Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Minęły trzy dni od pogrzebu dziewczyn. Nadal panowała żałoba, więc nie przyjmowano klientów. W domu panowała więc dziwna cisza. Pogodzenie się z tym, co się stało, szło wszystkim powoli. Nawet Nastia, która przecież tak ostentacyjnie okazywała swoją niechęć do Lili, przeżywała jej śmierć równie głęboko, co reszta.

  Na szczęście przynajmniej jedna rzecz była między tym wszystkim dobra. Raika wracała szybko do zdrowia. Nie było już śladu po niebieskich żyłkach, energetycznych, a mrowienie pojawiało się jedynie podczas ruchów. Jedyne, co jeszcze szwankowało, to kontrola mięśni. Przy nawet najmniejszym wysiłku drżały lub całkowicie puszczały.

  Hania usiadła na łóżku z miską zupy w dłoni. Nabrała trochę na łyżkę i zbliżyła do ust Raiki. Dziewczyna skrzywiła się.

— Mogę już sama.

  Hania chciała w tym momencie przewrócić oczami. Każdego dnia tak było. Tylko sama, sama, sama. A obie dobrze wiedziały, że to nie jest dobry pomysł.

— Ach tak? To podnieś rękę do góry. — Uśmiechnęła się zawadiacko, wkładając łyżkę z powrotem do zupy.

  Raika naburmuszyła się i powoli uniosła ramię do góry. Dała radę dotrwać aż do momentu, w którym jej dłoń zawisnęła tuż nad głową. Nagle jednak mięśnie puściły. Ręka zgięła się w łokciu i wymierzyła dziewczynie siarczystego plaskacza w czoło.

  Hania walczyła ze sobą, ale w końcu roześmiała się, zasłaniając usta dłonią. Może było to niedojrzałe, ale co z tego? Miała dopiero osiemnaście lat. Mogła sobie pozwolić na odrobinę dziecinności.

— Rzeczywiście, świetnie ci idzie! — powiedziała, drgając od śmiechu.

— A spierdalaj...

  Mimo tych słów Hania nadal śmiała się cicho.

— No i co cię tak śmieszy?

— Nic, nic... — Dziewczyna wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. — Masz rację, nieśmieszne.

  Na chwilę zapanowała cisza.

— Nie no... Trochę śmieszne — burknęła Raika, próbując zatuszować ściśniętymi ustami lekki uśmiech.

  Hania przyglądała jej się przez moment. Znowu poczuła to rozlewające się po piersi ciepło. To ciepło, które tak usilnie próbowała stłamsić.

***

— Nareszcie! — Westchnęła Raika.

  Po kilku dniach w końcu udało jej się stanąć samodzielnie na nogi. Mogła już bez problemu chodzić. Mięśnie czasem jeszcze drgały nieznacznie, ale nie stanowiło to dużego utrudnienia.

  Jedynym problemem była sama energia. Przy każdej próbie jej użycia nadal odczuwała ból. Wiedziała, że ten aspekt jej powrotu do zdrowia może zająć trochę więcej czasu i ćwiczeń. Na razie będzie musiała sobie poradzić z okrojoną wersją swoich możliwości.

  Zrobiła kółko po pokoju. Jak dobrze było znowu poczuć tę wolność.

— Wiedziałam, że szybko do siebie dojdziesz - usłyszała głos Hani.

  Odwróciła się w jej stronę. Dziewczyna stała w progu sypialni, uśmiechając się lekko. Odzyskała w końcu swoją sukienkę. W rękach trzymała również złożone w kostkę ubrania Raiki.

— Jeszcze daleko mi do pełnego zdrowia.

— Ale przynajmniej nie jesteś przybita do łóżka. — Hania uśmiechnęła się, podając Raice spodnie i koszulę.

— Cóż, z tym się kłócić nie mogę.

  Nastała chwila ciszy. Hania wpatrywała się w nią swoimi zielonymi oczami. Były lekko przymknięte, zdawały się być spokojne i ciepłe. Jak zresztą cała Hania. Momentalnie jednak z jakiegoś powodu otworzyły się szerzej i ich właścicielka odwróciła wzrok w inną stronę.

— Anastasia przygotowała ci kąpiel. Jeśli chcesz.

  Chciała. Nawet bardzo. Po tylu dniach pocenia się pod pierzyną brzmiało to jak wybawienie. Szybko więc udała się na dół. Zejście po schodach trochę jej zajęło, gdyż nadal miała lekkie problemy z koordynacją. Ale nagrodą za ten trud była gorąca, pachnąca olejkiem różanym woda.

  Zanurzyła się w niej i odetchnęła. Co za rozkosz. To jej się nigdy nie znudzi. W tym chaotycznym i niebezpiecznym życiu, jakie wiodła, to właśnie te proste przyjemności dawały jej najwięcej szczęścia.

  Zamyśliła się na moment.

Nawet to marne życie grzesznicy nie idzie ci dobrze.

  Skuliła się. „Miałam o tym zapomnieć" — pomyślała. Ale czy nie taka była prawda? Jak żyła przez ostatnie lata? Była jak bezpański, brudny kundel pałętający się od jednego konta do drugiego. Chwytała się każdej roboty, niezależnie od tego, jak bardzo brudziła sobie przy niej ręce.

  Oczywiście, że chciała innego życia. Ale czy miała wybór? Potrzebowała pieniędzy, które dawała profesja najemniczki. Jako kobieta nie miała możliwości zarobienia ich w inny sposób. Nie w takiej ilości.

  Wzięła głęboki wdech i poklepała się po policzkach. Nie było sensu użalać się nad sobą. Wiedziała, po co to robiła. Wiedziała dla kogo. I to było najważniejsze.

  Po kąpieli ubrała się pośpiesznie i weszła na górę. Anastasia siedziała z Dimą na kanapie. Kobieta uśmiechnęła się i wstała. Podeszła do niej i wręczyła jej mały woreczek.

— To reszta — powiedziała Anastasia. — Za rozwiązanie sprawy.

  Raika ściągnęła brwi. Jakie rozwiązanie.... Tak przeprowadziła śledztwo, że niewinny człowiek prawie zginął.

— Nie wiem, czy...

— Weź — przerwała jej kobieta.

  Dziewczyna skrzywiła się. Nie miała zamiaru się kłócić. Skoro dawali, to wzięła.

— Nie zapomnę twojej gościny Anastasio. I twojej troski.

  Kobieta uśmiechnęła się.

— Jeśli będziesz w okolicy, chętnie ugoszczę cię po raz kolejny.

  Raika nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Uścisnęła dłoń Anastasii.

— Będę o tym pamiętać.

  Po pożegnaniu dziewczyna wyszła na podwórko. Hania stała przy Esme i gładziła ją po szyi. Raika podeszła do wozu prężnym krokiem.

— Gotowa? — zagadnęła.

  Dziewczyna spojrzała się na nią. W jej oczach widać było konsternację.

— Gotowa... Na co?

  Teraz to Raika popatrzyła na nią dziwnie.

— Jak to „na co"? Przecież jedziemy dalej.

  Na chwilę zapanowała cisza. Lekki rumieniec wkradł się na twarz Hani.

— To ja jadę... Z tobą?

  Jedna z brwi Raiki powędrowała do góry.

— A czemu miałoby być inaczej?

— No bo... Miałaś mnie zawieźć tylko do Marvich. Taka była nasza umowa.

  Osłupiała. Rzeczywiście. Zupełnie zapomniała. Z jakiegoś powodu ten fakt opuścił jej głowę. Poczuła, że jej policzki stają się ciepłe.

  Czyżby tak bardzo przyzwyczaiła się do towarzystwa Hani, że nie wzięła pod uwagę tego, iż ich wspólna podróż dobiegła końca? Nie, niemożliwe. Tak po prostu się złożyło, że zapomniała.

  Ale przecież Hania nadal uciekała przed prawem. Co zrobi bez transportu? Niebezpiecznie jest zostawać za długo w jednym miejscu w jej sytuacji.

  Zamyśliła się na moment. Przypomniały jej się te wszystkie chwile, kiedy dziewczyna jej pomagała. Karmiła ją, opiekowała się i czuwała nad nią w najgorszych momentach. I miałaby ją teraz tak zostawić samą sobie? Nie było o tym mowy.

— Umowa uległa zmianie — powiedziała pewnie. — O ile chcesz...

— Chcę! — przerwała jej radośnie Hania. Od razu jednak oblała się rumieńcem i powtórzyła spokojniej: — Chciałabym z tobą pojechać.

— Tak? — Raika weszła na kozła i podała jej rękę. — No to wskakuj.

  Hania uśmiechnęła się szeroko. Obejrzała się za siebie.

— Ale muszę się pierw pożegnać. Nie spodziewałam się, więc nie zrobiłam tego wcześniej.

  Raika westchnęła i pokiwała głową.

— Leć. Poczekam.

  Dziewczyna podskakując jak sarenka pobiegła do domu Anastasii. Raika odprowadziła ją wzrokiem. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.

***

  Kiedy wyruszyły w drogę, nadal był wczesny ranek. Ich wóz ponownie utonął w morzu złotej trawy.

  Hania nie mogła przestać się uśmiechać. Cieszyła się jak głupia. Kiedy przypomniała sobie o umowie między nią a Raiką, długo próbowała całkiem pogodzić się z faktem, że ich wspólna podróż dobiegła końca. Tymczasem spotkała ją taka niespodzianka. Może Święta Dollos rzeczywiście słuchała jej próśb.

— Muszę ci podziękować — usłyszała nagle.

  Odwróciła się w stronę Raiki. Wzrok dziewczyny utkwiony był w jej twarzy. Znowu te piękne, ciemne oczy... Jak dwa węgielki. Nie potrafiła powstrzymać się od delikatnego rumieńca.

— Za co?

— Jak to „za co"? — Raiką westchnęła i spojrzała na drogę. — Za to, że się mną zajęłaś kiedy byłam... Niedysponowana.

— Aa... To naprawdę nic. Nie ma o czym mówić. — Hania zarumieniła się jeszcze bardziej.

— Dziewczyno... Jeśli sprzątanie czyichś wymiocin i karmienie go przez ponad tydzień to nic, to ja jestem Święta Dollos.

  Hania parsknęła lekko śmiechem, od razu tłumiąc go dłonią i zamykając oczy.

— Jeśli tak to ubierasz w słowa.

  Gdy ponownie spojrzała na Raikę, jej serce zdawało się na chwilę stanąć, po czym od razu zabiło mocniej. Raika się... Uśmiechała. Nie tak ukradkiem. Nie próbowała tego ukryć. Po prostu jej twarz zdobił lekki, szczery uśmiech.

— Tak to ubieram w słowa, bo tak było.

— Ale ja... To wcale nie było dla mnie ciężkie. No może trochę przez te kilka pierwszych godzin, kiedy bałam się... — Jeszcze bardziej się zarumieniła. — To znaczy, my wszyscy baliśmy się, że nie przeżyjesz.

  Raika spoważniała natychmiastowo. Odwróciła swój wzrok w stronę drogi.

— Jak blisko było? — wyszeptała.

  Hania zawahała się na moment. Przed oczami stanął jej obraz bezwładnego ciała dziewczyny. Przełknęła ślinę.

— Bardzo. — Zrobiła krótką przerwę. — W pewnym momencie... Brakowało naprawdę niewiele.

  Zapadła chwila ciszy. Słychać było jedynie słabe huczenie wiatru.

— Tym bardziej... Dziękuję.

  Dziewczyna skinęła głową.

  Długo jechały w milczeniu. Hania obserwowała rozpościerający się przed nią krajobraz. Niziny Hieronowe to rozległy teren, więc nadal droga prowadziła ich przez połacie żółtej, choć powoli zieleniącej się trawy. Nagle coś przykuło uwagę dziewczyny.

— Patrz! - Wskazała palcem w przestrzeń.

  Daleko, wśród złotych źdźbeł ukrywało się stado koni. Musiało być ich około dwadzieścia. Ich brązowa sierść błyszczała w promieniach słońca. Krępe, muskularne ciała robiły wrażenie, mimo że same konie nie należały do największych przedstawicieli swojego gatunku.

— No tak, kucyki nizinne. Żyją na tych terenach.

— Piękne prawda? — Hania szczerzyła się rozentuzjazmowana.

— Jak wszystkie konie.

— Masz rację. Chyba nie ma piękniejszych zwierząt.

— Są — powiedziała pewnie Raika.

  Hania odwróciła się w jej stronę.

— Naprawdę? Jakie?

— Koty.

  Dziewczyna uśmiechnęła się i podniosła jedną z brwi do góry.

— Lubisz koty?

— Jak można ich nie lubić.

  Zaśmiała się cicho.

— Prawda.

  Około wieczora trafiły na tak zwany „dom pielgrzyma". W praktyce było to jedynie zadaszenie z paleniskiem na środku. Grzechem jednak byłoby z niego nie skorzystać.

  Raika zatrzymała więc wóz i zeszła z kozła. Wprowadziła Esme do środka. Wzięła z wozu trochę drewna i wrzuciła do płytkiego dołku wyłożonego kamieniami. Pstryknęła i wszystkie drwa zajęły się ogniem. Momentalnie jednak syknęła i chwyciła drżącą dłoń.

  Hania spojrzała na nią zaniepokojona. Podeszła bliżej i uklękła tuż obok.

— Nadal boli?

— To nic... Nie mogę patrzeć na ból, jeśli chcę wrócić do dawnej sprawności.

  Na chwilę zapadła cisza. Spojrzała na drżącą dłoń towarzyszki. Ile zajmie jej powrót do pełnego zdrowia? Czy to naprawdę konieczne, żeby odczuwała ból?

— Inaczej nie wyzdrowiejesz?

  Raika skrzywiła się i odwróciła wzrok.

— Jest jeszcze jeden sposób. Ale zabrałby za dużo czasu.

— Jaki?

  Dziewczyna westchnęła i usiadła na ziemi.

— Mogłabym nie używać przez jakiś czas energii. Tak wcale. Potem małymi krokami wracałabym do siebie.

— Czemu tak nie zrobisz?

  Raika ścisnęła usta w wąską linię.

— Nie mogę tyle czekać. Energia to moja broń. Bez niej czuję się... — Odwróciła wzrok. — Bezbronna.

  Hania wpatrywała się w twarz dziewczyny. Płomienie oświetały ją, jeszcze bardziej uwypuklając jej skrzywiony wyraz. Wyglądała inaczej. Tak jakby w końcu pokazała przynajmniej namiastkę prawdziwej siebie. I to nie dlatego, że leżała ledwo przytomna w łóżku. Nie. Po prostu pierwszy raz odkąd się spotkały, świadomie obniżyła otaczający ją mur.

  Serce Hani zabiło mocniej. Zanim zdążyła to przemyśleć, jej dłoń wylądowała na ramieniu Raiki. Dziewczyna spojrzała na nią pytająco. Otworzyła szeroko oczy i rumieniąc się, zabrała szybko rękę. Zaczęła nerwowo bawić się rękawem sukienki.

— Chcę, żebyś wiedziała, że będzie dobrze. Nie jesteś bezbronna, masz jeszcze szablę — wyszeptała.

  Raika kiwnęła powoli głową.

— Ale i tak muszę wyzdrowieć. Szabla nie wystarczy, jeśli spotkamy stwora pokroju nocnicy.

  Hania wzdrygnęła się, słysząc tę nazwę. Przed oczami stanął jej obraz Lili wyszarpującej gołymi rękami wnętrzności swojej siostry. Przełknęła głośno ślinę.

— To się nie zdarza często, prawda? Takie stworzenia...

— Na szczęście nie. — Westchnęła Raika.

  Przez chwilę żadna z nich nic nie powiedziała.

— Raika?

— Hm?

— Naucz mnie używać energii.

  Raika spojrzała na nią lekko zaskoczona.

— Ja też nie chcę być bezbronna — kontynowała.

  Dziewczyny wpatrywały się przez moment w siebie nawzajem. Na twarzy Hani malowała się determinacja.

— Dobrze — powiedziała w końcu Raika.

  Hania uśmiechnęła się szeroko. Przysunęła się jeszcze bliżej dziewczyny.

— Dziękuję.

— To nie będzie łatwe, zdajesz sobie z tego sprawę? Mało kto zaczyna na poważnie naukę w twoim wieku.

  Pokiwała energicznie głową.

— Dam z siebie wszystko.

— Zaczniemy rano. — Raika wstała i podeszła do wozu. Wyrzuciła dwa sienniki na ziemię. — Teraz powinnyśmy się wyspać.

  Hania poprawiła wyrzucone posłania, aby znajdowały się w odpowiedniej odległości od ognia. Raika wrzuciła trochę ziół do ogniska i ułożyła się na jednym z wypełnionych słomą materacy. Leżąca niedaleko Hani wpatrywała się w nią przymkniętymi oczami.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Zależy o co — mruknęła Raika.

— Gdzie nauczyłaś się tego wszystkiego?

  Zapadła cisza. Hania poczuła ciepło na twarzy. Świetnie. Znowu weszła na grząski grunt. „Czy ja się kiedykolwiek nauczę..." — wyrzucała sobie w myślach.

— Od dziecka mnie tego uczono. W moim... Domu.

  Dziewczyna popatrzyła zaskoczona na Raikę. Odpowiedziała? Naprawdę odpowiedziała?

— Twoi rodzice cię nauczyli?

— Można tak powiedzieć.

  Uśmiechnęła się delikatnie. Momentalnie jednak spoważniała. Na jej jasnej twarzy zagościła głęboka bruzda.

— Co się z nimi stało... Po wojnie?

  Raika nie odpowiedziała. Odwróciła się jedynie do niej plecami. Hania zrozumiała. No tak. Weszła na zakazany teren. „Co mnie podkusiło, żeby o to pytać..." — pomyślała. Ułożyła się na swoim sienniku i spróbowała zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro