~ Rozdział 47 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzieliśmy wszyscy razem, a rozmowy się nie kleiły. Każdy z nas czekał na powrót teścia, Tymona i Wojtka, czyli werdykt ostateczny. Napięcie było niemal namacalne. Ana krzyknęła na Laurę, żeby przestała w końcu wydziwiać, a bardzo rzadko zdarzało jej tracić kontrolę i opanowanie do dzieci. Piotrek krzyknął na Anę, że ma nie krzyczeć na dzieci, a ona na niego, że ma się na niej nie wyżywać. Na końcu krzyknęła teściowa, że mają przestać krzyczeć.

Sylwia ledwo opanowywała nerwy do swoich dzieci i nie miała już sił tłumaczyć po raz kolejny tego samego zadania Rafałowi. On z kolei nie potrafił się skupić, a miał po nowym roku wystąpić na olimpiadzie matematycznej, więc Wojtek kazał mu ćwiczyć. Jak dla mnie, chcieli zająć jego myśli, ale to na nic. Biedny chłopak nawet nie wiedział, czy będzie tu jeszcze mieszkał do czasu olimpiady.

Starałam się nie przejąć ich nerwów, mając na uwadze swój stan, więc zamieniłam się z Sylwią, żeby sama uciec myślami. Pomagałam Rafałowi w naprawdę trudnych zadaniach i aż się zdziwiłam, że był tak zdolny. Z młodszymi dzieciakami prowadziłam niby lekcję plastyki i kazałam im narysować wiosnę.

Czas mijał, oni nie wracali, a nam kończyły się pomysły na utrzymanie spokoju. Nawet gry planszowe i bajki zaczęły się nudzić dzieciom. I nie wiem, czy to my, dorośli, byliśmy dziś przewrażliwieni na bodźce, czy dzieciaki wyczuwały nasze nerwy i stawały się coraz bardziej nieznośne.

Zapadł zmrok, zjedliśmy wspólną kolację. Uciekłam do sprzątania, żeby odetchnąć i zaparzyłam sobie melisę, rządząc się odrobinę w domu teściów. Na szczęście oni nie mieli nic przeciwko i zawsze twierdzili, że od dnia ślubu, to również mój dom. Tylko nie wiedziałam, jak długo...

Słysząc, że wrócili, wszyscy zasiedliśmy na kanapie. Przysiadłam na boku, nie chcąc się bić o miejsce. Stanęli przed nami we trójkę. Teść, Tymon i Wojtek. Trzej królowie nieśli dla nas wiadomości, chociaż ich twarze i postawy nie wyrażały niczego. Kamienne skały, znaczy Alfy, nie okazywały, czy nadszedł czas radości, czy kolejnych problemów.

– No, mówicie, zanim któraś tu urodzi. – Podniosła się energicznie Ana.

– Któraś? – Podłapała temat teściowa. – To znaczy kto, poza Amandą?

– Przysięgam, że nadejdzie dzień, w którym utnę ci język i zaszyję usta, siostro. – Pogroził jej palcem Tymon, gdy Ana paląc się czerwonością ze wstydu, przymknęła oczy z bólem.

– Mogę pomóc ci ją przytrzymać – zawtórował Piotrek.

Tymon wyciągnął przed siebie ręce, więc podeszłam bliżej, chowając się pod jego ramieniem.
– Tak, Julia jest w ciąży.

– To fantastycznie! – Teściowa poderwała się z kanapy pełna entuzjazmu.

Nagle wszyscy zapomnieli, że tak wiele godzin czekaliśmy na jakikolwiek znak o naszej przyszłości, a temat ciąży stał się przodującym. Nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok i całą siebie, bo niezbyt komfortowo czułam się w centrum uwagi.

– Ja was tak bardzo przepraszam. – Ana szczerze żałowała, ale jakoś nie zrobiło mi to różnicy. Przynajmniej powiedziała to za mnie. – To wszystko przez te emocje...

– Właśnie. – Przytaknął głową Tymon. – Mamy wam coś ważnego do powiedzenia.

Odchrząknęli równo.
– Powitajcie nowego członka Rady Starszyzny! – Wybuchnął radością Wojtek, a wszyscy w pokoju niemal skakali z ekscytacji.

– A już niedługo powitamy nowych Kwiatkowskich. – Teść uśmiechnął się do mnie promiennie, gdy inni go ściskali i gratulowali.

Otworzyli szampana, chociaż tylko nieliczni pili. Byliśmy uratowani. Teść zasiądzie w Radzie Starszyzny i wszystko zostanie po staremu. Atmosfera pełna napięcia, zamieniła się w celebrującą. Tymon, jakby obudził się z zimowego snu. Wygłupiał się z dzieciakami, zamówił kilka dużych pizz dla wszystkich i nie przestawał się do mnie przytulać. Dzisiejszego wieczoru mieliśmy tylko dwa tematy. Wygrana teścia i moja ciąża. Coś zakuło mnie w sercu, że moi rodzice nie wiedzą, więc obiecałam sobie, że pojedziemy do nich z Tymonem, jak tylko nadarzy się okazja.

Gdy wróciliśmy do domu, Tymon był tak pobudzony, że nie miał zamiaru iść spać. Chciałam spędzić z nim ten późny wieczór, wiedząc, że niedługo skończą się nasze długie nocne rozmowy. Dziecko wybije nam je z głowy.
– Więc jak było? – Usiadłam na kanapie, podwijając nogi, a mąż podał mi do ręki sok i usiadł obok, otwierając sobie piwo.

– Kurczę, zawzięcie... – Pokręcił głową. – Sądzę, że po śmierci dziadka rodzina Kwiatkowskich się rozpadnie. To przykre, bo nie tego chciał. Zawsze nam wpajał, jak ważni są bliscy, ale to się chyba nie uda. Wujek walczył o to stanowisko jak lew. I raczej nie wybaczy ojcu. A Matrys... W pewnym momencie z nerwów przestał się kryć z tym, że jest po stronie wujka i aż poczerwieniał ze złości. O mało nie zarobił kary, bo rzucał się do Starszyzny.

– To kiepsko... Ale od teraz jesteśmy bezpieczni, czy jak mam to rozumieć?

– Tak, ale to wszystko trwa. Teoretycznie ojciec został członkiem Starszyzny. Jednak... najpierw musi się wdrożyć. Czyli zostanie dopuszczony do tajemnic, o których nie wie kompletnie nikt poza Starszyzną. Mnóstwo papierków przed nim do przewertowania.

– A czy to oznacza, że mój mąż został starszym Alfą? – Poruszyłam znacząco brwiami, zagryzając wargę.

Tymon uśmiechnął się do mnie słodko.
– Twój mąż, skarbeczku, musi przejść szkolenie. Też zostanę dopuszczony do pewnych tajemnic, o których dotąd nie wolno mi było wiedzieć, ale nie tak od razu. Muszą być pewni, komu te informacje powierzają.

– Czyli nadejdzie chwila, w której będą musieli wybrać między tobą a Wojtkiem?

– Nasza sytuacja wygląda tak, że Wojtek jest po trzydziestce, a ja wiele młodszy, więc na razie będą brali pod uwagę nas obu. Jestem po prostu zbyt młody, żeby mogli przewidzieć na sto procent, czy mogą mi aż tak zaufać. Starszym Alfą zostanę tak czy siak, ale na ile ważnym, to się okaże. – Mrugnął do mnie okiem.

– Dla mnie najważniejszym.

– Moja kochana – zamruczał wprost w moje usta, chwytając za policzek. Pocałował mnie i odsunął się, biorąc łyk piwa.

– Czekaj, Tymon, czekaj... – Olśniło mnie i z wrażenia odłożyłam sok na stolik. – Twój ojciec dowie się, na jakim etapie jest Starszyzna w sprawie listów i które Alfy są podejrzane o nadużycie władzy i wykorzystywanie kobiet.

– Tak – odpowiedział z powagą, a cała radość uleciała, gdy sobie o tym przypomniał. – Możesz być pewna, że jak mój ojciec się za to weźmie, to winni zostaną ukarani.

– Może w końcu zapanuje spokój – odparłam, głaszcząc Noemi.

– Jeśli chcesz pokoju, szykuj się na wojnę – powiedział w przestrzeń. – Nastaną ciężkie czasy. Polecą głowy, będą robić porządki i... czystki. Nikt nie pozwoli, żeby ktoś taki został w Radzie Starszyzny. Nawet jeśli jeden Alfa z rodziny dopuszcza się przestępstw, władzę straci cała rodzina. U nas nie ma ciupciania się. – W butelce odbiło się echo, gdy odstawił ją od ust. A mnie trochę przestraszyły jego słowa.

– I co dalej z taką rodziną? – spytałam, dokładnie obserwując reakcję męża.

On tylko wzruszył ramionami z grymasem na twarzy.
– Wyjadą gdzieś daleko, tak jak my mieliśmy w planie. A jeśli będą się stawiać, sami ich wywiozą, jak Sławka.

Udawał spokojnego, ale zauważyłam sekundowe drżenie na policzku. Kłamał, czy nie kłamał? Wiedział, czy nie wiedział, co dzieje się z takimi ludźmi? Co ja mogłam sądzić, skoro nawet Tymon nie był dopuszczony do wszystkich tajemnic?

Oblizałam wargi, stwierdzając, że wolę nie wiedzieć. Nie teraz, gdy byłam w ciąży. Za bardzo przeżywałam wszystkie sytuacje. Poza tym te kobiety raczej nie będą płakały, gdy w końcu osiągną spokój. I niewiele będą się przejmowały, jaka kara spotkała tych, którzy je krzywdzili. Ten temat trochę popsuł nam humor. Stuknęłam więc swoją szklanką w butelkę Tymona.
– Gratuluję awansu i tobie, mężu. W pełni zasłużyłeś. Tak samo, jak tata i Wojtek.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się szczerze.

Nagle zdałam sobie sprawę, że moja ciąża otwierała Tymonowi wiele drzwi. Skoro możemy mieć dzieci, to bez względu na płeć, Starszyzna będzie czekała na syna jeszcze kilka lat. Można powiedzieć, że w idealnym momencie kupił sobie czas.

Zmęczenie zaczynało ze mną wygrywać, więc Tymon wygonił mnie do łóżka, bo przysypiałam na jego ramieniu. Bardzo chciałam siedzieć z nim nawet do rana, jednak aktualnie nie do końca panowałam nad własnym ciałem, jakby nie należało do mnie. W sumie należało nie tylko do mnie.

Zasypiałam wypełniona spokojem i szczęściem. W końcu los zaczął się do nas uśmiechać. Wierzyłam, że czekają nas dobre chwile.

*****

Tymon dostał wezwanie do budynku Wspólnoty razem ze swoim ojcem i Wojtkiem. Mieli przeprowadzić ważną rozmowę ze Starszyzną. Podobno musieli przedstawić im nowe prawa i obowiązki, a także wprowadzić w kilka innych spraw i wytłumaczyć, co na nich czeka w najbliższym czasie.

Zostałyśmy więc z kocicą same. Oglądałyśmy komedię na kanapie, zagryzając kolację, chociaż część mnie tkwiła myślami przy mężu. Posprzątałam i wyszykowałam się do snu. Czarnecka chyba miała rację, że te kilka dni, w których czułam się jak nowonarodzona miną, bo minęły. Kładłam się do łóżka wcześnie, a spałam twardo i długo. Momentami czułam, jakby moje baterie migały wykończeniem, niczym ta w telefonie. Ziewnęłam w rękę, schodząc na dół, żeby wyłączyć światła. Wtedy rozległ się dźwięk domofonu.

Dwudziesta czterdzieści to nie środek nocy, ale zimą prawie tak. Zmarszczyłam brwi, widząc przy bramce sąsiada. Chwilę się wahałam, jednak gdy zadzwonił ponownie, zorientowałam się, że świecą się światła, więc ma pewność, że jestem w domu. Nacisnęłam przycisk mikrofonu.
– Słucham?

– Dobry wieczór. Tutaj sąsiad z naprzeciwka. Przepraszam, że teraz, ale nie było nas w domu. Dopiero wróciliśmy. Paczkę za was odebraliśmy od kuriera, to przyniosłem.

– Paczkę?

– Tak. Kurier zapytał, czy może zostawić, to wzięliśmy.

– I nie zadzwonił do nas?

– Sąsiadko, a co ja mogę? To do nich musicie reklamację składać, czy coś.

– Dobrze – odparłam zrezygnowana. – Dziękujemy bardzo. Niech pan zostawi pod płotem.

– Jak pod płotem? Zmoknie albo ukradną.

Spojrzałam w sufit, biorąc wdech. W głowie kalkulowałam, czy powinnam iść po tę paczkę, czy nie. Tymon chyba za bardzo mnie straszył wszystkim wkoło i obudził we mnie lęki. Było po dwudziestej, więc dla niektórych dopiero początek wieczoru.

– Poczeka pan moment? – zapytałam serdecznym tonem. Postanowiłam nie okazywać, że jestem sama w domu. – Albo niech pan rzuci przez płot i nie marznie. Zaraz mąż zabierze.

– Dobrze, oczywiście. Dobrej nocy.

– Jeszcze raz dziękujemy i miłego wieczoru.

Od razu ruszyłam po telefon i zadzwoniłam do Tymona. Nie odebrał, jasne... W końcu był w budynku Wspólnoty. Zerknęłam przez okno na bramkę i nie było tam żywej duszy, poza samotnie leżącą paczką, która mokła pod wpływem sypiącego śniegu.

Założyłam ciepły, długi sweter i z telefonem w dłoni, ruszyłam na dół. Akurat na ostatnim schodku Tymon oddzwonił.
– Tak?

– Coś się stało?

– Paczka do ciebie przyszła.

– Kochanie, teraz nie mogę. Skłamałem, że muszę iść do łazienki. – Przełknął głośno ślinę, dodając szeptem: – Wiesz, jakie to drętwe towarzystwo.

– Dobrze, ale nie rozłączaj się, bo po nią idę.

– W porządku – odpowiedział z ciepłem, które rozlało się po mnie całej.

Wyszłam z domu z telefonem przy uchu, cały czas rozmawiając z mężem.
– Długo to jeszcze zajmie?

Zaśmiał się do słuchawki.
– Wydaje mi się, że niedługo wrócę. Ja bym to załatwił szybko, ale oni chyba mają czas. Jak będe taki powolny na starość, to możesz mnie laską poganiać.

Sięgnęłam po paczkę, śmiejąc się z nim. I ruszyłam w drogę powrotną.
– To ja się kładę spać, bo padam.

– Dobrze, najpierw wróć do domu. W ogóle to trzeba było tę paczkę zostawić tam w cholerę. Po co ty po nią poszłaś? To tylko rzecz. Zmarzniesz niepotrzebnie.

– Za późno. Już jestem w domu. – Położyłam paczkę w kącie. – Z tobą czuję się bezpiecznie.

– To teraz zamknij dokładnie drzwi i prosto do łóżka, bo mój dzidziuś chce spać.

– Ejj, a ja? – Udawałam naburmuszoną, wchodząc po schodach i gasząc światła.

– Ty też musisz wypoczywać, żeby dać radę.

– Jestem w sypialni i się rozbieram.

– Zły dobór słów, skarbeczku.

– Sweter ściągam. Myślałeś, że poszłam w piżamie?

– Moja wyobraźnia inaczej odbiera słowa "sypialnia" i "rozbieram się" w jednym zdaniu.

– Musisz jeszcze chwilę wytrzymać.

– Nie mogę się doczekać... – Cmoknął do słuchawki.

– Jestem pod kołdrą.

– To wołaj Noemi i śpijcie sobie. Niedługo wrócę, zrzucę rudzielca i zajmę jej miejsce, przytulając się do ciebie.

– Brzmi jak obietnica.

– Dobranoc. – Zaśmiał się znów, aż zaczęło mi go brakować obok.

– Dobranoc, skarbeczku – odpowiedziałam wesoło jego tekstem.

Odłożyłam telefon na szafkę nocną obok, a niewielką choinkę zostawiłam włączoną z myślą, że Tymon wyłączy jak wróci. Zagwizdałam na Noemi, słysząc ruch na schodach. Później drugi raz, ale nie przyszła.
– Nie to nie – odparłam głośno, zamykając oczy.

Drzwi sypialni otworzyły się szerzej. Nie poczułam wskakującej na łóżko Noemi, a usłyszałam jej nerwowy syk i niemal warknięcie. Otworzyłam gwałtownie oczy, podrywając się do siadu. Jednak silna ręka mężczyzny w kapturze pchnęła mnie z powrotem na łóżko.
Mój głośny krzyk został zagłuszony dłonią w skórzanej rękawiczce.
– Dobranoc, skarbeczku. – Zaśmiał się, ściągając kaptur.

^^^^^
Nie bijcie... proszę...
^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro