~ Rozdział 3 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tymon

Kołysałem się na boki na krześle obrotowym, wpatrując się w zdjęcie Julki na moim biurku. Tylko praca pozwalała mi nie zwariować. Wstawałem rano, wypijałem szybką kawę, popijałem jogurtem lub zagryzałem batonikiem i wychodziłem do pracy. Siedziałem tutaj tak długo, jak zdołałem. Później szybkie zakupy, siłownia, prysznic, kolacja i spać. Pustka w domu była nie do zniesienia. Obecność Julii odznaczyła się na każdym metrze kwadratowym pomieszczeń, które teraz stały się tak bardzo obce.

Jakby to nie był ten sam dom, nie te same kąty. Ciemno, szaro, zimno. To uśmiech Julii ogrzewał te ściany i całe moje życie. Dałem jej kilka dni wytchnienia, pozbierania się w jedną część, jednak nie zamierzałem czekać w nieskończoność. Chciałem, żeby wróciła nie tylko do miasta, ale przede wszystkim do mnie, do naszej sypialni, do wtulania się w moje ciało, do dzielenia ze mną życia. Musiałem ją odzyskać i nie brałem innej wersji pod uwagę.

Głębokie rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Ojciec wszedł, nie czekając na jakikolwiek sygnał z mojej strony.
– Tymon, ja już jadę. Gdybyście czegoś potrzebowali, to dzwońcie.

– My sobie poradzimy, tato. Martwcie się o siebie. – Uśmiechnąłem się słabo. – Następnym razem ja pojadę.

Tata wyszedł ze smutkiem w oczach. Kolejny problem w tej całej niekończącej się fali. Nie dziwiłem się Julce, że miała tego dość. I nie zamierzałem jej mówić, że już zbyt późno na uratowanie dziadka. Rak zajął całą wątrobę, a chemia go wykończyła. Ukrywał się z tym tak długo, jak dał radę. Nadal nie wiedział nikt poza mną, Wojtkiem, tatą i mamą. Tyle że stan dziadka pogarszał się drastycznie. Miał już swój wiek, a mimo to był bardzo sprawny. Teraz z tygodnia na tydzień coraz gorzej się poruszał, coraz mniej jadł, coraz częściej zostawał w łóżku i skarżył się ból. Nie powiedziałem Julii, wróciłaby tego samego dnia, tyle że z litości, nie z chęci.

Do tego zwolniliśmy Kingę i Milenę, nie mając nikogo na ich zastępstwo. One wyjechały, a pracy przybywało, tak samo jak problemów. Przynajmniej jedno pozwalało zapomnieć o drugim.

Odebrałem telefon, nawet nie przyglądając się, jaki numer się wyświetlił.
– Tak, słucham?

– Dzień dobry, panie Kwiatkowski. Z tej strony jubiler. Dzwonię, żeby powiedzieć, że zamówienie gotowe.

Przyłożyłem sobie z otwartej ręki w czoło, bo kompletnie o tym zapomniałem. Tyle dobrego, że Jula nie uciekła, czyszcząc konta bankowe, bo miałbym teraz kolejny problem. Obiecałem, że przyjadę i odłożyłem telefon na biurko, chowając twarz w dłoniach. I po co jej teraz zamek ze złota? Był tak samo oszukany, jak wszystkie moje słodkie słówka. Nie było mnie stać na szczerozłoty zamek, więc zamówiłem jedynie pozłacany. Takie ładne, błyszczące szachrajstwo.

Wróciłem do domu. Włączyłem okrągłego robota sprzątającego, żeby uprzątnąć podłogi. Musiałem jakoś radzić sobie bez żony. Później z ciężkim sercem przekroczyłem próg pokoju Julki. Nie wchodziłem tutaj, odkąd wyjechała. Nie potrafiłem. W tym miejscu jej obecność była najbardziej odznaczona.

Przesunąłem dwie kwadratowe szkatułki na boki komody i na środku postawiłem nową, w kształcie zamku. Dmuchnąłem, chcąc zrzucić kurz, ale ten się uniósł, gilgocząc w nos, więc kichnąłem. Naciągnąłem rękaw swetra i starłem szarą powłokę, a następnie ułożyłem szkatułki ponownie.

Rozchyliłem skrzydła zamku na zewnątrz, otwierając go w całej okazałości. Prezentowało się mistrzowsko. Ciekawe, czy podobałoby się Julii? Pogrzebałem w pozostałych szkatułkach, chcąc coś zawiesić na nowej. W ręce wpadła mi bransoletka z jej imieniem, którą dostała na prezent ślubny. Karteczka też tam była, więc przyjrzałem się jej bliżej i faktycznie podpis pod życzeniami wyglądał jak "Brakowiak", a nie "Brochowiak". Wzruszyłem ramionami, uznając, że ktoś miał zwyczajnie taki koślawy charakter pisma. Nie znałem nikogo o takim nazwisku, więc to niemożliwe, żeby Julia otrzymała od kogoś takiego prezent.

Na haczykach zawiesiłem bransoletki. Wszystko prezentowało się genialnie i było mi odrobinę przykro, że ona tego nie widzi. Chciałbym zobaczyć jej uśmiech i szczęście. Serce ścisnęło mi się niemal boleśnie. Spełniałem obietnice rzucone w żartach, jak ta, że podaruję jej zamek ze złota, a nie potrafiłem dotrzymać obietnicy, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż ze mną.

Potarłem ciężko twarz. Siłownia, kolacja, prysznic i spać. Ewentualnie siłownia, prysznic, kolacja i spać. Tak dla odrobiny szaleństwa. Życie bez Julki straciło sens. Każdy dzień był taki sam. I nie chciało mi się starać dla nikogo i niczego.

*****

Resztę tygodnia przygotowywałem się do weekendu. Do Julii pisałem rano i wieczorem, życząc miłego dnia i dobrej nocy. Zawsze odpisywała, co dawało nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. I to były dwa najmilsze punkty dnia, gdy widziałem wiadomość od niej. Pozostałą część czasu starałem się skupiać na pracy i dziadku. Zawiozłem go do kliniki. Spędziłem kilka godzin, czekając z nim w kolejce. Dumny członek Starszyzny, mężczyzna Alfa, głowa rodziny, starał trzymać się dzielnie. Jednak choroba zmienia człowieka i widziałem, jak wiele kosztuje go przebywanie w tym miejscu, czekanie na swoją kolej.

– Możesz mnie zostawić, Tymon. Idź w miasto. – Uśmiechnął się słabo. – To jeszcze chwile potrwa, zanim zawołają. A później będą karmić chemiczną kroplówką, więc znów będziesz tu siedział bezczynnie.

– Nie zostawię cię tutaj samego. – Wstałem z krzesła, żeby ustąpić miejsca kobiecie z chustą na głowie. Przerażała mnie skala cierpiących, skumulowanych w jednej poczekalni. Tak wiele chorych, nie wszyscy z nadzieją wypisaną w na twarzy, niektórzy już się poddali. Nie potrafiłem patrzeć w te oczy pełne smutku, bólu i przegranej. Żyjesz obok i nie myślisz o tym, jak wielu ludzi docenia każdy dzień, w którym potrafią wstać z łóżka.

Człowiek gdzieś pędzi, zdobywa nowe szczeble, myśli, że może wszystko i nic go nie złamie, a nawet nie wiesz, kiedy Bóg wciśnie hamulec i rozplaśniesz się na przedniej szybie. Zerknąłem na młodą dziewczynę w wieku mojej żony i musiałem odwrócić głowę. Taka młoda, taka ładna i biło z niej ludzkie ciepło, z którego wywnioskowałem, że dobra z niej dusza. Miała całe życie przed sobą. Pewnie marzyła o studiach, mężu, dzieciach albo karierze, może chciała zmieniać świat? A musiała się skupić na powrocie do zdrowia. Obiecałem sobie, że przypilnuję Julkę, będzie się badała regularnie. Wszystko zrobię, żeby nie skończyła w miejscu, jak to.

Zawołali dziadka i powiedzieli, że potrwa jakąś godzinę, więc poszedłem po kawę. Idąc przez kolejne hole, widziałem jeszcze więcej ludzi, jeszcze więcej cierpienia i nie tylko tych chorych, ale również tych zdrowych. Bliskich, którzy siedzieli obok swoich żon i mężów. Dzieci, głaszczących swoje matki lub babcie po kościstych rękach, a one uśmiechały się do nich. Mimo wszystko się uśmiechały, bo nie wiedziały, ile uśmiechów jeszcze im zostało. Ile chwil z tymi dziećmi. Pielęgnowali więc każdy moment, nawet ten, wśród lekarzy, badań i kroplówek.

Zanim dotarłem do automatu z napojami, wiedziałem, że dziś to we mnie zostanie. Wyryje się i będę o tym myślał nawet przed snem. O tym, jak można stracić wszystko i o tym, jak silni potrafią być ludzie, którzy mimo złego samopoczucia uśmiechają się do bliskich, bo ich kochają i wcale nie chcą obarczać innych swoim bólem.

Większość drogi do domu dziadek przespał. Wybudzał go kaszel i za każdym razem myślałem, że zwymiotuje, bo aż nim rzucało. Napił się małego łyczka wody i znów zapadał w sen. W jego mieszkaniu czekała już na nas moja mama. Delikatnie obudziłem dziadka i pomogłem mu dotrzeć, aż do łóżka. Mógłbym go zanieść na rękach, bo chudł w oczach, ale on by się na mnie wściekł. Starał się utrzymać dumę, a ja to uszanowałem. Rozumiałem jego postawę. Jeżeli przez całe życie jesteś kimś ważnym, silnym, z autorytetem, to nagłe słabości godzą w godność. Choroba go zmieniała, ale wciąż udawał, że nie.

Nie wróciłem już do pracy. Pojechałem prosto do domu. Wziąłem gorącą kąpiel, próbując zmyć z siebie smutek, żal i zapach tego miejsca. Na nic to. Było mi tak bardzo szkoda wszystkich, których dotyka podobny problem. Psychiczne czułem się zmęczony, jak po całym dniu pracy. Wycierając się ręcznikiem przed lustrem, spojrzałem na swój tatuaż na piersi. Obietnicę, że wrócę po Julię i nigdy jej nie stracę.

Wydaje ci się, że masz coś na zawsze? Wydaje ci się. Nic nie jest dane raz na zawsze. Po kąpieli usiadłem na łóżku, myśląc o tej, którą kochałem najbardziej na świecie. I wbrew pozorom miałem nadzieję, że wszystko u niej dobrze i właśnie teraz zanosi się śmiechem.

– Kocham Cię, skarbeczku. – Wysłałem bez zastanowienia. – I jadę po ciebie – dodałem na głos, chwytając torbę. Miałem zamiar jutro pojechać po żonę i spędzać z nią tak wiele czasu, ile tylko będę w stanie, bo żadne z nas nie wie, ile go mamy.

*****
Po pracy zajrzałem do domu, żeby zabrać przygotowaną torbę. W nawigacji nastawiłem odpowiedni adres i ruszyłem przed siebie. Prawie dwie godziny drogi upłynęły mi na rozmyślaniu o tym, jak powinienem porozmawiać z żoną i irracjonalnie chciało mi się śmiać z własnych myśli, bo na co mi plan? Julka i tak mnie zaskoczy, zmiecie z powierzchni ziemi jednym tekstem, zbije z tropu jednym spojrzeniem. Na każdy mój argument, będzie miała dwa swoje.

Zaparkowałem na skraju niczego, tuż przed płotem i miałem nadzieję, że dobrze trafiłem. Ładny niewielki dom, naprzeciwko innego. Kolejne zabudowanie widać było w oddali, a poza tym hulająca pustka. Wiatr tańczący na polach i odbijający się od krańca lasu. Chciałem otworzyć bramkę, ale wściekły, wielki pies zamierzał rzucić mi się do gardła.

– Tymon?! – Z domu wyszła ciocia Liwia. – Jak miło cię widzieć.

Odwróciłem głowę na dźwięk gwizdnięcia.
– Brutus, cisza i do siebie. – Wskazał na budę wujek Julki, a pies posłuchał od razu. Zamknął go za jakąś bramką i machnął ręką, że mam wejść. Później przywitał się ze mną, klepiąc po plecach, a ciocia machała ścierką, zapraszając do domu.

Przekroczyłem próg, rozglądając się z zaciekawieniem. Na próżno było szukać tutaj nowoczesnego stylu, ale miało to swój niezwykły urok. Jakby człowiek cofnął się w czasie i mógł na własnej skórze poczuć starą, polską wieś, jakich już niewiele. Ciocia zaparzyła herbaty z miodem i zastawiła stół domowej roboty pysznościami, a ja wciąż czekałem, aż zawołają moją żonę. Jednak oni nic, pytali o podróż i już mnie przepraszali, że będą musieli dostawić materac, bo w pokoju Julki jest za małe łóżko. Między sobą ustalili, że to w sumie nie wypada i oddadzą nam swoją sypialnię. Albo ewentualnie dzieci będą spały razem, a oni pościelą w pokoju Igi, tak samo jak wcześniej moim teściom.

– Nie, nie. Nie ma mowy, naprawdę. – Upiłem łyk herbaty. – Nie zamierzam zostawać na noc, więc się nie kłopoczcie. Chciałem zobaczyć się z Julią, gdzie ona jest?

– Na spacer poszli. – Zawstydził się wujek, nie wiedząc, czy dobrze zrobił, pozwalając jej na swobodę. – Ale są razem. Ona, Iga i Igor, więc się nie przejmuj. Zaraz powinni wrócić.

– W porządku. – Uśmiechnąłem się miło, bo nie chciałem ich stresować swoją obecnością. – Dziękuję, że ją gościcie. Słyszałem, że jest jej u was jak w niebie.

– Och, Tymon. Z Julki to sam pożytek. W końcu dzieciaki bez gadania odrabiają lekcje i pewnie podniosą oceny.

– Tak. – Pokiwałem głową z aprobatą. – Julia była jednym z najzdolniejszych dzieciaków w szkole. I nadal lubi dużo czytać. Raz niewiele jej brakowało, a otrzymałaby stypendium z miasta.

– Pamiętam. – Ciocia Liwia zrobiła grymas. – Dorota najpierw do nas dzwoniła, chwaląc się osiągnięciami Julii, a później była załamana, że jednak nie dostała tego stypendium, a ona już się wszystkim pochwaliła.

– Moja teściowa stawia jej większe wymagania niż ja. – Schowałem się za kubkiem z parującą herbatą. – Znacznie przesadza.

– Co, jak co, ale teściowej ci współczuję. – Zaśmiał się wujek. – Nawet tutaj się pokłóciły, aż na dole było słychać. Ucichły dopiero, jak Marek tam poszedł, ale Dorota wróciła bardzo niezadowolona, bo ją wyrzucił z pokoju, żeby porozmawiać z Julią.

Uśmiechnąłem się pod nosem, bo chociaż miałem swoje zdanie o teściowej, to była matką mojej żony i nie zamierzałem jej bezczelnie obgadywać przy rodzinie. W końcu jadamy wspólnie obiadki i chodzimy do kościoła, więc to byłoby trochę fałszywe z mojej strony.

Nagle moje ciało obudziło się, jakby walnął w nie młot. Ten śmiech. Śmiech Julki. Tak donośny, szczery, prawdziwy, niczym najpiękniejsza melodia, której dawno nie słyszałem. Zerknąłem za okno, chcąc ją zobaczyć, ale nie widziałem jej nigdzie.

– Idą od drugiej strony domu – wyjaśnił wujek. – Będą mieli niespodziankę, bo na pewno nie widzieli twojego auta.

– A pamiętasz, jak mnie smagałaś pokrzywami w lany poniedziałek? – Dotarł do nas czyjś głos.

– A później przepraszałam, bo miałeś bąble – odpowiedziała moja żona.

– Albo jak poszła z nami na grzyby i ojciec jej wysypał całe wiadro do śmieci, bo zebrała same trujące – dokazywał Igor.

– Ejjj... Było mi przykro. – Weszła do środka Julka, trzymając się za brzuch ze śmiechu.

– Pani miastowa w środku wsi. Szkoda, że wtedy nie było wypasionych telefonów, bo byłabyś hitem Internetu. – Nabijali się z niej, ale ją to bawiło równie mocno.

Wstałem, okrążyłem stół i stanąłem przed nimi. Jula odłożyła równo buty i podniosła głowę, zamierając. Rozbawienie zniknęło. Wesołe oczy spoważniały, otwierając się szerzej. A roześmiane usta, rozchyliły się w zdziwieniu.

– Cześć! – Wybuchnął Igor entuzjastycznie. – Ale super, że przyjechałeś.

– Mam nadzieję, że zostajesz? – Stanęła obok Iga, ale patrzyłem tylko na Julę i na mężczyznę, który stał za nią, jakby zamierzał ją przed czymś chronić.

– Wiktor. – Wyciągnął rękę w moją stronę, wciąż stojąc zbyt blisko mojej żony. – Przyjaciel rodziny, sąsiad i kumpel z dzieciństwa Julki.

– Tymon. – Chwyciłem mocno jego dłoń, podkreślając dobitnie słowa. – Jej mąż.


^^^^^
Hej! ;)
Jak podobają Wam się nowe imiona, które wybraliście podczas zabawy na FB? ;)
^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro