~ Rozdział 38 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marcel

Schowałem dłonie do kieszeni kurtki, wypuszczając z siebie mgiełkę. Już nie paliłem, ale temperatura mocno spadła z dnia na dzień, chociaż śniegu nie było ani odrobiny. Rozejrzałem się i zauważyłem z daleka samochód Tymona. Dzwonił wczoraj wieczorem, twierdząc, że musi z kimś pogadać, ale był spokojny. Dzisiejszy telefon mnie zszokował, bo nagle zmienił zdanie, a dodatkowo jego zdenerwowanie dało się wyczuć z daleka. Coś się stało...
– Hej. – Otworzyłem drzwi pasażera i wślizgnąłem się na swoje miejsce. – Co się dzieje?

Ruszył, nie odpowiadając na pytanie.
– Cześć. – Nawet nie patrzył na mnie przez całą drogę, prowadząc samochód w całkowitym milczeniu. Coś się stało. Zaparkował niedaleko naszej starej podstawówki i odpiął pas, wzdychając ciężko. – Potrzebuję twojej pomocy, a raczej wiedzy i doświadczenia. Chcę mieć monitoring. Jedna kamera na furtkę, druga na drzwi wejściowe, a trzecia na taras.

– Tym...

– Wiem – przerwał mi. – Nie dasz rady mi sam tego zamontować w twojej aktualnej sytuacji, ale chociaż poradź coś. Daj namiar na fachowca, któremu mogę ufać. Obraz musi się nagrywać, żebym mógł się do niego cofnąć w razie czego. Można zerkać na kamery przez jakąś aplikację w telefonie, czy to możliwe tylko w filmach?

W końcu spojrzał na mnie pytająco, a więc dostałem szansę, żeby wejść mu w słowo. Westchnąłem głośno, nie wiedząc, od czego w ogóle zacząć.
– Pomogę ci, ale najpierw wyjaśnij spokojnie, skąd ten pomysł? Po co kamery? Przecież ty masz w ogrodzie dwumetrowy mur.

– Skoro ja potrafię przeskoczyć mur, to ktoś inny też. A kamery mogą być widoczne. Im bardziej ktoś się wystraszy, tym lepiej. Dwa razy się zastanowi, zanim się zbliży na krok. – Zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni czerwono-czarnej kurtki. – Dom ma być bezpieczny. Zawsze. – Podał mi jakąś kartkę, a ja czułem, że wcale nie chcę tego czytać.

Zacisnąłem zęby, spoglądając na jego spiętą twarz. Wyprostowałem papier, robiąc wielkie oczy. Niewiele rozumiałem z tego, co się wokół dzieje. Tym bardziej, że ostatnio całe dnie głównie spędzałem przed telewizorem.
– Co to jest?

– Julia znalazła w skrzynce na listy.

– Wydrukowane? – Próbowałem dać kartkę bardziej pod światło, żeby lepiej się przyjrzeć.

– Ręczna robota.

– Pieprzysz. Ale ktoś się napracował. – Nie wiedziałem, czy wysiłek włożony w każdą literę nie jest bardziej przerażający od samych słów: Dobrze sypiasz?

– Ale kto? To pytanie sugeruje, że mam coś na sumieniu i nie potrafię spokojnie spać...

– Myślisz, że to ma związek z Czarnym? – Nadal przyglądałem się literom, jakbym miał odkryć jakiś trop. – To ktoś od niego?

– Nie wiem. – Potarł ciężko twarz. – Znasz kogoś, kto potrafi tak pisać?

– Nie, ale znam ciebie i siebie. Co byś zrobił, gdybyś chciał podłożyć taki list?

– Przekupiłbym kogoś albo zastraszył, żeby zrobił to za mnie. Żadnych śladów.

– Właśnie.

– Więc jestem w dupie... – Opadł na oparcie fotela z przegraną na twarzy. Zrobiło mi się go żal. On naprawdę nie wiedział, co zrobić z tym świstkiem papieru.

– Znajdę ci na szybko kogoś od tych kamer, przyjadę z nimi i wszystkiego dopilnuję. Przecież nie wynajmiesz żonie ochroniarza. Ostatnio się zorientowała?

– Na szczęście, nie. Zmiana taktyki pomogła. Po raz pierwszy nie połączyła faktów.

– Dlaczego? – Spojrzałem z zainteresowaniem, bo może i mi przydadzą się jego triki.

– Kiedyś zamknąłbym ją w domu i zabronił wychodzić samej. Gdy bałem się, że Raki lub Czarny coś jej zrobią, zamiast rozkazywać, sugerowałem delikatnie różne rzeczy. A to zadzwoń do Any, a to weź ze sobą Marikę. Zabierz też mamę na zakupy, to się ucieszy. Zostań w domu, to spędzimy wieczór razem. Podłapywała pomysły, twierdząc, że są świetne. Julia jest towarzyska i lubi pomagać. Nie domyśliła się, że tak naprawdę ma ograniczenia.

– Punkt dla ciebie. – Pokiwałem głową z aprobatą. – A co zrobisz tym razem?

– Znów... Nie wiem. Dlatego tak tego nie zostawię. Pokazałem ten list ojcu i Wojtkowi, zamierzam jeszcze dziś pojechać do Starszyzny. Już do nich dzwoniłem. Zrobię hałas.

– Tu też zmieniasz taktykę? – Podniosłem głos ze zdziwienia. – Zawsze wszystko załatwiałeś po cichu.

– Chcę, żeby ten ktoś się wycofał. Jeśli pójdą plotki i będzie o tym głośno, każdy, kto spotka przypadkowo Julię, zerknie, czy jest bezpieczna. Dodatkowo jeśli to ktoś ze Wspólnoty, to narobi w gacie i zajmie się myciem dupy, zamiast podsyłaniem mi listów.

– Całkiem mądry plan. – Oddałem mu kartkę, pamiętając, że tak naprawdę jeszcze wczoraj chciał się spotkać z innego powodu. – Gdyby coś, daj Julce mój numer.

Prychnął, pocierając twarz.
– Marcel, dziękuję za chęci, ale ty kuśtykasz. Niby jak chcesz tam pobiec i ją obronić?

– Mogę ogłosić alarm, cymbale. Tylko Alfa może to zrobić, a wtedy pod waszym domem, czy gdziekolwiek będzie się znajdowała, zjadą się wszyscy, którzy będą w pobliżu. Taka pomoc, to też pomoc.

– Racja. – Podrapał się po brodzie, nadal uśmiechając. – Powiem jej, żeby wpisała twój numer.

– Jaki powód miałeś wczoraj, że do mnie dzwoniłeś? – Patrzyłem, jak rzednie mu mina. Przygryzał wnętrze policzka, gapiąc się na przednią szybę i walczył z samym sobą. Tymon był przeładowany problemami. Zaczynałem się martwić, jak długo jeszcze da radę nosić tyle ciężaru na barkach, zanim znów wybuchnie i zatrzęsie się ziemia. – Ze mną, jak z psychologiem, przecież wiesz. Tylko zamiast mądrej porady, dostaniesz opierdol i będę kazał ci wziąć się w garść. Ale to akurat na ciebie działa.

– Od czasu... – Odchrząknął niepewnie i oblizał usta. – Od wtedy, gdy... poszliśmy po Czarnego i Rakiego, śnią mi się koszmary.

– Tak długo?

– Tak.

– Jaki to ma na ciebie wpływ?

– Nie wysypiam się, więc jestem wiecznie zmęczony. Czasem już mi się mieszają dni i fakty. Mam wrażenie, że zaczynam wariować. Nie sypiam z żoną, bo nie potrafię...

– Co to znaczy, że nie potrafisz? – Przełknąłem ślinę, szukając odpowiednich słów, żeby nie dostać w mordę. – Konar nie płonie?

Jego spojrzenie mordowało. Gdyby nie mój stan, właśnie oberwałbym w łeb.

– To, co? Działasz normalnie, ale nagle rusztowanie się sypie?

– Po co ja w ogóle gadam z takim debilem, jak ty? – Odwrócił głowę w boczną szybę. – Nieważne, odwiozę cię do domu.

– Zaczekaj. – Wystawiłem rękę przed siebie. Nie mogłem go tak zostawić. Dusił się myślami i ktoś w końcu musiał mu pomóc to z siebie wyrzucić. – Jestem twoją ostatnią deską ratunku, prawda? Z nikim nie przegadałeś tyle godzin o seksie, co ze mną. Jeśli nie zaczniesz dbać o żonę, zacznie sobie wmawiać, że już cię nie pociąga i masz kochankę.

– Czym innym jest rozmowa o seksie, a czym innym rozmowa o seksie z żoną. Tym bardziej, że ją znasz.

– Co ci się śni? – Odbiegłem odrobinę od tematu, żeby się otworzył. – Opowiedz ze szczegółami.

– Różne bzdurne rzeczy... – Zamyślił się chwilę. – Dziwne postacie, cienie, lasy, wykrzywione twarze. Błąkam się albo przed czymś uciekam. Czasem mam zranienia, czasem nie. Ktoś mnie goni lub ja kogoś gonię. To wszystko jest takie rzeczywiste, a jednocześnie zbyt przerysowane. Takie też towarzyszą mi uczucia. Aż za mocne. A później... Spadam, bo na przykład się potykam. Ewentualnie wchodzę do jakiegoś obskurnego budynku z własnej woli, bo chcę się schować i wtedy...

– Co się wtedy dzieje? – zapytałem delikatnie, nie pozwalając, żeby się zablokował.

– Jestem w piwnicy, chociaż to trochę taki loch. Schodzę po schodach. Uderza we mnie zapach wilgoci, moczu, bólu i strachu. Idę holem, po moich obu stronach znajdują się drzwi, takie drewniane, jak przy typowych piwnicach w blokach. Odpadająca farba, okropne, wulgarne napisy, ale najgorsze... Najgorsze są krzyki. Tam są ludzie. Kobiety i dzieci. Cierpią, błagają o pomoc. Tak bardzo chciałbym coś zrobić, wyważyć te drzwi, zabić sprawców, zakończyć piekło tych biednych, niewinnych istot. To wżera się w mój mózg, nie pozwala swobodnie myśleć. Ktoś ich tak strasznie krzywdzi...

– Dlaczego im nie pomagasz? Dlaczego idziesz dalej, Tymon?

– Bo muszę dokonać wyboru. A ten wybór jest ciężki i łatwy jednocześnie. Nie mogę się zatrzymać, muszę znaleźć Julię. Nie wiem, gdzie jest, ale gdzieś tam na pewno i boję się, co jej robią. Najpierw muszę wyciągnąć ją. Jest najważniejsza. I będę musiał żyć z tym, że zostawiłem krzywdzone dzieci... A one tak bardzo proszą...

Zaczął ciężko oddychać, coraz głębiej i bardziej nerwowo. Te sny rzeczywiście go wykańczały. Terroryzowały psychicznie. Im dłużej go nawiedzały, tym większy wywierały na niego wpływ. Stanął przed najcięższym wyborem, poświęcić życie kogoś, za życie Julki. Już znalazł się w takiej sytuacji, ale na drugiej szali był Raki, a nie niewinny człowiek. Postanowiłem najpierw wysłuchać go do końca.
– Znajdujesz ją?

– Staję przed drzwiami, za którymi jest cicho, zbyt cicho. Wiem, że tam jest. Widzę ją przez szparę. Kopię, próbuję wyłamać drzwi, uderzam w nie. W końcu się udaje. Julia leży na betonie i pada na nią światło księżyca. Jest naga, nienaturalnie powykrzywiana. Podbiegam, próbuję jej pomóc. Wszędzie jest krew. Ma mnóstwo obrażeń. Krzyczę coś, szarpię ją. Błagam, żeby otworzyła oczy. Cuci się, patrzy na mnie i chociaż nie umie swobodnie mówić, jej wzrok mnie dobija. Ma żal, że jej nie pomogłem. Obwinia mnie. Coś w niej gaśnie, jakby przez to przestała mnie kochać. Zawiodłem ją i nie mogę tego naprawić. – Przełknął ciężko ślinę, dodając zmęczonym głosem. – Ona umiera na moich rękach.

– O wow. – Wypuściłem z siebie głośno powietrze. – I wtedy się budzisz?

– Tak – odpowiedział zimno. Zbyt dobrze go znałem, żeby tak po prostu uwierzyć. Poprawiłem się na siedzeniu i postanowiłem zagrać z Tymonem w starym stylu. Skoro zadzwonił do mnie, to potrzebował mnie, a nie zwykłej gadki.

– Nie tchórz, gnojku. Mów, co dzieje się dalej, bo nie poświęcę ci całego dnia. – Spojrzałem na niego z ukosa, ale nie zareagował. – Tylko kmiotki nie kończą zaczętych historii.

– To jest koniec snu, po prostu jest też druga wersja...

– Zamieniam się w słuch, a później wydam werdykt. – Zaplotłem ręce na wysokości torsu. – Wiesz, że powiem ci szczerze, czy jesteś pierdolnięty.

Tymon zaśmiał się cicho, co go trochę rozluźniło, ale po chwili znów się spiął, przypominając sobie sen.
– Początek jest taki sam. Najpierw się nakręcam. Nie wiem, gdzie jestem, uciekam. Jakieś dziwne stworzenia mnie gonią i tak dalej. Serce mi wali, adrenalina poza skalą. I myślę wtedy, że najbardziej na świecie chciałbym znaleźć się obok Julii. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, tak właśnie się dzieje. – Spuścił głowę, pocierając powieki. – I to jest właśnie to, o czym ciężko mi rozmawiać z kimkolwiek. Nie potrafię tego z siebie wyrzucić.

– Chociaż spróbuj. – Starałem się przemawiać ciepło i przyjacielsko. – Myślę, że warto. Zawsze możesz przerwać.

Wciągnął wargi do środka. Wiedziałem, że zaraz przemówi. Potrzebował chwili, żeby ułożyć to sobie w głowie.
– Kocham się z nią. Jest tak cudownie, magicznie wręcz. Zatracam się w okazywaniu uczuć. Miłość przepełnia każdy zakamarek mojego ciała. Patrzę w jej oczy i widzę, że ona kocha mnie tak samo mocno. Bo... bo ty nie wiesz, może nie zrozumiesz... Julia jest charakterna na wielu życiowych polach, ale w łóżku... Tam oddaje mi się całkowicie. Obdarzyła mnie tak wielkim zaufaniem, że robi wszystko, co powiem. Wie, że jej nie skrzywdzę. Ma pewność, że wszystko, co robię, ma sprawić jej rozkosz. Jedno jej słowo, a się wycofam. Nie dopuszczam do sytuacji, w których mogłaby się czuć niekomfortowo. – Nerwowo uderzał palcami o udo i już wiedziałem, że dalsza część mi się nie spodoba. – Wracając do snu, jest cudownie. Ona rozchyla usta, żeby złapać powietrze, a ja tak bardzo uwielbiam ten widok. Zamykam oczy, nachylam się, całuję szyję. Chcę, żeby było jej jeszcze lepiej. Zamiast słonego potu, zlizuję z niej lepką ciecz i znam ten smak. Całe ciało staje się wilgotne, aż przyklejam się do jej skóry. Podrywam się i nie wierzę w to, co widzę. W głowie wybucha mi chaos. Krew wsiąka w pościel. A Julia jest zmasakrowana. Nienawidzę się. Nienawidzę się za to, co jej zrobiłem. Chcę krzyczeć z rozpaczy, cofnąć czas, przywrócić ją do życia, ale to na nic. Czuję, jak rozrywa mi serce. Czuję, że nie mam po co żyć. Ona mi zaufała, kochała, a ja okazałem się potworem. Skrzywdziłem ją.

Urwał gwałtownie, ale nie musiał dodawać nic więcej. Uciekł wzrokiem w boczną szybę i naprawdę szczerze to przeżywał. Sam byłem w szoku, bo gdy opowiadał, miałem to przed oczami. Mogłem sobie wyobrazić, jak podle czuje się podczas tych snów. I wiedziałem już, dlaczego unika seksu. Złapał cholerną blokadę. Nie potrafił kochać się z nią i nie przypominać sobie obrazów z koszmarów.

Obaj milczeliśmy. Ja, żeby pozbierać myśli, on, żeby pozbierać się do kupy.
– Brzydzę się tego, co robi mój mózg – mówił to szyby, zamiast do mnie, ale może tak było mu łatwiej. – Gdy ona przechodzi obok mnie w majtkach, mam ochotę kazać jej się ubrać, bo pamiętam jej krew między udami, ranę na żebrach, siną szyję i spuchniętą twarz. Aż mnie wzdryga, gdy patrzę na nią, bo ja wiem, w którym miejscu miała jakie obrażenia. Znam to już na pamięć.

Jakoś zabrakło mi odpowiednich słów. Nie wiedziałem, jak podejść do sprawy. Jaką dać radę, żeby przestał widzieć w Julii ofiarę brutalnej przemocy. Nie musiał jej tak traktować, bo ona tą ofiarą stawała się tylko w jego snach, a nie w rzeczywistości. I co najgorsze, nie rozumiała, dlaczego mąż nie chce jej dotykać.

– Masz już werdykt? Jestem pierdolnięty? – zapytał głucho, jakby to pytanie odbijało się echem z jego duszy, niczym studni.

– Mam pytanie i odpowiedz szczerze. Czy Rakiego i Czarnego traktowaliście według reguł, czy wydarzyło się tam coś więcej?

– Tak, jak nas uczą.

– Czyli nie da się jednoznacznie stwierdzić kto lub co go zabiło, prawda? Wszyscy jesteście winni po równo, jednocześnie będąc niewinnymi jego śmierci.

Skarcił mnie spojrzeniem, unosząc brew.
– Doskonale wiesz, że mam inne podejście do tych bzdur, które nam wpajają.

– Okej, z tobą się tak nie da, więc podaruję sobie filozofię Wspólnoty i będę szczery.

– Poproszę. – Zamachał ręką, ponaglając moją wypowiedź.

– Nie jesteś potworem. Sny, które cię nawiedzają, to zobrazowanie tkwiących w tobie lęków. Doskonale wiesz, że mój ojciec poszedłby po Czarnego z tobą lub bez ciebie. A Raki wróciłby się mścić. Upatrzył sobie Julkę dawno temu, a ja nie ją, to Anę, a jak nie ją, to moją ciężarną żonę. Skrzywdziłby nasze rodziny i masz to jak w banku. To, na co patrzysz w snach, to rzeczywistość, która mogła się wydarzyć. Nie ty ją krzywdzisz, Tymon. Ty ją przed tym uchroniłeś, bo właśnie w takim stanie byś ją znalazł. Zbrukaną, złamaną, sponiewieraną. Może nadal by żyła, ale czy ty potrafiłbyś żyć z tym, że mogłeś temu zapobiec i nie zapobiegłeś? A jak chcesz na kogoś zwalić swój grzech ciężki, to zwal na mnie. A wiesz dlaczego? To moja wina. Ja z nimi zadzierałem i ja popełniłem błąd. Ty tylko po mnie posprzątałeś. Ja powinienem to załatwić. Ja. – Dziabnąłem się palcem w tors, a Tymon patrzył na mnie w skupieniu. – Ale nie mogłem... I wiesz, co jeszcze ci powiem? Jestem ci wdzięczny. Bez względu na to, czy dorwałby Julię, Anastazję, czy Weronikę, jestem ci wdzięczny. Wolę mieć na sumieniu przygłupiego psychopatę niż którąś z nich. On powinien siedzieć w psychiatryku, wypuścili go. Siedział w więzieniu, wypuścili go. A one są dobrymi ludźmi, kurwa jego mać. – Wziąłem głęboki oddech, bo mi go zwyczajnie zabrakło od przydługiego, emocjonalnego wywodu. – Chyba sam skoczyłbym z budynku, gdyby przez moje błędy młodości, którakolwiek zapłaciła tak wysoką cenę. Nie umiałbym z tym żyć... Może i wjebałem się kiedyś w bagno, ale nigdy moim zamiarem nie było ciągnięcie ze sobą na dno naszych kobiet.

– Dzięki – przemówił głębokim głosem, patrząc mi prosto w oczy. – Potrzebowałem od kogoś usłyszeć, że nie jestem nic niewartym śmieciem, niezasługującym na posiadanie w życiu kogoś takiego, jak Julia.

– Do usług. – Otworzyłem schowek w poszukiwaniu gum do żucia, bo aż zaschło mi w gardle.

– Po prawej, podnieś te kartki. – Poinstruował mnie, chociaż nie powiedziałem, czego szukam. Ale zgadł, faktycznie leżała tam paczka gum. – I daj jedną.

Żuliśmy gumy, siedząc w kompletnej ciszy. Na dworze zrobiło się już ciemno. Śnieg zaczął sypać wielkimi płatami, przykrywając auto. A my sobie po prostu patrzyliśmy, jak opadają na przednią szybę, tworząc wzory. Myślałem o tym, że adrenalina, znajomości i wzbudzanie sztucznego strachu, nie są warte swojej ceny. Może i wielu w mieście znało moje nazwisko, wielu się bało, a ja kąpałem się w swojej zajebistości. Tyle że światła miasta mnie oślepiły i nie było dla mnie gorszej kary niż ta, że za moje występki odpowiedziałaby niewinna osoba.

– Zapomnij o tym – przemówił nagle Tymon, wyrywając mnie z zamyślenia nad własnym życiem. – Gdy w końcu przestałem to kisić w swojej głowie i powiedziałem wszystko na głos, zrozumiałem, jakie to absurdalne. Nie pobiłbym Julii, a już na pewno nie podczas seksu. Nie zgwałciłbym jej brutalnie, bo ja nie jestem do tego zdolny. Nie jestem normalnym, zwyczajnym człowiekiem, ale żadnej kobiecie bym tego nie zrobił. A co dopiero jej.

– Najlepszy dowód masz w spodniach. Na samą myśl odechciewa ci się seksu.

– Właśnie. – Zrobił balonik z gumy, a później wciągnął z powrotem, ruszając mocno szczęką. Uspokoił się. Biło z niego opanowanie, więc wiedziałem, że nie kłamie. Rozmowa mu pomogła.

– Teraz zostaw to za sobą i zajmij się codziennością.

– Chciałbym, ale dostałem list, który odbieram jako pogróżki. I nie wiem, w co uderzać. To ktoś ze Wspólnoty, czy ktoś od Czarnego?

– Ktoś wie, że masz koszmary?

– Ty, Julka i mój ojciec. Nikt poza tym.

– Czyli ludzie, którym ufasz. W takim razie nie chodzi o to. Wmawiasz sobie, bo sam się nakręcasz.

– Sugerujesz, że chodzi o coś jeszcze innego?

– Wiem, że nic nie wiem. – Wzruszyłem ramionami, bo nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. – Wydaje mi się, że dobrym pomysłem jest pokazanie tego Starszyźnie. Jeśli ktoś ze Wspólnoty robi sobie żarty, to szybko się zamknie ze strachu przed przyłapaniem. Nie sądzę, żeby chodziło o Czarnego. Po prostu zniknął i tyle. Dobrze byłoby posłuchać, co mówią na mieście. Tylko że rzuciłem używki, dilerkę i towarzystwo, więc może być trudno, ale spróbuję. Powiem, że go szukam, bo wyszedłem ze szpitala i zobaczymy, jakie krążą plotki.

– Dzięki. Sam powinienem to zrobić, ale dawno opuściłem towarzystwo. Musiałbym się wkręcić na jakąś imprezę, a to znów rzuci cień na moje małżeństwo. Co niektórzy chętnie doniosą Julce, że się schlałem i dobrze bawiłem. Nie wiem, czy uwierzyłaby, że potrzebowałem informacji i tak naprawdę upijałem innych.

– Jednak nasi dziadkowie mieli trochę racji, co? – Zaśmiałem się cierpko, zdając sobie sprawę, że we Wspólnocie nic nie jest czarno-białe. Nawet posłuszeństwo kobiet miało głębszy sens. – Dużo łatwiej trzymać żonę na dystans i nie pozwalać jej na zbyt wiele. Wtedy nie trzeba się tłumaczyć. Robisz, co musisz, a ona nic nie wie i nawet nie odważy się pytać.

– Racja. Oj, racja. – Pokiwał głową. – Ale wtedy masz w domu obcą kobietę, a nie żonę. Coś kosztem czegoś.

Zmarszczyłem brwi, próbując skupić wzrok na jednym punkcie. Mimo lekkiej warstwy śniegu na przedniej szybie rozpoznałem samochód wjeżdżający na parking. Tymon właśnie sięgnął ręką, żeby włączyć wycieraczki.
– Nie ruszaj się. To mój ojciec. Nie może nas zobaczyć.

Cofnął rękę i się wyprostował, śledząc wzrokiem czarne auto. Niemal przestaliśmy oddychać, gdy zaparkował prawie przed naszym nosem. Ojciec wysiadł, a ja dziękowałem Bogu za padający śnieg, który nas ukrył. Rozejrzał się wokół, po czym odpalił papierosa.

– Czeka na kogoś? – wyszeptał Tymon, tak jakby miał nas usłyszeć.

– Chyba tak. Nie ruszaj się, bo on jest bardzo spostrzegawczy. Będzie się rozglądał w momentach, w których się nie spodziewasz i zauważy każdy ruch. Lepiej, żeby nas nie widział.

– Dzięki Bogu za śnieg. Może twój ojciec nie rozpozna, że to moje auto. – Gdy to powiedział, zaczęło sypać z większym natężeniem, jakbyśmy wypowiedzieli życzenie, a niebo otworzyło się dla nas. Mój ojciec, zamiast się rozglądać, strzepywał płatki z włosów i próbował ochronić papierosa. Przeszło mi przez myśl, że Bóg wcale się nas nie wyrzekł. Wiele razy nam pomógł, a i teraz, dawał jakiś znak.

– Mało śmieszne, kurwa. – Tymon zacisnął dłoń w pięść, a szczęka aż zazgrzytała.

– O co ci chodzi? – Nie rozumiałem, co go zdenerwowało. Dopiero po chwili, gdy mężczyzna podszedł bliżej, ściągnął kaptur i podał mojemu ojcu dłoń na przywitanie, opadła mi szczęka.

To wujek Tymona, brat jego ojca.

Papieros utonął w pierwszej warstwie śniegu przygnieciony butem. Mój ojciec poprawił płaszcz, zrzucając okalające go płatki i wsiadł za kierownicę. Wujek Tymona okrążył samochód i zajął miejsce pasażera. Tylne światła rozbłysły nam w twarz, gdy obaj siedzieliśmy niemal wtopieni w fotele z wrażenia. Puch zaskrzypiał pod kołami i odjechali nie wiadomo gdzie.

– Zdrajca. – Tymon wypluł z siebie z wściekłością.

– Czy kiedyś będzie w końcu normalnie? – zapytałem z nadzieją sypiące bielą niebo.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro