~ Rozdział 60 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tymon

Po kilku godzinach, wielu głośnych krzykach i litrach potu później, trzymałem córkę w ramionach. Ach i krew. Krew też była. Z jednej strony widziałem w życiu tak wiele krwi, łez i bólu, że nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia. Jednak gdy ten krzyk należał do Julii, wzbudzało to we mnie dreszcze. Najpierw strasznie się męczyła. Chciała rodzić całkowicie naturalnie, bo naczytała się o powikłaniach po znieczuleniu. W końcu się poddała, a Czarnecka ze stoickim spokojem przekonywała, że zadba o nią i nic jej nie grozi. Dziecku nic nie będzie, a Jula będzie mogła karmić piersią. Zgodziła się resztką sił, co Czarnecka przyjęła z widoczną ulgą. Wtedy zrobiło się spokojniej. W końcu zaczęła słuchać poleceń pani doktor, bo obie się słyszały. Ja wciąż trzymałem ją za rękę, obiecując, co jakiś czas, że nie zajrzę między jej nogi. Jula bardzo tego pilnowała. Miałem tu być wsparciem, więc chociaż mnie kusiło, nie zajrzałem. Gdy Czarnecka krzyknęła, że widać już główkę, ponownie się przechyliłem, ale żona mocniej ścisnęła moją rękę, zatrzymując mnie w miejscu.

Jeszcze jedno parcie i jeszcze jedno. A później chlupnięcie. I płacz. Ten pierwszy krzyk dziecka to coś tak niezwykłego, że nie da się tego porównać z żadnym innym doświadczeniem. Czarnecka podniosła maleństwo, pokazując nam je w całej okazałości.
– Piękna córka! Gratulacje! – powiedziała z szerokim uśmiechem. A moje serce urosło do niewyobrażalnych rozmiarów.

Mała nie wyglądała na zadowoloną. Płakała, krzywiła się, cała pomarszczona, brudna z mazi wnętrza własnej matki.

Najpiękniejszy widok na świecie.

Nowe życie.
Położna podniosła koszulkę Julki niemal pod brodę i położyły maluszka między jej piersi. Ta wiadomo, popłakała się, obejmując swoje ukochane dziecko. A ja na ten widok prawie razem z nimi. Ucałowałem spocone czoło żony z największą miłością, jaką z siebie wydobyłem. Właśnie spełniały się moje marzenia. One obie, chociaż zmarnowane, zapłakane i nieumyte, były moim cudem.

Położna zapytała, czy chcę przeciąć pępowinę. Spojrzałem na nią wystraszonym wzrokiem.
– Ja? – Wskazałem na siebie chyba lekko blady, bo Czarnecka nie powstrzymała parsknięcia. Tymon, zimny kat, bał się przeciąć pępowinę. Dobrze, że nikt tego nie widział, bo jednak trochę wstyd i plama na męskim ego. – A one poczują ból?

– Nie. – Uśmiechnęła się położna. – Nie sprawi pan im bólu.

Kropelki potu wystąpiły na czole, gdy to robiłem. Gorąc oblał całe moje ciało, jakbym miał zemdleć. Miałem ochotę zamknąć oczy, ale bałem się, że wtedy nie trafię. Nabrałem głęboko powietrza, ciesząc się, że już po wszystkim, bo w trakcie przestałem oddychać. Dla mnie to wcale nie było przyjemne doświadczenie. Żałowałem, że w ogóle się zgodziłem. Może to i hipokryzja, bo znany byłem z zadawania bólu, ale na Boga, nie bezbronnej kobiecie i noworodkowi.

Kazali mi wyjść razem z dzieckiem i położną. Przyszedł lekarz pediatra, wcześniej wezwany przez Czarnecką. Razem z położną ważyli, mierzyli i badali moją zapłakaną córeczkę, która się stawiała. Ja stałem z boku i się przypatrywałem.
– Może pan robić zdjęcia, żeby wysłać rodzinie. – Uśmiechnęli się do mnie. Obudzili mnie z jakiegoś transu, ale posłuchałem, bo to faktycznie mogła być całkiem fajna pamiątka. Po jakimś czasie zapakowali małą w kocyk niczym prezencik. – Niech pan ściągnie koszulkę i usiądzie w fotelu. Zrobię panu zdjęcie.

– Słucham? – Nie rozumiałem, po co mam się rozbierać przed obcą kobietą.

– Dziecko poczuje się bezpiecznie skóra przy skórze. To się nazywa kangurowanie. Ojcowie lubią mieć takie zdjęcie na pamiątkę.

– Ach... W porządku. – Przeciągnąłem koszulkę przez głowę, rzucając ją na oparcie fotela. Położna delikatnie oddała mi córeczkę, układając ją w wygodny sposób. Później zrobiła mi zdjęcia, odłożyła telefon obok, postawiła też szklankę wody i poszła, mówiąc, że niedługo do mnie zajrzą. Chciała sprawdzić, czy musi pomóc przy mojej żonie. Miałem nadzieję, że z Julią wszystko dobrze i biegają wokół niej tylko z powodu rachunku, który nam wystawią za poród.

W tym cichym przytulnym pokoju wpatrywałem się w nieskazitelnie piękną córkę. Zdawałem sobie sprawę, że ktoś z boku mógłby pomyśleć inaczej. Ludzie często śmieją się, że noworodki to takie śmieszne pomarszczone ufoludki. Tyle że mało mnie to obchodziło. Dla mnie była idealna. Ten maleńki nosek, zaciśnięte powieki, grymasy, jakby się miała znów rozpłakać. Ciepło przebiegało przez moje ciało raz za razem trafiając w sam środek serca. Ta kruszynka to moje dziecko. Tak niezwykle delikatna, że od razu obudził się we mnie instynkt rycerza nakazujący zaopiekowanie się nią i ochronienie przed złymi smokami.

Pokochałem ją miłością doskonałą od pierwszego wejrzenia. To zupełnie inny rodzaj uczucia niż do kobiety, rodziców czy przyjaciół. Czułem się trochę jak we śnie. Nie dowierzałem jeszcze, że te dziewięć miesięcy minęło tak szybko, że przez dwa lata wydarzyło się tak wiele. A te wszystkie trudne chwile, które przeszliśmy z Julią, zostały nam wynagrodzone.

– Moja maleńka. – Delikatnie przejechałem palcem po jej policzku, doświadczając cudu. – Tatuś zmieni dla ciebie świat. Nie pozwolę cię zranić. Obiecuję, że razem z mamą rozbijemy każdy mur, żebyś mogła żyć lepiej niż my.

– I jak tam? – Czarnecka po cichu weszła do środka.

– Trochę marudzi.

– Głodna. – Uśmiechnęła się z ciepłem, wyciągając ręce. – Niech pan ją da.

– Sam ją zaniosę.

– Absolutnie. Nie pozwalamy tak po prostu spacerować z dziećmi. To jest moment i wypadek gotowy. – Zbliżyła łóżeczko na kółkach, wskazując, że mam tam odłożyć małą.

– Wybraliście imię?

– Chyba Bianka.

– Bianka? – Odwróciła się gwałtownie, przerywając zbieranie jakichś papierów. – Jest taka święta?

– Ten argument nie działa na moją żonę. – Skrzywiłem się, a pani doktor się roześmiała.

– W porządku. Później uzupełnimy dokumenty. Macie czas na wybranie imienia. Najpierw zaprowadzimy dziecko do mamy.

– A jak Julia?

– Staraliśmy się tego uniknąć, ale niestety musieliśmy szyć krocze. Poród to ogromny wysiłek.

– Widziałem na własne oczy. – Skrzywiłem się z bólu na słowa: „Szyć krocze".

– Szczerze mówiąc, jest pan pierwszym mężczyzną od nas, którego widziałam na własne oczy w tym miejscu. Inni też przeżywają, chodzą w kółko, dopytują, ale nigdy nie trzymali żony za rękę przy porodzie. Świat mężczyzn i kobiet jest oddzielony grubą szklaną szybą.

– A my pewnego dnia chwyciliśmy młotki, które rzucano nam pod nogi i rozbiliśmy tę szybę, pani doktor.

– Przepraszam, że taka dla pana byłam. – Oparła się o biurko ze szczerością wypisaną na twarzy. – Ja nie mam zaufania do takich jak pan. Przyznaję jednak, że się myliłam. – Ładnie omijała pewne słowa, żeby nikt nas nie podsłuchał, ale nie było żadną tajemnicą, że Czarnecka nie sympatyzuje z Alfami.

– Doskonale rozumiem i nie mam żalu. – Złapałem łóżeczko-wózek. – Idziemy do Julci? Pewnie nie może się doczekać.

Weszliśmy na salę, na której Jula leżała w świeżej pościeli. Pani doktor poinstruowała ją, jak nakarmić dziecko. Pouczyła, że później ma się zdrzemnąć, a następnie pomogą jej się wykąpać. Jula tylko skinęła głową, zgadzając się na wszystko. Była bardzo zmęczona. Karmiła spokojnie, a ja siedziałem obok wpatrując się w ten uroczy obrazek.
– Jest cudowna – wyszeptała z uczuciem.

– Zgadzam się. Najcudowniejsza istotka na świecie. – Ucałowałem policzek żony, chociaż najchętniej wyściskałbym ją z całych sił. – Dziękuję Jula, że mi ją dałaś.

– Nie wiem, co powiedzieć. – Zaśmiała się słabo ze zmęczenia. – To nasze wspólne dziecko. Zrobiłam to też dla siebie, więc nie masz za co dziękować.

– Jestem innego zdania.

– Zasnęła – powiedziała tak cicho, że ledwo słyszalnie, jakby się bała, że ją obudzi.

– Daj, ja się nią zajmę. – Złapałem delikatnie córeczkę. – A ty śpij, jak lekarz kazał. Potrzebujesz odpoczynku.

– Nie wiem, czy zasnę po tylu emocjach.

– To zamknij oczy i odpocznij. – Usiadłem wygodnie, uważając na maleńką główkę, jak kazała żona. Trzymałem już takie maluchy w rękach, ale wolałem teraz nie kłócić się z Julią. Mówiła, że nie zaśnie, a odpłynęła po kilku chwilach.

Tak więc... żona spała po wielu trudach. Daliśmy radę. Przeżyliśmy to, o czym tak długo marzyliśmy. Trzymałem w ramionach kruchutki, aczkolwiek niezwykle cenny skarb. Moją kochaną córeczkę. Była naszym cudem. Będziemy stali za nią murem, gdy zajdzie taka potrzeba lub stworzymy mur przed nią dla ochrony. Wiedziałem, że Julia odzyska siły, a o córkę zawsze będzie walczyła jak lwica. I ja również nie zamierzałem czekać bezczynnie.
– Jesteś tą, przez którą zmieni się świat. – Ucałowałem maleńkie czółko, przykryte białą czapeczką. – Nasza córeczko. Powinnaś mieć na imię Nadzieja.

*****

Z ulgą przyjęliśmy fakt, że wypisano dziewczyny do domu. Miały tutaj bardzo dobrą opiekę, ale nigdzie nie ma tak dobrze, jak u siebie. Poczułem ukłucie w klatce piersiowej, gdy przekroczyliśmy próg. Wyszliśmy we dwoje, wróciliśmy w trójkę. Noemi przywitała nas już w przedpokoju. Biedna nie miała u nas za dobrze, bo ciągle lądowała pod czyjąś opieką. Miałem jednak nadzieję, że to koniec niespodzianek, a ona wybaczy nam wiecznie niekomfortowe warunki. Pozwoliliśmy jej obwąchać fotelik z nowym domownikiem, a później zaniosłem córkę na górę. Julia przyszła za mną, od razu odpięła pasy, biorąc małą na ręce i obie wylądowały w wielkim łóżku.
– Głodna? – zapytałem, sam czując głód.

– Senna. Nakarmię małą i odpoczniemy.

– Niewiele sypiasz. W porządku, prześpijcie się, a ja coś wymyślę. – Zasłoniłem rolety, zapaliłem lampkę i zrobiłem zabezpieczenie z kołdry, jak prosiła Jula. Wyszedłem, dając im chwilę spokoju i odpoczynku.

Sprawdziłem, czy Noemi nic nie brakuje. Później zrobiłem sobie kawę i usiadłem na kanapie odpisując na wiadomości. Najpierw w przypływie euforii wysłałem zdjęcia córeczki prawie do wszystkich kontaktów, teraz nie nadążałem odpisywać na gratulacje. Nieważne, jak wiele wiadomości wysłałem i jak wiele gratulacji otrzymałem. To było o jedno za mało. Chciałem pochwalić się Marcelowi. Westchnąłem ciężko i pomasowałem skronie. Sam padałem ze zmęczenia. Nie wyobrażałem sobie, co czuje Julia, która od dnia porodu nie spała ciągiem dłużej niż dwie godziny. Czasem słyszałem małą i też się budziłem. Tylko że niewiele mogłem pomóc. Co najwyżej podać ją do karmienia. Uważałem, że lepiej byłoby, gdyby Julka jednak zdecydowała się na odstawienie od piersi. Mógłbym wtedy dać z siebie więcej. Zanim opuściliśmy szpital, Czarnecka zawołała mnie do siebie niby z powodu dokumentów. Tak naprawdę kazała mi uważnie obserwować Julię i wszystkie jej zachowania. Bardzo bała się, że zaprzepaścimy wszystko, co wypracowała przez ostatnie miesiące. Depresja poporodowa mogła nagle zapukać do naszych drzwi. Skoro Czarnecka się martwiła, ja tym bardziej.

Z tą myślą zajrzałem do kuchni i na szczęście moja niezawodna mama wszystko przygotowała. Od pełnej lodówki po wyparzone butelki i smoczki. W każdej chwili mogłem sam przygotować mleko. Na kuchennym stole leżał również nowy laktator. Zadbali o każdy szczegół. Wiem, że ja też zawsze pomagałem rodzinie, jednak teraz gdy oni trwali przy nas, aż czułem, że powinienem się jakoś odwdzięczyć. Ojciec i dziadek mieli wiele racji tłumacząc nam, że jeśli rodzina jest silna poradzimy sobie z każdym problemem. To nie tak, że my, jako rodzeństwo nigdy się nie kłóciliśmy. Jednak byliśmy za to surowo karani, na przykład moralizatorską pogadanką. Za brak szacunku do rodziców lub rodzeństwa trzeba było po pogadance wykonać pracę fizyczną, na przykład w milczeniu zgrabić liście wokół domu, podczas gdy reszta rodziny grała w planszówki i słychać było ich śmiech. W końcu dotarło do nas. Mieliśmy siebie. Zamierzałem wychować dzieci w taki sam sposób, chociaż może lżejszymi metodami.

Zadzwoniłem do rodziców, a później do teściów, opowiadając o tym, jak mają się moje dziewczyny. Później zagrzałem zupę, którą zrobiła mama i powoli zaniosłem do sypialni, żeby nie rozlać. Słyszałem chwilę wcześniej, że mała się obudziła. Postawiłem na łóżku stolik śniadaniowy, podchodząc bliżej Julci.
– Daj ją. Zjedz sobie spokojnie. – Zabrałem maleńkie zawiniątko i zacząłem spacerować z nią po pokoju. Jula jadła, aż jej się uszy trzęsły, ledwo nadążała przełykać. Musiała być bardzo głodna.

– Miło się na was patrzy. – Zerknęła, kończąc zupę. – Taki silny mężczyzna w swoich wielkich ramionach trzyma kruszynkę w różowym kocyku. To naprawdę urocze.

– Bo to jest córeczka tatusia. Prawda, mała? – Pocałowałem ją w główkę, wkładając to całe mnóstwo uczuć. – Dostaniesz w życiu tak wiele miłości, że ci bokami wyjdzie.

Jula zaśmiała się, odkładając stolik na bok.
– Muszę do łazienki, a później mogę ją zabrać.

– Odpocznij, kobieto. Ja wiem, jak zostałaś wychowana, ale dobrze wiesz, że nasz dom to nasze zasady. Nikt się nie dowie, że ci pomagam. Nie zniszczę twojej reputacji wśród kobiet.

Parsknęła w odpowiedzi, zamykając za sobą drzwi łazienki.

Później było tylko gorzej.

Julii drżały ręce, bo mała rozpłakała się w kąpieli. Nie radziła sobie tak dobrze, jak pod czujnym okiem położnej. Prawie wyrwałem jej Biankę z rąk, bo zajmowała się nią tak niepewnie, że tylko czekałem na moment, aż ją upuści i mała nałyka się wody. Na szczęście się powstrzymałem i nie podkopałem bardziej psychiki żony. Po kąpieli ubierała ją, starając się opanować stres. Tak naprawdę poddenerwowanie wychodziło porami skóry, jakby bała się, że ją uszkodzi jakimkolwiek ruchem. Znów starałem się nie wtrącać, skupiłem się na głaskaniu córki i uspokajaniu jej ciepłym głosem.

Bianka nie przestawała płakać. A Jula nie mogła spokojnie zjeść ani się ogarnąć. Nie potrafiła tego zrobić, nawet gdy to ja chodziłem wkoło z dzieckiem na rękach. Za bardzo przejmowała się jej płaczem. Masowała brzuszek i robiła inne dziwne rzeczy, które miały pomóc. Wciąż byłem obok, chociaż nie miałem pewności, czy nie irytuję jej tym bardziej. Zaproponowałem pomoc naszych matek, jednak się na to nie zgodziła. Mówiła coś o krytyce i o tym, że wszyscy zobaczą, jak sobie nie radzi.

W końcu się udało. Bianka zasnęła, a Julia ponownie ogarniała się w łazience. Zostawiłem jej kanapkę i herbatę na szafce nocnej, po czym położyłem się do łóżka. Sam miałem dosyć. Wystarczyło przymknąć powieki, żeby wpaść w czarną otchłań mocnego snu.

Przeciągnąłem się, słysząc płacz. Nie umiałem się dobudzić, niemal przywaliłem sobie w pysk, żeby się otrząsnąć. Przewróciłem się na bok i zobaczyłem plecy żony, siedzącej na łóżku.
– No, już, już... – szeptała, bujając delikatnie rękami. – Nie płacz.

Nagle wszystko ucichło. Zerknąłem na zegarek, który wskazywał drugą i znów przymknąłem oczy. Usłyszałem syknięcie i od razu otworzyłem oczy. Jula jedną ręką podpierając się o materac, podnosiła się powoli.
– Boli cię? – przemówiłem, zanim to przemyślałem. Nie odpowiedziała, bo pewnie wkurzyłem ją głupim pytaniem. To oczywiste, że boli. Przecież nie łaskocze. W końcu miała poszyte krocze. Odłożyła dziecko do łóżeczka, znów poszła do łazienki, a później bardzo powoli schowała się pod kołdrę.

Zasnęliśmy. Tym razem nie obudził mnie płacz, a coś w rodzaju marudzenia. Nie dowierzałem, że zegarek wskazuje piętnaście po trzeciej. Czy Julia choć trochę spała? Odwróciłem głowę, napotykając ten sam widok. Plecy żony. Tym razem się podniosłem i przeszedłem przez łóżko, siadając obok. Nie zdążyła tego ukryć, chociaż się wstydziła. Płakała.
– Dlaczego ty płaczesz, kochanie? – Z czułością odgarnąłem włosy za ucho.

– Ona chyba jest głodna...

– I dlatego płaczesz? – Objąłem ją ramieniem, chcąc dać wsparcie.

– Jestem beznadziejną matką. – Kolejne łzy spadały wielkimi kroplami. Złapałem je palcem, gdy pociągnęła nosem. – Nie umiem jej nakarmić, wykąpać, ani utulić do snu. A przecież wszystko mi pokazali. Nie potrafię się nią zająć. Ona jest wciąż niezadowolona.

– Jesteś wspaniałą matką. Po prostu to twoje pierwsze dni. Musimy się wszystkiego nauczyć. – Zapaliła mi się lampa ostrzegawcza. Nie wiedziałem, czy to tylko zmęczenie, czy znak, że dzieje się coś poważniejszego. Byłem dowodem na to, co brak snu może zrobić z człowiekiem, a Jula nie była tak silna psychicznie, jak ja. Szczególnie po ostatnich przeżyciach. Odchrząknąłem, żeby brzmieć pewnie. – Jula, ja wiem, że nosisz w sobie pierwiastek perfekcjonistki, ale odpuść. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy idealnymi rodzicami. A wiesz dlaczego? Bo tacy nie istnieją. Tysiące razy będziemy żałować podjętych decyzji. Tego, że podnieśliśmy głos lub daliśmy karę. Popełnimy całą masę błędów.

– Nie wiem, czy to pocieszające. – Uśmiechnęła się mimo wszystko. – Brzmisz, jakbyśmy nie nadawali się na rodziców.

– Myślę, że rodzicielska mądrość przychodzi wraz z doświadczeniem, a my jesteśmy aktualnie w przedszkolu.

Zaśmiała się, czym oczyściła mojego ducha.

– I wiesz, co jeszcze myślę? – Spojrzałem w jej błyszczące od łez oczy. – Fakt, że pragniesz być dobrą mamą i starasz się nią być, jest dowodem na to, że nią jesteś. Znam cię jak nikt inny i wiem, że nią jesteś.

– Dzięki, Tymon. – Pokiwała głową, a Bianka nie przestawała marudzić. – Jakoś tak lepiej, jak się z kimś porozmawia.

– Od tego tu jestem, a ona chyba faktycznie jest głodna albo zdenerwowana. Podobno dziecko bardzo wyczuwa nastroje matki.

– Tak czy siak, to moja wina. – Wzruszyła smutno ramionami.

– Ma jeszcze tatę, a ty męża. – Podniosłem się z łóżka.

– Gdzie ty idziesz?

– Nie powiem ci, bo mnie zatrzymasz. Zaraz wracam.

Zbiegłem szybko po schodach do kuchni. Noemi od razu przybiegła po jakiś smakołyk. Chyba nawet ona już się zgubiła czy mamy dzień, czy noc. Zrobiłem butelkę z mlekiem, dokładnie odliczając miarki, a później zakręciłem i wstrząsałem wbiegając na górę.

– Nakarmię ją. – Stanąłem przed żoną, której nie spodobał się ten pomysł. – Ona się naje do syta i obie odpoczniecie. Idź spać.

– No, nie wiem... – Wahała się. – Musisz ją trzymać, aż się odbije. Uważaj, żeby jej się nie cofnęło, bo się zakrztusi.

– Mam wielką rodzinę i uwielbiam dzieci. Umiem się nimi zajmować. Zaufaj mi, jestem jej ojcem.

– Dobrze, może masz rację. – Próbowała wstać, ale ją powstrzymałem ze względu na szwy i ból.

Sam zabrałem małą na ręce. Usiadłem na łóżku i mogłem ją nakarmić po raz pierwszy. Chciałbym to robić częściej, o ile Jula się zgodzi. Cudownie było patrzeć, jak chętnie je. Nie zamierzałem oczywiście na nic naciskać. Umiałem nakarmić dziecko, ale nic poza tym. Nie znałem się aż tak, żeby mówić Julii, co powinna robić, a co nie.

W końcu pospaliśmy dłużej niż godzinę. Dwie i pół, ale zawsze coś. Jula przebudziła się pierwsza, jednak tym razem ubiegłem ją. Wstałem i podałem małą, żeby nie musiała się nadwyrężać.
– Do końca życia ci się nie odwdzięczę, Kwiatkowski. – Posłała mi cudowny uśmiech. – Nawet po tobie nie spodziewałam się aż takiego zaangażowania. U nas to kobiety zajmują się noworodkami.

– Codziennie mi się odwdzięczasz. Wróciłaś do mnie.

Uniosła brew ze sporym zdziwieniem w oczach.
– Ty jeszcze pamiętasz te czasy?

– Nigdy nie zapomniałem. Mogłaś nie wrócić. A teraz możesz uciec z nią. – Potrząsnąłem głową, jakbym chciał wyrzucić te myśli. – Nie przeżyłbym tego.

Te poważne rozmowy przerwało nam burczenie w brzuchu Julii. Zaśmialiśmy się, a jej śmiech dodawał mi mocy. Czułem się dumnym prawdziwym facetem, głową rodziny. Udało mi się pomóc i żonie i córce.
– Przyniosę coś do jedzenia.

– Dla niektórych to nadal noc.

– Nie dla nas. Aktualnie czas zegarowy to pojęcie względne. Zjemy i idziemy dalej spać. Teraz mamy swój własny świat. Ty, ja i Bianka.

Wychodziłem z sypialni, widząc w oczach żony coś na kształt podziwu. Nie mógłbym jej zostawić po tym wszystkim, co przeżyliśmy. Razem chcieliśmy mieć dziecko, więc jest nasze, wspólne. Tak samo całuski i przytulaski, jak obowiązki i odpowiedzialność.

A ja chciałem to przeżywać. Nie tylko słuchać od innych, ale przeżywać. Pragnąłem móc wspominać kiedyś z Julią zarwane noce i śmiać się z tego przy lampce wina podczas romantycznego weekendu we dwoje.

Gdy wszedłem do kuchni i uśmiechnąłem się do ocierającej się o lodówkę Noemi, uderzyła we mnie myśl, że coś się skończyło, ale zaczęło się nowe... lepsze...
Jakbyśmy zamknęli za sobą jakiś rozdział, chociaż pozostały nam do rozwiązania pewne wątki. I mimo kiepskiej jakości snu i uderzyła we mnie moc.

Musiałem doprowadzić wszystko do końca dla lepszego życia. Mojego, Julki i córeczki.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro