Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekko zmieniona wersja tego rozdziału. Jeśli czytałeś/łaś poprzednią, to nic cię nie ominęło. Wprowadziłam jedynie kosmetyczne poprawki❤️

— Nie ma mowy.

— No proszę, przecież trzeba to uprać...

  Od kilku minut Anastasia próbowała bezskutecznie przekonać Raikę do zmienienia ubrania na czyste. Zapasowy strój dziewczyny okazał się być nie pierwszej świeżości, a za żadne skarby nie chciała przebrać się w ten standardowy dla tego lokalu. Miała swoje zasady i odkrywanie tak dużej ilości ciała stanowczo poza nie wykraczało. Bluzka odsłaniająca brzuch i ramiona, do tego z głębokim dekoltem? Żadna szanująca się ethelańska kobieta nie wyszłaby tak ubrana na ulicę.

— Przecież to tylko bluzka... — kobieta nie dawała za wygraną.

— Nie będę świecić cyckami — mruknęła Raika.

  Anastasia westchnęła z rezygnacją.

— Dam ci koszulę Dimy, co ty na to?

— O ile rękawy będą mi sięgać nadgarstków.

  Anastasia fuknęła coś rozdrażniona i weszła po schodach na górę. Raika usiadła na fotelu, który wcześniej zajmowała. Próbowała ułożyć sobie w głowie konkretny tok działania. Wzięła na siebie zadanie, które wcale nie było łatwe. Dziewczyna przepadła jak kamień w wodę. Wszyscy zarzekają się, że nic nie widzieli, do tego świadków szukać trzeba będzie po całym Marvich, które do małych mieścin nie należało.

  Pierwszym przystankiem będzie oczywiście Gorchov, potem uda się po kolei do reszty ludzi. Zapewne nie obejdzie się bez przemocy, zbrudzi trochę ręce. Potem się zobaczy. Nie wychodziła aż tak daleko w przyszłość, nie wiedząc, czego może się dowiedzieć od mężczyzn.

  Popatrzyła na stojący przy ścianie zegar. Duże wahadło wybijało rytmicznie takt przesuwanych wskazówek. Była ósma, został jej cały dzień zanim rozpocznie poszukiwania, bo zgodnie z prośbą Anastasii zajmie się Gorchovem dopiero wieczorem, kiedy jego żona opuści dom. Zastanawiała się jak powinna spożytkować ten czas. Nie w smak było jej bezczynne siedzenie tutaj.

  „A gdzie Hania?" — pomyślała. Jej wzrok padł na schody. Podniosła się i powoli udała na górę. Przez prostokątne okno na końcu wąskiego korytarza wpadało słabe światło słoneczne. Po obu stronach znajdowały się drzwi zasłonięte kotarami. Od strony jednego z nich słychać było odgłosy ożywionej rozmowy. Podeszła powoli do lewego przejścia.

— I na początku się jej bałaś? Czemu? — usłyszała wysoki, kobiecy głos.

— Po prostu potrafi być dosyć straszna. — Tym razem był to głos Hani. Słychać w nim było charakterystyczną dla niej nutę niepewności, która prawie zawsze wybrzmiewała delikatnie, gdy tylko się odzywała.

  Raika poczuła nieprzyjemny ścisk w sercu. Bez wątpienia była mowa o niej. Takie słowa na jej temat były w pełni zasłużone, nie miała zamiaru temu zaprzeczać. Od początku, od kiedy natknęła się na Hanię w lesie nie pokazała się z najlepszej strony. Groziła jej bronią, była zimna i czasami wręcz agresywna. Strach dziewczyny był jak najbardziej zrozumiały, ale i tak z jakiegoś powodu ubódł Raikę. Jedną rzeczą było być świadomym maski, jaką się przyjmuje, a drugą rzeczywiste usłyszenie o tym z ust innej osoby.

— Oh, jesteś! Chodź, przebierzesz się.

  Wzdrygnęła się słysząc głos Anastasii. Kobieta zapraszała ją ruchem dłoni do jednego z pomieszczeń. Weszła do środka i rozejrzała się dookoła.

  Pokój wyglądał na sypialnię. Szerokie łóżko było pełne jedwabnych poduszek w różnych odcieniach czerwieni i różu. Okna zasłonięte zostały prześwitującą tkaniną, co chyba było swego rodzaju zasadą w tym domu. Pod ścianą stała obszerna, czarna komoda z wyłożonymi na niej kosmetykami i flakonami perfum. W rogu widać było bogato zdobione, stojące lustro, obok którego rozłożony został parawan z barwionego lnu i orzechowego drewna.

  Anastasia podała Raice ubrania i ponagliła ją do przebrania się. Dziewczyna niechętnie weszła za parawan i zrzuciła z siebie swój dotychczasowy strój. Mimo zakrycia, jakie oferowała materiałowa ścianka, czuła się bardzo obnażona. Tak jakby niewidzialne oczy wpatrywały się w jej półnagie ciało. Odruchowo zakryła podtrzymywane przez skórzany gorsecik piersi, widząc, że odbija się w czystej tafli lustra. Szybko założyła na siebie czarną koszulę i resztę ubrań. Dziwnie było jej nosić znowu spódnicę. Od dawna nie miała na sobie nic podobnego i odzwyczaiła się od luźno falującego materiału wokół jej nóg. Na jeszcze wilgotnych włosach zawiązała trójkątną chustę.

— Wyglądasz prześlicznie! — Zachwyciła się Anastasia, gdy tylko Raika wyszła zza parawanu. — Powinnaś częściej podkreślać swoją kobiecość, kochana.

  Dziewczyna skrzywiła się i nerwowo wygładziła dłońmi koszulę. Nie czuła się komfortowo skupiając na sobie tego typu uwagę. Szybko ubrała swój długi płaszcz i szablę.

— Muszę gdzieś wyjść — rzuciła i wymineła Anastasię kierując się do wyjścia z budynku. Na podwórzu spotkała Dimę palącego podejrzanie wyglądającego skręta. Jego oczy były nieco zaczerwienienione, a sam mężczyzna sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby był aktualnie w swoim własnym świecie.

— Hm, ładnie ci w sukience — mruknął z delikatnym uśmiechem. Raika miała ochotę przewrócić ostentacyjnie oczami.

— Gdzie znajdę Bank Hoffmana? — zapytała.

— Bank Hoffmana? Po co ci to? — Chłopak strzepnął popiół z skręta.

— Żeby się głupi pytał — powiedziała z sarkastycznym uśmiechem. — Po prostu powiedz, gdzie mam iść.

Dima zaciągnął się głęboko dymem i wypuścił go z płuc, tworząc białawy obłoczek.

— Pójdź prosto tamtą ulicą. — Wskazał dłonią na zachód. — Potem skręć w prawo na najbliższym zakręcie. Dojdziesz do rynku, a tam już sama znajdziesz.

  Podziękowała i udała się we wskazanym kierunku. Powoli mijała ceglane budynki. W niektórych na dobre obudziło się już życie. Okiennice zostały otwarte, a na ulicę wychodzić zaczęli ludzie. Kobiety całowały w progu śpieszących się do pracy mężów, dzieci biegały dookoła swych matek dźwigających kosze z ubraniami do prania lub garnki pełne wody, a merdające ogonami psy próbowały doprosić się u swoich właścicieli kawałka kiełbasy.

  Często zastanawiała się jakby to było, gdyby mogła tak żyć. Gdyby jej przeszłość była inna. Czy wtedy także po prostu wstawałaby rano i zabierała za przyziemne obowiązki domowe? Gotowałaby, robiła pranie, zamiatała podłogę z kurzu. Uśmiechała do bawiących się na dworze dzieci, rozpieszczała je słodyczami i pouczała, aby uważały na siebie podczas różnorakich gier. Całowała ukochaną osobę na dobry początek dnia.

  Otrząsnęła się, próbując niedopuścić się do tych myśli. Takie życie nigdy nie było przeznaczone dla niej. Osoby, z którymi chciałaby je wieść już dawno nie żyły. A nawet gdyby w Mihaan nigdy nie wybuchła wojna, a oni nadal cali i zdrowi chodziliby po tym świecie, to ona i tak tkwiłaby w tym czasie za murami Zakonu. Nie zdecydowałaby się na odejście z niego, nie miałaby nawet takiego wyboru. Wojna odebrała jej wszystko i dała w zamian tylko jedno - wolność. A raczej motywację, aby o nią zawalczyć.

  Zgodnie ze słowami Dimy budynek Banku Hoffmana był bardzo łatwy do odszukania. Ciemnozielona elewacja odznaczała się znacznie od reszty pastelowych kamienic otaczających rynek. Duży, wykuty z ciemnego metalu szyld zapraszał do środka. Ciężkie drzmi z dębowego drewna ozdobione były geometrycznymi płaskorzeźbami.

  Raika zanurkowała dłonią w głąb kieszeni. Odetchnęła, czując w palcach plik banknotów. Dziesięć tysięcy, w tym osiem tysięcy zarobku na handlu towarem Joanny. Jeśli dobrze pójdzie, to następnym razem będzie dużo lepiej. W planie były większe transakcje, co dawało szansę na kilka dodatkowych tysięcy zarobku. Na przeżycie nie potrzebowała wiele, mogła myć się w deszczówce i spać pod gołym niebem. Miała jednak zobowiązania wymagające dużo większej sumy. Każdy wikiel miał znaczenie.

  Przed oczami stanął jej tak dobrze znany obraz. Ciemnozielone tęczówki okrągłych oczu wpatrzonych prosto w nią. Skwaszona mina i założone na piersi ramiona, które wbrew pozorom nie wskazywały na niezadowolenie, a jedynie niepewność właściciela wobec otaczającego go świata. Nieco brudna koszula zwisająca z chudego ciała i krótkie spodenki do kolan. Wiecznie bose stopy zanurzone w piasku.

  Tak. Każdy wikiel był ważny.

  Nacisnęła wygiętą finezyjnie klamkę i weszła do środka. Pomieszczenie było niezwykle przestronne. Zawieszone wysoko gwieździste sklepienie ozdobione było zwisającym, kryształowym żyrandolem. Posadzka wykonana z marmurowych kafli w jasnym kolorze lśniła się pięknie w świetle słonecznym, wpadającym przez duże, podłużne okna. Na wprost od wejścia znajdowały się cztery budki, w których siedzieli pracownicy banku. Wertowali księgi, co jakiś czas zapisując w nich sobie tylko znane informacje drobnym pismem.

  Podeszła do jednego z nich. Siedzący w budce starszy mężczyzna zmierzył dziewczynę oceniającym wzrokiem. Jego haczykowaty nos zdobiły okrągłę okulary. Błyszczącą łysinę głowy starał się ukryć kapeluszem z wąskim rondem. Na chudym,  pomarszczonym ciele wisiała luźna urzędnicza toga z białym żabotem. Wyglądał na zniesmaczonego samą obecnością dziewczyny w tym budynku.

— W czym mogę pani służyć? Czy mąż nie był w stanie sam załatwić swoich spraw? — powiedział z przekąsem.

  Zachowała spokój. Już wiele razy to przerabiała, takie słowa nie robiły już na niej wrażenia. Wiedziała dobrze co i jak ma zrobić.

— Chcę dokonać wpłaty.

  Bankowiec uniósł jedną ze swoich rzadkich brwi do góry i westchnął przeciągle, jakby ta krótka wymiana zdań zdążyła go już porządnie zirytować.

— Kobietom nie wolno dokonywać wpłat. Nie ma pani konta w banku, a to wyklucza...

— Ależ mam — przerwała mu w wpół słowa. — Ophelius Stavrou.

  Położyła na drewnianym blacie banknot o wartości stu wikli oraz kartkę z pieczęcią banku. Posunęła je w stronę mężczyzny, który popatrzyła na nią podejrzliwie zza lekko zamglonych okularów. Wziął do ręki dokument, przypatrując mu się dokładnie. Sprawdził pod światłem wiarygodność pieczęci oraz numer konta. Odwrócił się, szukając odpowiedniej księgi. Po jej znalezieniu, położył ją przed sobą i otworzył. Zaczął wertować powoli kartki, aż zatrzymał się na stronie z kaligraficznym „Stavrou” napisanym na jej szczycie. Bankowiec ponownie zwrócił swój wzrok ku Raice, która po raz drugi przesunęła stuwiklowy banknot w jego stronę. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, po czym szybko schował pieniądze do kieszeni. Odchrząknął głośno i poprawił się na krześle.

— Jaką kwotę chciałaby pani wpłacić? — odezwał się już o wiele milszym tonem.

— Osiem tysięcy. — Raika wyłożyła powiedzianą kwotę na biurku. — Do banku w Arashcie.

  Urzędnik zabrał pieniądze z blatu, przeliczył je i włożył do odpowiedniej szuflady. Zapisał wpłaconą kwotę na żółtawym papierze księgii uśmiechnął się do Raiki.

— Zrobione. Wiadomość do jednostki naszego banku w Arashcie zostanie wysłana już dzisiaj. Czy mogę jeszcze coś dla pani zrobić?

— Nie, to wszystko — powiedziała Raika, zabierając swoje dokumenty z biurka i odwracając się w stronę wyjścia. Wolała nie zostawać w tym miejscu dłużej niż to konieczne. Zaczęła przyciągać uwagę reszty pracowników. — Żegnam.

— Życzę miłego dnia.

  Szybko ulotniła się z banku. Jedną sprawę zdołała załatwić. Nadal pozotawał jej jednak cały dzień do zagospodarowania. Gdy tak stała na rynku, jedno z ogłoszeń wiszących na drewnianej tablicy zwróciło jej szczególną uwagę.

NAGRODA ZA ZABICIE POTWORA

WÓJT MIASTA MARVICH SOWICIE ZAPŁACI ZA POZBYCIE SIĘ POTWORA GRASUJĄCEGO NA ZIEMIACH MIASTA I POLACH.

PO INFORMACJE ZGŁASZAĆ SIĘ DO KOMENDANTA.

NAGRODA:
20 000 WIKLI

  Dwadzieścia tysięcy wikli. Miasto zdecydowanie nie oszczędzało na tej sprawie. Musieli być zdesperowani, nagrody za zlecenia na potwory rzadko sięgały aż takich sum. Widocznie grasujący tu stwór musiał być nie lada problemem.

  Spojrzała w stronę ratusza. Przygaszona czerwień elewacji nadawała mu klasy, do tego okna z ozdobnymi maswerkami i barwionym szkłem tworzyły dzieła sztuki witrażu. Potężne, dwuskrzydłowe drzwi były uchylone.

— Hm — mruknęła do siebie. Słowa „dwadzieścia tysięcy” cicho wybijały w jej głowie.

  Powoli ruszyła w stronę budynku. Nie zaszkodzi porozmawiać z komendantem, dowiedzieć się czegoś więcej. Przecież może się wycofać, jeśli sprawa ją przerośnie. Już spotkała tego potwora, nie mógł być bardzo duży, skoro potrafił w całości ukryć się w trawie. Była duża szansa, że dałaby sobie z nim radę. A dwadzieścia tysięcy piechotą nie chodzi.

  Weszła spokojnym krokiem do środka. Podobnie jak w banku, wnętrze ratusza robiło wrażenie. Ściany przyozdobione były białą sztukaterią, a posadzka koloru węgla była stale myta przez krzątającą się w rogu kobietę. Na środku stała lada w kształcie półokręgu. Miasto musiało poświęcać dużo pieniędzy na utrzymanie takiego stanu rzeczy. Po lewej stronie nad wejściem do długiego korytarza wisiał szyld z napisem „KOMENDA”. To tam się udała.

  W połowie drogi napotkała siedzącą za biurkiem sekretarkę. Była młoda, a jej głowę zdobiło typowe dla urzędniczek białe nakrycie w kształcie trójkąta. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

— W czym mogę pomóc? — zapytała.

— Mam sprawę do komendanta.

Sekretarka kiwnęła głową i wstała, aby otworzyć jedne z drzwi.

— Szef wyszedł, ale może pani poczekać w jego gabinecie — powiedziała, zapraszając Raikę ruchem ręki do pomieszczenia.

  Gdy tylko drzwi zamknęły się za nią, dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Stosy kartek piętrzyły się zarówno na biurku, jak i na ziemi. Pudełka, których zawartości Raika nie potrafiła się domyślić stały w rzędach na szafce po prawej stronie pokoju. Na ścianie przybite były aktualne listy gończe. Jednym z nich był ten wystawiony za Hanią. Przypatrzyła mu się bliżej. Ktokolwiek stał za stworzeniem podobizny zrobił dobrą robotę. Jedyne co rzuciło jej się w oczy, poza oczywistą różnicą długości włosów to propozycje ust. Te Hani były nieco pełniejsze. Ładniejsze.

  Odwróciła wzrok i skierowała go w stronę biurka. Za kupką dokumentów leżał przedmiot, który zwrócił jej uwagę. Był to drobny, srebrny naszyjnik z szlifowanym malachitem. Kunszt jubilera, który go wykonał szczególnie ukazywał się w drobnych detalach, jakim były cieniutkie łodygi roślinne oplatające kamień. Piękna ozdoba.

  Nagle drzwi otworzyły się. Do pokoju wpadł mężczyzna w średnim wieku. Jego twarz zdobiły czarne wąsy i dobrze utrzymana broda. Ciemne oczy były nieco rozbiegane, a policzki zaróżowione. Oddech mężczyzny był szybszy, jakby przed chwilą biegł. Zielony mundur nosił na sobie drobinki kurzu.

— Dzień dobry, najmocniej przepraszam, że musiała pani na mnie czekać! Komendant Sambor Levov — powiedział donośnym, niskim głosem i podał Raice prawą rękę.

— Nic się nie stało, nie czekałam długo — odparła, ściskając mu dłoń. Podążyła za nim wzrokiem.

  Mężczyzna stanął za biurkiem i odgarnął z niego część dokumentów. Gdy tylko zauważył leżący na blacie naszyjnik, natychmiast wpakował go do kieszeni.

— Przepraszam, to dla... — Odkaszlnął nerwowo. — Żony.

  Raika kiwnęła głową. Komendant wydawał się być spięty i niespokojny. „Może ma ciężki dzień” — pomyślała.

— Przyszłam dowiedzieć się czegoś na temat ogłoszenia. O zabiciu potwora.

  Oczy komendanta rozszerzyły się, a twarz wydłużyła w geście zaskoczenia. Usiadł na wyłożonym twardym materiałem krześle.

— Pani? — zapytał zdziwiony.

  Brwi dziewczyny drgnęły nieco, słysząc jego ton.

— Tak.

— To dosyć... niespotykane. Jest pani pewna, że to dobry pomysł? Straciliśmy już kilku ludzi, co prawda rolników, ale nadal rosłych mężczyzn... A pani jest no... — Odchrząknął. — Płci pięknej.

  „Zawsze to samo” — pomyślała Raika i zmrużyła oczy. Mimo, że czuła się lekko zirytowana, nie miała zamiaru wybuchać lub pokazywać dowodów swojej siły. Byłyby to tylko szczeniackie przechwalanki, a ona miała konkretny cel, po który się tu udała.

— Proszę mi uwierzyć, wiem co robię — powiedziała spokojnie. Mężczyzna wzruszył ramionami.

— No dobrze... Od razu powiem, że nie mamy wielu informacji. Potwór grasuje od zmierzchu do świtu, tak przynajmniej nam się zdaje. Zabił kilku ludzi, którzy wracali do domu o późnej porze. — Komendant zamyślił się na moment. Cały czas uciekał w bok wzrokiem i bawił się zakręconym lekko do góry wąsem.

— I to tyle? — upewniła się po chwili ciszy Raika.

  Mężczyzna wzdrygnął się i w końcu popatrzył jej w oczy. Było w nich coś nieodgadnionego. Dopiero teraz dostrzegła delikatne, ciemne pręgi na głęboko osadzonych oczodołach.

— Tak... Na to by wychodziło.

  „Tyle informacji, co kot napłakał” — mruknęła do siebie w myślach. Wzięła głęboki oddech i zwróciła się w stronę drzwi.

— Dziękuję za poświęcony czas. Wrócę, jeśli uda mi się z tym uporać.

— Do widzenia. I... proszę na siebie uważać — powiedział cicho komendant.

  Raika kiwnęła jedynie głową i opuściła budynek, kierując się z powrotem do domu Anastasii. Musiała się przygotować, czekała ją długa noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro