Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Po kilku dniach udało im się w końcu opuścić wąwóz. Podróżowali nadal po wyżynnym terenie, ale przynajmniej droga była dużo bezpieczniejsza. Zniknęły głębokie przepaście i nieraz wąsko rozstawione kamienne ściany. Dzięki nowej przestrzeni namioty rozbijać można było każdej nocy, a wieczory spędzać przy ognisku i herbacie.

  Zbliżał się zachód słońca, więc postanowiono zatrzymać się niedaleko zagajnika. Kilku mężczyzn poszło po drewno na opał, a reszta zajęła się przygotowaniem miejsca do snu.

  Raika zeskoczyła z kozła i pomogła zejść z niego Sayin. Dziewczyna odetchnęła, gdy tylko dotknęła stopami ziemi i podziękowała, szeroko się uśmiechając. Shaiar podszedł do nich i opiekuńczo objął żonę ramieniem.

Wszystko w porządku? — zapytał z troską w oczach.

Tak, tak! Nie martw się o mnie. Wręcz powiedziałabym, że dziś jest jeden z lepszych dni. — Zaśmiała się Sayin.

Mężczyzna zdawał się odetchnąć z ulgą. Zwrócił swój wzrok w stronę Raiki.

Naprawdę dziękuję pani za pomoc.

Dziewczyna pokręciła głową i uśmiechnęła się lekko.

To nic, naprawdę.

To dużo dla mnie — powiedziała Sayin, łapiąc ją delikatnie za dłoń. — Dziś z resztą kobiet zamierzamy haftować przy ognisku. Proszę, dołącz do nas.

Och... — Raika zamrugała kilka razy zaskoczona.

  Choć podróżowała z ludźmi Mehdiego już jakiś czas, to oprócz rozmów z najbliższą rodziną mężczyzny i Sayin nie do końca wchodziła w interakcje z resztą grupy. Oczywiście wszyscy traktowali ją ciepło, uśmiechając się i obserwując ją, ale zawsze z odległości. Powód był bardzo prosty: nie ufano Hani. Była im obca na zbyt wielu płaszczyznach. U większości budziła zainteresowanie, ale też niepokój. Prócz Warady i Wadiego nikt nie szukał z nią kontaktu. Fakt, że Raika podróżowała w jej towarzystwie, powodował nieufność również do jej osoby.

Dziękuję, ale niestety nie potrafię wyszywać... — odpowiedziała.

  Cieszyła się z tego zaproszenia. Jednocześnie nie podobała jej się wizja, że mogłaby zakłócić poczucie komfortu reszty kobiet. Wolała więc odmówić.

Nic nie szkodzi! Po prostu z nami posiedzisz. — Sayin pociągnęła ją lekko za rękaw, prowadząc ją w kierunku ognisk.

  „Czyli nie mam wyboru" — pomyślała z lekkim rozbawieniem Raika.

  Wszystkie siedzące tam kobiety spojrzały w ich stronę. Niektóre uśmiechnęły się przyjaźnie, inne po prostu zerkały na nie zaciekawione. Trzy z nich najbardziej przykuły uwagę Raiki. 

Przyprowadziłam gościa! — powiedziała radośnie dziewczyna. — To Danira i Aya, moje siostry. I moja mama, Zaynab.

  Patrząc na nie, nie dało się nie odgadnąć, że są blisko spokrewnione z Sayin. Rysy jej sióstr były tak podobne, że można było wziąć je za trojaczki. Ich matka wyglądała z kolei jak trochę starsza wersja swoich córek.

  Kobieta wstała i z ciepłym uśmiechem podeszła do Raiki.

Witaj słońce. Chodź, zaraz będzie herbata.

  Raika kiwnęła głową. Pomogła Sayin zająć miejsce przy ognisku, po czym usiadła zaraz obok niej. Zaynab postawiła czajnik nad ogniem. Danira i Aya przyglądały się jej z ciekawością. Zaczęły szeptać coś między sobą. Wyłapała tylko kilka słów.

Ty się spytaj...

Ja? Przecież ty chcesz wiedzieć...

  Udawała, że wcale ich nie słyszy. Sayin jednak nie miała zamiaru zostawić tego bez komentarza.

Hej! Przecież ona siedzi tuż obok — zganiła je.

  Obie spojrzały się na siebie, po czym zwróciły wzrok ku Raice.

Ta dziewczyna... Dlaczego z nią pani jest?

  Była gotowa na takie pytanie. Na pewno wielu chciało je zadać. Odpowiedź jednak wcale nie była prosta. Nie mogła przecież opowiedzieć całej historii jej znajomości z Hanią, a bez tego nie do końca dało wyjaśnić się ich wspólnej podróży. Wcześniej było to jedynie podanie pomocnej dłoni wzbudzone litością. Teraz... Odpłaceniem się za opiekę w ciężkim momencie jej życia. Ale czy tylko tym? Zamyśliła się na moment.

To moja... Przyjaciółka.

  Chyba tak mogła ją nazwać. Sama tak naprawdę nie wiedziała, jak określić ich relację. Nie planowała tego, ale nie mogła zaprzeczyć, że Hania w jakimś stopniu stała jej się bliska. Nie powiedziałaby, że bardzo. Ale nić przywiązania została utworzona. Czy to była już przyjaźń? Możliwe, że tak. Możliwe również, że nie.

Przyjaciółka... — powtórzyła za nią Danira.

  Powiedziała to, jakby nie mogła w to uwierzyć.

Takie to dziwne? — zapytała Raika, nieco rozbawiona jej reakcją.

  Dziewczyna otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się nerwowo.

Nie, nie! Nie o to chodzi — zaczęła się tłumaczyć, widocznie zawstydzona.

Po prostu nas to zastanawiało — wtrąciła Aya. — No wie pani... Tutejsi nie są do nas przyjaźnie nastawieni. Zazwyczaj.

  Raika kiwnęła głową. Rozumiała to. Gdyby nie to, że znała język i sprawnie zasymilowała z zachodnimi ludźmi, pewnie sama byłaby odrzucona. Nadal znajdowała się na marginesie społeczeństwa, ale z zupełnie innych powodów. Z tym wiązała się jej profesja. Uprzedzenia wobec jej narodowości nie miały z tym nic wspólnego.

  Czy przeszkadzało jej, że musiała porzucić kulturę swojego kraju? Bardzo. Szczególnie na początku. Tęskniła za gorącymi wydmami, za brzmieniem ethelańskiego języka, za tradycyjnym jedzeniem. Nawet za uczuciem hijabu otulającego jej głowę. Za niqabem również. Było coś specjalnego w fakcie, że kiedyś jej twarz widziała tylko część osób. Wybierała, komu chce się pokazać. Zobaczenie jej było przywilejem zarezerwowanym dla Sióstr i osób, które kochała. Dla jej rodziny.

  Gdy pierwszy raz wyszła na ulicę w Królestwie z gołą głową, czuła się obnażona. Tak jakby była całkiem naga. Chciała się ukryć, schować przed wzrokiem innych. Ale wtedy też zauważyła, że nikogo poza nią to nie obchodzi. Zrozumiała, że naprawdę nie jest już w swoim kraju. Że otoczona jest obcymi, którzy nie zrozumieliby jej, gdyby się dla nich nie zmieniła. I długo ta myśl raniła jej serce.

Jak to jest chodzić bez hijabu? — zapytała nagle Aya.

  Raika uśmiechnęła się lekko. „Zupełnie tak, jakby mogła zajrzeć do mojej głowy" — pomyślała.

Teraz już normalnie. Ale nie zawsze tak było. Na początku było mi trudno.

Podziwiam panią. — Westchnęła Danira. — Nie wiem, czy potrafiłabym tak wyjść na zewnątrz.

No ja na pewno nie! — odezwała się Aya i od razu spojrzała w stronę Raiki, lekko spłoszona własnymi słowami. — Oczywiście nie ma w tym nic złego, po prostu... No wie pani.

Wiem. — Raika spuściła wzrok. — Właściwie to także wolałabym wrócić do hijabu.

Dlaczego tego pani nie zrobi? — zapytała Sayin.

  Raika uśmiechnęła się do niej delikatnie.

Tak jest łatwiej. Ludzie nie odbierają mnie jako obcej.

Ci ludzie zachodu — fuknęła Aya, przewracając oczami. — Mogliby się zająć sobą. Dlaczego tak bardzo im przeszkadza kawałek materiału wokół głowy?

Cóż, oni pewnie zadają sobie odwrotne pytanie. Dlaczego nam przeszkadza jego brak? — Raika poprawiła się na miejscu, uśmiechając się pod nosem.

To zupełnie inna sprawa! Tak nam Bóg nakazał! — obruszyła się Danira. — Zresztą oni są bardzo śmieszni. Czczą jakąś rzekę tylko dlatego, że jest gorąca. Rzekę! Jakim cudem nie widzą, jakie to zabawne!

  Wszystkie dziewczyny parsknęła śmiechem. Nawet Zaynab, która jak dotąd pozostawała cicha, uśmiechnęła się pod nosem i zabrała głos.

No już dziewczynki. Bóg oprócz nakazów, dał nam także wolną wolę. Jeśli oni chcą wierzyć, że ta rzeka jest święta, to trzeba im na to pozwolić.

Ale to i tak bawi. — Nadal śmiała się Aya.

  Zaynab zdjęła czajnik z ognia i włożyła do niego utkane z grubej trawy sitko z herbatą. Poczekała chwilę, po czym rozlała wywar do przygotowanych wcześniej czarek i rozdała je po kolei dziewczynom. Zwróciła wzrok w stronę Raiki i położyła jej dłoń na ramieniu.

Słyszałam o nieszczęściu, jakie cię spotkało. Myślę, że każda z nas chciałaby wyrazić jak bardzo nam przykro.

  Uśmiech na twarzy Raiki opadł lekko. Nie wiedziała, co odpowiedzieć na te słowa. Nie chciała być niemiła, ale jednocześnie nie miała ochoty poruszać tego tematu.

Czy to wszystko prawda? Straciłaś wszystkich mahramów? — zapytała nieśmiało Aya, przysuwając się bliżej.

  Sayin zgromiła ją wzrokiem, ale się nie odezwała. Raika milczała przez moment.

Tak — powiedziała w końcu.

Och... — Danira położyła sobie dłoń na ustach.

Od początku nie było ich wielu — próbowała tłumaczyć się Raika. Nie chciała, aby atmosfera całkiem zeszła na tak pochmurne tory.

A kobieca strona rodziny? Dzieci?

  Pokręciła głową.

To... skomplikowane.

  Przez chwilę żadna z kobiet się nie odezwała. Raika wpatrywała się uparcie w ogień, chcąc odgonić od siebie nadciągające myśli. Czuła na sobie wzrok reszty. Zazwyczaj by ją to denerwowało. Ale nie tym razem.

Bardzo nam przykro... — odezwała się w końcu Danira. — Ja i Aya również jesteśmy wdowami, ale na szczęście nie zostałyśmy same. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, przez co pani przeszła!

Jak sobie pani radzi? Tak w pojedynkę? — zapytała Aya.

  Raika zamyśliła się na moment.

Nie mam przy sobie rodziny, to prawda... — zaczęła cicho. — Ale nie mogę powiedzieć, że jestem całkiem sama. Od początku dostawałam pomoc. Gdyby nie kilka osób, nie byłoby mnie tutaj. Nawet teraz... Mam swoją towarzyszkę.

  Dyskretnie rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem płowych, krótkich włosów. Dojrzała jednak jedynie kilkanaście par wpatrzonych w nią ciekawskich oczu, które w popłochu uciekały w bok, gdy tylko zostawały zauważone. Z jakiegoś powodu brak piegowatej twarzy lekko ją rozczarował. „Pewnie znowu jest z dziećmi Mehdiego" — pomyślała.

I tak... — odezwała się Aya. — To przecież nie to samo. Przyjaciółka a rodzina... To przepaść!

  Oczywiście, że to nie było to samo. Ile by dała, żeby to zmienić. Żeby znowu być z ludźmi, których kochała. Ale wiedziała, że to niemożliwe. Te dni kiedy byli razem już nigdy nie powrócą. Jeśli chciała żyć dalej, musiała zostawić ich za sobą. Jednak nie było to takie proste. Nie chciała ich zapomnieć. W ten sposób dałaby im całkiem zniknąć, a na to pozwolić nie mogła. Jednocześnie pamięć o nich zdawała się ciągnąć ją na dno. Musiała stale szukać złotego środka, który pozwalał jej unosić się na powierzchni.

  Poczuła coś na plecach. To Zaynab gładziła ją delikatnie dłonią. Kobieta uśmiechała się do niej pokrzepiająco. Nic nie mówiła, ale też nie musiała. Ten gest wystarczył. Nie było w nim sztucznej litości. Tylko zrozumienie. Raika rozluźniła się nieco, chłonąc ciepło dłoni na swoich łopatkach.

Mama!

  Oczy wszystkich zwróciły się w stronę jednego z namiotów. W wejściu stał mały, około dwuletni chłopczyk. Jedną ręką trzymał się za czarny thawb, a drugą wycierał mokre od łez policzki.

  Danira poderwała się z miejsca i podbiegła do malca.

Arahim! Co się stało? Miałeś spać.

Sisi...

Chce ci się siku? A mówiłam, żebyś poszedł przed snem. — Westchnęła i chwyciła się za głowę. Po chwili wzięła go na ręce i przyjrzała się jego spodniom. — No przynajmniej się nie zmoczyłeś... Dobrze, chodź.

  Kobieta zniknęła za namiotem, niosąc dziecko oparte na jej biodrze. Raika odprowadziła ją wzrokiem, po czym skierowała go na ognisko. Aya uśmiechnęła się figlarnie do Sayin.

Za niedługo ciebie też to czeka.

  Dziewczyna prychnęła pod nosem i się uśmiechnęła.

Jeszcze długo nie. Najpierw będą pieluchy!

To przecież jeszcze gorzej!

  Obie zaśmiały się cicho. Kąciki ust Raiki uniosły się ku górze. Czuła ciepło rozchodzące się po klatce piersiowej. Gdyby mogła, zostałaby z tymi ludźmi. Chciała tego, chciała życia wśród osób, które ją rozumiały. Przynajmniej w jakimś stopniu. Było to jednak niemożliwe. Spowalnialiby ją. Byliby jej słabością. A na to nie mogła sobie pozwolić.

Przepraszam, muszę już iść... — powiedziała, wstając.

  Kobiety spojrzały na nią zaskoczone.

Jak to? Już? — zapytała Sayin.

  Raika uśmiechnęła się przepraszająco.

Było mi naprawdę miło, ale mam jeszcze coś do zrobienia.

Nie będziemy cię więc zatrzymywać — powiedziała Zaynab z życzliwym wyrazem twarzy. — Musisz jednak wiedzieć, że jesteś zawsze zaproszona, aby do nas dołączyć.

  Raika kiwnęła głową, po czym krótko się pożegnała i ruszyła w stronę lasu.

  Każdego wieczoru odchodziła od grupy i próbowała ćwiczyć używanie energii. Na początku sprawiało jej to dużo trudności. Była jednak wytrwała.

  Gdy tylko znalazła się między drzewami, pstryknęła dwa razy. Niebieskie iskierki wyleciały z jej palców. Przeszła do następnego ćwiczenia. Następnym pstryknięciem i ruchem dłoni wysłała wiązkę energii przed siebie. Za trzecim razem spróbowała użyć więcej siły, powodując mrowienie na całej długości ręki. Mrowienie, a nie ból. Był to jakiś progres.

  Czyli jak na razie mogła używać energii do drobnych czynności i ataków. Było to zdecydowanie lepsze niż nic, ale nadal nie wystarczające do cięższej walki.

  Westchnęła głęboko i popatrzyła w niebo. Nienawidziła być taka słaba.

***

— Już!

  Warada podała Hani lusterko. Dziewczyna przyjrzała się uważnie własnemu odbiciu. Czerwona paszmina otulała jej głowę i szyję, opadając jednym końcem na pierś. Materiał błyszczał w ciepłym świetle lampy oliwnej, i marszczył się pięknie pod brodą. Odcień chusty idealnie dopełniał się z kolorem jej oczu. Przejechała po jej krańcu i się uśmiechnęła.

— Wygląda... Przepięknie.

  Mówiła szczerze. Dawno nie czuła się taka piękna. W przeszłości często nosiła turbany do pracy, ale po raz pierwszy miała na głowie tego typu wiązanie. Zdecydowanie wolała widzieć siebie w chuście niż w krótko i krzywo obciętych włosach.

  Warada uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.

— Wszyscy ładnie wyglądają w hijabie — powiedziała dumnie.

  Hania zaśmiała się cicho.

— Nie mogę się z tym nie zgodzić.

  Siedząca obok Soraya przyglądała im się w ciszy. Jej usta wygięte były w delikatnym uśmiechu, ale oczy z pewnością nie okazywały radości. Widać w nich było jakiś nieokreślony rodzaj bólu, którego nie chciała jawnie okazać.

  Hania zamyśliła się na moment, po czym z uśmiechem ujęła jej rękę.

— Sorayu... Chcesz, żebym upięła ci włosy?

  Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona. 

— Włosy?

  Hania kiwnęła energicznie głową.

— Wy pokazaliście mi hijab, ja mogę wam pokazać tradycyjne wiązanie z moich stron. Tobie też mogę — zwróciła się do Warady. — Jeśli mi oczywiście wolno...

  Warada zaśmiała się cicho, przykrywając usta dłonią.

— Jesteś dziewczyną, możesz oglądać mnie bez hijabu — powiedziała, po czym zaczęła odplątywać zawiązaną na głowie paszminę.

  Wkrótce materiał wylądował na ziemi. Oczy Hani rozszerzyły się w zachwycie. Chyba jeszcze nigdy nie widziała tak długich włosów. Gruby, ciemny warkocz ciągnął się aż do połowy uda dziewczyny.

— O święta Dollos... Jak ty to wszystko kryjesz pod jedną chustą? — zapytała.

  Wszystkie trzy zaśmiały się gromko. Warada zajęła miejsce obok Hani i zaczęła powoli rozplątywać czarne pasma. Uśmiechnęła się przepraszająco.

— To zajmie długo. Niech pierwsza Soraya.

— No dobrze...

  Hania poklepała siennik przed sobą. Soraya uśmiechnęła się i usiadła we wskazanym miejscu.

— Och... — Hania położyła dłoń na ustach, po czym spojrzała na Waradę. — Macie...

  Nie musiała kończyć. Dziewczyna włożyła w jej dłoń drewniany grzebień. Uśmiechając się szeroko, Hania zaczęła delikatnie rozczesywać włosy Sorayi. Były gładkie i lśniące, jak polerowany heban. Rozdzieliła dwie sekcje pasem, które następnie podzieliła jeszcze na cztery. Powoli i starannie zaczęła wyplatać ściśle przylegający do głowy ciasny warkocz. Powtórzyła to samo z drugą sekcją, po czym wzięła oba warkocze i wplotła ich końcówki w upięcie przy skroniach, tworząc pętle po obu stronach twarzy.

— Gotowe — powiedziała i podała Sorayi lusterko.

  Dziewczyna przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu. Przez chwilę nic nie powiedziała, co sprawiło, że Hania zaczęła bać się, iż może jej się nie podobać.

— Zazwyczaj nakłada się jeszcze do tego haftowany toczek! To odświętne upięcie, nie każdemu przypada do gustu... — zaczęła się nerwowo tłumaczyć.

  Soraya spojrzała na nią z szeroko otwartymi oczami.

— Nie chodzicie tak codziennie?

— No... Nie.

— Ale... Dlaczego? Przecież to takie piękne.

  Tym razem to oczy Hani rozszerzyły się w zaskoczeniu.

— Podoba ci się?

  Soraya uśmiechnęła się szeroko.

— Tak! Nigdy czegoś takiego nie widziałam! Kiedy się to robi?

— Zazwyczaj na święta kościelne... Ale też na obchody Święta Wiosny czy na śluby. Ale tylko panny tak robią! Mężatki raczej już się tak nie upinają.

— To pasuje. Nie jesteś mężatką, więc... — powiedziała figlarnie Warada.

  Soraya odwróciła wzrok zawstydzona i szturchnęła lekko siostrę. Dziewczyny zaśmiały się, próbując zachować względną ciszę przez tłumienie głosu dłońmi dociśniętymi do ust.

— Wadi...

  Zapadła cisza. Uśmiechy momentalnie pospadały im z twarzy. Serce stanęło na moment, żeby zaraz potem zabić jeszcze mocniej. Wszystkie odwróciły się w stronę wejścia do namiotu.

  Starszy brat Warady i Sorayi stał w przejściu w towarzystwie jednego z kuzynów. Oboje wpatrywali się w nie z dziwnymi wyrazami twarzy. Ich brwi były ściągnięte, a usta lekko rozchylone.

  Umysł Hani pędził z zawrotną szybkością. Warkocze nie mogły być problemem. Wszyscy ethelańczycy mieli długie włosy i wiązali je wedle upodobania. Nie zaproponowałaby tego, gdyby było inaczej. Co więc sprawiało, że tak się na nich patrzeli?

  Krew odpłynęła jej z twarzy.

  Słyszeli je. Na pewno je słyszeli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro