Rozdział 33 część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Chłopcy oblepili Kiriama z każdej strony. Chłopak zaśmiał się i udał, że upada, kładąc się na ziemi.

— O nie! Zostałem pokonany przez legendarnych wojowników! — mówił teatralnie, powodując chichot uradowanych dzieci, które nadal go nie puszczały.

— Co to? — zapytał nagle Ahmed.

  Oczy wszystkich chłopców utkwiły w trzymanym przez Kiriama przedmiocie. Chłopak uśmiechnął się szeroko i wstał, machając im nim przed oczami.

— Naprawdę nie wiecie?

  To był skórzana piłka. Wysłużona i poprzecierana, ale nadal idealnie okrągła. Oczy wszystkich chłopców się zaświeciły. Kiriam zaśmiał się dźwięcznie i podał ją najmłodszemu Malikowi.

— Bawcie się — powiedział i poczochrał włosy Sarmowi. — Ale uważajcie. Już raz ją dla was zszywałem.

  Dzieci podziękowały chórem i nie zwlekając, zaczęły grę. Chwilę przekrzykiwali się, jakie panować miały zasady, ale w końcu piłka zaczęła latać po podwórku, podrzucana i odbijana.

  Kiriam uśmiechnął się delikatnie i podszedł do rodziców powolnym krokiem. Raika przyjrzała się jego twarzy. Była nieco przyprószona kurzem z placu budowlanego. Drobinki piasku osiadły na jego brązowej skórze i długich rzęsach. Wyglądał na zmęczonego, z ciemniejszymi pręgami pod oczami. A mimo to nadal był powodem jej przyspieszonego rytmu serca.

  „Głupia, przecież on cię nienawidzi" — pomyślała. Problem był niestety taki, że mimo jej niechęci, ona sama nie potrafiła odwzajemnić tego uczucia. Szczególnie po tym, czego się dowiedziała.

  Chłopak powitał ją skinieniem głowy, ale nawet na nią nie spojrzał. Od razu usiadł przy ojcu i sapnął lekko.

— Wyglądasz, jakby coś po tobie przejechało — mruknął Abraham.

— Tak się też czuję.

— Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia — zaproponowała Sanira i zniknęła w domu.

  Kiriam przetarł oczy dłonią, pozbywając się z twarzy piasku. Rozejrzał się dookoła. Zmarszczył brwi, zawieszając wzrok na Samim i Zahrzę, którzy nadal ćwiczyli pod murem.

— A ci, co kombinują? — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do innych.

— Samiemu udało się wykrzesać... No, jak to się mówi Siostro — Abraham machnął dłonią w kierunku Raiki.

— Energię.

  Jej głos był nieco zduszony. Miała jednak nadzieję, że nie było tego słychać. Kiriam odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia w końcu się spotkały, powodując, że Raice całkiem zacisnęło się gardło. Jego brwi uniosły się nieco, ale wzrok pozostał taki sam, jak zawsze. Nieodgadniony i zabarwiony nutą niechęci. Miała jednak wrażenie, że nastąpiła w nim drobna zmiana. Niestety nie potrafiła jej nazwać.

— Naprawdę? — powiedział po chwili, odchrząkując i odwracając wzrok.

  Abraham pokiwał głową.

— I teraz ćwiczy z Zahrą.

  Kiriam prychnął rozbawiony.

— Sami ćwiczący z Zahrą... Wyjdę na jeden dzień z domu, a tu taka rewolucja.

— Uważaj, bo kiedyś przyjdziesz i będą najlepszymi przyjaciółmi.

  Obaj mężczyźni się zaśmiali. Abraham poklepał syna o plecach.

  Z domu wróciła Sanira, niosąc miskę zupy. Podała ją Kiriamowi, który podziękował z uśmiechem i od razu zabrał się do jedzenia. Musiał być naprawdę głodny, bo zawartość naczynia znikała w zawrotnym tempie.

— Synku, zwolnij... — Zaśmiała się delikatnie Sanira.

— A powiedz skąś ty wytrzasnął tę piłkę? — zapytał Abraham, obserwując bawiące się dzieci.

  Kiriam wzruszył ramionami.

— Panicz Mahfud wyrzucił ją, bo była już stara i się popruła. Więc ją wziąłem i zszyłem. Nic to nie kosztowało, a przynajmniej mają frajdę.

— Nie rozpieszczasz ich za bardzo? Najpierw miód, potem kulki, teraz piłka...

— Na moją obronę... — Odłożył pustą miskę na bok. — Kupić musiałem tylko miód. Kulki dostałem, a piłkę wziąłem z odpadków.

— No niech ci będzie.

  Raika przyglądała im się z boku. Siedziała cicho, wiedząc, że jest niechciana w tej konwersacji. Wiedziała, kiedy się wycofać. I teraz przyszła na to pora. Nie mogła zresztą przesadzać, bo mogłaby sprowadzić na siebie zainteresowanie Sióstr. Wstała więc, przyciągając do siebie uwagę siedzących z nią osób.

— Przepraszam, ale muszę już wracać — powiedziała, uprzejmie skinając głową.

— Och, to już... No tak, nie będziemy Siostry zatrzymywać — powiedziała Sanira.

  Kiriamowi nie trzeba było nawet mówić. Wiedząc, że ojciec i tak wyśle go z nią, podniósł się z ziemi, otrzepując thawb z kurzu.

  Zahra chyba musiała zauważyć to kontem oka, bo tak jak powrót brata nie zrobił na niej żadnego wrażenia, tak odejście Siostry już było sprawą wartą uwagi. Dziewczynka szybko podbiegła do niej i ujęła jej dłoń.

— To już? Już musisz iść? — zapytała ze smutnymi oczami.

  Raika uśmiechnęła się delikatnie i pogładziła jej głowę.

— Niestety.

— Ale przyjdziesz za niedługo?

— Jak tylko będę mieć okazję.

  Zahra uśmiechnęła się szeroko.

— Jak przyjdziesz następnym razem, to będę już umiała wyczarować iskierki! — powiedziała z determinacją.

  Dziewczyna zaśmiała się cicho.

— Trzymam cię za słowo.

  Żegnając się i machając, opuściła podwórko. Jak zwykle, szła teraz z Kiriamem w milczeniu. Wiedziała, że nic miłego od niego nie usłyszy, więc już wolała ciszę. Wcześniej denerwowałaby ją samą jego obecność, ale tym razem było nieco inaczej.

  Przygarnął wszystkie te dzieci.

  Pracował na całą rodzinę.

  No i jak mogła się denerwować na taką osobę? Do tego to, co czuła... No właśnie. Co czuła? To było niepodobne do niczego, co znała. Czym była ta dziwna mieszanka irytacji i ekscytacji, która przy nim w niej wybuchała?

— Hej...

  Od razu zmrużyła oczy, słysząc jego głos. Ostentacyjnie odwróciła głowę w odwrotną do niego stronę.

— Jak chcesz mi znowu powiedzieć, że mam się odczepić od twojej rodziny, to możesz sobie nie strzępić języka...

— Nie — przerwał jej. — Chciałem powiedzieć... Że dziękuję za to, że uczysz Zahrę i Samiego.

  Umysł Raiki zdawał się stanąć, podobnie jak jej ciało. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. On sam miał dziwny wyraz twarzy. Jego brwi były ściągnięte, a wzrok odwrócony. Tak, jakby nie chciał na nią patrzeć.

  Podziękował? Kiriam Khan jej podziękował?

  Chciała się wściec. Powiedzieć, że gdzieś na jego słowa, po tym, w jaki sposób się wobec niej zachowywał. Ale nie potrafiła. Po prostu patrzyła na niego z pustką w głowie.

  Nagle rozległ się wrzask. Ich uwaga od razu skierowała się w kierunku sąsiedniej alejki.

— Proszę! Nie zabierajcie mi jej! — krzyczała jakaś kobieta.

  Kiriam od razu pobiegł w stronę, z której dobiegał jej głos. Raika ruszyła tuż za nim. Ich oczom ukazał się tłum ludzi. Wyrywająca się młoda dziewczyna klęczała na ziemi trzymana przez dwie inne kobiety. Kurczowo chwytała nogę starszego mężczyzny mającego w rękach około roczne, płaczące rzewnie dziecko. Reszta przyglądała się temu, zakrywając usta i szepcząc między sobą.

— Kobieto, czy ty nic nie rozumiesz? Nie możesz jej zachować! — mówił podniesionym głosem mężczyzna, próbując uwolnić nogę z jej uścisku.

— Nie! Nie proszę, ona mi tylko została! — zawodziła. Po jej policzkach spływały łzy.

— Co tu się dzieje? — odezwał się stanowczo Kiriam. Wszedł między płaczącą kobietę i trzymanego przez nią mężczyznę, lustrując go wrogim wzrokiem. — Dlaczego zabrałeś jej dziecko?

  Mężczyzna westchnął poirytowany.

— Kiriam, nie ma innego wyjścia...

— To nie jest odpowiedź na moje pytanie — warknął chłopak.

— Jej mąż umarł! Sama ledwo wiąże koniec z końcem! Jej córka głoduje!

— To jeszcze nie powód, żeby jej ją odbierać! — Kiriam zacisnął dłonie w pięści. — Oddaj ją!

— Kiriam, bądź rozsądny!

— Jestem rozsądny! Pomogę jej, jeśli trzeba!

— Czy ty siebie słyszysz?! Mało masz gęb do wykarmienia?!

— Jakoś dam radę! — Chłopak rozejrzał się dookoła. — Co jest z wami ludzie? Będziecie tak patrzeć i nic nie zrobicie? Przecież, jakbyśmy się wszyscy zebrali i na pewno by starczyło...

— Kiriam... — jeden z chłopaków wyszedł z tłumu. — Yusuuf ma rację... Wiesz przecież, że u Sióstr ma większe szanse...

  Te słowa zdawały się dodać jedynie oliwy do ognia. Kiriam popatrzył na niego wściekłym wzrokiem.

— Naprawdę?! Aż tacy jesteście zapatrzeni w siebie?! No tak... — Zaśmiał się nerwowo. — Łatwiej jest się pozbyć problemu!

  Raika obserwowała tę scenę, czując, jak serce łomocze jej w piersi. Nie mogła się ruszyć, ani nic nie powiedzieć. Była przerażona. Wtedy też wzrok Yusuufa spoczął na jej osobie. Wzdrygnęła się, widząc, jak w końcu oswobadza nogę i podchodzi do niej z zapłakanym dzieckiem. Matka dziewczynki wrzasnęła jeszcze raz i zaczęła się jeszcze bardziej wyrywać, wyciągając dłonie w jej stronę.

  Ich oczy się spotkały. Zimny dreszcz przeszedł po plecach Raiki. Widziała wszystko. Rozpacz. Strach. Bezsilność. Błaganie.

— Niech ją Siostra weźmie. Szybko — powiedział stanowczo Yusuuf, oferując jej niemowlę.

  Przez chwilę nie ruszała się. Kiedy mężczyzna powtórzył swoje słowa, zrobiła krok do tyłu. I jeszcze jeden. Cały czas kręciła głową.

— Nie... Nie mogę... Oddajcie jej ją — wydukała.

  W końcu udało jej się odwrócić. Puściła się biegiem. Pędziła przez uliczki, co jakiś czas potrącając kogoś ramieniem. Nie zwracała na to uwagi. Zdawało jej się, że nadal mogła słyszeć płacz i krzyki. Zziajana dobiegła do drzwi Zakonu i energicznie zastukała.

— Kto...

— Siostra Raika — przerwała Jonie w pół słowa.

  Kiedy tylko wrota otworzyły się, pobiegła prosto do pokoju. Gdy tylko znalazła się w bezpiecznych czterech ścianach wybuchła płaczem, zrywając z siebie niqab. Skuliła się pod ścianą i pozwoliła łzom płynąć.

***

  Tamtej nocy zasnęła, klęcząc przy ścianie z policzkami mokrymi od słonych łez. Rano obudziła się, mając czerwone i zapuchnięte oczy. Przemyła je namoczonym ręcznikiem, by choć trochę złagodzić ich wygląd.

  Niechętnie opuściła pokój i ruszyła w stronę w sali jadalnianej. Powoli jadła śniadanie, czując, jak jedzenie utyka jej w gardle. Na szczęście nikt tego nie skomentował.

  Gdy szła krużgankiem w stronę wrót, ktoś chwycił ją za rękę. Odwróciła się. Oczy rozszerzyły się jej delikatnie. Hayat patrzyła na nią zmartwionym wzrokiem.

— Raika... Wszystko w porządku?

  Nie. Nie było w porządku. Ale nie mogła się do tego przyznać. Pokiwała więc jedynie głową. Hayat ścisnęła usta w wąską linię.

— Słuchaj... — kontynuowała. — Ja... Przepraszam.

  Raika ściągnęła lekko brwi.

— Co?

— Ostatnio się oddaliłyśmy i... To moja wina. — Dziewczyna wzięła głęboki oddech. — Byłam zazdrosna. I to... Cholernie. I za to przepraszam. Zachowałam się jak dziecko.

  Wzrok Raiki zmiękł lekko. Zrobiła krok do przodu.

— Hayat...

— Przemówiła przeze mnie Saba. A do tego... Nie powinnam dopuszczać.

  Niewiele myśląc Raika objęła Hayat ramionami i ścisnęła mocno. Na początku dziewczyna spięła się delikatnie, ale w końcu odwzajemniła uścisk. Nie wiedziała, jak bardzo Raika tęskniła. Trochę za Hayat. Ale głównie właśnie za Sabą.

***

  Po skończonej lekcji z panienką Ansel Raika miała zamiar od razu udać się do Zakonu. Po ostatniej sytuacji potrzebowała odpoczynku od miasta. W myślach tysiące razy przepraszała za to Zahrę, która pewnie jej wyczekiwała. Ale po prostu... Nie mogła jeszcze tam wrócić.

— Coś ci się stało — powiedziała bardziej, niż zapytała nagle Yasmin.

— Nie wiem, o czym mówisz — odpowiedziała jej neutralnym tonem.

— Oj no weź! Przecież widzę, że...

  Przerwała w pół zdania i stanęła. Przed nimi, jak spod ziemi wyrósł Kiriam. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Włosy zaplótł w długi warkocz, przez co było to jeszcze bardziej uwydatnione. Patrzył prosto na Raikę, jakby chciał wybić jej dziurę w głowie

— Czy mogę zamienić słowo... Z Siostrą Raiką.

  Spojrzała na niego lekko zaskoczona. Stojąca obok Yasmin skakała wzrokiem z chłopaka na Raikę, po czym uśmiechnęła się szelmowsko i bez słowa odeszła. Raiką chciała ją zatrzymać, ale była już za daleko. Pozostawało jej więc tylko wysłuchać, co Kiriam miał do powiedzenia.

— Muszę cię... Przeprosić — powiedział, odwracając wzrok.

  Omal nie podskoczyła, słysząc te słowa. Przepraszał? To kolejna niespodziewana rzecz, którą zdołał zrobić.

— Nie byłem dla ciebie miły ostatnio... No tak właściwie to nigdy nie byłem dla ciebie miły — kontynuował. Odetchnął głęboko. — Widzisz, ja po prostu... Ja nie myślę zbyt dobrze o Zakonie. Zamiast pomagać, chowacie się za murem i ograniczacie swoje usługi tylko dla najbogatszych. Do tego zabieracie ludziom dzieci, izolując je od ich rodzin, nawet nie dając możliwości kontaktu. Po prostu... Nie ufałem ci. Bałem się... Chociaż sam nawet nie wiem czego.

  Raiką słuchała bez słowa. Jeszcze niedawno broniłaby się, zapierała, że to nieprawda. Ale teraz... Po prostu nie mogła. Nie po tym, co zobaczyła. Nadal nie mogła tego przyswoić, ale wszystko, co mówił, było prawdą. Zimną, okrutną prawdą, której nie chciała na głos przyznać.

— Kiriam...

— I jeszcze — przerwał jej. Zacisnął mocno powieki. — Tak bardzo mnie wkurzałaś. Bo mimo tego wszystkiego, co o tobie myślałem, ty za każdym razem udowadniałaś, jak dobrą osobą jesteś.

  Te słowa były jak nóż wbity prosto w serce, które zresztą prawie stanęło. Ona? Dobra? Spuściła wzrok na ziemię.

  Nie. Wcale się taka nie czuła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro