~ Rozdział 48 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo dłoni przyciśniętej do moich ust próbowałam wrzeszczeć. Matrys uśmiechnął się szeroko, pokazując szereg śnieżnobiałych, równiutkich, zadbanych zębów. W jego źrenicach wesoło odbijały się lampki choinkowe. Ale w tych oczach było coś jeszcze...

Szaleństwo.

Nierówno bijące serce, uderzało głośno w klatce piersiowej, a echo odbijało się, aż po uszy. Nie myślałam, co robię, bo ciało zareagowało za mnie. Wierzgałam się, kopałam i biłam na oślep. Chciałam zabrać dłoń ze swojej twarzy. Widząc przed sobą właśnie Matrysa, spodziewałam się najgorszego.

Udało mi się go kopnąć i sięgnęłam po telefon z zamiarem ucieczki. On był jednak silniejszy, pchnął mnie z powrotem. Złapał za nadgarstek i uderzał w głowę telefonem zaciśniętym w mojej ręce. Każdy cios bolał nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Ogarnął mnie lęk, że stracę ciążę albo i ja nie wyjdę z tego żywa.

Próbowałam zasłaniać się drugą ręką. Kopać, żeby się odsunął. On, jakby potrafił przewidzieć moje ruchy, okładał mnie po głowie i twarzy, wciąż wybierając inne miejsce. Poddałam się. Wypuściłam telefon, tracąc też szansę na kontakt z kimkolwiek.
Matrys złapał komórkę, chowając ją sobie do kieszeni.
– Chciałaś męskiego świata, to go zasmakuj! – cedził przez zęby. – Teraz nie mam już nic do stracenia. Gdy twój teść obejmie władzę, zabiją mnie. – Chwycił moją szczękę, mrużąc oczy. – I wiesz co, Kwiatkowska? Zabieram cię ze sobą.

Puścił mnie. W szoku wpatrywałam się w jego sylwetkę. Po prostu mnie puścił i się odsunął. Nie wiedziałam, co najbardziej podziała na napastnika takiego, jak Matrys. Co pozwoli mi z nim wygrać? Obrona? Wciągnięcie do rozmowy? Powinnam zaproponować, że zrobię, co zechce? Nie chciałam go bardziej rozjuszyć. Pomyślałam, że powstrzyma go tylko nadchodzące zagrożenie.
– Tymon zaraz wróci.

Zaśmiał się szyderczo, zimno, niczym z horroru. Nic nie zrobił sobie z groźby, więc nie pomogło.
– Tymon zastanie obrazek, po którym się nie pozbiera.

Wszelkie ludzkie odruchy kazały mi uciekać, więc wyminęłam go naiwnie. On jednak miał plan. Głupia zrobiłam dokładnie to, czego oczekiwał. Podstawił mi nogę, a gdy się przewróciłam, ponownie zaniósł się śmiechem, chwytając moje włosy w garść. Pod wpływem szarpnięcia, przechyliłam głowę do tyłu, klęcząc na podłodze.
– Skoro ja zapłacę, wszyscy zapłacicie. Nie odejdę, póki nie wykończę Tymona.

– Tymona nie da się wykończyć – syknęłam w bólu. – On nigdy nie złoży broni.

– To się okaże. – Ciągnął za włosy coraz mocniej, każąc mi się podnieść, ale ja próbowałam zostać na podłodze, bo nadal byłam bliżej drzwi.

– Błagam, zostaw mnie – zaskamlałam w niemocy. Dotarło do mnie, w jakiej sytuacji się znalazłam i zaniosłam się niepohamowanym płaczem. – Proszę, puść. Ja nic nie zrobiłam...

– Och, teraz wyjesz? Przed Starszyzną nie beczałaś! – Kopnął mnie w nogę jak psa, na co rozpłakałam się jeszcze bardziej. Spodobał mu się mój lęk i łzy. Mocniej pociągnął za włosy. – Stałaś tam taka ważna. Wielka pani Kwiatkowska, która tylko namieszała. Będziesz miała krew na rękach! Wiesz, ile wyroków śmierci wydałaś tymi zawszonymi listami? Miejsce baby jest w kuchni, a nie w męskim świecie!

Pociągnął tak bardzo, że mechanicznie uniosłam się na kolana. Zauważyłam kątem oka, że zamachnął się nogą. Podniosłam się szybko. Udało się. Zdążyłam. Trafił w nogę, chociaż chyba chciał w brzuch, bok lub plecy.

Rzucił mnie na łóżko. Opadłam, niczym szmaciana lalka. Przesiąknięty nienawiścią, buchał nią na wszystkie strony. Zło wypisane na twarzy przysuwało mi najgorsze obrazy tego, co się ze mną stanie.

Przyszła mi do głowy nagła myśl. Zerwałam się z miejsca, przeczołgałam się przez łóżko, sięgając za zagłówek. Tymon trzymał tam nóż, chociaż nigdy mi o tym nie powiedział. Sprzątałam w tym domu, więc znalazłam go dawno temu.
Matrys wcale mnie nie łapał. Nadal stał sobie, obserwując moje ruchy, niczym zwierzaka w zoo. Był tak zimny, zły, obojętny... Był diabłem w ciele człowieka. Im bardziej chciałam się bronić, tym więcej rozrywki mu dostarczałam. Jakbym była zabawką. Karmił się moim strachem, nieopanowaniem, lękiem. Napawał każdą przedłużającą się sekundą, zanim mnie wykończy. Jakby dawkował sobie przyjemność. Był Bogiem i czuł się z tym świetnie. To on zadecyduje, kiedy i w jaki sposób umrę.

On albo ja. W tym momencie nie obchodziło mnie, jak poczuję się po wszystkim. Chciałam go zabić. Wszystko, żeby się uwolnić.

Udało mi się oderwać nóż od drewna, a gdy odwróciłam się w stronę Matrysa, on zareagował śmiechem. Aż ramiona mu drżały i zakrył usta skórzaną rękawiczką.
– Och, Julia, jaka ty jesteś słodziutka. – Sięgnął pod bluzę. – Dzięki, ale mam swój.

Rzuciłam się na niego. Nie myślałam racjonalnie. Dawałam się ponieść emocjom i potrzebie przetrwania. Nie miałam innych możliwości.

Matrys zrobił unik. Nóż przeciął tylko powietrze, a ja straciłam równowagę. Uderzył mnie z pięści w podbródek. Moja głowa odleciała w tył. Podniosłam się i wzięłam zamach po raz drugi. Złapał mój nadgarstek w locie. Siłowaliśmy się. Ja próbowałam go ugodzić, on patrzył mi w oczy ze spokojem. Wiedział, że wygra. Chciał pokazać mi, jak malutka i bezbronna jestem, więc schował drugą rękę do kieszeni. Z wyluzowaną postawą upajał się patrzeniem mi w oczy. Ta nonszalanckość pobudzała mnie do walki. Miałam ochotę pokazać mu, że się nie poddam. Zaparłam się, używając obu dłoni i napinając wszystkie mięśnie, żeby tylko trafić. Byłam już blisko jego ciała. Wystarczył mu jeden ruch. Wygiął moją dłoń. Coś przeskoczyło. Krzyknęłam w przestrzeń z bólu, nie puszczając noża. Matrys przesunął dwa palce, wbijając je w skórę.
W jego oczach widziałam rozbawienie. Wciskał palce w moją skórę, mocniej i mocniej. Ból stał się nie do wytrzymania, więc rozprostowałam dłoń, wypuszczając nóż. Wygrał. Znowu. I tym razem uśmiechnął się szeroko.
– Ups, coś ci spadło...

Przełknęłam gorycz porażki, chociaż nie przyszło mi to łatwo. Od zawsze nosiłam w sobie ducha walki. Trudno było pogodzić się z tym, że ktokolwiek mną pomiatał.

Analizowałam na szybko swoją sytuację i próbowałam znaleźć trzecie wyjście, które mnie uratuje. Matrys był wyszkolonym Alfą, a ja wiele słabszą kobietą. Jakie miałam szanse? Zaczynałam tracić nadzieję, poddawać się. Tylko jedna myśl nie pozwalała mi przestać się bronić. Im dłużej przeciągałam zabawę Matrysa, tym większe szanse, że Tymon zaraz wejdzie do domu. Uratuje mnie. Wierzyłam głęboko, że ukochany mnie uratuje.

– Jak myślisz, Julia... – Pchnął mój bark, ale starałam się utrzymać w miejscu. – Dlaczego nie możecie mieć dzieci? Bo Bóg wie, że Tymon nie zasłużył na potomstwo. Ukarał go za to, że zabrał Sławkowi syna i córkę. Teraz jeszcze Kubę chcecie dla siebie?! – Przyłożył mi z pięści w twarz tak mocno, że opadłam na łóżko. – Nie moja wina, że nie jesteś w pełni kobietą, tylko jakąś podróbką. Odpierdolcie się, dobra?

A niech cię piekło pochłonie, gnido. – Przełykałam łzy, wmawiając sobie, że muszę coś wymyślić, zanim on mnie zabije.

Usiadł okrakiem na moich biodrach, bawiąc się czubkiem noża. Oddychałam drżąco, nie panując nad oblewającym mnie potem. Marzyłam, żeby ten koszmar się skończył. Leżałam przez chwilę spokojnie. Starałam się znaleźć jakiś sposób, jakieś wyjście. Kolejny ruch postanowiłam dobrze przemyśleć. Lampki choinkowe zmieniały powoli kolory, odbijając się od powierzchni noża i twarzy napastnika. Może powinnam go zwyczajnie zagadać?
– Skoro i tak nie przeżyję, mogę wiedzieć za co?

– Aleś ty głupia. Nie połączyłaś sobie faktów? Jestem bohaterem listów. Najpierw Tymon rozpieprzył naszą rodzinę, wtrącając się w życie Sławka. A później ty postanowiłaś zniszczyć nas do końca, grzebiąc w nie swoich sprawach. Jaka kara należy ci się, Juleczko? – Przekrzywił głowę z grymasem psychopaty.

Przejechał palcami po moim policzku i szyi. Niemal sensualnie, namiętnie, aż zagotowała mi się krew w żyłach.
– Nie dotykaj mnie! – Zrzuciłam z siebie jego rękę.

– Nie po to tu przyszedłem. Ale sama namawiasz.

– Spieprzaj! – Adrenalina dostarczyła nowych sił. Szarpałam się, biłam i próbowałam go z siebie zrzucić. – Zostaw mnie!

Nie wiedziałam, jak długo się szamotaliśmy, bo dla mnie trwało to całą wieczność.
Dlaczego nikt nie przychodzi z pomocą?
Złapał moje ramiona, próbując unieruchomić. Spojrzał mi w oczy przenikającą głębią nienawiści. Powoli przyłożył nóż do gardła, a moje ciało zamieniło się posąg. Kolejne łzy spływały po policzkach, ale on się tym nie przejął. Nachylił się bardziej.
– Wiesz, co grozi za napaść na żonę Alfy? Kara śmierci. Wiesz, co grozi za złamanie podstawowych zasad przysięgi Alfy? Kara śmierci. A ja złamałem ich tak wiele, że będą chcieli uśmiercić mnie kilkakrotnie i zrobią to, zamykając w piwnicy na wiele tygodni. Pomyślałem więc, że skrócę swoje męki, przy okazji dopełniając ostatnie z marzeń. Wkurwię Tymona tak bardzo, że zabije mnie dwoma ciosami. – Zaśmiał się w przestrzeń, podnosząc głowę. – Dobry plan, co? Tymon nie potrafi panować nad sobą, gdy zamienia się w bestię. Taki ten twój mąż diabełek jest, wiesz? – Przejechał nożem po moim policzku, nie nacinając skóry. – A ty myślisz, że on taki dobry człowiek. Żonusię swoją tak bardzo kocha...

Obudził się we mnie gniew. Jego pewność siebie, zapełniała rozpaczą, która zamieniała się w chęć przyłożenia mu. Matrys przybliżył się, niemal dotykając swoimi ustami moich. Zemdliło mnie od jego bliskości, aż zacisnęłam boleśnie wargi.

– Kochana, twój mąż to potwór.

– I mam nadzieję, że obedrze cię ze skóry – wyrzuciłam z siebie ze wściekłością.

Warknął z rozdrażnieniem. Uniósł się, uderzając otwartą ręką w twarz. Smagnięcia skórzanej rękawiczki paliły moje policzki, w które bił naprzemiennie.
– Jak się odzywasz do mężczyzny? Jak śmiesz zwracać się tak do Alfy? Głupia zdzira, zbyt pewna siebie. Ani z ciebie kobieta, ani mężczyzna. Już ja cię nauczę, czego nikt cię nie nauczył.

Zszedł ze mnie. Serce waliło w piersi jak młot, bo nie wiedziałam, co planuje. Bolała mnie głowa od uderzeń telefonem, policzki piekły od ciosów, cebulki włosów rwały, a ja miałam coraz mniej sił.

Błagam, niech ktoś wejdzie do domu!

Matrys stanął jak zamurowany. Coś zbiło go z tropu. Na szybko próbowałam wymyślić plan ucieczki, nie zastanawiając się, co go tak zainteresowało.
– To niemożliwe – powiedział sam do siebie, patrząc w lustro.

Zeszłam z łóżka i próbowałam wybiec z pokoju. W tym momencie zorientowałam się, na co patrzył. Zdjęcia USG wsunięte w ramę lustra. Zdążyłam uciec o dwa, może trzy kroki w stronę schodów, gdy chwycił moje ramię, ciągnąc za sobą.
– Ty nie możesz mieć dzieci! Tymon nie będzie szczęśliwy! Nie będzie i chuj!

Resztkami sił chwyciłam się framugi, a Matrys ciągnął i szarpał, próbując dowlec mnie do sypialni.
– Pomocy! – krzyczałam w głąb domu. – Niech mi ktoś pomoże! – Gorące łzy popłyneły ciurkiem, okazując moją niemoc. – Proszę... – dodałam płaczliwie.

– Zamknij się! – Stracił cierpliwość, przecinając nożem skórę na ramieniu. Ból zagłuszył chęć walki i puściłam framugę. A Matrys rzucił mnie ponownie na łóżko.

Tym razem nie chciał już bawić się moim kosztem. Zamachnął się nożem, celując w brzuch. Zatrzymałam ostrze, czując, jak wtapia się we wnętrze mojej dłoni. Gęsta, mokra krew kapała na moje ciało, ale nie zamierzałam puszczać. Nie mogłam pozwolić, żeby zranił brzuch. Wolałabym stracić władzę w ręce.

Odchylił się, zabierając narzędzie. Zamachnął się po raz drugi, a mnie udało się wysunąć nogę. Podniosłam ją wyżej, zakrywając się. Ostrze smagnęło po udzie i łydce, a mój krzyk bólu niósł się, osiadając na ścianach domu. Nie wiedziałam, czy to na pewno ja tak wrzeszczę? Czy to wszystko dzieje się obok? Ale ból był autentyczny. Bolało, paliło, piekło...

– Taka jesteś waleczna! – Przemawiał przez niego jedynie gniew. Rzucił nóż gdzieś na podłogę, obie ręce zaciskając na mojej szyi. – I tak cię zabiję! Tymon sobie sielankowe życie układa, po tym jak zniszczył moje! Nie będzie miał ciebie, nie będzie miał bachora! Będzie miał tylko pustkę, żal i krążącą w żyłach nienawiść! Pieprzone młode niewychowane pokolenie!

Unosił mnie za szyję i dociskał z powrotem do poduszki. Powtarzał to ciągle i ciągle. Raz szybciej, raz wolniej, zaciskając dłonie mocniej. Ogarnęło go szaleństwo i pragnął tylko jednego. Mojej śmierci. Siły ulatywały razem z brakującym powietrzem. Całe moje ciało krzyczało o dostęp do tlenu. Wmawiałam sobie, że zaraz opanuję sytuację. Jakoś złapię oddech. Matrys wydzierał się nadal, ale nic nie rozumiałam z jego wrzasków.

Puścił mnie niespodziewanie. Głośno nabrałam powietrza, otwierając oczy.
– Spierdalaj, pchlarzu.

Obraz nadal zachodził mgłą, jednak zauważyłam, jak Matrys macha rękami, próbując zrzucić z siebie Noemi. On syczała i warczała, a on wciąż siedział na mnie.

Teraz! Ostatnia szansa!

Próbowałam wygrać z własnym ciałem i zawrotami głowy. Poderwałam się do siadu, naciskając na ciało napastnika, żeby go z siebie zrzucić i uciec. Złapałam choinkę stojącą na szafce nocnej. Zamachnęłam się, pociągając kable i zaczęłam go okładać.

Niestety. Kolejna szansa przepadła. Noemi z głośnym jękiem uderzyła w ścianę. Matrys wyrwał mi choinkę z rąk, rzucając ją w bok. Sekundę później ponownie oberwałam z pięści w twarz. Opadłam bezwiednie na poduszkę, czując materiał rękawiczek na swojej szyi.

– Wykończę cię! A Tymon zniszczy inne Alfy swoim buntem, bólem, gniewem. Spali wszystko wokół siebie!

W końcu przestałam słyszeć jego słowa. A może się zamknął, napawając się ulatującym ze mnie życiem? Przestawałam czuć ból, jakbym się wyłączyła. Wpatrywałam się ścianę. Miałam wrażenie, że puchnie mi głowa. Ostatnie, co zapamiętałam to blask świątecznych lampek. Na ścianie kolory zmieniały coraz wolniej, wolniej i wolniej.

Czerwony, zielony, żółty, biały. Czerwony, zielony, żółty, biały. Czerń, niczym mgła zaczynała zasuwać cały obraz. Szary... zielony, biały... szary...

Mrok.

Gdzieś daleko, bardzo daleko, na granicy świadomości, przeraźliwy krzyk przeszył ciemność.
Tymon? To ty? Jestem już w niebie? Czekają tam na mnie nasze dzieci.

^^^^^
Ktoś płakał? Ja tak, jak to pisałam i jak poprawiałam.
Zalałam się łzami, aż musiałam chodzić do łazienki, żeby się ogarnąć.
Następne rozdziały powinny wyjaśnić wiele niewiadomych.
Nie wiem, czy będziecie zaskoczeni, bo pewnie sporo się już domyślacie.
Niestety nie sądzę, że w następnym odetchniecie.
Zaboli Was nie tylko sytuacja Tymona i Julii. Nie tylko oni ucierpią. ;(
^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro