Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: wzmianka o seksualnym wykorzystywaniu

— Czy to naprawdę konieczne?

— Sama powiedziałaś, że jedzenie czegoś od zupełnie obcych osób jest głupotą. Nie zamierzam popełnić tego samego błędu dwa razy.

  Raika właśnie pozbywała się całego pozostałego dziewczynom prowiantu. Nigdy nie wiadomo, co mogli dodać do niego ludzie Valentina. Hania przypatrywała się temu z boku ze skwaszoną miną.

— Ale co będziemy jeść w drodze do Marvich?

— Upoluje nam jakiegoś bażanta.

— A woda? Nie widziałam nigdzie źródła.

— Coś wymyślimy. Nie mamy aż tak daleko do miasteczka. Co prawda z pewnością nie zajmie to dnia, tak jak wcześniej zakładałam, ale zawsze możemy zejść trochę ze szlaku i zatrzymać się w jakiejś wiosce, żeby uzupełnić zapasy.

  Raika włożyła pusty worek i beczkę z powrotem do wagonu. Hania popatrzyła smutno na kupkę chleba, suszonego mięsa i warzyw jaka pozostała z ich racji żywnościowej. Nie mogła jednak nie zgodzić się z dziewczyną. Nie wiadomo, co mogło się w nich znajdować.

— A tak nie w temacie, czy ty nie miałaś skręconej kostki? — zapytała nagle Raika siadając na koźle.

  Hania popatrzyła na nią zdziwiona. To prawda, skręciła ją podczas upadku. Ale kostka szybko przestała ją boleć i teraz w ogóle nie miała problemu z chodzeniem.

— Może po prostu ją nadwyrężyłam. Nic mnie nie boli.

— Najprawdopodobniej. Idziesz? Nie chcę tracić czasu.

  Hania podeszła i wspięła się na miejsce obok. Raika podała jej mapę.

— Sprawdź, czy jest coś po drodze.

  Dziewczyna rozwinęła lekko brudny rulon papieru. Zastanawiała się, czy jeśli dotrą szybciej do najbliższego osiedla ludzkiego, to jej podróż z Raiką zakończy się przed przyjazdem do Marvich. Martwiło ją to. Właściwie to nie miała planu na to, co ze sobą zrobić. Dotrzeć jak najdalej od Almar. Taki był jej pierwotny cel. Teraz doszło do niej, że przecież Kościół Dollos szukał jej w całym kraju. Nigdzie nie będzie w pełni bezpieczna, nieważne jak daleko od wioski się znajdzie. Co miała więc zrobić, uciec za granicę? Nie poradziłaby sobie, nie znała języków spoza Królestwa.

  Do tego musiała przyznać, że zaczynała trochę lubić towarzystwo Raiki. Czuła do niej szacunek, ale nie bała się jej tak jak wcześniej. Wspólnie spędzone chwile nieco zbliżyły je do siebie. Tak przynajmniej jej się wydawało. 

— I jak? Jest coś? — Z rozmyślań wyrwał ją głos Raiki.

— Ach... Tak, jest jakieś miasteczko. Nazywa się Taszena, leży na wschód od szlaku.

   Dziewczyna kiwnęła głową. Spojrzała kątem oka na trzymaną przez Hanię mapę.

— Może być - skomentowała.

  Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi Raika zjechała ze szlaku i zatrzymała Esme na najbliższej polanie. Zeszła z kozła i otworzyła wagon z tyłu. Zaczęła szukać czegoś w kufrach. Hania podążyła za nią.

— O co chodzi? — zapytała niepewnie.

- Nie możesz wjechać do miasta z takim wyglądem.

  Hania zmarszczyła brwi. Już chciała się oburzyć, że przecież nie ma niczego złego w tym jak wygląda, ale w porę zrozumiała. Nie mogła wjechać do miasta, wyglądając jak jej podobizna na liście gończym.

  Raika wyłoniła się z wagonu, trzymając coś w ręce. Były to trochę zardzewiałe nożyce krawieckie. Hanna zrobiła się momentalnie blada. Chwyciła się za swoje i tak krótkie włosy.

— Nie...

— Ależ jak najbardziej.

— To nic nie da! I tak mam je krótsze niż na plakatach!

  Raika przewróciła oczami. Podeszła bliżej do Hani i spojrzała jej głęboko w oczy.

— Ale nadal wyglądasz zbyt podobnie. Jeśli zetniemy je całkiem krótko, to mało kto skojarzy twoją twarz z tą z plakatu. Nie będziesz zwracała na siebie uwagi.

  Hania milczała przez moment. Nie mogła się z tym kłócić, słowa Raiki miały dużo sensu. Mimo to była to radykalna zmiana, na którą dziewczyna nie do końca była gotowa.

— A czy nie będzie to efekt odwrotny? Kobiety nie noszą tak krótkich fryzur — powiedziała Hania.

  Raika założyła sobie ręce na piersi.

— Możesz mieć rację. W takim razie zostaniesz chłopcem.

— W sukience?!

— Coś wymyślimy. A teraz obróć się, zrobię to szybko...

  Hania niechętnie odwróciła się plecami do drugiej dziewczyny. Poczuła, jak smukłe palce dotykają pasem jej włosów. Usłyszała pierwsze cięcie. A potem kilka kolejnych. Popatrzyła na leżące na ziemi pukle. Warga zadrżała jej delikatnie, a oczy zrobiły się wilgotne. Wzięła mimowolny urwany oddech.

— No chyba nie będziesz płakać przez włosy... — powiedziała Raika. 

  Nie przestawała odcinać kolejnych popielatych fal. Jedna upadła Hani prosto na dłoń. To był ostatni gwóźdź do trumny. Dziewczyna rozpłakała, choć starała się to ukryć. Szybko wytarła spływające jej łzy. 

  Nie chodziło nawet o same włosy. Już raz pożegnała się z ich częścią, nie był to koniec świata. Ale ostatnio jej życie tak bardzo przyśpieszyło. Musiała odejść z domu, straciła łódź i swoje rzeczy osobiste, była zmuszona uciekać przed władzą. Grała w grę, w której stawką była jej wolność w pokręconym umyśle psychopaty. Czuła, że znany jej świat załamuje się i zastępowany jest innym, znacznie bardziej skomplikowanym. Nie miała już przy sobie ojca. Był dla niej najważniejszy. Stanowił filar, na którym zawsze mogła się oprzeć. A teraz go nie było. Chciała wierzyć, że chociaż nie miała kontroli nad wszystkim dookoła, to sprawowała ją przynajmniej nad samą sobą. Teraz wiedziała, że to nieprawda. Tak mała rzecz jak ścięcie włosów była jedynie drobinką żwiru, przez którą wieża spoczywających na Hani problemów rozpadła się całkowicie. 

  Raika nie bardzo wiedziała, co ma zrobić. Przerwała swoją pracę i odłożyła nożyce na bok. Podrapała się po potylicy i odchyliła głowę nieco do tyłu. Westchnęła i poklepała dziewczynę lekko po ramieniu. Było to bardzo sztywne i niezręczne, ale lepsze niż głucha cisza z jej strony.

— No już. Odrosną. Przecież ścięłaś je już wcześniej.

— To było co innego...

  Hania wytarła ręką łzy z twarzy. Raika sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć jako chusteczka do nosa. Znalazła jedynie szmatkę do czyszczenia broni. Była trochę brudna, ale stwierdziła, że to bez znaczenia. Podała ją dziewczynie, która od razu bezceremonialnie wydmuchała nos.

— Wypiorę ci ją, jak będziemy mieć wodę... — powiedziała cicho, nadal wycierając mokre od łez policzki. Wzięła dwa głębokie wdechy. Przybrała poważną minę i wyprostowała plecy — Tnij dalej. Miejmy to już za sobą.

  Raika wzięła nożyce i wróciła do przerwanej czynności. Po kilku minutach skończyła. Nowa fryzura Hani była nieco krzywa, ale przynajmniej działała tak, jak powinna. Sprawiała, że wyglądała dużo inaczej niż na plakacie. Mało który przypadkowy przechodzień przypatruje się tak wyraźnie innym, obcym sobie osobom, żeby wychwycić jej podobieństwo do wizerunku wystawionego przez kościół.

— Może mam gdzieś tu lusterko...

— Nie, nie chcę na to patrzeć!

— No dobra, dobra! — Raika uniosła dłonie w geście poddania.

  Hania pociągnęła jeszcze raz nosem. Wytarła wilgotne oczy. Usiadła na deskach wagonu i położyła ręce na kolanach.

  Raika postanowiła dać jej trochę czasu. Pozbierała nieco gałęzi znalezionych na ziemi i odcięła kilka z rosnących dookoła drzew. Wyrwała z ziemi sporą kępę żółtej trawy i wykopała płytki dołek, do którego wrzuciła drewno i podpaliła je energią. Spojrzała w kierunku Hani, która nadal siedziała w wozie.

— Chodź do ognia. — Raika zaprosiła ją ruchem dłoni.

  Dziewczyna wstała i podeszła do ogniska. Zajęła miejsce obok Raiki, oplatając podwinięte pod brodę nogi.

— Nie mogę przestać o tym myśleć.

  Raika zwróciła twarz ku Hani. Dziewczyna już nie płakała, ale jej oczy i policzki nadal były zaczerwienione.

— O czym?

— O tym, co pokazał nam Valentin.

— A... No tak.

  Raika popatrzyła w ogień. Palące się gałęzie trzaskały co jakiś czas, rozpadając się na kawałki zwęglonego drewna. Było coś kojącego w tym widoku.

— Dlaczego coś takiego miałoby powstać... — powiedziała cicho Hania. 

  Naprawdę tego nie rozumiała. Z natury była delikatna i empatyczna, nawet nie przyszło jej nigdy do głowy, że tak okrutne rzeczy mogą istnieć. Jak można w ogóle dać przyzwolenie na traktowanie ludzi w ten sposób? Robienie spektaklu z odmienności innych. Na samo wspomnienie tamtych osób mięśnie Hani spinały się nieprzyjemnie.

— Ludzie... Cóż... Mamy potrzebę ciągłego dowartościowywania się. Najprostszym sposobem jest patrzenie na tych mniej uprzywilejowanych przez los — zaczęła Raika. Zrobiła krótką przerwę. — Chcę przez to powiedzieć, że Valentin miał rację. Ulubioną rzeczą tłumu jest obdzieranie innych z człowieczeństwa na ich oczach.

  Hania odwróciła wzrok. Patrzyła przez chwilę w ciszy w ciemność. Raika przyglądała jej się kątem oka.

— To prawda. Ale nadal ciężko mi się z tym pogodzić — powiedziała w końcu. 

  Ponownie zwróciła twarz w stronę drugiej dziewczyny. Była spokojna. Czerwone rumieńce spowodowane płaczem zaczęły stopniowo znikać.

— Wiesz... - Hania uśmiechnęła się z żalem w oczach. — Nawet teraz jestem na tyle głupia, że wierzę...

  Ponownie nastała chwila ciszy. W oddali słychać było delikatny szum traw i huczenie sowy. Przyjemne ciepło ognisko ogrzewało i oświetlało owalne twarze obu dziewczyn.

— Przepraszam, za to co powiedziałam. Wtedy, kiedy rozmawiałyśmy o Valentinie i Ethelu — powiedziała Hania.

— Nie szkodzi — odparła zdawkowo Raika. 

  Przez chwilę żadna z nich nie odezwała się. Po kilku minutach Hania przerwała milczenie.

— Szukają mnie za morderstwo.

— Morderstwo? — Raika powtórzyła ze sceptyczną miną. 

  Dziewczyna pokiwała głową.

— Ale to kłamstwo. Ja nikogo nie zamordowałam. — Zawahała się. Tak jakby rozważała, co powiedzieć dalej. Dopiero po chwili kontynuowała — Dostałam pewnego dnia list od głównego kapłana z wioski, w okolicy której mieszkałam. Poinformował mnie o tym, że nie mogę dziedziczyć po moim ojcu, bo nie jestem jego prawdziwą córką. Musiałby przepisać na mnie cały swój majątek. Niestety zmarł tego samego dnia, kiedy nie było mnie w domu. Wierzę, że nie wiedział o tym, jak działa prawo w naszej sytuacji.

  Raika słuchała uważnie, ale trzymała wzrok utkwiony w płomieniach. Hania kontynuowała:

— Poszłam wyjaśnić tę sprawę z kapłanem. Byłam w żałobie, dopiero co straciłam najważniejszą osobę w moim życiu. Na początku pocieszał mnie, ale potem... — Ponownie zrobiła przerwę. — Zaczął się do mnie zalecać. Obiecywał, że pozwoli mi zachować dom, jeśli mu się oddam. Odmówiłam, ale on się tym nie przejmował. Przestraszyłam się, zaczęłam krzyczeć. Zasłonił mi usta ręką. Coś we mnie pękło. Tak jakby coś przejęło nad mną władzę. Chwyciłam stojący obok wazon i uderzyłam go w głowę. Wykorzystałam chwilę i uderzyłam po raz kolejny. Nie wiem... Nie wiem, co mnie wtedy opętało..

— Czyli jednak morderstwo? — zapytała retorycznie po chwili Raika, ale Hanna pokręciła przecząco głową.

— Nie. Zabiłam, ale nie zamordowałam. Morderstwa są przemyślane. Ja tego nie planowałam. Sama nie wiem... dlaczego to zrobiłam.

  Hania odwróciła się w stronę ognia. Jej twarz miała trudny do określenia wyraz. Zapadła cisza.

***

  Valentin zapalił następną świecę w namiocie. Śmieszna sprawa z tym światłem. Jeśli było go za dużo, to nie widział nic, a jeśli za mało to było jeszcze gorzej. Mężczyzna odetchnął i przetarł dłonią bolące oczy. Usiadł przy stole i napił się stygnącej herbaty. Była to już któraś filiżanka z rzędu. Ciepło wywaru z jaśminu i szałwii ogrzewało go przyjemnie od środka, kojąc bardzo niespokojny umysł. Odchylił głowę lekko do tyłu i odetchnął głęboko.

  Praktycznie od zawsze polegał na energii. Zawdzięczał jej całe swoje życie. Była jego oczami i jak twierdził jedynym znaczącym atutem. Nauczył się korzystać z niej inaczej, niż większość użytkowników. Ledwo wyczuwalne drgania wiązek energetycznych potrafiły powiedzieć mu, jak duże umiejętności posiada dany egimi, czy jest zmęczony oraz czy jego pokłady energetyczne zostały niedawno użyte. Stanowiło to swoisty, nieomylny szósty zmysł Valentina.

  System energetyczny Valentina miał jednak jedną wadę. Mężczyzna był samoukiem, jego energia napędzana była przez silne doznania emocjonalne. Gniew, nienawiść, ekscytacja pomieszana z adrenaliną, czy nawet seksualne uniesienia były jak pociągnięcie za spust. Uwalniały ogromne pokłady energetyczne, pozwalając mu być tym, kim był. Kimś niepokonanym i niezależnym. Kimś na szczycie. Wiązało się to jednak z tym, że gdy tylko tych emocji brakowało Valentin słabł, a to budziło w nim coś bardzo trudnego do zaakceptowania. Strach. Ogarniała go panika. Czuł, że traci grunt pod nogami. I choć i ta emocja mogła działać jako dobry wyzwalacz, mężczyzna unikał jej jak ognia. Poczucie niepokoju utożsamiał jedynie ze słabością, a było to coś, czym gardził najbardziej. Była powrotem do klatki, ponownym zostaniem małym zwierzątkiem czającym się w kącie ciemnego pokoju. Zabawką niewyżytych, bogatych starców z upodobaniami do nieletnich chłopców. Czymś żałosnym.

  Valentin znał dobrze swoją sytuację. Był częściowo ślepy, a jego skórę parzyły nawet najdelikatniejsze promienie słońca, przez co musiał stale chować się w cieniu i prowadzić nocny tryb życia. Nie miał domu, ani rodziny. Jedyne, czym dysponował to ledwo kontrolowana przez niego energia i uroda, która przecież kiedyś przeminie. Czerpał więc, ile się dało, przybierając maskę beztroskiego klauna o sadystycznych zapędach. Nie znaczyło to, że nie miał chaotycznej natury. Był złym człowiekiem, ale to, co pokazywał światu, było przerysowanym obrazem jego osoby. Wierzył, że tylko w taki sposób zdoła żyć, nie korzystając z łaski innych.

  Fakt, że nie potrafił wyczuć energii Hani, był dla niego jak cios zaciśniętej pięści. Ludzie nieużywający energii byli stabilni, a ich energia łagodna. Początkujący egimi posiadali natomiast najbardziej szarpany, chaotyczny ślad energetyczny, a im bardziej ich doświadczenie rosło, tym spokojniejszy się stawał, dążąc do swojej pierwotnej formy.

  Energia Hanny Szilagyi była całkiem stała. Nie miała żadnych zakłóceń, była płynna i nieprzerwana, co było intrygujące, ale nadal przerażające. Nigdy wcześniej Valentin nie spotkał się z czymś takim.

  Władanie energią nie działało wbrew pozorom na zasadzie wybuchu, czy fali. Było jej intencjonalnym przekierowaniem. Niemożliwe było więc, że Hania całkiem nieświadomie stworzyła widzenie. Do tego potrzebna była jej silna wola. Jak zawsze nie dał tego po sobie poznać, ale w głębi duszy czuł, jak serce zapada mu się w piersi. Mimo to zdecydował się na obserwację dziewczyny, co wcale nie przyniosło mu ulgi. Jeśli udawała, to była lepszą aktorką od niego, bo zdawała się być całkiem nieświadoma tego, jaka jest. To jeszcze bardziej go przeraziło. Desperacko próbował to sobie wytłumaczyć, ale nie potrafił. Zwątpił w siebie.

  Istniało tylko jedno rozwiązanie tego problemu. Ponowne zwrócenie się do chaosu.

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Jestem wam za to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że jak na razie dobrze się bawicie. Życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro