Rozdział 25 część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Raika siedziała na miękkich, kolorowych poduszkach. Prowadzona przez nią lekcja posługiwania się energią zakończyła się już jakiś czas temu. Mogła teraz odpocząć w altance podczas gdy Yasmin poprawiała tekst napisany przez małą księżniczkę.

- Tutaj brakuje kropki, panienko Asel - powiedziała spokojnie Yasmin podając dziewczynce kartkę, aby mogła poprawić błędy.

  Raika rozejrzała się dookoła. Altana pod baldachimem z prześwitującego materiału znajdowała się w przestronnym ogrodzie, ukrytym pod daszkiem z drobnej kratownicy. Zapewniało to komfortowy cień, ale nie powstrzymywało światła słonecznego przed oświetleniem placu. W linii prostej od bramy, po drugiej stronie ogrodu widać było wejście do budynku. Rosła tu zielona trawa, której utrzymanie na pustyni zajmowało zapewne dużo pracy i czasu. Przechadzały się po niej dwa dostojne pawie, co jakiś czas dziobiąc rozsypane ziarno. Wyłożone jasnym kamieniem ścieżki tworzyły swego rodzaju krzyż, na którego środku znajdował się duży, okrągły zbiornik wodny. Był dość głęboki, a z jednej strony prowadziły do niego szerokie stopnie znikające w wodzie.

  Jak zawsze jej myśli popłynęły w kierunku placu budowy. Chyba była przerwa, gdyż zza muru usłyszeć można było głębokie śmiechy i szum rozmów. „Ciekawe, czy już przyszedł..." - pomyślała. Nie dostrzegła Kiriama na placu rano, gdy przechodziły przez niego z Yasmin. Może pracował dziś od późniejszej godziny?

- Chodź.

  Głos Yasmin wyrwał ją z rozmyślań. Dziewczyna stała nad nią z rękami opartymi na biodrach. Panienka Asel gdzieś zniknęła.

- Lekcje skończone na dziś, zaraz przyjdzie Hadir, żeby nam zapłacić. Pójdziemy do miasta.

  Raika zerwała się na równe nogi.

- Do miasta? - powtórzyła za nią Raika. - A czy na pewno możemy?

- I tak, i nie. - Yasmin wzruszyła ramionami. - Ja muszę jeszcze pójść zbadać jedną z żon wezyra Sarmaana, ale ty masz wolne i teoretycznie powinnaś już wracać. Ale nikt nie będzie robił problemów, jeśli ze mną zostaniesz.

- To może ja jednak pójdę...

- Ej no! Weź, nie chcesz zobaczyć miasta? - Yasmin dała jej lekkiego kuksańca w żebra.

  Chciała, wręcz pragnęła zobaczyć miasto.

- No dobrze - powiedziała nieśmiało. Yasmin zaśmiała się i uścisnęła ją lekko.

- Zobaczysz, będzie świetnie.

  Gdy tylko odebrały swoją zapłatę, ruszyły w stronę centrum. Podczas przechodzenia przez plac budowy Raika mimowolnie rozglądała się dookoła. Niestety nigdzie nie widziała Kiriama. Mężczyzna pracujący wcześniej przy dźwigu siedział na boku z innymi budowniczymi. Uśmiechnął się i pomachał do Yasmin, na co ona odpowiedziała tym samym. Raika spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.

- No co? - Yasmin powiedziała nonszalancko. - To, że z nim rozmawiałam to jeszcze nie grzech.

- Stąpasz po cienkim lodzie Yasmin - szepnęła Raika. Yasmin westchnęła i machnęła lekceważąco ręką.

- Przesadzasz.

- A jak ktoś się dowie?

- Dowie czego? Nawet go nie dotknęłam, a rozmawiać z nim mogę. Odpręż się, przecież z nim nie sypiam. Chociaż bym chciała...

  Raika nigdy w życiu nie rumieniła się tak jak teraz. Jak Yasmin mogła mówić takie rzeczy? Dziewczyna zaśmiała się.

- Spokojnie, to tylko żarty - zapewniła.

  Weszły w jedną z uliczek. Była dość szeroka, ale zdecydowanie przeznaczona do użytku dla służby, gdyż wychodziły na nią jedynie boczne drzwi wszystkich budynków. Nie panował tu duży ruch. Głównie przebywali tu mężczyźni pracujący w pałacach. Rozmawiali między sobą z poważnymi minami. Skłaniali się lekko głowami, gdy tylko ich mijały.

  Im dalej szły, tym bardziej rósł słyszany w oddali gwar. To nieco stresowało Raikę. Nie czuła się tu pewnie, chciała już wrócić za bezpieczne mury Zakonu. A jednocześnie wszystko ciągnęło ją dalej. Ciekawość wobec tego nieznanego świata zwyciężyła. Gdy tylko wyszły z uliczki, dziewczyna o mało nie zachłysnęła się powietrzem.

  Plac, na którym się znajdowały, okalał duże, owalne jezioro. Lazurowa woda odznaczała się na tle ubitego piasku. Małe łódeczki kiwały się w oddali pod wpływem delikatnego wiatru. Po jego brzegu przechadzali się ludzie w kolorowych strojach. Dookoła rozstawione były stoiska ukryte w cieniu materiałowych daszków. Każde stało przed wejściem do budynku, gdzie znajdowała się druga część sklepu.

- Wspaniałe prawda? - Zachichotała Yasmin.

- Tak... - odparła cicho Raika. Chłonęła ten widok jak zaczarowana. Po chwili jednak zmarszczyła brwi. Wszędzie, przy stoiskach, dookoła jeziora, na ulicy, byli tylko mężczyźni. - Ale gdzie są kobiety?

- W domach. Nie przystoi im być na targu. Ale na pewno kilka jest na łódkach. - Yasmin wzruszyła ramionami. Raika zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.

- Nie przystoi?

- Tak. Zakupy to rola mężczyzn.

- To... Co my tu robimy?

- O nie, nie! - powiedziała uspokajająco Yasmin. - My możemy. Jesteśmy z Zakonu. Dla nas są trochę inne zasady.

- Ach tak...

  Raika przejechała wzrokiem po stojących przy kramach mężczyznach. Większość ubrana była w stroje podobne do tych noszonych przez pracowników pałaców. Niektórzy nosiła się nieco ozdobniej, ze srebrnymi haftami na rogach kaftanów i łańcuszkami na turbanach. Byli też tacy, których ubiór i uroda zdecydowanie nie pochodziły z tych stron. Obcokrajowcy. Tych było najwięcej.

- No, to ja cię zostawiam! Jak już się wyszalejesz, to po prostu wróć do domu. Nie czekaj na mnie. Baw się dobrze! - Yasmin poklepała Raikę po plecach i zanim ta mogła zaprotestować, zniknęła w jednej z uliczek.

  Dziewczyna nagle poczuła się bardzo zagubiona. Pozostawiona sama sobie w nieznanym miejscu. Nie wiedziała, co mogłaby teraz ze sobą zrobić, a podchodzenie po kolei do kramów uznała jednak za zbyt stresujące. Stanęła więc w cieniu jednego z budynków. Wpatrywała się w jasną wodę jeziora. Było takie piękne i czyste. Chciała podejść bliżej i zamoczyć w nim stopy, ale bała się, że może jej nie przystoi. Mimo że Yasmin zapewniała, że Sióstr nie dotyczą te same zasady co resztę kobiet, to nadal jedynymi ludźmi na plaży dookoła pozostawali mężczyźni. Wolała nie ryzykować. Nagle podniósł się wrzask.

- Złodziej! - krzyczał jeden ze sprzedawców.

  Raika odwróciła się w tamtą stronę i w tym samym momencie coś na nią wpadło. Spojrzała na dół i zobaczyła siedzącego na ziemi chłopczyka oraz rozsypane wokół niego kulki z suszonych owoców. Mógł mieć około ośmiu lat. Patrzył na nią przerażony i szybko zaczął zbierać porozrzucane jedzenie. Wściekły sprzedawca podbiegł bliżej, a wtedy dziecko w akcie desperacji próbowało rzucić się do ucieczki. Mężczyzna chwycił je jednak i szarpnął za rękę.

- Mam cię mały gnojku! Zaraz ci utniemy tę złodziejską rękę, zobaczymy, jak wtedy będziesz śpiewał! - wysyczał.

  Raika czuła jak odpływa jej krew z twarzy.

- Proszę poczekać! - wydusiła z siebie, zanim zdążyła porządnie to przemyśleć. Sprzedawca popatrzył na nią zaskoczony.

- O droga Siostro! Tak bardzo przepraszam! Być świadkiem takiej afery, to wstyd tak przed Siostrą! - powiedział i schylił się przed nią, do czego zmusił również chłopca.

- Ile... Ile jest winien? - zapytała niepewnie.

- Co?

- Ile jest winien za te kulki?

  Mężczyzna wydawał się być jeszcze bardziej skonfundowany.

- Ehm... No zobaczmy. Osiem bakami to będzie... Dwa iry.

  Raika szybko wygrzebała z woreczka kilka monet i wręczyła je sprzedawcy.

- Proszę... Niech pan go zostawi, to tylko dziecko... - powiedziała błagalnie.

- No... No skoro Siostra prosi - wydukał z siebie mężczyzna i puścił ramię chłopca, który od razu zrobił kilka kroków do tyłu. Sprzedawca skłonił się głową jeszcze raz i odszedł. Chłopczyk stanął przed nią z wzrokiem utkwionym w ziemi.

- Dziękuję Siostro - wybąkał, grzebiąc bosą stopą w piasku. Jego mina była skwaszona, jakby był zawstydzony i zły jednocześnie. Nieco brudna, za duża koszula wisiała na chudym ciele, a spodenki sięgały jedynie kolan. Ciemne włosy przyprószone były piaskiem i pyłem.

  Raika kiwnęła głową niezręcznie. Pochyliła się, aby podnieść kilka kulek z ziemi. Podała je chłopcu, który przyjął je, patrząc na nią niepewnym wzrokiem.

- Po prostu... Nie kradnij więcej, dobrze? - powiedziała. Chłopczyk przytaknął cicho.

  I co teraz miała zrobić? Miała przed sobą małe dziecko, które najwyraźniej było bez opieki. Zostawienie go samemu sobie nie wydawało się właściwe.

- Pamiętasz drogę do domu? - zapytała, na co chłopiec ponownie przytaknął. - No to chodź, odprowadzę cię.

  Chłopczyk popatrzył na nią badawczo. Zielone oczy zdradzały nieufność i brak pewności, ale po chwili ruszył przed siebie. Raika podążała za nim. Szła blisko, przypatrując się po drodze mijanym budynkom. Z każdą mijaną przecznicą domy stawały się coraz niższe. Z dwu piętrowych zmieniły się w jednopiętrowe, a potem w niskie parterowce. Ulice były kręte i ciasne. Nie można też było narzekać na brak życia. Ludzie tu przebywający różnili się jednak od tych, których widziała na targu. Byli ubrani w bardzo proste stroje, czasami przybrudzone. Na głowach mężczyzn często brakowało turbanów. Większość chodziła boso. Ale jedna rzecz się nie zmieniła: wszyscy byli mężczyznami. Czuła się przez to jeszcze bardziej nieswojo. Zdawało się, że wszyscy jej się przyglądają. Była to po części prawda, bo podobnie jak wcześniej witano ją skinięciem głowy.

  Ale wtedy je ujrzała. Jedne z drzwi otworzyły się i na ulicę wyszły dwie kobiety. Śmiały się i żegnały z kimś po drugiej stronie przejścia. Ich abaye były ciemne i proste, ale tym, co najbardziej przykuło uwagę Raiki były ich hijaby. O ile można było je tak nazwać. W praktyce były to jedynie lekko narzucone na głowę i szyję chusty. Nie miały na sobie niqabów, zamiast nich trzymały w dłoniach krańce chust i tak zasłaniały nimi twarze. Czuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Nawet za murami Zakonu taki strój byłby uznany za bardzo niewłaściwy. A te kobiety chodziły tak po ulicy. Co to były za obyczaje?

  Odetchnęła z ulgą, kiedy chłopiec stanął przy jednym z drzwi i otworzył je. Zastanawiała się, czy powinna pójść za nim, ale nie musiała długo czekać na odpowiedź na to pytanie. Chłopczyk ponaglił ją ruchem ręki.

  Po przestąpieniu progu znalazła się na niedużym podwórku. Odchodziły od niego cztery wejścia do domu. W jednym z nich stał oparty o framugę drzwi mężczyzna. Obserwował bawiącą się dookoła studni czwórkę dzieci. Wszystkie wyglądały na małych chłopców w przedziale od dwóch do ośmiu lat. Poderwały się i pobiegły w stronę Raiki i stojącego przed nią chłopczyka.

- Sami, gdzie byłeś? Wiesz, że wujek nam nie pozwala... - jeden z nich zaczął mówić, ale przestał i wlepił swoje duże oczka w Raikę. Stojący w drzwiach mężczyzna zaczął iść w ich stronę. Długie, czarne włosy ze srebrnymi pasmami opadały mu na szerokie ramiona. Uśmiechniętą twarz pokrywała ciemna, gęsta broda. Utykał na jedną nogę i musiał podpierać się drewnianą laską.

- Dzień dobry Siostro, czym zawdzięczamy tę wizytę? - powiedział. Jego ton był przyjazny, co wcale nie sprawiło jednak, że poczuła się lepiej i bardziej pewnie. Nie umiała oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już widziała podobną twarz.

- Ja... Odprowadziłam pańskiego syna do domu - odparła, składając sobie dłonie na udach. Mężczyzna zaśmiał się głęboko.

- Oj to nie mój syn, ale doceniam. - Jego twarz przybrała karcący wyraz. - Sami, gdzieś ty się podziewał? Wszyscy poszli cię szukać. Co ty tam chowasz? Co to jest, bakami? Skąd ty to u licha masz?

  Chłopiec zaczerwienił się i wbił wzrok w ziemię.

- Ja mu to kupiłam - powiedziała szybko Raika.

- Naprawdę? Ha, po co tak naciągnąłeś siostrę hultaju?

- No bo... - zaczął pod nosem Sami. Wyciągnął dłoń z bakaliową kulką w stronę stojącego przed nim chłopca - Są urodziny Hassana i chciałem...

- To dla mnie? Na moje urodziny? - powiedział z ekscytacją Hassan i chwycił kulkę.

- Tak... Mam dla wszystkich.

  Sami rozdał po kolei po kulce każdemu dziecku. W rękach zostały mu cztery. Dał jedną również stojącemu obok mężczyźnie, który popatrzył na niego z rozbawieniem.

- Wziąłeś też dla Zahry?

  Skwaszona twarz chłopca ponownie oblała się rumieńcem.

- Tak. Ale nadal jest głupia.

  Mężczyzna zaśmiał się cicho i ukląkł przed Samim. Położył swoje dłonie na jego małych ramionach, ściskając je delikatnie.

- Nie mów tak. Zahra to rodzina. Poza tym następnym razem powiedz, że coś chcesz. Kupię ci to - powiedział, a potem z uśmiechem spojrzał na resztę dzieci. - No co tak stoicie? Podziękujcie siostrze za słodycze!

  Wszyscy chłopcy popatrzyli na nią z uśmiechami na okrągłych buziach. Chórem podziękowali i skłonili lekko głowy z szacunkiem. Mały dwulatek poszedł nawet i przytulił się do jej nogi.

  Raika zastygła, ale po krótkiej chwili rozluźniła się i pogłaskała chłopca po głowie. Mimo że był niewątpliwie płci męskiej, to przecież był jedynie małym dzieckiem. Jego dotyk nie mógł być zakazany.

- No, no Malik, uważaj, bo ufajdasz siostrze abayę. - Mężczyzna zaśmiał się i odciągnął delikatnie dziecko do tyłu. Skierował swój wzrok na stojącą obok Raikę. - Gdzie moje maniery... Nazywam się Abraham Khan, witam w moim domu.

- Raika - dziewczyna przedstawiła się nieśmiale, dygając lekko.

- Może napije się Siostra herbaty?

  W tym samym momencie na podwórko wyszedł ktoś jeszcze. Dziewczynka, mogła mieć około dwunastu lat. Jej abaya była czarna i lekko przybrudzona na dolnym krańcu. Na głowę narzuconą miała długą, białą chustę.

- Tato... - Dziewczynka przystanęła. Wpatrywała się przez moment w Raikę, po czym uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do niej. Jej zielone oczy zdawały się skrzyć. Rozradowana wypluwała z siebie kolejne słowa: - Dzień dobry! Dlaczego nas Siostra odwiedziła? Nigdy nie gościliśmy żadnej Siostry! Zostanie Siostra na herbacie? Może zostać na herbacie, prawda tato?

  Abraham zaśmiał się cicho i poklepał dziewczynkę po głowie.

- Powoli słonko. Siostro Raiki, to moja córka Zahra. Proszę jej wybaczyć ten entuzjazm, po prostu zawsze chciała poznać bliżej jedną z was.

- Tato... - Zahra bąknęła pod nosem, zawstydzona.

- To jak będzie z tą herbatą, Siostro?

  Zanim zdążyła to dobrze przemyśleć, przytaknęła. Od razu mentalnie się za to zganiła. Miała przecież tylko odprowadzić chłopca i wracać do Zakonu. Teraz jednak głupio jej było nagle zmienić zdanie. Abraham zaprosił ją ruchem ręki do domu. Było w nim dość zimno, co okazało się być kojące w zderzeniu z gorącą temperaturą na zewnątrz. Korytarz był ciasny i dzielił się w pewnym momencie, pozwalając dostać się do trzech pomieszczeń. Raika za wskazaniem mężczyzna weszła do tego tuż przed nią.

  Na podłodze rozłożony był wysłużony, tkany z grubych nici dywan. Wąskie okno wpuszczało mało światła, przez co panował lekki półmrok. W kącie leżały poduszki oraz kilka drewnianych, dziecięcych zabawek. Jedna ze ścian miała niewielki ubytek, przez co odstawała od reszty.

- Niech się siostra rozgości, zaraz zrobię herbatę - powiedział Abraham i schylił się z trudem po dwie poduszki. Widząc jego dyskomfort, Raika wyręczyła go. Nagrodzona została przyjaznym uśmiechem. - Dziękuję.

- Może panu pomóc przy herbacie? Widzę, że ciężko panu chodzić - zapytała, zmartwiona tym, że może sprawiać problem.

- To nic siostro. Jeszcze nie jestem tak niedołężny, żeby mój własny gość miałby sam siebie obsługiwać w moim domu. Poza tym mam moją Zahrę do pomocy. - Mężczyzna zaśmiał się i powoli przez kulejącą nogę wyszedł z pomieszczenia. Za nim krok w krok podążyła dziewczynka.

  Raika usiadła na leżącej na ziemi poduszce. Popatrzyła na wiszące na ścianie obrazki. Nie było ich wiele. Wszystkie niewątpliwie były dziełem dzieci. Wykonane prawdopodobnie węglem, przedstawiły różne postacie. Niektóre były podpisane „ciocia" albo „wujek". Pojawiały się również imiona.

Malik.

Sami.

Ahmed.

Hassan.

Sarm.

Zahra.

  Serce Raiki zabiło szybciej przy ostatnim imieniu. „Niemożliwe..." - pomyślała. To musiał być przypadek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro