Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  W sypialni martwego pana domu zrobiło się całkiem cicho. Wszyscy domownicy patrzeli zdezorientowani po sobie, nic nie rozumiejąc.

— Aqua tofana. Trucizna — powiedziała Raika, nadal trzymając buteleczkę w dłoni.

  Eleonora zrobiła ogromne oczy. Wymieniła przestraszone spojrzenie ze stojącym za nią Sebastianem, który wyglądał, jakby zamiast żony widział ducha. 

— Ale... Ale jak to? Sprzedaliście mi nie tę rzecz?! Dlaczego jest w złej butelce?! Czy to dlatego się pomyliliście?! — zaczęła ponownie wyrzucać w złości kobieta.

  Raika pokręciła głową.

— Jest w dobrej butelce. „Manna Mikołaja z Baryss” to kryptonim aqua tofany. 

— Niemożliwe! Dlaczego lekarz miałby przepisać ojcu truciznę?!

— To nie pytanie do mnie — mruknęła Raika. 

— Ty... 

— Eleonoro. — Po pokoju poniósł się spokojny, kobiecy głos.

  Wszyscy popatrzyli w stronę łóżka. Siedząca na nim starsza kobieta wstała i podeszła bliżej Sebastiana. Mimo wieku wyglądała pięknie i dostojnie. Szare, lodowate oczy utkwione były w Eleonorze. To musiała być Lady Ross. 

— Czy jesteś pewna, że to miał być ten specyfik? — odezwała się ponownie. 

— Oczywiście! — wypaliła od razu kobieta. — Mam nawet receptę. Już, już... Quaya idź do mojej sypialni i przynieś kartkę z biurka. Pierwsza lewa szuflada.

  Pokojowa, która stała w kącie z resztą służby dygnęła lekko i wymijając stojącą w drzwiach, Hanię wyszła z pomieszczenia.

  Raika popatrzyła na trzymaną przez siebie butelkę. Aqua tofana, królowa wśród trucizn. Bezsmakowa i rozpuszczalna w wodzie lub w winie. Wystarczyło kilka kropel, aby spowodować śmierć. Nie pozostawiała też żadnych śladów. Żadnych przebarwień błon śluzowych czy ślinotoku. Perfekcyjny ukryty zabójca. 

  To nie była substancja, którą łatwo dostać. Joanna musiała skontaktować się z dobrym alchemikiem. Nie można było mówić o pomyłce z jej strony, nigdy by sobie na to nie pozwoliła. Dbała o dobre imię swoich usług. 

  Po chwili do pokoju wróciła Quaya. Miała nietęgą minę, a w dłoni trzymała kartkę. Eleonora podeszła do niej i wzięła receptę do rąk. 

— Pani... — odezwała się cicho Quaya, ale kobieta uciszyła ją ruchem dłoni.

  Szybko przeczytała zawartość kartki. Zbladła całkiem i obejrzała się w popłochu dookoła siebie. Lady Ross wpatrywała się w nią lodowato.

— Pokaż mi to Eleonoro — zażądała spokojnie. 

— Ale...

— Pokaż.

  Eleonora zacisnęła usta w cienką linię.

— Jestem pewna, że było napisane „Manna Mikołaja z Baryss”! Ręczę za to życiem! I wskazane zostało mi, że mam zamówić to u Taburów...

  Starsza kobieta wyrwała jej kartkę z ręki. Przestudiowała ją krótko i zmarszczyła brwi.

— Doprawdy? Tu jest napisane „Manna Mikołaja z Roniry". A wskazane miejsce zakupu to apteka Jacka Plevicka. 

— Mamo... Zabiłaś dziadka? — powiedziała z niedowierzaniem jedna z młodszych kobiet.

— Nie! Oczywiście, że nie! To nie ta kartka, jestem tego pewna! — krzyczała gorączkowo Eleonora.

  Reszta domowników wpatrywała się w nią wielkimi oczami.

— Jak na razie wszystko mówi coś innego — odezwała się Lady Ross.

— To... To musi być ich wina! To one musiały coś pomieszać! — próbowała ratować się Eleonora, wskazując na Raikę.

  Dziewczyna zmarszczyła brwi i założyła ramiona na piersi.

— Z tego co wiem wskazane miejsce zakupu odpowiedniego leku to apteka w tym mieście. Dlaczego szłabyś do Taburów, gdybyś chciała kupić lek tak łatwo dostępny w zwykłej aptece? 

— Ale... — Kobieta rozejrzała się dookoła. — Musicie mi uwierzyć! Przecież ja bym nigdy...

  Sebastian ukrył twarz w dłoniach i odwrócił się tyłem do żony. Kilka kobiet, które prawdopodobnie były jego córkami ścierało łzy z policzków i wpatrywało się w matkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ezra milczał, a jego zwykle przyjazna twarz była całkiem pusta.

  Raika odłożyła butelkę z aqua tofaną na szafkę. Odwróciła się i podeszła do stojącej w drzwiach Hani. Chwycił ją lekko za ramię i pociągnęła ją za sobą.

— Chodź. Niech załatwią to sami — powiedziała.

***

  Ani Hania, ani Raika nie spały już tej nocy. Po prostu leżały, odpoczywając w ciemności w ciepłym łóżku.

— Nie będziemy miały z tego powodu kłopotów? — odezwała się cicho Hania.

  Raika westchnęła i przymknęła oczy.

— Nie. Trucizny nie są same w sobie nielegalne, zabronione jest tylko ich używanie. A tego przecież nie zrobiłyśmy. 

— Ach tak... 

— Nie myśl o tym.

— Nie mogę. — Hania przewróciła się na drugi bok. — Uważasz, że to pani Eleonora zrobiła to specjalnie? Zaplanowała to? 

— Nie wiem. 

  Mówiła szczerze. Nie miała pojęcia, czy to jakaś bardzo niefortunna pomyłka ze strony kobiety, czy rzeczywiście planowane morderstwo. Było to wszystko bardzo podejrzane. Pomylenie nazw to jedno, ale udania się specjalnie do półświatka zamiast do apteki nie dało się już tak łatwo wytłumaczyć. Szczególnie jeśli miało się receptę. 

  Jednak to nie był problem Raiki. Ani tym bardziej Hani. Nie było powodu, aby dalej się w to mieszały. 

***

— Dziękujemy za wszystko — powiedziała Hania, stojąc niedaleko wozu. Raika czekała na nią na koźle, dając jej odpowiednio się pożegnać.

  Ezra uśmiechnął się do niej delikatnie. Wyglądał na przygaszonego. Śmierć ojca odbiła na nim piętno, które z pewnością chciał zatuszować. Widać było, że starą się nie dać tego po sobie poznać, więc Hania nie poruszała tego tematu. Zastanawiała się, czy je obwiniał. Gdyby nigdy się tu nie pojawiły, może Lord Ross przeżyłby. A przynajmniej żyłby jeszcze przez jakiś czas, zanim na dobre dopadłaby go choroba. Jeśli Ezra myślał w ten sposób, to nie było tego zupełnie widać.

  Hania wdrapała się na kozła i usiadła tuż przy Raice. Esme ruszyła wolnym stępem, ciągnąc za sobą wóz po równej powierzchni. Ezra stał przy wejściu do willi, trzymając dłonie z tyłu. Gdy tylko wagon przejechał przez bramę, zniknął z powrotem w domu. 

— Mam nadzieję, że już nie sprzedamy żadnej trucizny — westchnęła Hania. — Czym ty tak właściwie się zajmujesz?

— Ja tylko doręczam towar — mruknęła Raika. — Ale nie mogę niczego obiecać. Myślę, że każdy narkotyk jest w jakimś stopniu trucizną. Alkohol tym bardziej. Po prostu nie kalibru aqua tofany. 

— Cóż... Chyba nie mogę się nie zgodzić.

— Nie możesz, bo to prawda. Ale taka praca. Jakoś muszę zarabiać.

  Hania patrzyła na Raikę przez moment. Dziewczyna zabrzmiała nieco defensywnie. Myślała, że robiła jej wyrzuty?

— Nie oceniam cię, wiesz? To nie o to chodzi — powiedziała cicho Hania. 

  Raika zwróciła wzrok w jej stronę, po czym szybko wróciła do obserwacji drogi. Twarz miała trudny do opisania wyraz, jakby cały kłąb myśli kotłował jej się w głowie.

— Wiem, że nie. Przepraszam — powiedziała po chwili. — Po prostu... Ja chyba sama siebie oceniam. Robię złe rzeczy. Nie będę tego ukrywać i czasem ktoś przez to cierpi. Ale... Nie mogę przestać.

— Przez... Zobowiązania?

— Tak, ja... — Raika przerwała na moment. — Jest ktoś, kogo mam pod opieką. Bardzo mi na nim zależy. Chcę... Chcę, żeby miał życie lepsze od mojego. Żeby coś osiągnął. Obiecałam to sobie. Dlatego potrzebuję pieniędzy. Dużo pieniędzy.

  Hania kiwnęła powoli głową. Czyli tak się sprawy miały. To dużo wyjaśniało, ale jednocześnie posiało kilka następnych ziaren ciekawości. Kim dla Raiki była osoba, o której mówiła? Nie miała odwagi zapytać. Nauczyła się już, że dziewczyna otwierała się tylko wtedy, kiedy sama tego chciała. 

— Musisz bardzo kochać tę osobę — powiedziała zamiast wszystkich pytań, jakie miała.

  Raika milczała przez moment, po czym odchrząknęła i poprawiła się na koźle.

— Tak. Myślę, że tak.

  Hania uśmiechnęła się delikatnie. 

— W takim razie nawet jakbym chciała, to nie mogłabym cię oceniać.

  Raika prychnęła pod nosem, śmiejąc się lekko.

— Brzmi jak litość.

— Ach tak? Nie zauważyłam.

— Definitywnie. 

— Nie wiem, o czym mówisz.

  Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.

***

— Stryju.

  Ezra zwrócił swój wzrok w stronę, z której dobiegał głos. Młoda, około dwudziestoparoletnia dziewczyna stała w przejściu do sypialni. Czarna, welurowa suknia kryła w swych połach jej smukłe ciało. Blada twarz otoczona ciemnymi lokami wskazywała na jej zmęczenie i żałobę. Mężczyzna uśmiechnął się do niej delikatnie.

— Witaj, Laurencio. Co cię do mnie sprowadza? — powiedział, wstając i poprawiając marynarkę. 

  Dziewczyna podeszła bliżej, bawiąc się koronkowymi rękawiczkami. 

— Jak się stryj czuje? Zaszył się stryj w sypialni, odkąd tamte kobiety wyjechały...

  Ezra westchnął lekko. Jak się czuł? Sam nie wiedział. Miał już pięćdziesiąt lat, myślał, że był przygotowany na rychłe odejście rodziców z tego świata. Szczególnie że nie miał z nimi łatwych relacji. Ojca kochał za dziecka, znienawidził jako nastolatek i zaczął tolerować w dorosłości. Nie było w tym zżycia ani wysokich uczuć. Po prostu byli ojcem i synem. A teraz go zabrakło. Lord Walter Ross nie żył i nastała nowa era. Jego syna, Sebastiana.

— Mi nic nie jest, słońce. Bardziej martwiłbym się o twojego ojca — odpowiedział Ezra, podchodząc do kominka nad którym wisiały obrazy różnych artystów. Malarstwo zawsze go relaksowało. W swoim życiu stworzył więc wiele autorskich dzieł przedstawiających różne zakątki świata. Nie był jednak wielkim artystą, wolał podziwiać twórczość innych. Samo patrzenie na nią uspokajało jego umysł.

— Tata zamknął się w gabinecie. Nie wpuszcza nikogo.

— No tak... A co z mamą?

  Laurencia spojrzała na własne dłonie i westchnęła cicho.

— Wuj Elijah i ciotka Marisola jej nie wierzą. Babcia również. — Zamilkła na moment. — Ja, Ellen i Danielle nie wiemy, co myśleć, a Felipe płacze i nic nie mówi. Wuj Maury wyszedł się przewietrzyć i nie wrócił do teraz.

— Hm... Rozumiem.

— A ty stryju? — zapytała. W jej oczach tliła się trudna do określenia nadzieja. — Czy ty też uważasz, że to zaplanowała? 

  Ezra zamyślił się na moment. Nie lubił Eleonory. Była wybuchowa, pyskata i arogancka. Traktowała służbę, jakby byli jej podrzędni, niegodni jej obecności. Do tego od samego początku jego także traktowała z góry. Mimo że uważała siebie za wielką panią, nie umiała się często zachować. I była coraz gorszą z wiekiem. Ale czy mogłaby uknuć otrucie własnego teścia? To brzmiało zbyt brutalnie jak na nią. 

— Nie wiem. Naprawdę nie wiem, skarbie. 

  Oczy Laurencii przygasły nieco. Cofnęła się o krok, wlepiając wzrok w swoje dłonie. Widząc to, serce Ezry ścisnęło się w kulkę. Nie miał dzieci, ale swoje bratanice kochał jak własne córki. Nie chciał widzieć ich smutku. 

  Pomyślał więc jeszcze raz. Jeśli Eleonora zaplanowała to morderstwo, to z pewnością planowała również obwinić handlarki, które powinny były być już daleko od ich domu. Nie dałoby się już ich odnaleźć i wyciągnąć konsekwencji. Plan zmienił się nieco, kiedy Raika i Alina zostały na noc, ale mimo wszystko obarczyła je winą za sprzedanie złego specyfiku. Tylko dlaczego zaproponowała pokazanie recepty, skoro wskazywała ona, że to nie od Taburów miała zakupić lek? Czy była aż tak naiwna, aby myśleć, że jej to głębiej nie pogrąży? 

  Oczy Ezry rozszerzyły się lekko. A co jeśli... Były dwie recepty? Eleonora dostała pierwszą z trucizną, a właściwa została jej podłożona później. Tylko jaki lekarz przepisałby aqua tofanę...

  W jednym momencie wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Ezra odetchnął i natychmiast ruszył w stronę drzwi.

— Stryju? — usłyszał za sobą głos Laurencii.

— Zostań tu. Zaraz wrócę, słońce. 

  Prężnym krokiem ruszył w stronę lewego skrzydła domu i bez pukania wszedł do jednej z sypialni.

— Zupełnie nie wiem, po co było ci tyle guwernantek i opiekunek, skoro nadal nie znasz manier — odezwał się cierpki, kobiecy głos.

  Wdowa Lady Ross siedziała przy małym, okrągłym stole i piła poranną herbatę. Czarna suknia mieniła się w świetle słonecznym. Kilka jasnych herbatników czekało na porcelanowym spodeczku, czekając, aż zechce ich skosztować. Smukłe palce oplatały delikatną filiżankę w różyczki.

— Mamo... Chciałbym z mamą porozmawiać.

  Lady Ross spojrzała na niego swoimi mętnymi oczami. Westchnęła i machnęła dłonią, odsyłając dwie pokojowe, które od razu opuściły pomieszczenie. 

— Co było tak pilne, że zajmujesz mój poranek, po tym jak straciłam męża.

  Ezra milczał przez moment. 

— To mama sprowadzała wszystkich lekarzy.

— Oczywiście. — Napiła się herbaty. — Mój mąż był chory, taka powinność żony. 

— I wszyscy byli sprawdzeni? 

  Lodowaty wzrok kobiety oziębł jeszcze bardziej. Odstawiła filiżankę i złożyła dłonie na kolanach. 

— Wszystkich sprawdziłam według swoich wytycznych. Co insynuujesz? 

— Myślę, że mama dobrze wie co. 

  Lady Ross wstała z krzesła i powoli podeszła do syna. Mimo że była od niego niższa, to zdawała się nad nim górować. Cała jej osoba emanowała zimną, stalową aurą, przed którą każdemu ciało gięło się w pokłonie.

— Powiem ci, co dokładnie się wydarzyło. Twoja chytra, zachłanna bratowa zaplanowała śmierć twojego ojca, gdyż chciała przejąć kontrolę nad tym domem. Chciała w końcu zostać Lady Ross i zrzucić winę na handlarzy. Myślała, że udawanie wypadku ją uratuje. Koniec historii.

  Jej głos emanował chłodem. Nie było w nim ani grama uczuć, co zresztą było normą. Ezra nie pamiętał, aby kiedykolwiek zwracała się do niego inaczej. Potrafiła zabawiać gości, zachwycać się wystrojem wnętrz i koronkami innych dam, ale tego ciepła nigdy nie starczało dla jej własnych dzieci. 

  Ezra ścisnął usta w cienką linię.

— Mamo... To ty... Ty zabiłaś tatę.

— Nonsens. — Kobieta odwróciła się i podeszła do okna. — Truciznę podała Eleonora. A recepta mówi jasno, że przepisany był właściwy lek.

— Podmieniłaś je...

— Ezra. — ucięła ostro. — Pilnuj manier. Jestem twoją matką. — Zrobiła krótką przerwę, po czym kontynuowała: — Nie wiem skąd te bezczelne insynuacje. Dla dobrego imienia tego domu skoczyłabym w ogień i dobrze o tym wiesz.

— Dla dobrego imienia... Ale nie dla jego członków.

  Lady Ross spojrzała na syna spod cienkich brwi. Jej wzrok mógłby go zmienić w sopel lodu. Pomarszczoną, białą dłonią bawiła się srebrną kolią. 

— Interpretuj to jak chcesz, Ezra. To nie tak, że Eleonora trafi na szafot. Po prostu odeślemy ją do jednego z letnich dworków, to mała kara za zabójstwo teścia. Mogłabym wymyślić coś gorszego, ale jestem łaskawa. — Wzięła do rąk filiżankę i upiła łyk herbaty. — Jedyna dobra rzecz w tej sytuacji to, że ona odejdzie. Źle wpływała na twojego brata. Byłaby fatalną Lady Ross i ośmieszyłaby ten dom.

  Ezra cofnął się o krok do tyłu. Kiedy był dzieckiem, bał się matki. W dorosłości nauczył się ją szanować. Teraz wiedział, że jego dziecięcy strach był uzasadniony. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro