Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez długi czas Hania gorączkowo skakała wzrokiem z grafitowych ścian na żwir i siedzące dookoła osoby, nie wiedząc, co tak naprawdę się dzieje. Miała widzenie, po czym napadnięto na nie, ale z jakiegoś powodu napastnicy zaniechali ataku i teraz jak gdyby nigdy nic siedzieli i pili z nimi herbatę. Szybko jednak przestała się tym przejmować. Jej uwagę przykuło coś innego. Widziała, jak pełne usta Raiki wyginają się w lekkich uśmiechach. Kilka razy wypłynął z nich delikatny śmiech. Nie potrafiła oderwać od niej oczu. Była taka inna, taka... Żywa. Jak zupełnie inna osoba. Hani nawet nie przeszkadzało, że nie rozumiała, o czym była rozmowa. Wiedziała wszystko, co musiała. Uśmiechnęła się pod nosem. Chciała napić się swojej herbaty, ale spostrzegła, że w czarce nie została jej ani kropla.

- Więcej? - usłyszała cichy głos.

Odwróciła się w stronę siedzącej obok niej osoby. Młody chłopak wpatrywał się w nią z przyjaznym wyrazem twarzy, trzymając żeliwny imbryk. Bursztynowe, duże oczy zachwycały kolorem w świetle ogniska. Czarne, długie włosy spływały mu na barki i plecy. Poznała go, to on wybudził ją ze snu i trzymał za ramię. Pamiętała jego wzrok. Wydawał się wtedy równie przerażony, jak ona. Takiego czegoś nie da się zapomnieć. Uśmiechnęła się do niego niepewnie.

- Poproszę.

Chłopak nalał herbaty do jej czarki i podał jej ją, uśmiechając się szeroko.

- Dziękuję - powiedziała, odbierając naczynie. Postukała palcami w jego gliniane ścianki. - Umiesz po hierońsku?

Kiwnął głową na boki.

- Trochę.

- Nie szkodzi. Jestem... Alina. - Podała mu rękę.

Popatrzył na nią zaskoczony i uśmiechnął się nerwowo. W końcu jednak uścisnął lekko jej dłoń.

- Ja Wadi. Przepraszam za wcześniej.

Uśmiechnęła się szerzej.

- Nie ma o czym mówić.

- Wadi, madh min akhar shi? Had eam ha nafihah! - odezwał się nagle starszy mężczyzna po drugiej stronie ogniska.

Wadi widocznie skruszył się, słysząc jego słowa. Oddał imbryk dziewczynie siedzącej obok.

- Tadh min aba... - powiedział cicho.

Hania spojrzała na niego z ciekawością.

- Mogę zapytać, co powiedział?

Chłopak uśmiechnął się nerwowo.

- Mam nie dawać... - Wskazał na herbatę w czarce. - Kobieta ma dawać.

- Och? A to dlaczego?

- Zasady. - Wzruszył ramionami.

- Cóż... - Założyła sobie ręce na piersi. - To nieco dziwne zasady, nie uważasz?

- Tak - powiedział od razu, po czym widocznie się speszył, bo zaraz potem dodał: - Ale trzeba słuchać.

Zastygła. No tak. Przecież to mogła być część ich kultury. A ona tak po prostu nią wzgardziła. Znieważyła ją. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Na jaką ignorantkę teraz wyszła.

- Przepraszam, nie pomyślałam, że to ważne... - zaczęła się szybko tłumaczyć.

- Nie, nie! - Wadi zamachał dłońmi w powietrzu. Pochylił się i wyszeptał: - Zgadzam się. Głupie zasady. Ale trzeba słuchać, bo aba zły jeśli nie.

„Aba?" - pomyślała i przechyliła głowę w bok. Nie miała ani pojęcia, ani pomysłu, co to słowo mogło oznaczać.

- Co to „aba"?

Chłopak zamyślił się na moment.

- Jest mama i jest... aba.

- Ach tata!

- Tak!

Hania uśmiechnęła się szeroko.

- Jak wszyscy ojcowie. Czasem mają głupie zasady. Mój potrafił się wściec, kiedy w pierwszej kolejności oprawiłam okonie zamiast pstrągów.

Wadi spojrzał na nią pytająco. Zaczęła gestem pokazywać rybę.

- Ryby. Mój tata był rybakiem.

- Ach! Mój... - Zastanowił się. - Walczył.

- Jest żołnierzem?

- Był. Teraz... Nie wiem.

Popatrzył na ojca, który z przejęciem rozmawiał o czymś z Raiką. Hania również przyjrzała mu się dokładniej. Związane rzemieniem czarne włosy miały srebrne pasma i podskakiwały z każdym ruchem jego głowy. Broda pokrywająca zarysowaną szczękę była dość długa i ciemna, także przyprószona siwizną. Co jakiś czas gładził ją dłonią. Ubrany był w proste spodnie i koszulę, a do boku przypiętą miał długą szablę w skórzanej pochwie. Dużo się śmiał, widać było, że był w świetnym humorze. Wyglądał naprawdę przyjaźnie, choć w jej pamięci nadal żywy pozostawał obraz jego zimnego wzroku i dźwięk twardego akcentu, z jakim kazał im się poddać. Wzdrygnęła się i przeniosła wzrok z powrotem na Wadiego.

Przez długi czas pochłonięta została rozmową z chłopakiem, do której dołączyła się również jego młodsza siostra Warada. Mimo lekkiej bariery językowej, szczególnie ze strony cichej Warady, udało im się złapać nić kontaktu. Rodzeństwo było nieco nieśmiałe, ale bardzo miłe i dobrze czuła się w ich towarzystwie.

- A dlaczego masz tak? - Warada niepewnie wskazała na jej głowę.

Hania oblała się rumieńcem. Miała nadzieję, że już nikt nigdy nie wytknie jej niecodziennej fryzury. Mogła jednak chyba sobie tylko pomarzyć. Westchnęła i rozłożyła ręce.

- Chciałam spróbować czegoś nowego. Wiem, że nie wyszło...

- Mi się podoba - zapewnił Wadi z pokrzepiającym uśmiechem.

- Tak. - zgodziła się Warada.

- Jesteście naprawdę kochani. - Zaśmiała się Hania.

Nie wierzyła im, ale miło było usłyszeć coś takiego. Przeczesała dłonią niesforne, płowe pasma. Nawet nie mogła liczyć, aby szybko odrosły, bo i tak przecież znowu musiałaby je ściąć. Spojrzała na chustę okalającą głowę i szyję Warady. Ciemnozielony materiał lśnił w blasku ogniska, współgrając idealnie z bursztynowym kolorem jej oczu. Złotawe wzory wyginały się finezyjnie, układając zgraną, przemyślaną kompozycję. Kilka ciemnych włosków wychodziło spod niej i opadało na czoło. Wyglądało to naprawdę pięknie. „Może spróbowałabym czegoś takiego?" pomyślała, ale od razu odgoniła te myśli. To przecież jeszcze bardziej skupiłoby na niej uwagę innych.

- Mi się bardzo podoba twoja chusta - powiedziała, przysiadając się bliżej swoich rozmówców. - Wyglądasz w niej pięknie.

Dziewczyna odpowiedziała jej szczerym uśmiechem. Na jej jasnobrązowej skórze zaznaczył się delikatny pąs. Przejechała dłonią po krawędzi zielonego materiału. Wadi poklepał ją po ramieniu i zaśmiał się cicho.

- Mówiłem. Ten hijab ci pasuje.

- Tobie też - powiedziała, śmiejąc się.

Nagle oboje zmarli. Hania przypatrywała się im zaciekawieniem. O co chodziło? Coś się stało? Wadi spojrzał na swojego nadal zajętego rozmową ojca, po czym od razu na nią. W dużych oczach malowało się napięcie i niepokój. Po chwili nieco opadły i na jego twarz zagościł nerwowy uśmiech.

- Pasuje mi kolor... Bo mam takie spodnie - powiedział, spoglądając co jakiś czas na siostrę, która wtórowała mu kiwnięciem głowy.

Hania uniosła brwi do góry. Ich zachowanie było nieco dziwne. Cali zesztywnieli, ich oczy były rozbiegane. Prawie cały czas skakali wzrokiem na ojca, po czym wracali szybko na nią. Podążała za ruchem ich miodowych tęczówek, które na szczęście z każdą minioną chwilą, zdawały się coraz spokojniejsze. Odchrząknęła, przerywając niezręczną ciszę.

- W każdym razie twój brat ma rację. Ładnie ci w zielonym.

Warada uśmiechnęła się jeszcze raz. Poprawiła się na miejscu i złożyła dłonie na kolanach.

- Dziękuję.

- Więc... - Hania uderzyła dłońmi w uda i wskazała na wszystkich dookoła. - To cała wasza rodzina?

- Tak. Ale nie każdy. - Wadi kiwnął głową w stronę dwóch kobiet i starszego mężczyzny siedzącego przy Esme. Staruszek uśmiechał się do nich dobrotliwie, unosząc swoje siwe, długie wąsy do góry. - Aba... Tata wziął Hazar i Anis z ich tatą z domu. Wdowy, za rok są obiecane kuzynom.

- Obiecane? - Jej brew uniosła się do góry. - Są... Narzeczonymi?

Chłopak spojrzał się na nią lekko zmieszany i wymienił spojrzenie z młodszą siostrą. „Chyba nie znają tego słowa" pomyślała i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.

- Dlaczego dopiero za rok?

- Muszą czekać dwa lata. Po śmierci męża.

- Och... To dość długo.

Wadi wzruszył ramionami i uśmiechnął się niezręcznie.

- Twoja przyjaciółka to samo.

Ściągnęła brwi i odchyliła się do tyłu. „To samo?" pomyślała. Popatrzyła kątem oka na Raikę. Była nadal cała pochłonięta rozmową. Luźne kosmyki jej włosów opadały na czoło i kołysały się przy każdym ruchu twarzy. Jej oczy zdawały się świecić. Hania skrzywiła się jeszcze bardziej. Raika... Wdową?

***

Po jakimś czasie rozmowy ustały i wszyscy pogrążyli się w błogim śnie. Hania leżała na sienniku blisko Raiki i patrzyła w niebo. Tyle się stało w te kilka godzin. Myślała jednocześnie o wszystkim i o niczym. Obrazy dziwnego widzenia ścierały się ze wspomnieniami napadu i czasu po nim.

Eszir. To imię powtarzało się ciągle w zapętleniu. Widok płowych, falowanych włosów i piegowatej skóry wyryty został w jej pamięci i nie dawał jej spokoju. Co to wszystko mogło oznaczać? Serce zabiło jej mocniej. Czy to możliwe, że to była jej... Rodzina? Ale nawet jeśli, to wszystko było nadal zbyt pokręcone, aby mogła to zrozumieć. Spojrzała na leżącą obok Raikę. Ona również nie spała.

- Raika? - wyszeptała.

Dziewczyna spojrzała na nią przymkniętymi oczami.

- Hm?

- Jak jest dokładnie z widzeniami?

- A co dokładnie chcesz wiedzieć? - Westchnęła.

- Czy są na przykład jakieś limity?

- Jedyny, jaki znam, to to, że widzenie tworzone jest zawsze na podstawie wspomnień.

- Ale nie obowiązują... Limity odległościowe?

Raika podniosła się nieco na łokciach i popatrzyła na nią pytająco.

- Odległościowe?

- No wiesz... Czy na przykład będąc tu, mogłabym połączyć się widzeniem z Valentinem?

Na chwilę zapadła cisza.

- Wydaje mi się, że nie ma takich ograniczeń.

Hania kiwnęła powoli. Czyli wszystko było możliwe. To wcale jej nie pomogło. Wzięła głęboki wdech. Postanowiła przenieść swoje myśli na inne tereny.

- Mogę zapytać o coś jeszcze?

- Tak.

- Czy... Ty naprawdę jesteś wdową?

Raika milczała. Na twarz Hani wkradł się rumieniec. Zwróciła wzrok z powrotem ku niebu.

- Przepraszam...

- Jestem.

Hania czuła jak jej całe ciało napina się, a oczy rozszerzają. Szybko analizowała to, co właśnie usłyszała. Nie wiedziała, co dokładnie ją tak zaskoczyło. Przecież to samo powiedział jej wcześniej Wadi. Ale uzyskanie potwierdzenia tego faktu od Raiki, to było coś zupełnie innego. Zresztą, mogła się przecież tego spodziewać. W jaki inny sposób Raika dowiedziałaby się o swojej bezpłodności? To oczywiste, że z kimś była. Była... I go straciła.

- Przykro mi. - Odczekała chwilę, po czym dodała: - Mówię szczerze.

Nie doczekała się odpowiedzi. Nawet się jej zresztą nie spodziewała. Taka była Raika. I wcale jej to nie przeszkadzało.

***

Raika nie spała już tej nocy. Nie potrafiła. Na szczęście nie czuła się bardzo zmęczona, gdy wczesnym rankiem ruszyli w dalszą drogę. Okazało się, że rodzina Mehdiego nie miała koni i cały swój dobytek dźwigała na plecach. Widząc to Hania ustąpiła miejsca na koźle ciężarnej Sayin, więc to z nią Raika jechała dalej.

Dziewczyna podtrzymywała delikatnie swój zaokrąglony brzuch, wpatrując się w niego swoimi brązowymi oczami. Chabrowa pashmina okalała jej promienną twarz. Ciemne, grube brwi odznaczały się na jej brązowej skórze. Na smukłych palcach było kilka wgnieceń, znaków, że kiedyś widniały na nich pierścienie.

- Dziękuję, że mogę podróżować na pani wozie - powiedziała z serdecznym uśmiechem.

Raika odpowiedziała jej skinieniem głowy.

- Nie ma o czym mówić.

- Ależ jest! Ostatnio bardzo trudno mi chodzić, to naprawdę wielka pomoc. - Odetchnęła głęboko. - Rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami i robi się coraz trudniej.

- Pierwsze dziecko?

Kobieta pokiwała głową.

- Strasznie się boję, ale nie mogę się doczekać, aż ta mała istotka będzie w końcu z nami.

- Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Jest z wami ktoś, kto umie odebrać poród?

- Tak. - Sayin poprawiła się na koźle. - Latifa już to robiła, tak samo Hikma i Hanan. Pomogą mi. Ale i tak... To bardzo stresujące.

Raika przyjrzała się jej z boku. Widziała, jak gładziła się delikatnie po brzuchu i uśmiechała do siebie. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Odwróciła wzrok i ścisnęła mocniej lejce. Trudno było jej się do tego przyznać, ale była zazdrosna. „Jakie to głupie" pomyślała. Po co jej była ta zazdrość? Przecież i tak nie chciała dziecka. Już nie chciała.

- Macie już wybrane imię? - zapytała.

Sayin uśmiechnęła się szeroko.

- Mój mąż chce nazwać syna po swoim ojcu, Earid. A jeśli będzie dziewczynka to Amira.

Serce Raiki zabiło mocniej. Amira. Jak dawno nie słyszała tego imienia. W wyobraźni wybijało się jej jego brzmienie. Przymknęła oczy. Tylko dwie osoby na tym świecie ją tak nazywały po rytuale, ale jedynie jeden głos nasuwał się jej na myśl. Głęboki szept, przeznaczony tylko dla jej uszu. Dziwna pustka rozeszła się po jej piersi, jednocześnie lekko unosząc kąciki jej ust.

- To piękne imiona - powiedziała cicho.

- Dziękuję. Mąż nie chce się nikomu przyznać, ale... - Sayin nachyliła się do niej. - Liczy na dziewczynkę.

Raika uśmiechnęła się delikatnie.

- Dziewczynkę? Naprawdę?

- Tak! Marzy mu się córeczka tatusia! Został mu naszyjnik po matce i cały czas mówi mi, że trzyma go dla małej Amiry.

Obie zaśmiały się, zakrywając twarze dłońmi.

- To bardzo kochane.

- Prawda? A tak się bałam, kiedy wychodziłam za mąż. - Sayin popatrzył przed siebie. Milczała przez chwilę. - Rodzice wydali mnie za Shaiara tuż przed wojną. Nie znałam go. Jak po ślubie zostawili mnie z nim samą, to całe ręce mi się trzęsły. Ale... Nie pomyślałam zupełnie, że on też może się bać. I tak oboje trzęsąc się jak osiki, przesiedzieliśmy całą noc poślubną.

Raika zaśmiała się cicho. Zerknęła na ciążowy brzuch, po czym wróciła wzrokiem na twarz Sayin i uśmiechnęła się zawadiacko.

- Rozumiem, że ten stan wspólnego przerażenia nie trwał wiecznie?

Dziewczyna udała oburzenie, po czym zachichotała perliście.

- No wie pani! Ale tak. Shaiar... Okazał się być miłością mojego życia. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego męża.

Raika uśmiechnęła się szczerze. Z każdą minioną chwilą jej serce zdawało się napełniać. Jak dobrze było znowu być wśród swoich. Z Sayin śmiała się i rozmawiała, a przecież nie znały się nawet doby. Czy to była wina tęsknoty za domem? Możliwe. Ale nie miała ochoty tego analizować. Chciała się tym po prostu cieszyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro