Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Soraya!

  Hania krzyczała, rozglądając się na boki. Odgarniała długie źdźbła trawy, sprawdzając, czy dziewczyna nie leży gdzieś w jej żółtej toni. Nic. Nigdzie jej nie było.

  Stojąca nieopodal Raika robiła to samo. Co jakiś czas słychać było od niej nawoływanie i szum przebijania się przez trawiasty gąszcz. Obie szukały Sorayi już jakiś czas. Hania coraz bardziej się niepokoiła.

  „Gdzie ona jest?" — myślała gorączkowo. Podniosła głowę do góry. Stała przed granicą lasu. Wysokie drzewa liściaste dopiero co pokrywały się liśćmi. Rosnące między nimi krzewy tworzyły zbite grupki. Wszystko to otaczała lekka mgła.

  Namyśliła się przez moment, po czym weszła między grube pnie roślin. Szła powoli, rozglądając się. Ściółka szeleściła jej pod podeszwami. Im dalej szła, tym gęstsza stawała się mgła. Stanęła. Choć sama wychowała się w miejscu, które mgliste było przez cały rok, to tutaj, w tym nieznanym sobie miejscu odczuwała niepokój. Nie widziała zbyt wiele, słychać było jedynie dźwięk świerszczy.

  Nie mogła jednak zawrócić. Co jeśli gdzieś tam była Soraya? Co jeśli stała jej się krzywda? Co jeśli...

  Przełknęła głośno. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że sama Soraya mogła coś sobie zrobić. Choć patrząc na całą sytuację, nie było to nieprawdopodobne. Błagała jednak całą sobą, żeby była to nieprawda.

  Stawiała dalej niepewne kroki, coraz bardziej zagłębiając się w las. Nagle usłyszała coś. Cichy tupot stóp dobiegł do niej z daleka.

— Soraya? — zapytała głośno z nadzieją i niepewnością w głosie.

  Po chwili dźwięk powtórzył się. Dużo bliżej. Podskoczyła zaskoczona. Serce biło jej tak mocno, że wydawało jej się, iż może wyskoczyć z piersi. Czuła niepokój, a jednocześnie coś pchało ją do przodu. Nie mogła powstrzymać nóg przed stawianiem kolejnych kroków. Szła dalej, przechodząc przez kępy krzaczków jagód. Ponownie usłyszała tupot. Tym razem towarzyszył mu cichy śmiech. Zastygła. Tak, poznawała go.

— Raika?

  Czyżby przyszła tu już przed nią? Mimowolnie skierowała się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Po chwili ujrzała postać we mgle. Wysokiej, kobiecej sylwetki nie pomyliłaby z nikim innym. Jakieś dziwne ciepło rozeszło się po jej ciele. Podeszła bliżej. Raika odwróciła się do niej i uśmiechnęła delikatnie.

  Hania odpowiedziała jej tym samym. Czuła się tak lekko, jakby się unosiła. Dziewczyna ujęła jej dłoń, posyłając kolejną falę ciepła przez jej ciało.

— Chodź ze mną — powiedziała Raika.

  Jej głos był niczym płynne złoto. Pieścił umysł Hani, wydobywając delikatny uśmiech. Czuła jak wszystkie jej troski znikają. Wszystkie poza jedną.

— Znalazłaś Sorayę? — zapytała cicho.

  Dziewczyna pokiwała głową.

— Tak. Obie chcemy ci coś pokazać.

— Ach tak... — Westchnęła Hania.

  Było jej tak przyjemnie ciepło. W głowie jej szumiało, a ciało zdawało się nic nie ważyć. Dawała się prowadzić Raice, która uśmiechała się do niej ciepło.

— Wiesz... Mogłabyś się tak uśmiechać częściej... — powiedziała mimowolnie.

  Raika zaśmiała się delikatnie. Wyciągnęła dłoń i odgarnęła jej kilka kosmyków z czoła.

— Chciałabyś tego?

— Bardzo. Bardzo bym chciała.

— W takim razie obiecuję, że już zawsze będę się do ciebie uśmiechać.

  Kolejny przyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele. Nigdy nie czuła się tak dobrze. Ta chwila, ten moment... Zdawały się być najpiękniejszą rzeczą, jaka ją spotkała. Nie myślała już o niczym innym. Soraya? Na pewno miała się dobrze. Tak przecież zresztą powiedziała Raika. A dlaczego miałaby to kwestionować? Przecież było jej tak miło, tak ciepło...

— Wiesz Raika... Chyba cię kocham — wyszeptała.

— Chyba? Ja myślę, że na pewno. — Zaśmiała się Raika.

  Hania uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Tak. Masz rację. Na pewno. Nigdy nie czułam czegoś podobnego.

  Dziewczyna nachyliła się do niej.

— To dobrze. Bo ja też coś do ciebie czuję.

  Serce Hani zabiło mocniej. Przymknęła oczy, topiąc się w błogiej przyjemności, jaką odczuwała.

— Naprawdę?

— Naprawdę! Przecież bym cię nie okłamała. Wierzysz mi.

  Poczuła lekki uścisk na dłoniach. Uśmiechnęła się lekko, czując, że delikatnie kręci jej się w głowie.

— Wierzę.

  Wydawało jej się, że unosi się nad ziemią. Nie czuła stawianych przez siebie kroków. Właściwie to nie czuła niczego poza ciepłem i dotykiem Raiki. Nie widziała też niczego poza jej ciepłą twarzą.

  Nagle zrobiło się jeszcze cieplej. Fala gorąca powoli oblewała jej ciało. Zaczęło się od stóp, potem stopniowo to uczucie rozprzestrzeniało się w górę. Gdy doszło do twarzy, zaczęło brakować jej powietrza. Brała urwane oddechy, czując, że jest jej coraz trudniej. Nie panikowała jednak. Jej umysł był spokojny. Wpatrywała się nadal w delikatny uśmiech Raiki. Czuła, że wszystko inne zaczęło zanikać. Była tylko ona i Raika. Zanurzone w nieprzejednanym ciepłe.

  Niespodziewanie wszystko się skończyło. Poczuła, że ktoś pociągnął ją do góry.

***

  Całym ciałem Hani wstrząsnął atak kaszlu. Trzęsła się od ogarniającego ją zimna. Była cała mokra, ubrania lepiły jej się do skóry i wcale nie pomagały ogrzać. Na jej ramionach spoczywały czyjeś dłonie. Siedziała na piaszczystym brzegu niewielkiego jeziora. Wysokie trawy i pałki okalały kępami z kilku stron jego ciemną toń.

— No już... — usłyszała dobrze sobie znany głos.

  Raika. Ale jakaś... Inna niż ta sprzed chwili.

— Co... Co się stało? — wydukała, dalej kaszląc.

— Topielice.

  Hania otworzyła szeroko oczy. Dreszcz przeszedł po jej mokrych plecach. 

  No tak. Jak mogła być taka głupia.

  Topielice znane jej były z ludowym przypowieści. Duchy nieszczęśliwych dziewczyn, które utopiły się ze zgryzoty lub zostały utopione przez kogoś innego. Powracały z martwych i zamieszkiwały spokojne, ukryte zbiorniki wodne. Te bardziej złośliwe zwabiały do siebie żywych, ukazując im osoby, które pragnęli zobaczyć. Niektóre z ofiar dołączały do nich po śmierci, tworząc nowe demonice. Wszystko to było dla nich zabawą.

  Ta Raika, którą widziała, była jedynie złudzeniem. Wszystkie jej słowa, jej ciepłe uśmiechy... Były jedynie wytworem jej pragnień. Nie zorientowała się, a przecież było to tak oczywiste.

  Ukryła twarz w dłoniach, czując, że robi jej się niedobrze. Była w szoku. Prawie zginęła. Naprawdę prawie straciła swoje życie. 

  Wtedy też coś jej się przypomniało. Spojrzała z szeroko otwartymi oczami na Raikę.

— Co... Co z Sorayą?

  Raika skrzywiła się i przymknęła oczy. Popatrzyła w stronę jeziora. Hania podążyła za jej wzrokiem. Poczuła, jak jej serce gubi swój rytm. Podniosła dłonie, zakrywając nimi usta.

  Na małej wysepce znajdującej się na środku zbiornika siedziało kilka topielica. Przyglądały im się czarnymi oczkami spod długich, mokrych włosów. Niektóre były całkiem nagie. Ich bladoniebieska skóra lśniła w słońcu, a smukłe sylwetki wyginały się zmysłowo. I wśród nich była ona. Soraya. O ton ciemniejsza, ubrana. Ale nadal taka jak one.

— Nie... — powiedziała cicho Hania, wyciągając dłoń do przodu.

  Cała drżała. Jak to możliwe? Jak to się stało?

  Poczuła mocniejszy uścisk na ramieniu, ale nie odwróciła wzroku.

— Idź — wyszeptała Raika.

  Hania przełknęła mocno, ale nie ruszyła się z miejsca.

— No idź... — powtórzyła Raika.

   Wtedy dopiero na nią spojrzała. Twarz dziewczyny nie wyrażała żadnej emocji. Hania poczuła, że coś ściska ją w gardle.

— A ty? — wydukała cicho.

    Raika spojrzała jej głęboko w oczy. Było w nich coś niepokojącego.

— Po prostu idź.

  Hania podniosła się powoli i na chwiejnych nogach zaczęła wracać do ich obozu. Po policzkach szybko zaczęły staczać się łzy.

***

  Raika usiadła na brzegu jeziora, opierając dłonie na kolanach. Próbowała ujarzmić tornado emocji, które w niej wirowały. Żal. Smutek. Złość na samą siebie. Gdyby nie zdecydowała się na nocleg tak blisko jeziora, do niczego by nie doszło. Nawet jeśli sama nie wiedziała o jego istnieniu, to na niej spoczywała odpowiedzialność. A teraz? Teraz Soraya była martwa. A nawet gorzej. Była nieumarła. 

  Zacisnęła pięści na materiale spodni. Nie mogła jej tak zostawić. Soraya była taką cichą i serdeczną osobą. Nie zasługiwała na taki los.

  Raika kątem oka obserwowała, jak topielice powoli się do niej zbliżają. To były z natury ciekawskie demony. Skoro nie udało im się zwieść ją złudzeniami, to chciały przekonać się, czym jest. Widziała czubki ich głów ponad wodą. Niektóre były już na lądzie, podchodząc do niej wolnym krokiem. Ale jej zależało tylko na jednej.

  Soraya podpłynęła blisko, patrząc się wprost w jej oczy. Raika zacisnęła szczękę, próbując okiełznać własne emocje. Wiedziała, że ona już nie pamięta. Że jej wspomnienia składają się tylko z bólu, jakiego doświadczyła za życia.

  Gdy tylko wystawiła głowę ponad wodę, Raika wyskoczyła do przodu i wytargała ją na brzeg. Dziewczyna wrzasnęła głośno, szamocząc się na wszystkie strony. Reszta topielic momentalnie spłoszyła się i zniknęła pod wodą. Nie czekając na reakcję, Raika obnażyła szablę. Zamachnęła się i uderzyła. Prosto w szyję. Dwa razy, aż pokryta czarnymi włosami głowa oddzieliła się od ciała.

  Dziewczyna stała nad bezwładnym już ciałem. Dyszała ciężko, patrząc na swoje dzieło. Cała drżała. Nie mogąc się opanować, poczuła, jak oczy zachodzą jej łzami.

  Soraya nie zasługiwała na to. Nie zasługiwała na taki koniec. Przecież miała żyć, miała w końcu skosztować bycia wolną dziewczyną.

  Ale jeszcze bardziej niż na śmierć, nie zasługiwała na takie życie. Na bycie jedynie marnym odbiciem siebie, bez pragnień, emocji i wspomnień.

  Raika wzięła głęboki, drżący wdech. Pochyliła się, zamykając Sorayi delikatnie oczy.

  Tak musiało być. Tylko to była w stanie dla niej zrobić.

***

  Hania nie zapytała, co się wydarzyło po jej odejściu. Nie musiała. Ani nie chciała. Udawała, że nie widziała, jak Raika zabrała wszystkie rzeczy Sorayi i wróciła do lasu. Wolała żyć jedynie ze swoimi domysłami, a nie z twardymi, przygniatającymi faktami.

  Nie zasnęły już w tamtym miejscu. Poczekały do świtu, po czym od razu ruszyły w drogę.

  Przez długi czas żadna z nich nic nie powiedziała. Obie patrzyły przed siebie beznamiętnie.

— Jak ciebie... No wiesz? — zapytała Hania, przerywając ciszę.

— Mam wprawę. — Westchnęła Raika. — No i...

  Hania spojrzała na nią. Spokój bił z jej twarzy, mieszając się z czymś innym. Z żalem. Poczuła ucisk w sercu na sam ten widok.

— I?

  Raika zerknęła w jej stronę, po czym ponownie odwróciła wzrok.

— Pokazały mi osobę, która już dawno nie żyje.

  Dziewczyna skinęła głową. „Zapewne... Jej zmarły mąż" — pomyślała. No bo kogo innego mogła zobaczyć. Na pewno nie ją.

— Czy... To nie byłoby trudniejsze? Zobaczyć kogoś zmarłego?

  Raika nie odpowiedziała przez moment.

— To nie kwestia trudności... — zaczęła cicho i westchnęła. — Po prostu szybko zorientowałam się, że to nie on.

  On.

  Mimo że Hania spodziewała się tego, to słowo wbiło się w jej serce jak osikowy kołek. Czyli miała dowód. Raika nadal kochała kogoś innego. Teraz jej naiwna wiara w obłudę kreowaną przez topielice była jeszcze bardziej żałosna.

— A... Soraya? Jak ona się tam w ogóle znalazła?

  Musiała zapytać. Nawet jeśli słowa te były dla niej cięższe od żelaza.

— Nie mam pojęcia. Możliwe, że... Jej smutek ją tam doprowadził.

  Hania pokiwała głową. Starła zabłąkaną, pojedynczą łzę z policzka. Nie powiedziała już nic więcej.

***

  Chociaż przejeżdżały właśnie przez malownicze pojezierze, Hania nie potrafiła się wcale tym cieszyć. Każdy zbiornik przypominał jej o tamtej nocy. Odwracała więc wzrok, szukając ukojenia na niebie. Okazało się, że płynące powoli chmury idealnie spisywały się w tej roli.

  Przy każdym postoju Raika dbała o to, aby w ognisku paliły się zioła. Ale nawet wtedy ciężko im się zasypiało. Hania budziła się często w środku nocy i przesiadywała tak do samego ranka. Podobnie jak druga dziewczyna. Ale nie rozmawiały o tym.

— Jak się... Żegna osoby w twojej kulturze? — zapytała którejś nocy Hania.

  Raika spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.

— Co?

— No jak się żegna zmarłych. U nas polewą się grób wodą, a potem modli w świątyni. Jak się to robi u was?

  Na chwilę zapadła cisza. Raika poprawiła się na sienniku.

— U nas zapala się świecę. I też składa się modlitwę.

  Hania kiwnęła lekko głową.

— Nauczysz mnie? — zapytała po chwili.

— Przecież nie wierzysz w naszego Boga.

— Ale Soraya wierzyła.

  Raika wpatrywała się w nią przez moment. Dziewczyna nie odwróciła wzroku. To prawda, nie wierzyła w Boga. A na pewno nie tego, którego czci się w Ethelu. Ale to nie było ważne. Ważna była Soraya.

— No dobrze — powiedziała w końcu Raili i przysunęła się bliżej.

  Tego wieczoru obie zasiadły do modlitwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro