Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Raika popędziła Esme do szybszego kłusa. Zmierzała w kierunku, z którego wcześniej dochodził śmiech i bacznie nasłuchiwała, czy dźwięk ten powtórzy się. Wokół jednak panowała niezmącona cisza. Klacz była coraz bardziej niespokojna.

  Zjechała w zarośla po drugiej stronie drogi. Na szczęście drzewa i krzewy nie rosły tu gęsto, więc łatwo było nawigować wśród nich klaczą. Dokładnie obserwowała mijane rośliny, których gołe gałęzie wyglądały wyjątkowo upiornie o tej porze. Niczym powykrzywiane, drewniane odnóża zakończone ostrymi palcami, pięły się ku górze lub zwisały smętnie ku ziemi, wiotkie i słabe.

  Po jakimś czasie dotarła na małą polanę. Żółta trawa była tu wydeptaną, a rosnące gdzieniegdzie krzewy miały powyrywane gałęzie. Esme wierzgnęła i prychnęła nerwowo. Raika rozejrzała się dookoła. Zacisnęła rękę mocniej na wyciągniętej szabli.

  Jedno z drzew miało pień praktycznie w całości obdarty z kory. Dziewczyna podjechała bliżej, aby przyjrzeć się płaszczyźnie gołego drewna. Było pokryte głębokimi śladami nieregularnych i długich pazurów. Miały ostre i szarpane krawędzie, tak, jakby zostały zadane w furii. Takie ślady w połączeniu ze specyficznym, przerywanym dźwiękiem imitującym ludzki głos zwiastowały obecność tylko jednej istoty.

  Rozejrzała się dookoła. Wypatrzyła miejsce, w którym trawa wyglądała na najbardziej wydeptaną i kłusem odjechała z polany. Drzewa rosły tu bardziej gęsto, co trochę spowalniało ruch Esme. Splątane gałęzie wierzb tworzyły upiorne ślepe uliczki. Na niektórych mijanych pniach widać było zadrapania.

  Cały czas nasłuchiwała, czy stwór, którego ślady znalazła na polanie, nie jest przypadkiem gdzieś blisko. Esme prychała gorączkowo, wierzgając co jakiś czas. Ściągnęła wodze, by mieć nad nią lepszą kontrolę.

  Klacz nie była wierzchowcem do polowań czy walki, więc jej strach nie był niczym dziwnym. Prawdopodobnie bezpieczniej byłoby nie polować w tych okolicznościach, jednak Raika wiedziała, że jeśli to stworzenie okaże się garbaczem, to już wie, że ktoś był na jego terenie. Już zaczęło polowanie.

  Ciała tych antropomorficznych stworzeń przypominały niedźwiedzia, choć praktycznie nie posiadały włosów. Były szybkie i silne, do tego potrafiły naśladować dźwięki. Miały słaby wzrok i nie mogły pochwalić się zwinnością, co jednak wcale nie sprawiało, że były łatwym celem. Ich węch i słuch były znakomite, a do ataku używały długich pazurów i zębów, którymi zadawały dotkliwe rany. Do tego, stwory charakteryzowały się tym, że zaczynały konsumować swoje ofiary, kiedy te jeszcze żyły.

  Dziewczyna miała nadzieję, że stwór nie znajdzie się w pobliżu zostawionego po drugiej stronie szlaku wagonu. Na szczęście budowa pojazdu była trwała, więc nawet jeśli garbacz zainteresowałby się nim, to prawdopodobnie nie udałoby mu się szybko dostać do środka.

  Nagle usłyszała szmer poruszanych gałęzi. Odwróciła gwałtownie głowę w stronę dźwięku. Esme zarżała nerwowo i zrobiła kilka kroków do tyłu. Warcząc, z gąszczu wychylił się łysy pysk stwora. Ostre, obnażone zęby lśniły w blasku księżyca. Garbacz powoli, stąpając nisko nad ziemią wyszedł na polanę. Wydał z siebie wcześniej słyszany przez dziewczynę śmiech. Raika czuła jak jej puls przyśpiesza, a włosy na karku podnoszą się. Zacisnęła jedną dłoń mocniej na wodzach, podczas gdy drugą wyciągnęła szablę z pochwy.

  Stworzenie zawyło i skoczyło do przodu. Przerażona klacz stanęła dęba, zrzucając z siebie dziewczyną, która potoczyła po trawie. Podniosła się szybko, sycząc z bólu. Przeklęła pod nosem. Garbacz ruszył za uciekającą Esme. Raika w porę wyrzuciła w jego stronę wiązkę energii, rzucając nim o najbliższe drzewo. Warcząc, skierował swój ślepy pysk w jej stronę. Gdy tylko zaczął biec wprost na nią, uskoczyła w bok i ponownie za pomocą energii posłała go na następne drzewo. Powtórzyła to kilka razy, chcąc zmęczyć tym stwora, co jednak zdawało się go jedynie bardziej irytować. Sama czuła, że jeśli będzie kontynuować tę strategię, to jej siły skończą się zanim zdąży pozbawić go życia. Musiała działać szybko i skutecznie.

  Ścisnęła mocno naszykowaną szablę. Zwierzę zbliżało się w zatrważającym tempie. Teraz, albo nigdy. Miała jedną szansę. Inaczej było po niej. Gdy garbacz znalazł się wystarczająco blisko skoczyła do przodu wykonując pół piruet i jednym, płynnym ruchem szabli podcięła mu ścięgna tylnych nóg. Stworzenie zawyło. Dziewczyna dysząc zrobiła dwa kroki do tyłu. Mimo, że był już pozbawiony możliwości poruszania się, garbacz nadal wytrwale walczył. Za pomocą przednich łap czołgał się w jej stronę lekko powarkując.

  Raika czekała. Dała mu się zbliżyć, pożyć kilka sekund dłużej. Gdy nadeszła pora, uniosła szablę wysoko ponad głowę. Wzięła głęboki oddech, który zgrał się z tym od rannego zwierzęcia. Szybko zamachnęła się i wbiła broń w jego szyję. Nie wydał żadnego dźwięku. Powoli i spokojnie osunął się na ziemię. Zaraz potem dziewczyna również na nią upadła.

  Dyszała szybko, czuła jak panika rozsiewa się po jej ciele. Polowała na potwory już tyle razy, ale zawsze było tak samo. Przeraźliwy strach przejmował nad nią kontrolę już po fakcie. Starała się uspokoić oddech. Garbacz nie żył. Musiała wracać. Musiała szukać Esme.

  Nagle rozległ się głośny huk. Gwałtownie wstała i spojrzała w kierunku miejsca, w którym zostawiła wagon. To stamtąd dobiegł do niej dźwięk. Było zbyt ciemno, żeby cokolwiek można było wypatrzyć, jednak nad drzewami unosiła się brunatna smuga czegoś przypominającego dym.

  Namyśliła się przez chwilę, po czym puściła się biegiem w stronę dymu. Gdy znalazła się na drodze zwolniła i wyjęła sztylet. Zaczęła powoli skradać się między drzewami. Wilgotna od wieczornej rosy ściółka skutecznie pomagała stawiać bezszelestne kroki. Do jej nozdrzy dotarł zapach spalenizny. Wyczulony nos od razu poznał, że jest to zapach wywołany energią, a nie zwykłym ogniem. To jeszcze bardziej ją zaalarmowało. Wkrótce usłyszała głosy, na co opuściła się jeszcze niżej na kolanach. Przeszła kilka metrów więcej i przystanęła schowana w krzakach.

  Dookoła wagonu kłębiła się spora grupa ludzi. Dwóch mężczyzn trzymało Esme i zaprzęgało ją do wozu. Raika przeklęła pod nosem, widząc otwarte drzwi i wzbijający się w powietrze dym wydobywający się z ich zamka. A raczej z tego, co po nim pozostało.

  Szukała w tłumie jasnych włosów swojej towarzyszki, jednak widziała tylko ciemne pasma na głowach obcych mężczyzn lub zakrywające je kaptury.

  Musiała działać szybko. Obcych było przynajmniej dwudziestu, a ona jedna. Mogłaby użyć energii, ale jeśli wśród tamtych ludzi są również jej użytkownicy, to mogłaby niepotrzebnie sprowadzić na siebie dodatkową krzywdę.

  Nagle umysł Raiki zalało dziwne uczucie bycia obserwowaną. Odwróciła się gwałtownie, by napotkać wzrokiem trzy ostrza wycelowane prosto w jej osobę. Strużka potu spłynęła jej po skroni, ale zachowała spokój. Popatrzała w oczy jednego z mierzących do niej mężczyzn. Miał w połowie zakrytą twarz, ale dziewczyna i tak poznała, że to jeszcze dzieciak. Pozostali dwaj wyglądali na nieco starszych, jednak żaden z nich nie miał więcej niż trzydzieści lat.

— Rzuć sztylet i ręce do góry — powiedział stanowczo jeden z mężczyzn.

  Posłuchała. Sztylet wylądował na ziemi, a jej ręce powoli uniosły się ku górze. Najmłodszy z napastników podszedł i odpiął jej pas z szablą. Dziewczyna powstrzymała mimowolnie cisnący się na twarz grymas. Podążała chłodnym wzrokiem za chłopakiem, gdy ten odchodził z jej bronią.

— Wstawaj — rozkazał inny, którego wystające spod kaptura włosy były zaplecione w drobne warkocze.

  Dziewczyna wstała i przeklęła w duchu fakt, że grupa, która właśnie rabowała jej wagon, była tak liczna. Przewyższała wszystkich trzech mężczyzn co najmniej o głowę, do tego sposób, w jaki trzymali swoje szable, pozostawiał wiele do życzenia. Miałaby szansę ich pokonać, lecz teraz dała im się prowadzić jak pies w kierunku tłumu. Czuła jak wzrok obcych spływa po jej ciele w ciekawski i oceniający sposób, który powodował, że jej szczęka napinała się coraz bardziej.

— Hej! Znaleźliśmy tę dziewczynę tu w krzakach!

  Jedna z zakapturzonych postaci odwróciła się w stronę Raiki i mierzących do niej z broni mężczyzn. Podeszła bliżej stawiając kroki z niezwykłą gracją i kołysząc przy tym lekko biodrami. Było zbyt ciemno, by dziewczyna mogła dostrzec rysy twarzy tej osoby, które dodatkowo były skryte pod cieniem kaptura. Postać zatrzymała się dwa kroki przed nią i uniosła blade ręce do góry, aby zrzucić z głowy skrywający ją kawałek materiału.

  Oczy Raiki rozszerzyły się nieznacznie, gdy spod zdjętego kaptura uwolniły się białe jak śnieg loki, opadając na ramiona i plecy mężczyzny stojącego przed nią. Jego czerwone oczy lśniły w niebezpieczny sposób, a pełne blade usta wyginały się w szerokim uśmiechu.

— No proszę, proszę... Jestem nieco ślepy, ale tę twarz poznałbym wszędzie... — powiedział cicho, śmiejąc się pod nosem.

  Raika poczuła, jak krople potu spływają jej po czole i plecach. Zacisnęła ręce w pięści i jeszcze bardziej się wyprostowała, chcąc sprawiać wrażenie spokojnej i pewnej siebie.

— Ciebie też miło widzieć, Valentinie Harvey.

  Valentin uśmiechnął się jeszcze szerzej. Mimo że znali się od dawna, to z pewnością nie można było ich nazwać przyjaciółmi. Mężczyzna przypominał swoim zachowaniem kota, który woli się porządnie zabawić, zanim się posili. Jego osoba była synonimem chaosu, który prędzej czy później pojawiał się tam, gdzie on. Do tego dysponował ponadprzeciętnymi pokładami energii. Pod maską charyzmatycznego mężczyzny kryło się potworne indywiduum, którego morale mocno mijały się z tymi normalnego człowieka. Raika wiedziała, że nie byłaby w stanie pokonać go w walce jeden na jeden.

  Valentin spojrzał na wagon znajdujący się za nim i wskazał na niego z teatralną miną niewiniątka.

— To twoje?

— Tak.

— Bardzo ładny, pełno potrzebnych rzeczy.

— Być może.

— A dziewczyna też twoja? — zapytał z tym samym toksycznym uśmiechem, co wcześniej. — Bo też bardzo ładna...

  Raika skrzywiła się nieco. Jeszcze raz przejechała oczami po tłumie, szukając popielatych włosów.

— Można powiedzieć, że moja...

  Valentin gwizdnął z udawanym podziwem.

— To może cię do niej zaprowadzę, co? Ej, wy tam! Proszę nie mierzyć do mojej przyjaciółki!

  Z uśmiechem na ustach otoczył Raikę ramieniem. Dziewczyna spięła się nieco, ale dała mu się prowadzić. Nie ufała mu ani trochę, ale nie miała wyboru. Valentin nucił wesoło pod nosem, stawiając prężnie kolejne kroki. Reszta osób wlekła się za nimi, prowadząc wóz i rozglądając się dookoła z bronią gotową do ataku. Zapewne nadal bali się garbacza, nie wiedząc, że już został zabity. Dziewczyna wcale nie miała zamiaru wyprowadzać ich z błędu.

  Po jakimś czasie Raika zobaczyła przebijające się przez gąszcz krzewów światło ognisk. Gdy przedarli się przez splątane gałęzie, jej oczom ukazał się spory obóz. Bure, duże namioty rozbite były blisko siebie, tworząc zwartą grupę. Konie puszczone zostały wolno. Jadły spokojnie rozsypane siano, nie będąc nawet rozsiodłanymi.

— Nieźle, nie? Całkiem ładny, ale szczerze mówiąc... zaczyna mi się nudzić — powiedział cicho Valentin akcentując ostatnie słowo z ociekającym trucizną uśmiechem przyklejonym do twarzy, na co Raika nie odpowiedziała nawet grymasem.

  Mężczyzna przeprowadził ją przez obóz. Z mijanych namiotów co jakiś czas wyglądała para ciekawskich oczu. Czasami całkiem małych. Raika postanowiła nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Valentin odchylił płachtę służącą za drzwi do jednego z namiotów i kłaniając się lekko w szarmanckim geście, zaprosił ją do środka. Namiot okazał się być pusty, co od razu podniosło alarm w głowie Raiki. Odwróciła się gwałtownie do Valentina, który nadal szeroko się uśmiechał.

  Niespodziewanie popchnął ją na znajdujący się na środku namiotu dywan. Tkanina zapadła się pod nią, zdradzając swój sekret. Wpadła na samo dno głębokiego przynajmniej na kilka metrów dołu. Na szczęście spadający razem z nią dywan złagodził nieco upadek. Potarła się w bolące plecy z cichym jękiem i spojrzała ze złością w górę na Valentina, który rechotał widocznie rozbawiony całą sytuacją. Potem spojrzała w bok, gdzie napotkała zieleń dużych oczu.

— Nic ci nie jest? — spytała zmartwiona Hania.

  Siedziała z dziwnie wyprostowaną nogą. Raika założyła, że mogła ją skręcić lub złamać przy upadku.

— Nie — burknęła dziewczyna i znowu spojrzała na Valentina, który w końcu przestał się śmiać.

— Wytłumaczysz mi to wszystko, czy będziesz tak stał i się głupio cieszył? — krzyknęła do niego.

  Mężczyzna usiadł na skraju otworu i odetchnął głęboko, nadal się uśmiechając.

— No pewnie, już, już... Widzisz, nie mogłem tak po prostu ci siedzieć ze mną przy ognisku, kiedy jesteś podejrzana o przemycanie tej tutaj kryminalistki...

  Raika zmarszczyła brwi i podniosła się na nogi. Nadal czuła mrowiący ból w plecach, co uniemożliwiało jej wyprostowanie się.

— Jakiej, kurwa, kryminalistki?

  Valentin otworzył usta i zakrył je dłonią w teatralnym geście zdziwienia. Bawił się przednio, co jeszcze bardziej denerwowało Raikę.

— To ty nic nie wiesz? Ojoj, ale heca...

— Słuchaj no... — syknęła, ale powstrzymała się od wypowiedzenia reszty słów, które przychodziły jej aktualnie do głowy. Wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. — Ona? Kryminalistką? Przecież ona nic nie potrafi!

— Doprawdy? List gończy twierdzi inaczej...

  Valentin wyjął zmiętą kartkę z kieszeni płaszcza i rzucił nią w Raikę. Dziewczyna podniosła ją i przeczytała jej zawartość. Był to rzeczywiście list gończy wystawiony za Hanią. Do tego kwota, którą oferował kościół, była niemała. Opuściła kartkę i spojrzała chłodnym spojrzeniem na swoją towarzyszkę. Gdyby wzrok mógł zabijać, to Hania padłaby trupem.

  „Idiotka. Nawet nie zmieniła imienia" — pomyślała i zwróciła głowę z powrotem do Valentina, który znowu śmiał się cicho pod nosem.

— Dobra, wystarczy. Ja jej tak naprawdę nie znam, dopiero się spotkałyśmy. Możesz ją sobie wziąć.

  Dziewczyna usłyszała, jak siedząca obok Hania wzięła nagły wdech, ale nie spojrzała się w jej stronę. Oczy miała utkwione w białej twarzy Valentina.

— Kusząca propozycja, nie powiem. Ale patrz, ile oni płacą! Pomyśl, ile by zapłacili dodatkowo za przemytniczkę, hm? Podejrzewam, że całkiem sporo...

  Raikę oblał zimny pot, ale jej twarz pozostała niewzruszona. Wiedziała, że w przypadku Valentina nie mogła sobie pozwolić na założenie, że jego słowa są blefem. Musiała myśleć i działać szybko.

— Nie, ty tak nie działasz... To za proste, za nudne...

  Specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo. Nie mogła z nim walczyć, ale może granie na jego chaotycznej naturze wykupi jej drogę do wolności. Wszystko to jednak pozostawało niepewną improwizacją, bez żadnej gwarancji sukcesu. To jej ostatnia deska ratunku.

  Valentin ponownie uśmiechnął się w trujący sposób, obnażając swoje mlecznobiałe zęby.

— Ohoho! Czyżbyś proponowała... grę? Raika, doprawdy mnie dziś zaskakujesz!

— Tak — odpowiedziała pewnie, choć w głębi duszy wiedziała, że zgadzanie się na grę z Valentinem Harveym to stąpanie po niezwykle cienkim lodzie.

  Mężczyzna klasnął z ekscytacji i podniósł się na nogi. Okrążył dół, rozmyślając z uśmiechem na twarzy. Nagle zatrzymał się i spojrzał na Raikę.

— Skoro sama zaproponowałaś... to ty wymyśl grę!

— Ja?

— Tak!

  Nie była przekonana, ale mogło paść na coś o wiele gorszego. Mógł na przykład zażądać pojedynku, a wtedy byłoby po niej.

  Valentin zaśmiał się cicho pod nosem. Pomachał do dziewczyn wdzięcznie dłonią i ruszył powolnym krokiem do wyjścia.

— Daj mi znać do jutra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro