Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Uspokój się! A teraz zrobisz tak, jak powiem! Wrócisz do domu i o wszystkim zapomnisz! Słyszysz? To się nigdy nie wydarzyło!
 
  — Ale ja...

  Przestań!

  Raikę obudził dreszcz przebiegający po obolałych od niewygodnej pozycji plecach. Kropla potu spłynęła z jej czoła, mimo panującego zimna.
 
  Nie potrafiła stwierdzić, czy nadal była noc, czy też wczesny ranek. Nie miała też pojęcia, ile spała. W każdym razie nie był to sen ani spokojny, ani dobry, a taki po którym człowiek czuł się jeszcze bardziej zmęczony.

  Spojrzała w kierunku siedzącej niedaleko Hani. Dziewczyna nie spała. Wpatrywała się w górę nieobecnym wzrokiem.

 — Jesteś z Federacji Ethelu...

  Raika otwarła szeroko oczy. Czuła jak całe jej ciało spięło się w obronnym geście.

  Myślała, że dobrze kamufluje swoje pochodzenie. Miała perfekcyjny akcent, uczyła się języka hierońskiego od urodzenia. Wygląd też nie mógł jej zdradzić. W Zjednoczonym Królestwie Narodów Zachodnich żyło przecież wielu ludzi o ciemnej skórze i włosach. Nie była przygotowana na takie słowa.

— Skąd ty to do cholery wiesz?

  Widziała, jak Hania przełyka mocno ślinę i poprawia się w miejscu. Dziewczyna spojrzała jej głęboko w oczy. Miała wzrok pełen szczerego współczucia, co spowodowało, że Raika spięła się jeszcze bardziej.

  Nie chciała żadnej litości. A już na pewno nie od całkiem obcej osoby.

— Valentin... Spotkałam go we śnie. Nazwał to widzeniem. Opowiedział mi o twoim mieście. Naprawdę bardzo mi przykro...

— Nie trzeba - warknęła Raika.

  Obie milczały przez moment. Raika nie mogła znieść tego, w jaki sposób patrzyła na nią Hania.

  Federację Ethelu od lat trawiła korupcja. Była bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny domowej w Mihaan, która stopniowo rozlała się na kolejne miasta. Na początku walki odbywały się jedynie między prywatnymi armiami urzędników, ale później przeobraziły się one w wojnę ethelańskiego wojska i organizacji powstańczej złożonej głównie z cywilów, którzy mieli dość ówczesnego rządu. Sytuacja była na tyle poważna, że trzy lata temu do Ethelu wkroczyły wojska Zjednoczonego Królestwa Narodów Zachodnich oraz Catadili. Wybuchła wtedy tak zwana Wojna Dwuletnia. Wszystkie trzy państwa odniosły straty, ale to Ethelu ucierpiało najbardziej. Straciło ponad połowę swojej ludności i aktualnie nadal próbowało odbudować się po tej tragedii.

  Raika bardzo dbała o to, aby nic nie wskazywało na to skąd pochodzi. Nie chciała, żeby ludzie patrzyli na nią jak na ofiarę i dawali puste słowa otuchy, które i tak nic nie znaczyły.

— Musisz go nienawidzić — powiedziała Hanna.

— Valentina? Wcale nie. Nigdy go nie nienawidziłam.

  Hania zmarszczyła mocno brwi. Patrzyła z konsternacją na siedzącą przed nią dziewczynę. Przynajmniej litość opuściła jej wzrok.

— Jak to? Przecież spowodował tyle cierpienia dla własnej rozrywki...

— Ta wojna była tylko kwestią czasu. On ją jedynie przyspieszył.

  Na chwilę zapadła cisza. Raika czuła się rozdrażniona. Oczywiste było to, że motywy Valentina były okrutne. Był złym człowiekiem, wiedziała o tym. Ale nie mogła go potępiać. Nie miała do tego prawa.

— To go nie tłumaczy — odezwała się w końcu Hania.

— Oczywiście, że nie. Ale należy mu się szacunek.

  Hania zerwała się na równe nogi, a Raika ruszyła w jej ślady 

— Nie wiesz, jak było w Ethelu! Korupcja to tylko jeden z problemów. Ludzie żyli w biedzie i nie mieli co do garnka włożyć. Podatki tylko rosły i rosły. A Valentin walczył po stronie cywilów i zrobił kurewsko dobrą robotę! — syknęła.

  Rzadko kogoś podziwiała i mało rzeczy robiło już na niej wrażenie. Ale w słońcu Valentin praktycznie całkiem ślepł. Dostrzegał jedynie ruch. Słabo radził sobie z rozpoznawaniem barw oraz kształtów, a nawet z określaniem odległości. Mimo to prawie nie odstawał niczym od innych użytkowników energii, a wręcz przewyższał ich umiejętnościami. Mienił się jak górski kryształ, wyrzucając z siebie iskrzące, niebieskie wiązki, które wysyłały całe wydmy w powietrze, a z nimi wrogie zastępy wojska. Nigdy nie widziała czegoś tak zjawiskowego.

— Ja... Nie wiedziałam — powiedziała Hania, na co Raika prychnęła pod nosem.

— Oczywiście, że nie. Świat nie jest czarno-biały. Lepiej się tego naucz.

  Ich rozmowę przerwał dźwięk zbliżających się kroków. Zamilkły i spojrzały w górę. Po chwili nad krawędzią dołu pojawił się znany im już dobrze szeroki uśmiech.

— Dzień dobry, moje kochane! Jak się spało? Mam nadzieję, że dobrze.

  Nie odezwały się do niego ani słowem, więc Valentin kontynuował:

— I co Raika? Mam nadzieję, że wymyśliłaś nam na dziś jakieś wspaniałe zadanie.

  Dziewczyna milczała przez moment. Rozważała swoje opcje. Nie mogła wybrać czegoś niebezpiecznego, było to za duże ryzyko. Ale zbyt prosta gra nie usatysfakcjonowałaby Valentina.

— Zagrajmy w chowanego, Harvey. W tego chowanego — powiedziała akcentując drugie słowo.

  Valentin uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Wybornie. Może przedstawisz swojej koleżance zasady?

  Raika odwróciła się w stronę Hani, która patrzyła na nią pytającym wzrokiem.

— Valentin zrobi nam widzenie. Stworzy mentalny pokój, taki jaki chce. Naszym zadaniem będzie odnalezienie go w wybranym przedziale czasowym, powiedzmy w cztery godziny. Ta, która go znajdzie wygrywa. Jeśli nie znajdziemy Valentina przed zakończeniem czasu, przegrywamy.

  Nie bez przyczyny wybrała tę grę. Była na tyle ciekawa, że mogła zająć Valentina na kilka godzin, ale jednocześnie pozostawała bezpieczna. Nie dało się zginąć podczas widzenia.

  Hania kiwnęła niepewnie głową.

— A co jeśli ja nie potrafię zrobić widzenia? - zapytała.

— Oj słonko, ty nie musisz tego robić. To moja robota, nie słyszałaś? Osoba, która tworzy widzenie, może do niej zapraszać, kogo chce, niezależnie od umiejętności gościa — powiedział przesłodzonym głosem Valentin. — Zagramy w nocy. A na razie: pa, pa!

***

   Godziny oczekiwania na widzenie trwały niemal jak lata. Dziewczyny siedziały w ciszy, z pół przymkniętymi oczami. Słyszały, jak silny wiatr wprawia w ruch luźne części namiotu, które z głośnym dźwiękiem łopotania uderzały o skórzane ściany.

  Raika mimowolnie zwróciła swoje myśli w stronę Mihaan. To było kiedyś piękne miasto. W jego centrum znajdowało się jezioro wypełnione lazurową wodą, którą dziewczyna oglądała z brzegu, kiedy tylko miała taką okazję. Wszędzie znajdował się złoty piasek, który parzył stopy w południe, a przyjemne grzał po zachodzie słońca. Jednopiętrowe domy z piaskowca i gliny tworzyły ciasny labirynt pełen życia. Na placu handlowym mimo panującej biedy znaleźć można było różnokolorowe tkaniny i przyprawy. Ich zapach roznosił się wokół tworząc niepowtarzalną mieszankę. Nic nie mogło tego zastąpić.

— Czy władanie energią jest trudne? - Z rozmyślań wyrwał ją cichy głos Hani. Zwróciła twarz w kierunku drugiej dziewczyny.

— Bardzo — powiedziała Raika nieco na wyrost. Tak naprawdę problem używania energii był bardziej złożony, ale nie miała ochoty rozwijać w tym momencie rozmowy.

— A czy można to zrobić nieświadomie?

— Z tego co wiem to nie.

  Hania zamilkła na moment.

— Valentin powiedział, że to ja stworzyłam widzenie wczoraj w nocy.

  Raika zmarszczyła brwi. Widzenie było jednym z bardziej skomplikowanych procesów napędzanych przez energię. Wymagał jej dużych pokładów i często lat ćwiczeń. Niemożliwe było, żeby ktoś, kto nigdy nie operował energią, tego dokonał.

— O ile nie jesteś jakimś geniuszem, to nie ma możliwości, że zrobiłaś to sama.

— Rozumiem. Czyli musiał mnie okłamać...

— Prawdopodobnie. To by było bardzo w stylu Valentina.

  Nie rozmawiały już więcej, co Raika oceniła na plus. Wychodziła z założenia, że im mniej interakcji z Hanią, tym lepiej dla niej.

  Zasnęły dość późno, co nie było zbyt dziwne. Im dłużej myślały o tym, co je czeka, tym trudniej było im zamknąć na dobre oczy. Raika zapadła w sen jako pierwsza.

  Stała na środku pustyni. Przed nią znajdowało się wejście do jaskini. Lekki wiatr podrywał pojedyncze drobinki piasku, delikatnie łaskocząc jej skórę. Bez obaw ruszyła powoli przed siebie, pozwalając pochłonąć się ciemności i ciasnocie ścian z piaskowca. Szła, wodząc ręką po skałach po prawej stronie. Ścianka była chłodna i mokra, przez co do dłoni przyklejał jej się wilgotny piasek. W całym korytarzu było potwornie zimno, ale ani nie zadrżała. Słyszała słaby szum, który z każdym krokiem stawał się coraz głośniejszy. W oddali widziała silnie świecące światło. Po kilku minutach była w stanie stwierdzić, że pochodzi ono z otworu na końcu drogi.

  Gdy tylko przekroczyła jego próg na ułamek sekundy nastała całkowita ciemność. Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Leżała na ziemi w jakimś ciasnym zaułku. Wszędzie walały się brudne beczki i kufry wypełnione śmieciami i pomyjami. Znajdujące się na znacznej wysokości budynków z czerwonej cegły okna zabite były deskami lub żeliwnymi prętami. W powietrzu unosił się smród zgnilizny i moczu. Dziewczyna skrzywiła się, czując ten nieprzyjemny zapach. Wstała i otrzepała się z ziemi i pyłu.

  W oddali słychać było śmiechy i szum prowadzonych rozmów. Ruszyła w kierunku tego dźwięku. Omijała z lekkim obrzydzeniem brudne kałuże oraz gnijące odpady. Próbowała nie zwracać uwagi na rozbiegane wszędzie tłuste i zawszone szczury. Jeden z gryzoni stanął przed nią, sycząc wrogo, lecz ta po prostu kopnęła go w bok, skąd uciekł w popłochu.

  Po jakimś czasie wyszła z wnęki między budynkami i rozejrzała się dookoła. Była na dużym placu, po brzegi wypełnionym ludźmi w bogato zdobionych maskach zwierząt. Królowały te przedstawiające niedźwiedzie, ale znalazło się też kilka orłów, kotów i wilków. Wszystkie wydawały się być zrobione z prawdziwego futra lub piór. Stanowiły imponujące dzieła sztuki, ozdobione kryształami górskimi i oszlifowanymi kawałkami granitu.

  Na kamienicach widać było wywieszone biało-pomarańczowe flagi oraz sztandary przedstawiające zwierzęcą hybrydę. Był to srebrny wąż z kudłatą, niedźwiedzią głową i szponami orła. Materiał powiewał majestatycznie porywany lekkimi zrywami wiatru. Na fasadzie jednego z budynków znajdowała się ogromna tarcza zegarowa. Wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą.

  Tłum był na tyle gęsty, że niemożliwe było swobodne poruszanie się w nim. Szła więc bokiem, niemal przyklejona do otynkowanych na różne kolory ścian.

  "Czy to jest zadanie? Znaleźć go pośród tych ludzi?" — pomyślała. Wydawało się to niemal niemożliwe. Przejechała wzrokiem po jasnowłosych głowach, lecz nigdzie nie dopatrzyła się charakterystycznych, białych loków.

  Dziewczyna przeszła kilka metrów dalej, nadal szukając w tłumie albinosa. To jednak nic nie dało. Ludzie śmiali się i przemieszczali nieznacznie, tworząc wieloelementowy, drgający obraz.

  Zajrzała kątem oka do mijanej po drodze kawiarenki, ale za szybą znajdowała się tylko nicość. Widocznie ramy widzenia nie sięgały do tych pomieszczeń.

  Na środku placu znajdował się podest. Prawdopodobnie miało się tu odbyć jakieś widowisko. Jeśli udałoby się jej tam dotrzeć, mogłaby spojrzeć na zebranych dookoła ludzi z góry, a to na pewno ułatwiłoby poszukiwania. Musiała się tam za wszelką cenę znaleźć.

  Zaczęła powoli przeciskać się przez tłum w stronę podestu w towarzystwie cichych pomruków niezadowolenia potrącanych przy okazji osób. Kulturalnie wszystkich przepraszała i parła dalej przed siebie. Szło jej to mozolnie. Zdawało jej się, że musiało minąć przynajmniej pół godziny, a ona nie była nawet w połowie drogi. Do tego im bliżej drewnianego podwyższenia się znajdowała, tym gęściej stali wokół niego ludzie. Dziewczynie było już trudno oddychać. Ciepłe od tłoku powietrze powodowało ciężką do wytrzymania duszność.

  Tylko kilka kroków dzieliło ją już od drewnianego podwyższenia. Ostatkami sił utorowała sobię drogę przy pomocy łokci i weszła na scenę po trzech chwiejących się schodkach.

  Stanęła na podeście i rozejrzała się dookoła. Przypatrywała się zebranym ludziom dokładnie, nie chcąc ominąć żadnego szczegółu. Widziała, jak zebrani rozmawiają między sobą przyciszonym głosem, prawdopodobnie komentując to, jak wtargnęła na scenę. Nigdzie nie dostrzegła burzy jasnych loków. Nie poddawała się jednak, gdzieś tu musiał przecież znajdować się Valentin.

  "To jak szukanie igły w stogu siana" — pomyślała. Na samo przeciśnięcie się przez tłum Raika potrzebowała około całej godziny, zostały więc jej kolejne trzy. Jeśli rzeczywiście Valentin ukrywa się gdzieś pośród tego tłumu, to znalezienie go w tym przedziale czasowym było niewykonalne.

  Po chwili usłyszała dźwięk kroków stawianych na sosnowej posadzce. Odwróciła się w jego stronę i zobaczyła znane już jej dobrze falowane, popielate włosy. Hania dyszała ciężko, podpierając się rękami na ugiętych kolanach. Zakaszlała mocno, zanim zaczęła mówić.

— Połączmy siły.

— Co?

— Połączmy siły - powtórzyła Hania.

  Raika ściągnęła brwi.

— Dlaczego miałabym się zgodzić?

— Nie było zasady, że nie możemy działać razem. Jeśli znajdziemy Valentina w tym samym czasie, to obie wygramy i będziemy wolne.

— A co to za akt miłosierdzia? Myślisz, że dzieląc się ze mną wygraną, zrobisz dobry uczynek, czy  boisz się, że sama przegrasz? — prychnęła Raika.

  Hanna wzięła głęboki oddech i wyprostowała plecy. W jej oczach widać było determinację.

— Mam pewną informację, która może być bardzo pomocna. Podzielę się nią z tobą, o ile mi pomożesz. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że moje motywy są całkiem czyste. Prawda jest taka, że nawet gdybym wygrała, to nie byłabym w stanie przetrwać. Zostałabym sama pośrodku niczego. Potrzebuję cię. Jeśli ty nie dowieziesz mnie do następnego miasta, to prawdopodobnie zginę.

— Skąd pomysł, że pozwolę ci jechać ze mną? Myślisz, że uśmiecha mi się podejmowanie ryzyka jakim jest podróżowanie z osobą poszukiwaną przez kościół? Poza tym mogłabyś zabrać się z grupą Valentina — powiedziała beznamiętnie Raika.

— Mogłabym, ale wolę z tobą.

— To nie jest koncert życzeń - prychnęła ponownie Raika. 

  Hania irytowała ją. Słaba i naiwna, zdawała się nie znać świata. Do tego była poszukiwana przez kościół. Raika nie chciała mieszać się w tą sytuację. Przysporzyłoby jej to tylko dodatkowych problemów.

  Na chwilę nastała cisza. Hania patrzyła głeboko w oczy Raiki. Wyglądała żałośnie, jakby błagała o litość. Dziewczyna skrzywiła się. Czuła, że zaczynała mimowolnie mięknąć. Jej głęboko zakopana cząstka dobrego serca powoli wychodziła na zewnątrz. Przecież przyrzekła sobie, że będzie unikać zbędnych kłopotów. Ale czym pomoc tej dziewczynie różniła się od rutynowych już przemytów, które wykonywała? Zapewne jedynie tym, że ten nie przyniósłby żadnego zysku pieniężnego, co było czynnikiem bardzo znaczącym. Przewróciła oczami i głośno westchnęła drapiąc się po potylicy. „Będę tego żałować" - pomyślała.

— Dobra. A teraz mów, co wiesz.

  Hania pokiwała energicznie głową i uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła szukać czegoś w kieszeni sukni. Wyciągnęła z niej zmiętą kartkę i podeszła szybko do drugiej dziewczyny. Wyglądała na ucieszoną, na co Raika spięła się nieznacznie. Czuła, że jakaś niepisana granica została właśnie przekroczona.

— To jest Festiwal Przewodnika. — Hania pokazała jej ulotkę z napisami w niezrozumiałym dla Raiki języku i datą 2822. — Odbywa się raz na dwadzieścia lat i jest dniem zmiany ery w kalendarzu newaryjczyków. Wtedy to jeden przewodnik duchowy ustępuje w kolejce drugiemu. Ostatni odbył się osiemnaście lat temu.

— A co to ma do... — chciała zapytać z rozdrażnieniem Raika, ale w tym samym momencie zrozumiała. 

  Widzenia tworzone były na podstawie wspomnień. Jeśli to wydarzenie miało miejsce osiemnaście lat temu, to Valentin musiał być w nim dzieckiem. Miał pewnie około siedmiu lat. Znalezienie go w tym tłumie było w takim razie niewykonalne. Czy Valentin specjalnie tak zaprojektował zadanie, aby nie mogły z nim wygrać?

  Nagle uderzyła ją pewna myśl. Krótka i słabo zapamiętana rozmowa z przeszłości, która teraz nabrała nowego sensu.

— Chyba wiem, gdzie go szukać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro