~ Rozdział 6 - Tymon ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tymon


Odstawiłem samochód pod dom, ale nie wszedłem do środka. Musiałem się przejść. Zbyt wiele emocji mną targało. Spotkanie z Julią w pizzerii wtłoczyło we mnie rozpierającą energię. Czekałem wiele lat, a teraz z każdym tygodniem byłem bliżej celu. Weźmiemy ślub, zamieszkamy razem i już na zawsze będzie obok.

– Tymon! – Podbiegła do mnie Ana. – Gdzie idziesz? Opowiadaj, jak udała się randka. – Ścisnęła dłonie, trzymając je w okolicy brody, a jej brązowe włosy opadły na policzek. Wyglądała jak postać z kreskówki z wielkimi oczami, która przebiera nogami, czekając na fajerwerki.

– Muszę lecieć, później pogadamy.

– Oczka ci się świecą, więc chyba było miło? – Nie dała mi odejść. Nie wytrzymałem. Uśmiechnąłem się szeroko, na co zapiszczała z radości. – Wiedziałam! Mówiłam, żebyś się nie poddawał.

Tak szczerze cieszyła się moim szczęściem. Traktowałem Anastazję jak kochaną, młodszą siostrzyczkę, chociaż była dwa lata starsza ode mnie.

– Wracaj do domu. – Pogłaskałem ją po głowie, odwracając się do furtki.

Nogi same mnie niosły i nie wiedziałem dokąd... Ważne było to, żeby iść, wyrzucić wszystko z siebie, rozluźnić ucisk w sercu. Wspominałem każdą spędzoną sekundę z Julią. Narastające uczucie miłości i podniecenia rozrywało mnie od środka, tylko delikatne powiewy wiatru przynosiły orzeźwienie.

Była taka śliczna, urocza, niewinna...

Gdy się do mnie uśmiechnęła, przestałem oddychać. Po raz pierwszy od lat uśmiechała się właśnie do mnie. Od czasu do czasu poprawiała swoje piękne, długie włosy, gdy jej przeszkadzały. Chciałem to robić za nią, odgarnąć je, dotknąć, być bliżej. Kiedy na mnie patrzyła, rzucała urok, jakbym za mało był opętany.

Czarownica...

Nie miała pojęcia, że tak naprawdę nigdy jej nie zostawiłem. Razem z Marcelem uwielbialiśmy tę małą, roześmianą blondyneczkę, była dla nas jak promyk słońca, jak świeżość wiosny... Jak pierwszy łyk wody podczas kaca.

Kiedyś ja, Jula i Marcel potrafiliśmy się dogadać, prowadziliśmy poważne rozmowy ze świata dziecięcego, wspieraliśmy się wzajemnie i świetnie razem bawiliśmy. Do czasu aż zaczęliśmy dorastać. Jej rodzice nie życzyli sobie naszego towarzystwa, bali się, że to wpłynie na przyszłość ich córki. I mieli rację.

Ludzie nie daliby żyć Julii. Wymyślaliby plotki, żeby ją pogrążyć. Kwiatkowski i Matrys w jej otoczeniu mogli zwiastować wyłącznie kłopoty. Nie dość, że pochodziliśmy z dwóch tak różnych, skłóconych rodzin, to dodatkowo nie mieliśmy najlepszej opinii. Nazwaliby ją dziwką. I tyle. Mogłaby się pożegnać z marzeniem o spokojnej przyszłości.

Przymknąłem oczy, przypominając sobie, jak się roześmiała. Dźwięk jej głosu odbijał się wibracją w mojej duszy. Była taka delikatna, taka doskonała, aż przechodził mnie dreszcz na samo wspomnienie.

Tysiąc razy chciałem pochylić się nad stołem i ją pocałować. Spotykałem się z tak wieloma kobietami, a Julki nie wolno mi było dotykać. Nakręcało mnie to. Im bardziej nie mogłem jej mieć, tym mocniej chciałem. I tak przeginałem, pozwalając sobie na drobne gesty. Mawiają, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Ja musiałem czekać na niego prawie dziesięć lat, więc miałem ochotę zjeść go razem ze skórką.

Powiedziałbym wszystko, co chciałaby usłyszeć, żeby tylko ją do siebie przekonać. Nie mogła wybierać, a ja nie miałem zamiaru odpuszczać. Chciałem, żeby poczuła się pewniej, dlatego skłamałem, że dam jej spokój, jeśli o to poprosi. Nie zrobiłbym tego.

Z drugiej strony, gdyby naprawdę pałała do mnie niechęcią albo dała do zrozumienia, że wolałaby być z kimś innym, może jednak bym się poddał? Męskie ego kazałoby mi wstać, wyjść i nigdy nie wracać. A później musiałbym patrzeć, jak ktoś inny otacza ją swoim ramieniem.

Przysiadłem na ławce i odblokowałem telefon. Jedno kliknięcie i przed oczami ukazało się jej zdjęcie. Nie miałem prawdziwych kont na profilach społecznościowych. Wystarczało fikcyjne, bo i tak potrzebowałem go do oglądania tylko jednego profilu. Dostęp miała wyłącznie dla znajomych, więc wykradałem zdjęcia profilowe, które od zawsze przechowywałem w galerii swojego telefonu. Robiłem to od lat. Za każdym razem, gdy się doczekałem i wrzucała nowe zdjęcie, nasycałem się widokiem przez cały dzień.

Wpatrywałem się w Julię na ekranie. Powiększałem i pomniejszałem obraz, badając każdy szczegół twarzy. Tak bardzo ją kochałem... A niedługo będzie moja.

Pocałowałem jej skroń, choć ochotę miałem na usta. To były piękne usta stworzone do całowania, muskania i przygryzania. Nie chciałem się od niej odsuwać, ale walczyłem ze sobą. Zadrżała, gdy poczuła moje wargi. Westchnęła, gdy szeptałem w skórę, co jeszcze mocniej mnie przy niej trzymało. Widziałem, jak coś zapaliło się w jej oczach, wyczułem przejęcie. Jeszcze trochę i będę mógł ją całować, gdzie zechcę i kiedy zechcę – pomyślałem. Wiele sił wkładałem w to, żeby się opanować.

Zapragnąłem zabrać ją ze sobą, wziąć w ramiona i słuchać tych westchnień do rana, sprawiać, że będzie tak drżała bez końca. Na samo wspomnienie naszej bliskości i myśl, co będę robił z nią po ślubie, przeszył mnie dreszcz. Pragnąłem tej dziewczyny tak bardzo, że nawet mnie to odrobinę przerażało.

Musiałem jednak trzymać się reguł narzuconych przez przyszłego teścia. Nie miałem obowiązku go słuchać, ale szczerze zależało mi na Julce – nie tylko na tym, żeby mieć jej ciało dla siebie. Chciałem stać się dla niej kimś ważnym, a nie osiągnąłbym tego, raniąc ją na samym początku. Nie zawsze dogadywała się z rodzicami, ale jednocześnie poszłaby za nimi w ogień. Szanowałem to i doceniałem, że potrafiła tak mocno kochać. Dzięki temu istniała nadzieja, że jeśli kiedyś pokocha mnie, to całym sercem.

Odtwarzałem w głowie wciąż te same sytuacje. Rozstaliśmy się ledwie kilkadziesiąt minut temu, a ja już odczuwałem ból tęsknoty. Najchętniej odwróciłbym się na pięcie i pobiegł do niej, zapał za rękę, zabrał na spacer. Mógłbym rozmawiać z nią do rana, odganiać strach, przytulać i całować... Po prostu być blisko. I już nigdy się nie rozstawać.

Wyjątkowa, nieosiągalna, niedostępna, edycja limitowana. Mogła należeć tylko do jednego mężczyzny i to ja nim będę.

Wstałem z ławki i poszedłem w przeciwną stronę. Skręciłem na bardziej zalesiony teren, gdzie mogłem odnaleźć spokój, spacerując pośród drzew. Zadarłem głowę, patrząc, jak gałęzie przecinają niebo.

Julia stwierdziła, że Bóg miał jakiś plan. Może rzeczywiście miał, skoro wepchnął ją w sam środek mojego serca, a później bestialsko wydarł, żeby znów mi ją oddać? Przez te wszystkie lata czekania dotarłem na skraj wytrzymałości.

I lepiej spuść na mnie, Boże, lodowaty grad, bo nie wiem, co zrobię, gdy w końcu będę miał prawo jej dotykać...

Dźwięk telefonu wybudził mnie z rozmyślań. Zmarszczyłem nos, widząc, że to pan Władek Brochowiak.

– Halo?

– Tymon, pilna sprawa jest.

– Dobrze, za chwilę oddzwonię.

Musiałem być uprzejmy, choć tak naprawdę nie byłem zadowolony. Potrzebowałem pobyć sam, ale nikogo to nie obchodziło. Rozkaz to rozkaz. Nagły powrót do rzeczywistości spowodował nieprzyjemny ścisk żołądka. Codziennie ktoś mógł zabrać mi Julię. Nie każdy był tak delikatny, jak ja starałem się być.

– Hej, Boże. – Zadarłem głowę do nieba. – Skoro zrzuciłeś na mnie chorobę, a ja odnalazłem lek, to teraz mi jej nie odbieraj. Przysięgam, że nie ręczę za siebie.

Wróciłem pod dom. Niechętnie wsiadłem do samochodu i oddzwoniłem do pana Władka.

– Tymon, co tak długo... Nie ma czasu – powiedział lekko zirytowany.

– Już jadę, tylko nie wiem dokąd...

– Do Kleszczyków, awantura rodzinna. Musisz tam być, zanim znowu sąsiedzi zadzwonią na policję.

– Przecież to Marcel się nimi zajmuje – stwierdziłem, odpalając silnik. Dobrze, że nie widział mojej niezadowolonej miny. Nie miałem nastroju do załatwiania spraw Wspólnoty. Wolałbym spędzić ten czas na planowaniu kolejnego spotkania z uroczą blondynką.

– Marcel nie może jechać – westchnął niecierpliwie, bo powinienem robić, co kazał, zamiast jęczeć.

– Pewnie ktoś zadzwonił po towar – odburknąłem pod nosem.

– Powtórz, Tymon, niedosłyszałem. Stary już jestem.

– Czym Marcel jest taki zajęty?

– Nie wiem, może żenić się chce. Nowe pokolenia muszą rosnąć w siłę – zażartował, choć wcale mnie to nie bawiło.

– Jak to żenić? Z kim?

– Młodzi jesteście, pora na żony. Teraz myśl o tym, co masz do załatwienia i zadzwoń do mnie, jak będziesz wychodził od Kleszczyków.

– Oczywiście. Do widzenia.

Oszalałbym, gdyby Marcel wszedł mi w drogę. Słyszałem, że on też chciał się dogadać z jej rodzicami. Myśl, że Julia byłaby z Matrysem, zamiast ze mną, zagęściła mi krew w żyłach. Prędzej bym ją porwał, niż oddał komukolwiek.

W ostatniej chwili wcisnąłem hamulec, zatrzęsło mną i samochodem. Przez zdenerwowanie nie zauważyłem czerwonego światła i prawie wjechałem w auto przede mną. Westchnąłem głośno, opierając się o fotel.

Boże, Julka... Ja się wykończę, zanim dojdzie do tego ślubu.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro