Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Raika spała głęboko i spokojnie. Obrazy przeszłości opuściły ją i pozostawiły bez marzeń sennych. Niczego nie słyszała, nic nie widziała. Otaczała ją przyjemna nicość, pozwalająca na prawdziwy odpoczynek.

  Co jakiś czas przebudzała się, lecz sama nie była tego do końca świadoma. Tkwiła w przestrzeni między snem a jawą, rejestrując jedynie część dziejących się wokół niej rzeczy.

  Nie wiedziała, ile to trwało. Kiedy powoli otworzyła oczy, w pokoju było już jasno. Miała wrażenie, że ciężka od bólu głowa zaraz rozłupie się na pół. Każdy skrawek jej ciała zdawał się mrowić. W przytłumionym umyśle zapętlało się jedno imię.

  Lila.

  Spróbowała wstać, lecz kiedy tylko się poruszyła, okropny ból rozlał się po jej ciele. Uczucie mrowienia nasiliło się. Czuła każdą pulsującą żyłkę energetyczną. Mięśnie rąk, na których się wspierała, puściły i z łoskotem upadła na podłogę. Jęknęła i wzięła głęboki wdech, próbując nie wykonywać żadnych niepotrzebnych ruchów.

  Usłyszała kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś chwycił ją pod ramionami i za nogi, po czym spróbował podnieść. Zacisnęła zęby, czując kolejną falę bólu. Wylądowała z powrotem na łóżku. Ciepła łza potoczyła się po jej policzku. Spojrzała na osoby stojące obok. Hania i Anastasia przypatrywały się jej z góry.

— Raika? Słyszysz nas? — zapytała ostrożnie Hania.

— Tak — szepnęła.

  Obie uśmiechnęły się w odpowiedzi.

— Jak się czujesz?

— Boli...

  Hania ściągnęła brwi i pochyliła się na Raiką.

— Co cię boli?

— Wszystko.

  Kobiety wymieniły zmartwiona spojrzenia. Anastasia wzięła kraniec kołdry i przykryła nią szczelnie dziewczynę, uważając, aby jej nie poruszyć.

— Zaraz coś na to poradzimy — powiedziała i opuściła sypialnię.

  Hania usiadła na skraju łóżka. Raika przymknęła oczy drżącymi powiekami. Próbowała nie zwracać uwagi na ból. Miała przecież robotę do skończenia. 

— Muszę iść — wymamrotała.

— Na razie skup się na odpoczynku.

— To był on. Lila musi go zabić, inaczej...

  Na chwilę zapanowała cisza. Do pokoju wróciła Anastasia. Położyła kieliszek oraz butelkę z zielonego szkła na komodzie.

— Przyniosłam laudanum*. Kilka kropel powinno jej pomóc.

  Raika zmarszczyła brwi. Chciały ją narkotyzować? Nic z tego! Miała przecież robotę do wykonania.  Spróbowała się podnieść, ale ponownie z jękiem opadła na poduszkę.

— Żadnych narkotyków. Muszę to zakończyć... Nocnica nie może biegać wolno...

  Anastasia popatrzyła pytająco na Hanię. Dziewczyna również wyglądała na zdezorientowaną.

— Mówisz to już któryś raz. O co chodzi? — zapytała kobieta.

— Lila jest tym potworem. Musi zabić swojego zabójcę. Inaczej nigdy...

  Każde następne słowo było dla Raiki jak walka. Dlaczego było tak trudno? I dlaczego tak bolało? Co się z nią działo?

— Kto to zrobił? — odezwała się łamiącym głosem Anastasia. — Kto zabił Lilkę?

  Raika wzięła głęboki wdech.

—;Komendant Sambor Levov. To na pewno był on — zdołała powiedzieć.

  Na chwilę zapanowała cisza. Raika słyszała jedynie swój nierówny oddech. Tak bardzo zachciało jej się nagle pić. Zabiłaby za szklankę wody.

— Co trzeba zrobić? Lila jest tą... Nocnicą, tak? Co zrobić, żeby ją odczarować? — zaczęła gorączkowo pytać Anastasia. Uklękła przy łóżku Raiki i ujęła delikatnie jej dłoń. Dziwny prąd przeszył ramię dziewczyny.

— Anastasio! Ona potrzebuje spokoju! — zaprotestowała Hania.

— Lila jest w krypcie. Wystarczy, że postaram się, żeby znalazł się tam w nocy. Obiecuję, że się tym zajmę... — Głos Raiki stawał się coraz słabszy.

— Dość! — Hania ścisnęła ramię Anastasii.

  Kobieta wzdrygnęła się. Wstała powoli i odkręciła butelkę z laudanum. Nalała do kieliszka niewielką ilość płynu i zamieszała nim. Widząc to, Raika zaczęła kręcić lekko głową. Ból ponownie rozlał się po jej ciele.

— Nie... Nie chcę...

— To ci pomoże. — Hania przejęła kieliszek. Delikatnie podniosła głowę Raiki, która syknęła z bólu.

— Nie mogę! Muszę iść...

— Pójdziesz. Obiecuję. Tylko najpierw wyzdrowiejesz. Po tym przestanie cię boleć.

  W głowie Raiki zagnieździły się te dwa słowa.

  Przestanie boleć.

  O jak bardzo chciała, żeby to wszystko ustało. Żeby to nieprzyjemne uczucie mrowienia zniknęło. Żeby rozsadzający jej czaszkę ból przestał ją nękać. Popatrzyła na kieliszek. Ciecz nie zajmowała nawet połowy szklanego naczynka.

— Tylko jeden łyk? — zapytała cicho.

Hania pokiwała głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Raika zamknęła oczy. Poczuła chłód szkła na wargach i chwilę potem jej usta wypełnił zimny płyn. Skrzywiła się. Smak był obrzydliwy. Wysokoprocentowy alkohol palił jej język.

— Teraz śpij. Wszystko będzie dobrze — zapewniała Hania.

Jej głos był delikatny, kojący. Działał jak zimny okład na rozgorączkowany umysł Raiki. Tak. Może rzeczywiście tego potrzebuje. Powinna się poddać.

Na działanie specyfiku nie trzeba było długo czekać. Najpierw zniknął ból, potem ustało mrowienie. Na koniec wydawało się jej, że już nic nie czuje. Powieki same się zamykały i kleiły do siebie. Nie zorientowała się, kiedy ponownie pogrążyła się w błogim śnie.

***

  Hania wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi do sypialni, uważając, aby nie zrobić hałasu. Zdenerwowana, ściągnęła brwi i odwróciła się w stronę Anastasii.

— Co to miało być! Ona... — Przerwała nagle. Złość opuściła jej twarz.

  Anastasia płakała. Duże, krągłe łzy spływały po jej zaczerwienionych policzkach. Próbowała ścierać je drżącymi rękami, ale za każdym razem napływało ich więcej i więcej.

— Naprawdę nie żyje... Moja biedna Lileczka... Myślałam, że Raika tak tylko majaczyła, ale...

  Hania stała oniemiała. Poczuła ścisk w sercu. No tak. Tak skupiła się na Raice, że ominęła bardzo istotny szczegół. Anastasia właśnie straciła kogoś bliskiego. Jeśli wierzyć zasadom tego domu, kogoś, kto był dla niej jak córka. I to jeszcze w tak okropnych okolicznościach.

  Anastasia pociągnęła nosem. Ostatni raz otarła oczy z łez. Jej twarz przybrała nagle zupełnie inny wyraz. Zrelaksowane brwi ukrywały pod sobą parę przymkniętych oczu. Usta ściśnięte były w wąską linię. Było w tym widoku coś niepokojącego.

— Zabijemy gnoja — powiedziała drżącym głosem.

— Zgadzam się. Ale najpierw musimy dać Raice wyzdrowieć. Ona nie może się tym zająć w takim stanie... — Hania mówiła spokojnie, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.

— Nie — przerwała jej. — My go zabijemy.

  Dziewczyna spojrzała na nią oniemiała.

— Nie rozumiem.

— Powiedziała, kim jest ten sukinsyn. Powiedziała, jak go załatwić. I my to zrobimy.

  Oczy Hani rozszerzyły się.

— Jak niby chcesz to zrobić?

— Lila jest tym potworem, tak? O którym się tyle mówi? — W oczach Anastasii tliła się determinacja. — Raika na pewno próbowała na nią polować. Bo skąd niby by to wiedziała? No i to by tłumaczyło jej stan!

— Nie wiem, do czego zmierzasz.

— Zabił ten komendant, prawda? A to on zajmuje się tego typu sprawami.

— Nadal nie wiem, o co ci chodzi.

  Anastasia zamyśliła się. Zrobiła kółko w miejscu, po czym położyła ręce na ramionach Hani.

— Jeśli zabije się potwora, trzeba pokazać dowód, żeby dostać nagrodę. Zrobimy tak: zaprosimy tego skurwiela tutaj. Powiemy mu, że Raika zabiła Lilę, ale nie przyniosła dowodu, bo prawie zginęła. W międzyczasie podamy mu herbatę z narkotykiem. Ućpa się, wyprowadzimy go z miasta i przywiążemy do drzewa. — Kobieta zaśmiała się nerwowo. — Będzie po sukinkocie.

  Hania zrzuciła jej dłonie z ramion i zrobiła krok do tyłu. Anastasia przerażała ją w tym momencie.

— O czym ty mówisz! Przecież to...

— Awykonalne? Bynajmniej. Uda się. Jestem tego pewna.

  Dziewczyna otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Nie miała słów, aby to skomentować. Przecież ten plan był szalony. Jak niby miałby się udać? Anastasia obserwowała uważnie jej twarz.

— Zrobię to. Niezależnie od tego, czy mi pomożesz, czy nie — powiedziała cicho i zeszła po stopniach na dół, zostawiając Hanię samą w korytarzu.

***

  Anastasia nie rzucała słów na wiatr. Wieczorem komendant naprawdę zawitał w jej domu. Hania siedziała spięta, obserwując, jak mężczyzna pił herbatę. Wyglądał, jakby nie czuł się komfortowo, ale raczej nie mógł podejrzewać, co go czeka. Podążała wzrokiem za każdym jego ruchem. Robiło jej się niedobrze. Tak, ten człowiek może i był odpowiedzialny za śmierć Lili, ale to wcale nie sprawiały, że wizja zamordowania go była dla niej akceptowalna. Bo tym było pozostawienie go na pastwę potwora. Morderstwem.

  „Zasługuje na to, zasługuje" — próbowała się przekonać w duchu. Do pokoju weszła Anastasia.

— Bardzo dziękujemy za przybycie, panie komendancie! — powiedziała, uśmiechając się szeroko.

  Po plecach Hani przeszedł dreszcz. Jak ta kobieta tak potrafiła? Uśmiechać się, wiedząc, co chce zrobić?

  Komendant wstał z fotela. Zachwiał się nieco. Widocznie narkotyk w herbacie zaczął dawać już o sobie znać. Hania odwróciła wzrok.

  Zasługuje na to.

— Nie ma o czym mówić, proszę pani. Pomaganie mieszkańcom tego miasta to moja praca.

  Anastasia uśmiechnęła się szerzej. Mężczyzna zachwiał się ponownie.

— Na pewno jest pan ciekaw, dlaczego tu pana zaprosiłam. Widzi pan dziewczyna, którą od niedawna goszczę, zapolowała na tutejszego potwora. — Chwyciła go pod ramię. — Niestety biedaczka strasznie się poturbowała. Nie przyniosła niczego na dowód.

— Rozumiem, bardzo mi przykro. Ale musi być dowód... — Komendant zamrugał mocno oczami i potrząsnął lekko głową.

— Oczywiście! Dlatego zaprowadzę tam pana, dobrze? Raika powiedziała mi, gdzie szukać truchła.

  Mężczyzna zawahał się, ale po chwili kiwnął głową. Hania zmusiła się do odprowadzania ich wzrokiem. Anastasia spojrzała w jej stronę. Chyba nigdy wcześniej nie miała tak zimnych oczu. Gdy zniknęli za drzwiami, Hania wypuściła trzymane w płucach powietrze. Ukryła twarz w dłoniach.

  Wiedziała, że tak trzeba było postąpić. To samo zrobiłaby Raika, gdyby była w pełni sił. Więc dlaczego każdy skrawek jej ciała tak bardzo się z tym nie zgadzał?

  Oj słońce... Świat cię kiedyś zje.

  Wstała. Valentin miał rację. Była słaba. I to bardzo. Było jej szkoda zabójcy? Miała wyrzuty sumienia, że spotka go ten sam los, co jego ofiarę? Przecież to śmieszne. Powinna się z tym zgadzać. Mordercy zasługują na taką karę. Tak mówiło prawo.

  Dotknęła dłonią szyi. Tak, prawo zakładało karę śmierci dla każdego zabójcy. I ją czekałaby szubienica, gdyby została złapana przez kościół. Przed oczami stanął jej obraz Anastasii odprowadzającej komendanta za drzwi. Czy to właśnie tak myśleli o niej teraz mieszkańcy Almar? Czy życzyli jej śmierci, tak, jak Anastasia temu mężczyźnie?

  Potrząsnęła głową i zakryła uszy dłońmi. Nie. Ich sytuacja była inna. Ona nie była winna śmierci kapłana Havasa. Nie zabiła go. Przynajmniej nie specjalnie. A Sambor Levov był zabójcą Lili. Jego śmierć będzie sprawiedliwością wymierzoną przez los.

  Spojrzała do góry. Bella nadal nie wiedziała. Czy ona także zareagowałaby jak Anastasia? Czy cieszyłaby się ze śmierci mordercy jej siostry? Hania naprawdę nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Ale wiedziała, co musi zrobić.

  Ruszyła powoli na górę. Na piętrze odchyliła materiał zakrywający drzwi i weszła do środka. Dziewczyny nie pracowały dziś, więc wszystkie siedziały porozrzucane po całym pomieszczeniu. Bella leżała na jednej z puf z książką w dłoni. „Flora morska Oceanu Kontynentalnego". Oczywiście. Zrobiła krok do przodu. Dziewczyna zauważyła ją i spojrzała głęboko w jej oczy. Musiała mieć chyba dziwny wyraz twarzy, bo ściągnęła brwi i zamknęła czytaną lekturę.

— Coś się stało?

  Hania przełknęła głośno ślinę. Uklękła przy Belli i nachyliła się w jej stronę.

  No dalej. Ona ma prawo wiedzieć.

— Twoja siostra nie żyje. — szepnęła.

  Widziała, jak twarz dziewczyny wydłuża się, a oczy rozszerzają. Nic nie powiedziała.

— Zmieniła się w nocnicę — Hania kontynuowała drżącym z nerwów głosem. — Ale nie martw się. Wiemy, kto zabił. Mama Anastasia już się tym zajęła.

  Oddech Belli stał się szybszy, a twarz stała się biała jak kreda.

— Jak się tym zajęła? — zapytała cicho.

  Hania zawahała się.

— Zostawi go przywiązanego w okolicy krypty. Kiedy Lila go zabije...

  Nie dane jej było dokończyć. Bella wybiegła z pomieszczenia, nie czekając na resztę wypowiedzi. Zaskoczona Hania dopiero po chwili zaczęła ją gonić.

— Bella! Zaczekaj! — wołała.

  Dziewczyna jednak biegła, nie oglądając się za siebie. Wpadła na podwórko, po czym od razu skierowała się w dół ulicy. Nie zwalniała. Kiedy dobiegły do bramy,  zaczęła gorączkowo pukać do drzwi posterunku. Hania stała kilka kroków od niej, dysząc.

  Nagle drzwi otworzyły się. Ze środka wyszedł mężczyzna w mundurze. Był wysoki, czarne, bujne włosy opadały mu na czoło, a gęsta broda zdobiła jego zarysowaną szczękę. Hania miała wrażenie, że już gdzieś widziała podobną twarz.

  Bella rzuciła mu się na szyję. Spojrzał na nią zdezorientowany, po czym objął w pasie.

— Och Vlad! Ty żyjesz... — powiedziała cicho.

— No żyję. Czemu miałoby być inaczej? — odpowiedział, gładząc ją po włosach. — Co się stało? Myślałem, że... Nie chcesz mnie znać.

  Dziewczyna zapłakała.

— Oni wiedzą Vlad. O Lili.

  Mężczyzna momentalnie zbladł. Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy.

— Kto?

— Mama Anastasia. Miała prowadzić cię do krypty. Tak się cieszę, że to nieprawda! — Ponownie go przytuliła.

  Vlad pogłaskał ją uspokajająco po plecach. Jego twarz nadal była blada. Powoli szok zastąpiło malujące się na niej przerażenie.

— Bella... Jeśli nie mnie Anastasia poprowadziła do krypty, to kogo?

  Nastała cisza. Dziewczyna powoli odwróciła się w stronę Hani. Obie miały oczy otwarte do granic możliwości.

Hania zachwiała się na nogach. „O nie..." — pomyślała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro