~ Rozdział 53 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tymon

– Dzień dobry – przywitałem się z Czarnecką, która odłożyła jakiś notatnik na stół w kuchni.

– Dzień dobry. Pacjenci u góry zbadani. Zaraz zrobię śniadanie i zajrzę do Julii. Jak się spało? – Zerknęła na mnie, robiąc sobie kawę, gdy ja już piłem swoją.

– Dziękuję, że mnie pani nie wyrzuciła.

– Nie dał się pan wyrzucić. – Uśmiechnęła się pod nosem.

– Wiem, co pani sobie myśli. Duży, zły, gniewny Alfa, bije, karze, nabija głowy wrogów na pal. Zimny dupek, mający się za pana świata. Może i racja, ale nie, gdy chodzi o Julię. I tak nie dam się stąd wyrzucić, więc niech pani nie próbuje.

Zaśmiała się, kręcąc głową, gdy sięgała po mleko.

– A tak na poważnie, proszę wysłać mi rachunek na maila, wliczając też nasze posiłki. Nie chcę na was żyrować. Zamówcie na obiad to, na co macie ochotę, dzisiaj ja stawiam.

– Starszyzna opłaca pobyt chorego w tym pomieszczeniu, a później sami obciążają tego, kto jest winny leczeniu. Nie wiedział pan?

– Nie. Ja jestem tylko chłopcem na posyłki. Nie wiedziała pani?

– Nie. – Zaśmiała się ponownie. – Zaczynam zmieniać o panu zdanie, panie Kwiatkowski. I mam nadzieję, że nie będę tego żałowała.

– Też mam taką nadzieję. – Chwyciłem herbatę żony z zamiarem powrotu do niej. – Ach, dobrze, że panią widzę w sumie. – Odłożyłem kubki na blat. – Z Julią dzieje się coś niedobrego na tle psychicznym.

– Zauważył pan? Uważa się za inkubator, który ma urodzić dziecko, a potem, jakby miała zniknąć. Nie widzi przed sobą żadnej przyszłości.

– O czym pani mówi? – Zrobiłem krok w przód. – Bo ja o lękach...

– Ma lęki?

– O, Boże... – Spojrzałem w sufit z niemocy. – Zna pani kogoś, kto może jej pomóc?

– Legalnego psychologa? – Pomyślała chwilę. – Nikt nie przychodzi mi do głowy, niestety...

– To dostanie nielegalnego, jak tylko stąd wyjdzie.

– Pan żartuje? – Odwróciła się gwałtownie. – Nie wolno jej opowiadać o tym, co ją spotkało. Będziecie mieli kłopoty. Znowu ktoś będzie chciał się jej pozbyć.

– Coś wymyślę. Nie mogę pozwolić, żeby to się pogłębiało. A ona nie jest taka jak ja. Nie pomoże rozmowa z kimś bliskim. Nie będzie chciała nikogo martwić i takie tam pierdoły.

– Do rozmowy i wsparcia ma wokół siebie mnóstwo ludzi, ale nikt nie wypisze jej recepty.

– Myśli pani, że będzie potrzebowała prochów?

– Być może. Niektóre kobiety cierpią na depresję poporodową lub tak zwany baby blues. Julia już ma naruszoną psychikę. Nie wiadomo, jak wpłyną na nią kolejne przeżycia, takie jak; poród i opieka nad noworodkiem. To może się nasilić.

– Jezu... Nie pocieszyła mnie pani.

– Ja tu jestem od pocieszania Julii. Z panem jestem szczera.

Tym razem nie było mi do śmiechu. Chwyciłem kubki, kiwając głową w stronę Czarneckiej.
– Gdyby jednak przyszło pani do głowy jakieś nazwisko, proszę dać mi znać.

– Dobrze.

Poranek upłynął nam podobnie jak poprzedni. Ja zjadłem śniadanie w kuchni, Julia w obecności Czarneckiej. Umówiłem się również z teściami, najpierw pytając o zgodę żonę i panią doktor.

Julka niby się uśmiechała delikatnie i grała swobodną, ale widziałem w niej lekkie zdenerwowanie, gdy czekała na rodziców. Na szczęście przyjechali i zachowywali się tak, jak ustaliliśmy. Patrzyli na nią, jakby nie miała żadnych siniaków. Rozmawiali na tematy, które sama chciała ciągnąć, ale nie zapomnieli okazać troski, wsparcia i miłości. Upewniłem się, że mają czas i z nią zostaną, a sam pojechałem do domu. Potrzebowałem prysznica, świeżych ubrań i kilka rzeczy, o które prosiła Jula.

Nacisnąłem klamkę, a drzwi nie stawiały oporu. Wszedłem do środka, zastając mojego ojca śpiącego na kanapie.
– Tato?

– Tymon? – Usiadł, ziewając i przecierając twarz. – Nie znaleźliśmy kluczy, więc siedzimy tutaj na zmianę.

– Wystarczyło zadzwonić.

– Miałeś pilniejsze sprawy na głowie. Jak Julia?

– Jednocześnie lepiej i gorzej.

– Co to znaczy?

Przysiadłem obok, załamując ręce.
– Ona potrzebuje pomocy psychologa, psychiatry, nie wiem, jakiegoś terapeuty. Jakiejkolwiek pomocy.

– Hm... Będzie ciężko. Popytam, może znajdę kogoś.

– Co myślisz o Anie? – Drapałem się po kłującej brodzie.

– Naszej Anastazji? A co ona ma z tym wspólnego?

– Julia ją lubi i jej ufa. Rozmawiają na tematy niedostępne dla mężczyzn. Być może właśnie przed Aną się otworzy, opowie o wszystkim, tym samym oczyszczając się z negatywnych uczuć, choć w części.

– Skoro rozmawiają na tematy niedostępne dla mężczyzn, skąd o tym wiesz? – Przeszył mnie oceniającym spojrzeniem.

Westchnąłem ciężko, splatając palce ze sobą. Spuściłem głowę, obserwując swoje nieświeże skarpety.
– Nie zawsze byliśmy udanym małżeństwem. Nawet jeśli wszyscy wokół myśleli, że idealna z nas para.

Zacisnął usta, hamując potok słów. Miał ochotę mi nagadać, wiedziałem o tym. Julia była dobrą żoną. To szczera, ciepła, rodzinna dziewczyna. Gdyby ojciec wiedział, co działo się w naszym domu, wściekłby się na mnie. Według niego zdrowe relacje rodzinne to świętość. To dawało nam siłę i przewagę. Aktualnie miałem okazję przekonać, jak ważne jest wzajemne wsparcie.
Ojciec przełknął głośno, co ślina przynosiła mu na język. Chyba nie chciał mnie bardziej dobijać moralnymi przemowami.
– Dam Anie artykuły i książki, z których sami się uczyliście. Niech je przejrzy. Później z nią porozmawiam, odpowiem na ewentualne pytania i wyjaśnię to, co będzie dla niej niezrozumiałe. Musimy ją przygotować.

– Myślisz, że się zgodzi?

– To twoja siostra, niczego ci nie odmówi.

– Dzięki. – Przejechałem dłonią po policzku. – Muszę się ogolić.

– Czekaliśmy na ciebie, bo robimy remont.

– Co? – Energicznie odwróciłem głowę w jego stronę.

– Materac nie nadawał się do niczego. Łóżko wyrzuciliśmy. Farbę zdrapujemy, bo jedna ze ścian... – Nabrał głęboko powietrza. – Chcemy, żeby Julia wróciła do odświeżonej sypialni. Lepiej, żeby otoczenie nie przypominało jej o tym, co się wydarzyło.

– Dziękuję, że tak się angażujecie.

– Jesteśmy rodziną, synu. – Poklepał mnie po plecach. – Na kogo macie liczyć jak nie na nas? Jednak musisz nam doradzić, co lubi Julia? Na jaki kolor pomalować ściany? Jakie dodatki wybrać?

– Czekaj... przyszło mi coś do głowy. – Podniosłem się z kanapy. Skierowałem się w stronę sypialni, a ojciec poszedł za mną.

Stanąłem w sypialni, rozglądając się wokół. Na początku, aż ścisnęło mnie w żołądku na myśl, co tu się działo. Jednak trzeba przyznać, że pokój nie przypominał tamtego. Aktualnie był w remoncie.
– A może wyburzymy tę ścianę i połączymy pokoje? Środkowy pokój miał należeć do dziecka, ale szczerze wątpię, że Julia zaśnie spokojnie, mając malucha za ścianą. Będzie sobie wmawiała, że coś mu grozi.

– Mu? – Podłapał ojciec z uśmiechem.

– Tak mi się powiedziało. – Pokręciłem głową, chowając ręce do kieszeni. – Stworzymy jeden duży pokój z dwóch małych. Kupię wielką szafę i komodę. Jedne drzwi zamurujemy. Będzie miała tutaj wszystko, czego mogłaby potrzebować. Łóżko, kącik dla dziecka, pampersy pod ręką i ubranka. Można nawet porządny zamek w drzwiach zamontować. Gdyby miała gorszy dzień i bała się chodzić po domu... Będzie mogła zostać tutaj.

– I nic nie będzie jej przypominało o tamtej nocy, bo stworzymy zupełnie nowe pomieszczenie. Dobry pomysł – przyznał z aprobatą. – Weźmiemy się dzisiaj z Wojtkiem za wyburzenie ściany.

– Dziękuję. – Spojrzałem z wdzięcznością. – Pomogę w wolnych chwilach.

– Ty zajmij się żoną. – Pogroził mi palcem. – Resztę zostaw nam.

– Co z Matrysem?

– Czeka, aż łaskawie znajdziesz dla niego czas. Nigdzie mu się nie śpieszy.

– To dobrze, bo na razie nie mam dla niego czasu.

– Tymon?! – Teść trzasnął drzwiami wejściowymi, wprawiając mnie niemal w zawał.
Co tu robił? Coś z Julią?
Zbiegłem po schodach na dół, a on tam na mnie czekał. Bez ostrzeżenia przywalił mi z pięści w mordę.
– Nigdy nie znajdziemy jej we krwi, tak?! Co przysięgałeś na zaręczynach? Że obronisz ją nawet kosztem własnego bezpieczeństwa! – Przyłożył mi po raz drugi.

– Marek...

– Zostaw, tato. – Uniosłem dłoń w stronę ojca, żeby się nie wtrącał. Nie zamierzałem oddawać teściowi. Moim zdaniem miał rację. Należało mi się za to, w jakim stanie była jego córka.

– Gdzie byłeś, gdy ten zwyrol krzywdził moje dziecko!? Niedługo będziesz miał własne. Powinieneś zrozumieć, jaki to ból dla rodzica!

– Rozumiem. I nie zamierzam się usprawiedliwiać.

– Popełniłem w życiu jeden błąd – cedził przez zęby ze wściekłością. – Powinienem wywieźć ją z tego szamba, gdy miała dwanaście lat. Powinienem schować ją przed takimi pojebami jak wy.

Znów spojrzałem na ojca z prośbą, żeby się nie wtrącał, chociaż on zagotował się na te słowa. Teść odwrócił się i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

– Trochę przesadził. – Skrzywił się ojciec.

– Ma rację. – Wróciłem na schody. – Idę się wykąpać.

– Zrobiłeś wszystko, co mogłeś.

– A ty? – Spojrzałem na niego twardo. – Jak mogłeś poparzyć Marcela? Jak mogłeś, tato?

– To nie ja stworzyłem te prawa. I sam ich nie zmienię. Wywalczyłem dla niego najmniejszą możliwą karę.

– Problem w tym, że on nie zasłużył na karę, a na nagrodę. Uratował życie trzech osób. Moje, Julii i dziecka. Gdyby nie telefon od Marcela, mogłoby nas nie być, wiesz? Mój teść ma rację, jesteśmy pojebani.

– Tymon... – zawołał smutno, cicho, jakby z bólem, ale nie zareagowałem.

*****

Starałem się nie przeciągać czasu, więc wziąłem szybki prysznic, ogoliłem się, odświeżyłem i wrzuciłem do torby potrzebne rzeczy dla mnie i Julii. Byłem szczerze wdzięczny swojej rodzinie za to, że nie czekając na nic, chętnie pomagali. Jednocześnie miałem żal do ojca za Marcela, chociaż wiedziałem, że dopiero się wdraża, a dodatkowo jest tylko jednym z wielu. Na pewno zrobił wszystko, co w jego mocy. Do tego teść, który stracił do mnie zaufanie. A na koniec Matrys, który odebrał mi radość z oczekiwania na dziecko i skrzywdził moją żonę. Aktualnie drżałem o każdy kolejny dzień. Rozmowy z Czarnecką przyprawiały mnie o niemały stres, bo nagle mogła mieć dla mnie złe wiadomości. Tak bez ostrzeżenia.

Pękłem, uderzając drzwiami szafy. Spakowałem tablet, ładowarki i ruszyłem na dół.
– Jadę do Matrysa. – Stanąłem za plecami ojca, który robił sobie coś do picia.

– Potrzebujesz wsparcia? – Odwrócił się w moją stronę, nie zadając zbędnych pytań. Wiedział, że na zmianę mojego zdania wpłynął teść. Do tej pory żyłem tylko Julią, a ciosy od jej ojca sprowadziły mnie na ziemię.

– Nie zabiję go. – Przerzuciłem torbę przez ramię. – Nie dziś.

– Na stole leży telefon Julii. Matrys miał go w kieszeni.

– Poważnie? – Rozejrzałem się w poszukiwaniu komórki i zabrałem ją ze sobą. Nie potrafiłem zrozumieć, co po kolei działo się tej nocy. Skoro Julia ze spokojem rozmawiała ze mną przez telefon, leżąc w łóżku, to później odłożyła urządzenie na szafkę nocną. Kiedy on go zabrał?

*****

Dojechałem na miejsce. Dziś na recepcji siedział Krystian. W jego oczach widziałem współczucie, gdy otworzył mi drzwi. Później zamknął je dokładnie i wrócił na swoje miejsce w poszukiwaniu kluczy.
– Proszę za mną, panie Kwiatkowski. – Nawet nie zapytał, po co przyjechałem. Szliśmy razem do piwnicy. Krystian zerknął na mnie, kiwając głową. – Jest trochę obity, bo się stawiał.

– To oficjalna wymówka? – zapytałem spokojnie, a on się uśmiechnął pod nosem. Bez względu na to, czy Matrys się szarpał, czy nie, oni przyłożyli mu z radością, wiedząc, za co został zamknięty.

– Jak czuje się pańska żona? – Schodziliśmy po schodach, a on szukał w kieszeni kolejnych kluczy. Naprawdę niełatwo było się tutaj dostać. Istny podziemny labirynt. – Ludzie plotkują. Są wściekli. Uważają panią Julię za dobrego człowieka. Szczególnie po tym, co zrobiła dla kobiet. A spotkała ją taka straszna kara.

– Julia czuje się odrobinę lepiej, dziękuję.

– Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy ją całą i zdrową.

Otworzył kolejne drzwi. Przedostatnie. Weszliśmy do ciemnego, zimnego, wilgotnego holu. Włączył światło, czyli pojedynczą wiszącą z sufitu zakurzoną żarówkę, która dawała ostry, żółty blask. Z czterech pomieszczeń wybrał jedno i zaczął otwierać kłódki. Moje ciało się spięło, bo wiedziałem, że zaraz go zobaczę. Za moment tam wejdę i spojrzę na człowieka, który o mały włos zrujnowałby moje życie.

– Kto to? – Usłyszałem jego głos, jeszcze zanim tam wszedłem.

– Sprawiedliwość. – Stanąłem przed Matrysem, zakładając ręce na torsie.

Światło na suficie rozbłysło w odrobinę przyjemniejszej tonacji niż to z holu.
– Och, Tymon. – Podniósł głowę, która wcześniej wisiała niemal bezwładnie. Miał spuchnięte oko, zaschniętą krew na twarzy i cały wyglądał, jak chodzące nieszczęście. – Nie mogłem się ciebie doczekać.

– Nie wątpię. W końcu minął tydzień.

– Dwa dni. Umiem liczyć.

– Jak już to trzy. Słabo liczysz. Mamy wieczór.

– Nieprawda. Nadal jest dzień.

– To ja mam chyba inny zegarek. – Wrabiałem go nadal.

– Doskonale wiem, co robisz, smyku. – Uśmiechnął się, mając krew nawet na zębach. – To my szkolimy was, nie zapominaj o tym. Próbujesz namieszać mi w głowie.

– Niech będzie, jak pan mówi, panie Matrys. – Podszedłem do półki po rękawiczki, bo brzydziłem się dotknąć czegokolwiek. Smród, brud, wilgoć i grzyb tworzyły niezbyt przyjemną mieszankę. – Krystian, przenieście go do całkowicie pustej celi, żeby nie miał dostępu do sprzętów. Przynoście chleb i wodę. Może korzystać z toalety dwa razy dziennie. On ma żyć.

– Tak, panie Kwiatkowski.

– Jesteś taki miękki, że okazujesz mi litość? – Zaśmiał się Matrys. – Obmacywałem twoją żonę, a ty w gościnę zapraszasz? Chlebem i solą witasz?

Odkręciłem kurek przy ścianie, zamykając mu usta. Lodowata woda z gumowego węża ogrodowego z pełną mocą uderzyła go w twarz. Po chwili wyłączyłem wodę i sięgnąłem do szafki.
– O to sól, panie Matrys. – Wysypałem zawartość torebki na jego głowę. Część przykleiła się do ran, część wpadła do ust i oczu. Poszukałem starej szmaty. Stanąłem od tyłu i zawiązałem mu oczy.

– Krystian, jedzenie i picie podajecie w milczeniu. Nie wolno mu na was patrzeć, ani z wami rozmawiać. Ma nawet nie wiedzieć, kto przyszedł.

– Tak jest, panie Kwiatkowski.

– A teraz sobie porozmawiamy. – Rozwinąłem worek na śmieci. Rozłożyłem go i oparłem się o blat, żeby niczym się nie wybrudzić. Po drodze chwyciłem metalową rurkę podobną do tej, którą sam kiedyś mnie bił. – Kim był mój sąsiad?

– Przyjacielem. – Uśmiechnął się szeroko, powodując u mnie mdłości. Krew i sól na jego zębach tworzyła okropny widok. – Chyba nie myślisz, że ci powiem? Widzę, że już poskładałeś pewne sprawy w całość. A teraz powiedz, jak się ma nasza słodka Juleczka?

– Ja tu zadaję pytania. – Zamachnąłem się i uderzyłem rurką w jego ramię. Zacisnął zęby, nie chcąc okazywać bólu. – Ale skoro jesteśmy przy temacie bliskich osób, to Julia ma się świetnie. Moje dziecko też. Nawet robotę z kobietą spartaczyłeś, a taki byłeś pewny siebie.

– Gdybym chciał, to bym ją zabił.

– Za to zabiłeś Alfy swojej linii. To koniec Matrysów.

– Nie gadaj bzdur... Dobrze wiem, co próbujesz osiągnąć.

– Twój ojciec tak bardzo się na tobie zawiódł, że dostał zawału. A Marcel siedzi w celi obok.

– Gówno prawda! – Prawie poderwał się z krzesła, do którego był przywiązany.

– A, to nie słyszałeś, jak na zmianę polewają go wrzątkiem, posypują lodem i przypalają ogniem?

– Kłamiesz, Tymon. – Parsknął w przestrzeń. – Za długo w tym siedzę, żeby ci uwierzyć.

– Czyżby? A kto przez wiele lat próbował przeforsować nowe prawo, mówiące o tym, że za złamanie zasad Alfy, odpowiada cała linia Alf? My zawsze głosowaliśmy przeciw, a ty szukałeś coraz to nowych zwolenników. W końcu ci się udało.

– Bo to ty miałeś złamać prawo, a odpowiedzieć za to razem z Wojtkiem i cholernym tatusiem! – Znów próbował się wyswobodzić w gniewie.

– A to ty złamałeś prawo, za co odpowie Marcel. Gratuluję! – Przyłożyłem mu ponownie z rurki, tym razem w piszczel. Zawarczał, żeby nie krzyknąć z bólu.

Pokazałem Krystianowi na migi, czego potrzebuję. Ten wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Jest tu ktoś? – Matrys wstrzymał oddech, zapewne próbując skupić się na dźwiękach. Specjalnie okrążałem go powoli. Najciszej, jak umiałem. Chciałem, żeby się bał. Nie wiedział, co zaraz go czeka. Wzdrygał się na myśl, kto stoi za jego plecami. Miał cierpieć jak Julia.

– Twoja żona ma piękne uda, wiesz? – zaczął, śmiejąc się pod nosem. – Leżała pode mną na łóżku, a ja dotykałem ustami jej ust. Poruszała biodrami, zachęcająco, chociaż twierdziła, że chce się uwolnić...

Musiałem zacisnąć szczękę ze złości. Wiedziałem, że robi to specjalnie, znając mój charakter, ale nie mogłem dać się sprowokować. On właśnie tego chciał. Szybkiej śmierci.

– A później dostała w mordę. Raz, drugi i trzeci.

– Zamilcz – odezwałem się po drugiej stronie celi.

– A najlepsze było na początku. – Śmiał się, jakby oglądał najlepszą komedię. – Chciała do ciebie zadzwonić! Więc złapałem jej rękę i sama waliła się telefonem po twarzy! Dzyń, dzyń... Dzyń, dzyń...

Podszedłem szybkim krokiem. Zamachnąłem się, uderzając raz po raz. Waliłem go, gdzie popadnie, omijając tylko głowę. Musiał się zamknąć, bo inaczej nie zdołałbym opanować swoich nerwów. Krystian wrócił w samą porę, podając mi w milczeniu wiaderko z kostkami lodu.

Przestałem bić. Stanąłem w bezruchu, nakazując to samo Krystianowi. Matrys się spiął, próbował się skupić, znaleźć punkt zaczepienia. Wyszedłem? Nie wyszedłem? Ktoś obok niego stoi, czy nie? Chwyciłem jedną kostkę lodu i podrażniłem włoski na karku, nie dotykając skóry. Poderwał się, chcąc wstać. Wystraszył się. I dobrze.

– Tymon, ty gnido!

– Dobra, nie będę taki. – Odchyliłem tył jego koszulki i wsypałem całe wiaderko na plecy. Później złapałem nóż i naciąłem go w kilku miejscach tak jak on moją żonę. – Dobranoc, panie Matrys. Zapomniałem, że dziś niedziela. W niedzielę nie wolno zabijać.

– Jest dzień! – wydzierał się, jednak pękając. Każdemu można złamać psychikę. Matrys to twardy zawodnik i byłem pewien, że się pozbiera po chwili. – I nie niedziela! Nie kłam, Tymon! Jestem mądrzejszy. Wiem, co robisz! Wiem!

Nie reagując na jego wrzaski, wyszedłem, a Krystian za mną. Wróciliśmy na górę, gdzie dokładnie umyłem i odkaziłem ręce.
– Znajdź nagrania męskich krzyków. Puszczajcie mu to niedaleko celi, wtrącajcie czasem jakieś swoje słowa. Ma myśleć, że znęcacie się nad Marcelem.

– Dobrze, panie Kwiatkowski.

– Wracam do żony, ale przyjadę tu niedługo. Nie możemy trzymać go w nieskończoność w tej piwnicy.

– Proszę pozdrowić żonę od nas wszystkich. Szczerze życzymy jej powrotu do zdrowia.

– Dziękuję. – Kiwnąłem głową, gdy otwierał przede mną drzwi. – Do widzenia.

– Tymon. – Dawid Brochowiak odbił się od swojego samochodu. – To dlatego było zamknięte.

– Już jest otwarte.

– Załatwiłeś sprawę?

– Nie. Nie nadszedł czas na nagrodę.

– Nie chcieliśmy ci przeszkadzać, ale każdy czekał, aż się pojawisz.

– Po co?

– Potrzebujemy twojej zgody. Dość dotkliwie ukaraliśmy Mareckich za chronienie Matrysa, ale kilka osób ma ochotę zejść do niego.

– Róbcie, co chcecie. Każdy, komu ten potwór skrzywdził bliskich, może tam wejść i wymierzyć sprawiedliwość. Jednak ma żyć i być przytomny.

– W porządku. Tym bardziej że Mareccy zeznali coś mocno go obciążającego.

– To znaczy? – Zmarszczyłem czoło, słuchając z zainteresowaniem.

– Pamiętasz list, który Julia przeczytała na zjeździe Alf? Był o nim. To on zastraszał ludzi i wykorzystywał kobiety.

– Dlatego pobił Julię?

– Być może... – Oblizał usta, patrząc na mnie z lekką konsternacją, jakby nie wiedział, czy powinien pytać. – A co u niej?

Wzruszyłem ramionami. Wszyscy pytali mnie o to samo, a ja już nie miałem sił odpowiadać.
– Boli ją nie tylko ciało. Rozumiesz, co mam na myśli?

– Tak.

– Nie wiem jeszcze, co z tym zrobić. Nie wiem, jak jej pomóc. Nie uleczy jej opatrunek ani maść.

Zbliżył się o krok i rozejrzał wokół siebie.
– Każda rodzina trzyma w kartonie zdechłą mysz. Nasza też. Nie znam numeru, ale jest świetny lekarz, który wyciągnął kogoś z myśli samobójczych. Zapytaj mojego dziadka, na pewno ci pomoże. To on go ściągnął.

– Wiesz coś więcej?

– Niewiele. Jeśli przyjedzie, musisz wynająć mu pokój w hotelu razem z posiłkami. Utrzymywać go tak długo, jak będzie tutaj potrzebny. Przychodzi do twojego domu, zamyka się w pokoju z osobą, której ma pomóc i rozmawiają. Może też przepisać recepty.

– Dzięki, Dawid, naprawdę... – Przejechałem ręką po włosach. – Bardzo potrzebowałem właśnie takiej pomocy.

– Nie ma sprawy. – Poklepał mnie po ramieniu. – Teraz masz ojca w Starszyźnie. Powiedz mu o tym, a sam go znajdzie i tutaj sprowadzi.

– Jeszcze raz dziękuję.

– Powodzenia, Tymon. Jesteśmy z wami myślami. – Podał mi dłoń na pożegnanie i poszedł w stronę czekającego Krystiana, a ja wsiadłem do samochodu, w końcu wracając do Julii.

Nie, najpierw musiałem zrobić coś jeszcze. Sięgnąłem do prawie rozładowanej komórki.
– Tato, zrobisz coś dla mnie?

– Oczywiście. O co chodzi?

– O pomoc dla Julii... Chyba kogoś znalazłem.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro