Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Raika poderwała się na równe nogi zbudzona nagłym dźwiękiem potrąconego żwiru. Ręka od razu odnalazła rękojeść szabli, które ze świstem wysunęła się z pochwy.

- Radzę nie walczyć, jest nas dużo - odezwał się mężczyzna stojący kilka kroków przed nią.

  Jego akcent był silny, z dociążeniem drugiej sylaby. Czarne długie włosy ze srebrnymi pasmami związane były rzemieniem z tyłu głowy, a gęsta broda zdobiła jego pociągłą twarz. Brązowa skóry nosiła ślady blizn. Ciemne oczy miały wilczy, niebezpieczny wyraz.

  Widziała jeszcze czterech innych mężczyzn. Jeden trzymał Hanię mocno za przedramię. Dziewczyna spojrzała na nią przerażonym wzrokiem.

  „Kurwa, a miałam nie zasypiać!" - pomyślała Raika. I tak zacisnęła dłoń na szabli. Mężczyzna westchnął, widząc ten ruch.

- Jak chcesz.

  Obnażył własną szablę i runął na nią jak lawina. Ostrza szczęknęły, zderzając się. Był silny. Bardzo silny. Jakimś cudem udało jej się go odepchnąć, używając podeszwy buta. W tej samej chwili natarł na nią następny przeciwnik. Sparowała jego atak, po czym odskoczyła. Stracił równowagę i poleciał do przodu, przewracając się. Zaraz potem trzeci mężczyzna doskoczył do niej, zamachując się szablą. Energia mimowolnie w niej zawrzała. To był błąd. Ból rozszedł się po jej ciele, powodując, że opadła na kolana. Jeden z napastników zaszedł ją od tyłu i przyłożył sztylet do szyi.

- Poddaj się suko! - syknął.

    Serce niemal jej stanęło. Spojrzała na niego kątem oka.

- Suko? To tak teraz ethelańscy mężczyźni zwracają się do kobiet? - powiedziała w swoim ojczystym języku.

  Czuła jak mężczyzna zastyga. Wykorzystała moment zaskoczenia i wybiła mu broń z dłoni. Odskoczyła od niego i trzymając jego sztylet, patrzyła na nich nieufnie.

  Wszyscy wpatrywali się w nią otwartymi szeroko oczami.

- Ethelanka?

  Raika skinęła głową. Wtedy najstarszy z mężczyzny gestem dłoni nakazał wszystkim schować broń. Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami, w których nie odbijały się już jego złe zamiary. Nagle uśmiechnął się szeroko i roześmiał. Głęboki bas brzmiał między skalnymi ścianami. W jego ślady podążyła reszta, śmiejąc się gromko.

- Siostra rodaczka... W takim miejscu! To okazja do świętowania! - Mężczyzna skłonił się lekko. - Wybacz pani za nasze wcześniejsze zachowanie. Pozwól, że przedstawię siebie i towarzyszy. Jestem Mehdi Karuk, a to moi synowie Wadi i Hakim oraz kuzyni Qawiun i Dhueir.

  Dziewczyna opuściła trzymany w dłoni sztylet. Omiotła wzrokiem wszystkich mężczyzn. Wyglądali przyjaźnie, jakby rzeczywiście cieszyli się z tego spotkania. Nadal miała się jednak na baczności. Mimo to nie potrafiła wyzbyć się jednego, przyjemnego płomyka w piersi. Jak dobrze było znowu usłyszeć ojczysty język. Nawet w takiej sytuacji.

- Pani... - odezwał się nieśmiało najmłodziej wyglądający Wadi. - Czy dasz zaprosić się na herbatę w ramach przeprosin?

  Raika przyjrzała mu się dokładniej. Zupełnie nie przypominał ojca. Ciemne, długie włosy zakręcały się na końcówkach. Bursztynowe oczy były duże i okrągłe. Widać w nich było młodocianą niewinność.  Raczej mówił szczerze. Nie można jednak było im tak po prostu zaufać po tym wszystkim.

- Chętnie wypiję ją tutaj, razem z panami - powiedziała wymijająco, jednocześnie respektując zasady dobrych manier.

  Mehdi zaśmiał się po raz kolejny.

- Ostrożna! I dobrze. Kobiety nie powinny chodzić za obcymi. Hakim, przyprowadź resztę! Powiedz Aishy, żeby wzięła herbatę.

  Chłopak kiwnął głową i pobiegł w stronę drogi. Mehdi i reszta mężczyzn usiadła na ziemi dookoła ogniska. Raika również uklękła na swoim sienniku. Spojrzała na stojącą w kącie zdezorientowaną Hanię i zaprosiła ją ruchem dłoni, aby zajęła miejsce obok niej.

- Więc... - zaczął Mehdi. - Co nasza siostra rodaczka robi sama z kobietą z Królestwa na zapomnianym szlaku?

- A co moi bracia rodacy robią, napadając na te kobiety na zapomnianym szlaku? - odbiła piłeczkę.

  Mężczyźni zaśmiali się.

- Ostra! Widać, że nasza! - Dhueir poklepał kuzyna po ramieniu.

- No ba! Każdy zna temperament naszych kobiet! - Mehdi zwrócił się ponownie do Raiki. - Ale odpowiem. Wojna nas tu przygnała, droga siostro. - Westchnął. - Po tej całej makabrze rewolucjoniści wypędzili nas z kraju.

  Raika wyprostowała się na miejscu. Czyli miała do czynienia z fundamentalistami.

- Wiedziałbym, że Wezyr przegra, to bym stanął po innej stronie barykady, nie? Ale człowiek mądry po szkodzie! Wtedy myślałem, że dobrze robię, że rodzinie byt zapewnię! - kontynuował. Machnął od niechcenia ręką. - No i teraz mam. Włóczymy się po Królestwie jak żebracy. Od czasu do czasu trzeba kogoś okraść, aby zarobić. Nigdzie nas przecie nie chcą, wszędzie krzywo patrzą! Widzi pani, ja mogę się poświęcić i dostosować. - Wskazał na swoje ubrania. - Ale wara od moich kobiet! Nie dam pozbawić godności moich córek i żony! A wszędzie gdzie byśmy nie poszli chcą im hijaby z głów zdzierać i ubierać w te ich suknie! To się nie godzi!

- Ale oczywiście nie obrażając siostry rodaczki! - dorzucił Wadi, uśmiechając się nerwowo.

  Mehdi odchrząknął i pogładził brodę, lustrując Raikę wzrokiem.

- Tak, oczywiście nie chcemy powiedzieć, że w zachodnich strojach jest coś złego. Skoro pani wybrała taki ubiór... Choć jestem pewny, że nie z własnej woli, prawda?

  Skinęła powoli głową. Rzeczywiście wybór zaprzestania noszenia tradycyjnego ubioru z jej kraju nie był podyktowany jej własnymi pragnieniami. Chciała się dopasować. Wtopić w tłum. Długo przyzwyczajała się do nagiej głowy, która sprawiała, że cała czuła się obnażona. Ale nadal praktykowała zasady skromnego ubioru.

  Nagle rozległy się śmiechy. Do wnęki weszło kilkanaście osób. Po kolei skłaniały się, witając się. Ich ubrania miały ślady srebrnych nici. Znak, że były kiedyś zapewne drogim towarem. Teraz były podniszczone i zakurzone, zupełnie nieprzypominające swojej dawnej formy. Za to chusty na głowach kobiet nadal przyciągały wzrok. Różnokolorowe pashminy* mieniły się w świetle ogniska. Wszyscy rozsiedli się na ziemi, zapełniając wolną przestrzeń aż po brzegi. Dzieci z zaciekawieniem przyglądały się Raice i Hani.

- Ach, no w końcu! - Mehdi uśmiechnął się. - Oto moja żona Latifa i nasze dwie córki: Warada i Aisha.

  Kobiety uśmiechnęły się szeroko i usiadły szybko przy ognisku. Po krótkim czasie dołączył do nich również Hakim. Aisha rozstawiła metalową instalację nad ogniskiem i położyła na niej imbryk z wodą. Wzięła od swojej siostry torbę i zaczęła wyjmować z niej gliniane czarki. Niektóre były uszczerbione, ale nadal zachwycały czerwonym kolorem i białymi zdobieniami.

- Kontynując - powiedział Mehdi. - Ciężko z tymi tutejszymi. No i znajdź potem pracę! Już z dwóch miast nas wyparli! A Sayin zaraz rodzić będzie! - Wskazał na jedną z kobiet, pod której abayą rysował się wypukły brzuch ciążowy. -I gdzie to, tak w drodze?

  Raika słuchała go w ciszy. „A więc fundamentalista i tradycjonalista" - pomyślała.

- No to znasz naszą historię, siostro rodaczko. A co z panią? Co robi pani tu sama w towarzystwie tej... Dziewczyny? - zapytał Dhueir.

  Milczała przez moment. Rozważała, ile może powiedzieć, aby nie wyjść na niemiłą, ale jednocześnie nie zdradzić o sobie zbyt wiele.

- Mnie także sprowadziła tu wojna.

- Jak nas wszystkich... - Westchnął Hakim. - A towarzyszka?

  Raika spojrzała na siedzącą obok Hanię. Dziewczyna wyglądała na bardzo zdezorientowaną. „No tak. Przecież ona nie wie, co się dzieje" - pomyślała. Schyliła się i szepnęła jej do ucha:

- Nie martw się, to moi rodacy. Trochę z nimi porozmawiam i powinni sobie pójść.

Hania kiwnęła głową.

- A o czym oni mówią?

- Tylko wymieniamy się grzecznościami. - Raika zwróciła się z powrotem do Dhueira. - Podróżujemy razem na południe. Przepraszam, ona nie zna naszego języka.

  Mehdi uśmiechnął się.

- Rozumiem to. My też nie wszyscy do końca znamy hieroński. Zresztą Królestwo jest... Szkoda gadać! Tyle tu narodów! Kto to wymyślił, żeby dziewięć państw połączyć w jedno. Teraz jest tu taki misz-masz kulturowy, że ciężko się połapać. Niby dogadasz się wszędzie hierońskim, ale na południu bardziej mówią po lebiańsku, a na zachodzie po oreńsku. I bądź tu mądry!

  Aisha rozlała parującą herbatę do  czerwonych czarek. Raika przyglądała się  nieufnie swoim rozmówcom. Kiedy Latifa upiła łyk, również uniosła czarkę i napiła się ciepłego wywaru.

- Obcy kraj to zawsze problem. Ale da się zaaklimatyzować. Trzeba po prostu... Przyjąć do wiadomości panujące tu zasady - powiedziała, obserwując kątem oka reakcję Mehdiego.

  Mężczyzna zaśmiał się cicho i wychylił czarkę.

- Rozumiem, że nie zgadza się pani z naszymi tradycyjnymi poglądami?

- Tego nie powiedziałam.

- Co więc miała pani na myśli?

  Spojrzała mu głęboko w oczy.

- Tradycje są ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest przetrwanie.

  Mehdi uśmiechnął się i wymienił spojrzenia ze swoimi kuzynami.

- Naprawdę ostra z ciebie kobieta, siostro. Nie boi się pani wyrażać swoich poglądów - powiedział.

- Rozumiem, że to komplement?

- Oczywiście! - Mężczyzni zaśmiali się. - Warada, mogłabyś się uczyć od siostry rodaczki. Z ciebie czasem coś wyciągnąć, to dopiero robota!

  Dziewczyna opuściła wzrok i ścisnęła dłonie na kolanach. Raika przyjrzała się jej na moment. Na okrągłej, jasnobrązowej twarzy widać było zakłopotanie. Spód ciemnozielonej pashminy wychodziło kilka czarnych pasem. Pełne usta zaciśnięte były w wąską linię.

- Jak to się mówi: słowa są srebrem, a milczenie złotem. Czasem to właśnie ono jest prawdziwą cnotą - powiedziała Raika, uśmiechając się do niej delikatnie.

  Warada spojrzała na nią zaskoczona. Po chwili odpowiedziała jej uśmiechem pełnym wdzięczności. Mehdi zaśmiał się gromko.

- Nie dość, że twarda, to jeszcze mądra! - Zrobił krótką przerwę. - Powiedz pani, gdzie jest pani mahram*? Kto wypuścił taką kobietę z rąk?

  Dziewczyna zacisnęła palce na czerwonej czarce. Opuściła wzrok.

- Zmarł - powiedziała oszczędnie.

- Wszyscy? Ani jednego wuja, od biedy jakiegoś dalekiego? - dopytywała Aisha.

- Nie mam nikogo takiego.

  Mehdi westchnął.

- Jaki to okrutny świat! Zakładam, że ta przeklęta wojna ich zabrała? Kobieta nie powinna nigdy zostać bez opieki. To się nie godzi! Jak jest w Księdze powiedziane: mężczyzna jako stwórca kobiety zawsze winien jest ją chronić i dbać o nią, albowiem wszystko, co wyszło od niego, jest jego odpowiedzialnością.

- Ale pani nie wygląda na taką, co potrzebuje ochrony. - Uśmiechnął się Wadi.

  Raika nie potrafiła nie odpowiedzieć na ten uśmiech. Lewy kącik jej ust uniósł się lekko.

- Jakoś sobie radzę.

- Ale i tak... To nie po bożemu - mruknął Mehdi.

  Latifa nachyliła się nagle do męża i szepnęła coś do niego. Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął głową.

- Pani, mamy propozycję. Nasz syn Hakim ma już dwadzieścia dwa lata. To najwyższy czas, aby założył rodzinę. Może by go pani zechciała? To chłop na schwał, mogę za niego ręczyć!

  Hakim popatrzył na swoich rodziców szeroko otwartymi oczami. Raika dopiła spokojnie resztkę herbaty. Spodziewała się tego. Czuła to od pierwszej milszej wymiany zdań, że tak będzie. Spojrzała na Mehdiego i uśmiechnęła się lekko.

- To naprawdę szczodra propozycja, ale nie mogę. Jestem wdową i nadal przeżywam żałobę.

  Mężczyzna kiwnął z uznaniem głową.

- Nie minęły więc jeszcze dwa lata. Mimo to może siostra rodaczka chciałaby pojechać z nami? - Wskazał na Hanię. - I dla pani przyjaciółki też znalazłby się mężczyzna.

- Jesteśmy wdzięczne za tą propozycję. Niestety mamy już swoje zobowiązania.

- Jesteście komuś obiecane?

- Można tak powiedzieć.

- I ci mężczyźni pozwalają wam podróżować bez opieki? - oburzył się Mehdi. - Co to za obyczaje w tym Królestwie... Nie, na to nie ma mojej zgody! Pani, proszę przynajmniej pomóc się odstawić do najbliższego miasta. Dokąd zmierzacie?

  Zawahała się. Nie do końca była pewna, czy może zaufać mężczyźnie. Omiotła wzrokiem wszystkich dookoła. Musiało tu być przynajmniej kilka rodzin. Prawdopodobnie wszyscy byli w jakiś sposób spokrewnieni. Niektóre kobiety trzymały na kolanach małe dzieci. Ciężarna Sayin gładziła czule swój brzuch. I wszędzie rozbrzmiewała melodia ethelańskiego języka. Raika poczuła, jak ciepło rozchodzi się po jej klatce piersiowej. Od dawna nie doświadczyła czegoś takiego. To tak, jakby znowu była w domu. Nie chciała tego stracić. Pragnęła upajać się tym uczuciem tak długo, jak tylko mogła.

- Dobrze - odparła. - Zmierzamy do Jeroz.

  Mehdi uśmiechnął się szeroko. Wstał i zaklaskał, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół.

- Słuchajcie! Jedziemy teraz do miasta Jeroz! Mamy dwie nowe towarzyszki. Powitajcie je!

  Wszyscy uśmiechnęli się i unieśli dłonie jak do toastu. Mehdi ponownie zajął miejsce obok Raiki.

- A więc jest pani wdową... Moje najszczersze kondolencje. Też zabrała go wojna? - zapytał.

  Kiwnęła powoli głową i uciekła wzrokiem w stronę płomieni. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie było to jednak na miejscu, aby odmówiła odpowiedzi na te pytania.

- Ach... Straszna rzecz - kontynuował. - Mi odebrano syna i brata. Ale rozumiem, że panią jeszcze bardziej poszkodowano. Żeby żaden mahram nie przetrwał... Straszne. Mówiła pani, skąd pani pochodzi?

- Z Mihaan.

- To wszystko wyjaśnia. Tam ponoć najkrwawiej było. Ale też najszybciej się skończyło.

- Potem przyjechała pani tutaj? - zapytała cicho Warada.

  Raika przytaknęła. Nie chciała co prawda o tym rozmawiać, ale nie było tak jak zwykle. Nie było w niej frustracji i wszechobecnego wyparcia, które pojawiały się w niej zazwyczaj, gdy ktoś poruszał temat wojny. Czuła, że ci ludzie mogli to robić. Że przeżyli to, co ona, mimo że byli po drugiej stronie konfliktu. Ta tragedia dotknęła ich wszystkich tak samo. I to dziwne poczucie jedności powodowało, że mimowolnie bardziej się otwierała. Była wśród swoich ludzi. W końcu, od tak długiego czasu.

- Ach no właśnie! Nie zapytaliśmy nawet pani o imię! - Zaśmiał się Mehdi.

  Raika uśmiechnęła się lekko.

- Raika. Raika Khan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro