Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Słońce prażyło tego dnia wyjątkowo mocno. Delikatny szum morza wypełniał okolicę, kojąc wszystko wokół melodią fal obijających się o skalisty brzeg. Wysokie trawy gięły się na ciepłym wietrze, skrywając całe stado sarenek. Ich czarne, mądre oczka oglądały z zaciekawieniem okolicę, a długie nogi niosły je dalej w brzozowy las.

  Wśród drzew, w skalnej jaskini dokonywało się stworzenie. Z ciemnej gliny ulepiono szeroki tors, nogi i ramiona. Z tej trochę jaśniejszej, miększej wykonano głowę. Przystojna twarz zachwycała idealnie przemyślanymi detalami. Prosty nos komponował się perfekcyjnie z dużymi, kształtnymi ustami i mocno zarysowanymi brwiami, a kręcone włosy przylegały do czoła i krągłości potylicy.

  Twórca popatrzył dumnie na swoje dzieło. Glina nadal widniała na jego spracowanych dłoniach, które powoływały je przez kilkanaście ostatnich godzin do istnienia. Wszystko było idealne, tak jak sobie to wyobrażał. Stworzenie zaprojektowane na jego podobieństwo. Nie byle sarna, czy ryba, w których tak lubowała się jego siostra. Prawdziwe dziecko stwórcy. Człowiek.

  Mężczyzna dotknął glinianego policzka rzeźby w uwielbieniu, po czym położył dłoń na jej piersi. Skupił się mocno, czując każdą wypustkę i krągłość pod palcami.

  No dalej. Przecież musiało się udać. Jego siostra robiła to cały czas, tworząc coraz to nowsze gatunki, z którymi potem biegała i pływała całymi dniami.

  Energia płynęła mu przez ciało, przechodząc do rzeźby i wypełniając jej każdą część. Po chwili twór drgnął lekko. Zamiast gliny pokrył się miękką, brązową skórą. Skierował swoje na wpół otwarte oczy na własnego stwórcę, który uśmiechnął się do niego szeroko.

— Witaj... — powiedział do niego łagodnie. — Witaj na świecie.

  Człowiek popatrzył na niego, ale się nie odezwał. Wzrok miał mętny i bez życia. Brakowało w nim iskry, czegoś, co świadczyłoby o jego inteligencji i świadomości. Na ten widok uśmiech twórcy opadł lekko.

— Hej... No dalej...

  Bez reakcji. Człowiek patrzył przed siebie, nie wydając żadnych dźwięków, czy innych sygnałów życia. Po prostu trwał.

  Mężczyzna zmarszczył brwi i wstał. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął przeciągle. „Nie, nie, nie...” — myślał. Czuł, jak całe jego ciało zalewa frustracja i złość. Zamachnął się i mocnym ruchem dłoni uderzył nieobecnego człowieka w głowę, która od razu odpadła i potoczyła się po ziemi. Reszta ciała od razu rozsypała się, tworząc grudki gliny.

  Taki był krótki los pierwszego człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro