodził dalej Vlad.

  Jego szloch niósł się echem po okolicy. Wyznania miłości i próby zaprzeczenia temu, co się wydarzyło, zapętlały się w nieskończoność.

— Co... Zrobiłeś? — odezwała się w końcu Anastasia.

  Mężczyzna spojrzał na nią żałosnym wzrokiem. Potrząsnął głową i pocałował wierzch dłoni Belli. Wziął głęboki wdech i pociągnął nosem.

— To ja wypchnąłem Lilę przez okno. To był wypadek, przysięgam... Nie wiedziałem, że jest otwarte. Te wasze tkaniny to zasłaniały...

  Hania spojrzała na twarz kobiety. Jej wyraz był niezmienny. Tak jakby tkwiła w zawieszeniu. Nie było widać na niej żadnych emocji. Tylko czysty szok.

— Nie powiem, że żal mi było świni. Ale Bella... Widziała to zupełnie inaczej. Powiedziała, że nie chce mnie znać. Tak jej nienawidziła, a jednak... — Po twarzy spłynęło mu kilka następnych łez. — Chciałem się z nią ożenić... Och Bella...

  Anastasia wstała i chwiejnym krokiem podeszła do Vlada. Stała nad nim przez chwilę, wpatrując się bliżej nieokreśloną przestrzeń między mężczyzną a ciałami dziewczyn.

— Zabiłeś moje córki. Zabiłeś je obie... — wymamrotała i ponownie opadła na ziemię.

  Mężczyzna zapłakał jeszcze bardziej. Anastasia pochyliła się nad ciałem Belli i drżącą ręką odgarnęła kilka niesfornych kosmyków z jej twarzy. Delikatnie, dwoma palcami zamknęła oczy dziewczyny. Dopiero wtedy ukryła twarz w dłoniach i zapłakała cicho.

  Hania przypatrywała się im z boku. Omiotła wzrokiem dwa ciała i leżące dookoła części wyrwanych organów. Ręce Lili były brudne od krwi aż po same łokcie. Mimo tego makabrycznego widoku, twarze obu dziewczyn wyglądały na spokojne. Ich głowy leżały blisko siebie. Jeszcze trochę i mogłyby się stykać. Poczuła ścisk w sercu. Treść żołądka podeszła jej do gardła.

Co za zrządzenie losu. Razem na ten świat przyszły i razem go opuściły.

***

— Mamo?

  Anastasia wzdrygnęła się, słysząc głos Dimy. Nie odezwała się jednak ani nie poruszyła. Jeszcze bardziej zapadła się w łóżko. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Dima uklękł tuż przed jej twarzą.

— Mamo, może coś zjesz? — zapytał cicho.

  Kobieta pokręciła przecząco głową. Nie miała ochoty na jedzenie. Nie miała ochoty na nic.

— Pochowali dziewczyny. Przyszedł nawet kapłan — kontynował chłopak.

  Poczuła, że serce zapada jej się w piersi.

  Zawsze lubiła swoją pracę. Wiedziała, że była jedną z nielicznych. Cieszyła się każdym uśmiechem zadowolonego klienta. Czuła się wtedy ważna. Potrzebna. Chciana.

  Kiedy zaczynała prowadzić ten dom, tak bardzo chciała, żeby pozbawiony był wszystkich niezaprzeczalnych wad tego typu miejsc. Chciała, żeby pracujące tu dziewczyny choć trochę cieszyły się tym, co robią. Żeby nie były do tego zmuszane i żeby trwały przy niej bez przymusu. Żeby czuły się wolne.

  Może gdyby nie podchodziła tak do tej sprawy, nic złego by się nie wydarzyło. Może gdyby była bardziej rygorystyczna, Lila i Bella byłyby teraz całe i zdrowe.

  Co ona robiła, kiedy Lila wypadła przez okno? Ćpała i robiła dobrze jakiemuś obcemu, nic nieznaczącemu człowiekowi. Nic nawet nie zauważyła, nie usłyszała. I prawdopodobnie nigdy by się nie dowiedziała, co się stało gdyby nie pomoc jakiejś przypadkowej dziewczyny. A teraz nawet nie przyszła na ich pogrzeb.

  Spojrzała głęboko w oczy syna. Szukała w nich tych samych emocji. Pretensji, złości, czegokolwiek. Potwierdzenia, że on także wini ją za to co się stało. Nic takiego jednak w nich nie dojrzała. Jedynie spokój.

— Zawiodłam... — wyszeptała, a jej oczy zaszły łzami.

— Mamo...

— Nie próbuj mnie przekonać, że nie! Gdybym ich bardziej pilnowała, to...

— Mamo. — Ton Dimy był stanowczy. — To nie twoja wina. Lila i Bella były dorosłe, były świadome tego, co robią.

— Ale jednak! — Anastasia przetarła oczy dłonią. Zaśmiała się nerwowo. — Nawet ciebie... Masz siedemnaście lat. Powinieneś być w szkole. Uczyć się na urzędnika, prawnika, lekarza... A zamiast tego siedzisz tu i prowadzisz burdel ze swoją matką ćpunką dziwką!

— Nie mów tak...

— A ty nie mów, że to nie prawda! Myślisz, że nie widzę, jakie masz zaczerwienione oczy. Nie uwierzę, że to od płaczu. Boże, co ze mnie za matka...

  Dima milczał przez chwilę. Cała twarz Anastasii była mokra od łez. Co chwilę przecierała oczy.

— Mamo... — Chłopak chwycił jej dłonie. — Spójrz na mnie.

  Anastasia zwróciła wzrok ku jego twarzy. Był inny niż zwykle. Taki... Poważny.

— Jesteś dobrą osobą — kontynuował. — Zobacz, co osiągnęłaś. To nie jest zwykły burdel. To dom wielu szczęśliwych kobiet. Oczywiście, że nie jest idealnie. Mamy swoje problemy. Ale... Ty zawsze byłaś dla mnie. Dla nas wszystkich. Zawsze gotowa wesprzeć, pomóc, rozweselić. Nikogo nie zawiodłaś. Nie jesteś niczemu winna. Zabił Vlad Levov. I to on za to odpowie.

  Łzy ponownie potoczyły się po policzkach Anastasii. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Dima przytulił ją delikatnie. O święta Dollos, naprawdę miała wspaniałego syna.

— A te czerwone oczy... To naprawdę wina płaczu — dodał.

  Anastasia zaśmiała się przez łzy. Odchyliła się i ujęła jego twarz w dłonie.

— Obiecujesz? Nie kłamiesz mnie tu Dimka?

  Chłopak uśmiechnął się.

— Tak. Obiecuję. Nie mogłem wytrzymać na pogrzebie.

  Uśmiech zniknął z jej twarzy. Przyjrzała się mu uważnie. No tak. Przecież nie tylko ona przeżywała śmierć dziewczyn. Wszyscy w tym domu przechodzili to samo. Strata dotknęła ich równo. Ale w przeciwieństwie do niej nie użalali się nad sobą i poszli pożegnać je ten ostatni raz. Jaka była samolubna. Cały czas wyrzucała sobie, że niedostatecznie się nimi zajmowała, a teraz co robiła? Leżała w nawet nie swojej sypialni, zostawiając ich samych sobie.

  Kobieta odkryła się i położyła nogi na podłodze. Po raz ostatni otarła oczy i pociągnęła nosem, biorąc głęboki wdech.

— Chodźmy do dziewczyn, Dima.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro