Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten rozdział dedykuję aniblogerka. Wiem, że chciałaś więcej Antala :*

16 lat wcześniej, 3 tysiąclecie, rok 824

  Antal dobił łodzią do brzegu i wyszedł z niej, zanurzając buty w podmokłym piasku. Chwycił sieć pełną ryb, przerzucając ją sobie przez ramię, po czym sprężystym krokiem skierował się z powrotem do domu. Mgła otulała go z każdej strony, a wysokie trawy bagienne wybijały się coraz to bardziej do góry. Parujące kałuże co jakiś czas chlupotały pod podeszwami. Mimo nierównego terenu szedł pewnie i spokojnie.

  Wkrótce jego oczom ukazała się krzywa, niedomknięta furtka. Popchnął ją lekko, wydobywając cichy jęk wysłużonych zawiasów. Wszedł na okrągłe podwórko i położył ryby obok lekko spróchniałej ławki. Usiadł na niej, przecierając spocone czoło. Oparł się o znajdujący się za nim murek i odetchnął z ulgą, omiatając otoczenie wzrokiem.

  Całe podwórze było swego rodzaju wyspą usypaną z piasku i ziemi. Otoczone kamiennym murkiem, chroniącym przed dostaniem się do środka gorącej wody, zyskało rolę bagiennej bezpiecznej przystani. W niektórych miejscach udało się wyrosnąć kępkom trawy. Mała, dwupokojowa chatka stała na środku, przekrzywiając się lekko na lewą stronę. Spadzisty dach pokryty strzechą wystawał do przodu, tworząc małą werandę, na której stały dwa krzesła i stolik z popielnicą. Antal właściwie nie wiedział dlaczego. Był tu przecież sam i nawet nie palił.

  Mężczyzna zaciągnął się ciężkim od pary powietrzem. Może nie było to piękne i urokliwe miejsce, ale stanowiło dla niego azyl. Ciche, spokojne i ukryte przed innymi źródło odpoczynku. Wiele ludzi myślało, że jest samotnym dziwakiem. Nie mógł powiedzieć, czy zgadza się z tym drugim określeniem, ale na pewno nie nazwałby siebie samotnym. Był sam, to prawda. Nie cierpiał jednak z tego powodu. Wręcz uważał to za plus własnej egzystencji.

  Kiedy odpoczął, przerzucił wszystkie ryby do drewnianej beczki, którą za pomocą linek założył na plecy. W zupełnej ciszy udał się prosto do wioski. Po krótkim czasie widać było już dachy pierwszych domów. Strzecha przeplatała się z dachówkami, w zależności od zamożności lokatorów. Na podwórzach przechadzały się świnie i kozy, grzebiąc racicami w podmokłej glebie. Młoda jałówka przy jednej z niskich obór zamiatała radośnie ogonem. Kilka roześmianych kobiet siedziało pod drzwiami domu i wyszywało kwiaty na serwetach. Różnokolorowe ściegi odznaczały się na białym materiale, tworząc wygięte finezyjnie kształty.

— Hej! Antalu!

  Mężczyzna wzdrygnął się, słysząc głos jednej nich. Wszystkie machały do niego, śmiejąc się cicho. Odmachał im niezręcznie, chcąc jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Nie lubił kobiet. A właściwie to nie lubił młodych kobiet. Młodych mężczyzn zresztą też nie, choć sam przecież nie był stary. Po prostu te pierwsze wyzwalały w nim poczucie niepokoju, tak jakby za ich uśmiechami i cichym chichotem kryły się jakieś nie do końca dobre intencje. Kiedy zagadywały go, stroiły miny, przybliżały się. Nie był w stanie stwierdzić, o co w tym chodziło. Wolał więc unikać ich jak ognia.

  To zresztą nie tak, że Antal w ogóle lubił jakichkolwiek ludzi. Najchętniej cały czas byłby sam. Spotykanie innych uważał za niemiły obowiązek do spełnienia. Jeśli jednak już musiał, to wchodził w interakcje ze starszymi od siebie. Najlepiej dużo starszymi. Lub w zupełnie odwrotną stronę: z dziećmi. One chyba jedne mu w ogóle nie przeszkadzały. Były przewidywalne, przynajmniej w jego oczach. Cieszyły się, gdy dostały słodycze, marudziły, gdy musiały pomóc w sprzątaniu. Proste. Łatwe. Bez ukrytych motywów.

  Po jakimś czasie wyszedł na kwadratowy ryneczek. W tej części wioski zamiast prostych domów stały dwupiętrowe, ceglane kamienice. Drewniane okiennice pomalowane były na czerwono lub zielono. Do parapetów przytwierdzone zostały donice pełne kwiatów. Na wyłożonej kostką ziemi stały stragany, okalając cały rynek. Antal podszedł do jednego z nich. Stojący tam starszy mężczyzna uśmiechnął się do niego.

— Antalu! Wreszcie jesteś! Jak tam, łowy udane?

  Te słowa podrapały miło umysł Antala. Ach tak. Słodka rutyna. Andrei zawsze mówił to samo. Najpierw jego imię. Potem wyrażenie, że cieszy się na jego widok. Na końcu zapytanie o łowy. Idealnie przewidywalne i bezpieczne.

— Bardzo udane — odparł Antal, nie siląc się na uśmiech.

  Zdjął beczkę z pleców i podał ją Andreiowi. Mężczyzna gwizdnął z podziwem. Kolejna rzecz, którą zawsze robił.

— Za tyle, co zwykle? — zapytał.

  Antal kiwnął głową. Andrei podszedł i wyjął spod stołu małą kasetkę. Otworzył ją i odliczył odpowiednią ilość pieniędzy, które na końcu podał drugiemu mężczyźnie.

— Dziękuję — mruknął Antal. — Do widzenia.

  Podszedł jeszcze do kilku innych stoisk, kupując kilka potrzebnych rzeczy. Chleb. Masło. Kiszone ogórki. Mięsa nie musiał, ryby mu wystarczały. Po jakimś czasie szedł już gruntową drogą w stronę obrzeży osady. W kieszeni pobrzękiwały mu zapakowane w papier cukierki. Stanął przed jednym z domów. Jak zwykle, odgłosy awantury dobiegały ze środka, zakłócając spokój całej okolicy. Antal wziął głęboki wdech i wszedł do środka.

  Gromadka dzieci otoczyła go z każdej strony, gdy tylko przestąpił próg. Najstarsza Agatka próbowała ujarzmić rodzeństwo, niestety z marnym skutkiem. Ale Antalowi to nie przeszkadzało. Wyjął z kieszeni paczkę cukierków i rozdał każdemu po jednym. Nie uśmiechnął się co prawda, ale czuł lekkie ciepło w klatce piersiowej, patrząc na te radosne, choć trochę brudne buzie.

— No wyłaź stamtąd! Ile razy mam powtarzać! Uch, dostaniesz takie lanie!

  Mężczyzna popatrzył w stronę kuchni, skąd dobiegały krzyki kobiety. Dobrze wiedział, do kogo były kierowane. Twarz zachował spokojną, mimo tlącego się w nim poirytowania. Ruszył do drugiego pomieszczenia.

  Pulchna kobieta w wieku około czterdziestu lat klęczała na podłodze. Jej ciemna suknia była nieco brudna od mąki i oleju. Brązowe włosy ukrywała pod jasnym czepcem. Twarz miała lekko czerwoną i wykrzywioną ze złości, jak zwykle zresztą. Patrzyła uparcie we wnękę między piecem a szafkami kuchennymi. Kiedy tylko go zobaczyła, poderwała się na nogi i otarła dłonie w materiał sukni.

— No w końcu! Ta mała skubana słucha tylko ciebie! 

  Bez zbędnych słów, Antal uklęknął przy wnęce i zajrzał do środka. Mała, dwuletnia dziewczynka siedziała pod samą ścianą z podkulonymi pod brodę nogami. Przestraszoną, okrągłą buzie otaczały fale płowych włosów. Zielone oczka były duże i nieco mokre od łez. Serce zmiękło mu nieco na ten widok.

— Hej... Haniu, no chodź tutaj — powiedział spokojnie.

  Dziewczynka spojrzała na niego, po czym powoli wyczołgała się w jego stronę. Delikatnie chwycił ją pod pachami i wstając, wziął na ręce. Poczuł, jak kładzie mu na ramieniu głowę i zaciska piąstki na koszuli.

— No i widzisz! — prychnęła kobieta. — Uczepiła się ciebie jak rzep psiego ogona! A do mnie to już nie wyjdzie.

  „Pewnie dlatego, że cały czas się drzesz" — pomyślał z irytacją Antal.

  Jeśli miałby powiedzieć, kogo na tym świecie nie lubił najbardziej, to Natasha Feher byłaby w pierwszej trójce. Głośna, wybuchowa i z wszystkimi problemami wychowawczymi radząca sobie za pomocą szmaty w dłoni lub innego przyboru kuchennego. Jedno z najgorszych połączeń, z jakimi miał do czynienia.

  Gdy dwa lata temu znalazł Hanię na brzegu rzeki, naprawdę chciał jej znaleźć dobry dom. Mała potrzebowała mamki, która by ją wykarmiła. Sam nie był kobietą, a co dopiero kobietą zdolną do karmienia piersią, więc musiał szukać pomocy u innych. Zresztą cała wioska szukała tajemniczej matki dziewczynki. Musiała przecież być z okolicy. Wszystkie tropy okazały się być jednak fałszywe i rodzicielki nigdy nie znaleziono. Tak się też złożyło, że jedynie Natasha zgodziła się wziąć do siebie Hanię i ją wykarmić. Nie miał więc innej opcji, jak oddać ją pod jej opiekę. Ale nie usunął się całkiem w cień. Z jakiegoś powodu nie potrafił. Dziewczynka dostała jego nazwisko i czuł się w jakiś sposób za nią odpowiedzialny.

— Czemu się schowała? — zapytał.

  Od razu wyrzucił sobie, że to głupie pytanie. Gdyby był dzieckiem, sam by się chował przed tą okropną kobietą.

— A bo ja wiem! — fuknęła kobieta. — Ledwo coś powiem, podejdę, to od razu hyc do wnęki!

— Aha.

— Niech sobie nie myśli, że ominie ją lanie!

  Antal skrzywił się nieznacznie i zacisnął mocniej dłonie na ciele dziewczynki. Wiedział, że w tym domu bicie było odpowiedzią na wszystko. Tolerował to, ponieważ nie miał innego wyboru, co nie znaczyło, że się z tym zgadzał. Popatrzył jeszcze raz na dziewczynkę. Była jeszcze taka mała. Serce miękło mu lekko na sam widok. Myśl, która krążyła mu po głowie od dawna, wreszcie wypłynęła na powierzchnię.

— Czy ona już je normalnie? — zapytał.

— Co?

— Czy je normalne rzeczy? Potrzebuje jeszcze mleka?

— A skąd! Jest już na to za duża!

— Dobrze. W takim razie ją zabieram.

  Bez dodatkowych słów wyjaśnienia, skierował się z powrotem do drzwi wejściowych. Natasha złapała go za przed ramię. Aż dreszcz przeszedł mu po plecach. Nienawidził być dotykanym bez uprzedzenia.

  Spojrzał na nią z ukosa. Na twarzy kobiety malowało się zaskoczenie. Czerwony rumieniec spowodowany złością, nadal nie opadł.

— Jak to „zabierasz"?

— Normalnie. Biorę do siebie.

— Ale... Ale nie możesz!

— Mogę. Z tego co wiem, ona ma moje nazwisko.

— Ale... — Natasha gubiła się już w swoich własnych słowach. — Przecież ty nie masz żony!

— A ty nie masz męża — mruknął w odpowiedzi.

  Jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły. Nie czekając, aż powie coś więcej, Antal poprawił sobie ułożenie Hani w jego ramionach i wyszedł domu. Trzymając w jednak dłoni siatkę z zakupami, a w drugiej dziewczynkę udał się z powrotem do domu. Co jakiś czas spoglądał na dół, na jej płowe włosy i spokojną twarzyczkę.

— Nie lubisz jej, co? To nas łączy. Strasznie głośna baba... — powiedział cicho.

  Dziewczynka spojrzała się na niego, po czym odwróciła wzrok i zamachała rączką. Po chwili zobaczyła coś w oddali i wskazała na to palcem.

— Kici — powiedziała.

  Antal spojrzał we wskazanym przez nią kierunku. Czarny kot leżał pod płotem, szykując się do spania.

— Rzeczywiście. Kotek — mruknął.

  Podszedł bliżej zwierzęcia i postawił dziewczynkę na ziemi. Hania wyciągnęła swoją małą rączkę i delikatnie pogładziła czarne futerko. Uśmiechnęła się ucieszona. Antal poczuł, jak lekkie ciepło rozchodzi się po nim na ten widok. Tak, lubił dzieci. A szczególnie to konkretne.

— Zadowolona? To idziemy dalej — powiedział i podniósł ją z powrotem na ręce.

***

  Kiedy dotarli do domu, popchnął lekko drzwi nogą i wszedł do środka. Chociaż chatka była dwupokojowa, to używał jedynie jednej z izb. Zawieszony nisko sufit sprawiał klaustrofobiczne wrażenie. Duże łóżko stało pod jedną ze ścian, w towarzystwie małego kastlika. Niewielki aneks kuchenny umiejscowiony był pod dużym, prostokątnym oknem. Obok znajdowały się zamknięte drzwi do drugiego pokoju oraz drabina na strych.

  Antal posadził Hanię na sienniku i zdjął jej buciki.

— Te ci się tu nie przydadzą. Zrobię ci takie, jak ja mam. — Spojrzał na nią. — Są pewne zasady. Woda jest niebezpieczna, nikt nie chce, żebyś się poparzyła.

  Pomyślał przez moment. Nie ważne co by powiedział, ona przecież i tak nie do końca go zrozumie. Miała zaledwie dwa lata. Wtedy też to do niego doszło. O Święta Dollos, co on zrobił? Jak on się niby zajmie tak małym dzieckiem? Przecież on nic o tym nie wie. Nie było już jednak odwrotu, zresztą nieważne jak złym okazałby się ojcem, nie mógł być gorszy od Natashy.

— Nie martw się. Coś wymyślę, żebyś była bezpieczna — kontynuował. — Nie mam doświadczenia z takimi brzdącami, jak ty, ale wydajesz się być spokojna.

  Zdjął ją z łóżka i postawił na ziemi. Był czystym człowiekiem, więc podłoga była zamieciona i umyta. Wszystkie ostre przedmioty zostały schowane, a w kątach nie piętrzyły się żadne graty, czy inne rzeczy o niepewnym zastosowaniu. Otoczenie zdecydowanie sprawiało wrażenie przyjaznego małym dzieciom.

  Dziewczynka rozejrzała się dookoła. Podeszła do jednej ze ścian, na której wisiały drewniane łyżki, chochle i warzechy. Przyglądała im się zaciekawiona.

  Antal popatrzył na nią przez moment. No tak. Była jeszcze mała, potrzebowała zabawek. Zdjął jedną z łyżek i podał ją dziewczynce. Hania usiadła na ziemi i przyglądała się przez chwilę przedmiotowi, dotykając go z każdej strony i przekładając go z ręki do ręki.

— Fajne? — zapytał, kucając.

  Pokiwała głową. Antal przysiadł się obok niej, przyglądając się jej zabawie.

— Jakoś się dogadamy, nie? — Westchnął i poczochrał jej włosy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro