~ Rozdział 63 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tymon

Czekałem przed domem na Krystiana. Wolałem zniknąć jak najszybciej, zanim obudzi się Jula i Bianka. Tchórz ze mnie? Być może. Bałem się spojrzeć żonie w oczy, a później wyjść nie informując, jak wiele ryzykujemy.

Podjechał czarny samochód, a za kierownicą rozpoznałem tego, na którego czekałem. Obok niego siedział Łukasz. Wsiadłem na tylne siedzenie i wszytko im wytłumaczyłem. Zapowietrzyli się, słysząc, że chodzi o Sławka. Większość osób pewnie sądziła, że on zwyczajnie nie żyje, a ta wywózka to tylko taka bajeczka. Nie było tak. To ja napadłem na Alfę w jego domu i miałem zostać ukarany za to, co mu zrobiłem. Starszyzna zastanawiała się nad karą dość długo, bo niektórzy walczyli o moją niewinność, zasłaniając się działaniem pod wpływem silnych emocji i zarzucali, że Sławek również złamał prawo, bo skrzywdził córkę Alfy. Mieli twardy orzech do zgryzienia, bo kto tu był bardziej winny? Które prawo powinno być bardziej respektowane? W tym czasie Sławek wypisał się ze szpitala na własne żądanie i wrócił, grożąc całej mojej rodzinie nożem, w tym dzieciom, czego się nie wybacza. Dlatego postanowiono zastosować nadzwyczajne rozwiązanie, aby pogodzić obie rodziny. To Sławek, a nie ja, stwarzał zagrożenie, więc został wywieziony, ale darowano mu życie.

A później... działo się już głównie źle. I ze mną, i z Marcelem, a nawet z Aną. Miałem tylko osiemnaście lat i głowę pełną ideałów, które zostały zmiażdżone. Nie poradziłem sobie. Piłem, ćpałem, imprezowałem, bo nie potrafiłem znaleźć rozwiązania. A ja zawsze muszę panować nad życiem, nie ono nade mną. Wyłączałem uczucia, bo tak było łatwiej. Dopiero myśl o małżeństwie z Julią, dała mi bodziec do tego, żebym oprzytomniał.

Poinstruowałem chłopaków co mają robić, w jakich sytuacjach. Zerknąłem na zegarek, bo czas uciekał. Nie mogłem się spóźnić na zebranie, które sam zwołałem. Pożegnałem się. Przesiadłem się do swojego auta i odjechałem z ogromnym ciężarem w sercu. Nie chciałem ich tutaj zostawiać. Nie mogłem zostawić Marcela. To była jedna z najtrudniejszych decyzji, które przyszło mi podjąć. Wiedziałem jedno... Znienawidzę się, jeżeli cokolwiek pójdzie niezgodnie z planem.

Dojechałem pod budynek Wspólnoty. Otworzył mi Paweł, informując, że czekają na mnie w sali numer dwa i zapewne napiłbym się kawy o tej porze. Podziękowałem z uśmiechem, dopiero przez jego słowa zdałem sobie sprawę, że nie napiłem się nawet kawy, ale przez adrenalinę nie odczuwałem zmęczenia.

Wszedłem do środka, gdzie czekali na mnie członkowie Starszyzny, w tym pan Władek i mój ojciec. Przywitałem się, bez zbędnych gestów wyciągając telefon z kieszeni. Kliknąłem SMS i położyłem komórkę przed nimi. Czytali po kolei treść lekko zdziwieni. Usiadłem, dopiero gdy ojciec oddał mi urządzenie, jednocześnie wskazując krzesło.
– Co z nimi? – Przeszedłem do rzeczy, w momencie, w którym Paweł postawił przede mną kawę.

– Zamierzaliśmy ich zatrzymać dawno temu – burknął z niezadowoleniem Grabowski. – To twój ojciec nadstawił swoją głowę w imię przepuszczenia ich, więc mamy nadzieję, że nie naraziłbyś własnego taty.

Mój ojciec zignorował docinki i złożył ręce na blacie, przemawiając wprost do mnie.
– Są śledzeni, zmieniamy tylko osoby, które za nimi jadą. Aktualnie jedzie za nimi Marek Pietruszewski. Zatrzymali się raz na stacji paliw. Sławek pobrał klucz i poszedł do toalety, w tym samym czasie Marcel płacił za paliwo i kilka artykułów. Jeżeli nadal będą poruszać się w tak szybkim tempie, około dziewiątej rano dotrą do granicy naszego regionu. Nie wjadą na nasz teren, choćby nie wiem co. Wy będziecie tam na nich czekać. – Rozłożył mapę przede mną. – Będziemy na bieżąco informowani. Znaleźliśmy miejsca, w których ruch jest znikomy, a widoczność słaba ze względu na otaczającą przyrodę. Tam wszystko się rozegra.

– O której godzinie zrobili postój?

– Przed trzecią nad ranem.

– Miałem rację! – Uderzyłem wnętrzem dłoni w stół, na co zareagowali grymasem. – Marcel na pewno robi to wbrew własnej woli! Wykorzystał okazję, że został sam i pewnie poprosił pracownika stacji paliw o napisanie SMS-a. Zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby nas ostrzec.

– Nie rozumiem, dlaczego tak zaciekle bronisz Marcela Matrysa w imię bezpieczeństwa innych, Tymon... – Grabowski pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Bo wiem, że zasłużył na drugą szansę. Daliście ją mnie i dajcie ją Marcelowi, proszę. To oddany członek Wspólnoty. Dba o swoich, sprzeciwił się własnemu ojcu w imię naszych idei. Nie pozwólmy mu umrzeć. Jeśli zapewnicie bezpieczeństwo jemu, Weronice i Kubie, zapewniam, że Marcel nigdy nie zdradzi Wspólnoty. A dobrze wszyscy wiemy, jak bardzo może się przydać w naszych szeregach. Poza tym tylko on jest w stanie załagodzić wszelkie zatargi. Ma po swojej stronie nie tylko mnie, ale również Marka, który aktualnie go śledzi, a z którym razem imprezował. Mareckich, którzy nie lubią mnie, ale szanują Marcela. On zawsze pozostawał neutralny. Okazywał przyjaźń i szacunek każdemu. Wspierał i pomagał. Jeśli go ułaskawicie, wszyscy będą zadowoleni. Jeśli skarzecie na śmierć, napięcia się nasilą. On ma zbyt wielu przyjaciół, żeby to przeszło bez echa.

Dąbrowski przełknął ciężko ślinę, bo zawsze stał po stronie Matrysów, a ostatnio głównie milczał. Tarczyk, który chwilowo zapełniał lukę w składzie Starszyzny, też nie skomentował. Mój ojciec zastanawiał się, wpatrując w blat przed sobą, a pan Władek podrapał się po czole ze zmęczeniem, ale przemówił jako pierwszy.
– Jestem za tym, żeby dać Marcelowi szansę na wyjaśnienia. Powinien przejść przez uczciwy proces. Dajmy mu głos, a później zdecydujemy co z nim zrobić. Ukarać możemy zawsze. Po raz drugi nam nie ucieknie. Nie ucieknie, prawda, Tymon? – Zsunął lekko okulary, ostrzegając mnie spojrzeniem.

– Oczywiście. Nie zamierzam mu w tym pomagać i nigdy nie pomogłem mu uciec. – Przytaknąłem nie do końca szczerze, bo to jasne, że pomógłbym mu uciec po raz drugi.

– Zgadzam się – poparł go mój ojciec. – Ta sprawa jest zbyt zawiła, żebyśmy mogli wskazać winnego palcem. Marcel powinien otrzymać szansę wypowiedzenia się.

Pozostali również się zgodzili, na co odetchnąłem z ulgą.
– Więc oszczędzicie go i przywieziecie tutaj?

Pan Władek Brochowiak ponownie poprawił okulary.
– To już zależy od przebiegu sytuacji i trochę od samego Marcela. Niezbadane są wyroki Boskie, Tymon...

Po kolei opuszczali salę, informując mnie, że spotkanie Alf rozpoczyna się za niecałą godzinę i mam się wstawić. Zostałem z niedopitą kawą, ojcem i rozłożonymi przed nami mapami.
– Musimy wymyślić porządny plan.

– Kilka planów. – Potarł twarz ze zmęczeniem. – Nie mamy pewności, którą trasę wybiorą.

– Potrzeba nam więc kilka idealnych planów. – Nachyliłem się nad mapami. – Musi dać radę...

*****

Wiele godzin temu rozległ się cichy alarm dla całej Wspólnoty. Niestety znów z powodu naszego regionu. Bałem się, że w końcu cała reszta będzie miała nas dosyć i każdego przesiedlą gdzieś indziej, a naszą Radę Starszyzny rozwiążą. A z drugiej strony... Może lubili adrenalinę, którą im dostarczaliśmy? Młode Alfy na pewno to lubiły.

Rozstawiliśmy chłopaków na różnych pobocznych drogach, bo nie mogliśmy mieć pewności, którą trasę wybierze Sławek. Wyszedłem przed budynek, żeby oddzwonić do Julii i zapewnić ją, że musiałem coś załatwić, ale nie dzieje się nic złego. Później ściskałem przez chwilę telefon w dłoni. Chciałbym móc zadzwonić do Marcela i powiedzieć mu, że otrzymał szansę i żeby nie robił niepotrzebnych problemów. Nie musiał czuć się zagrożony.

Tyle że o tym nie wiedział...

Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem do Marka, tego samego, którego Julia poznała w kawiarni, który u nas spał, a teraz śledził Sławka i Marcela.
– Co jest, Tymon?

– Śledzisz ich?

– Nie, stoję w jakimś lesie i czekam na rozwój wydarzeń.

– Szkoda... Miałem nadzieję, że od ciebie dowiem się więcej.

– Rozkaz to rozkaz.

– Jasne, rozumiem. – Po raz kolejny głośno nabrałem powietrza. – Wiesz, że macie nie robić krzywdy Marcelowi?

– Przekazano mi. W sumie się cieszę. Nie chciałbym tego robić. Zbyt długo i zbyt dobrze go znam.

– Zgadzam się z tobą. Muszę lecieć. Do zobaczenia, być może.

– Na razie.

Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Spojrzałem w szare niebo, które wyglądało, jakby było brudne i skurzone. Próbowałem pozbierać myśli. Miałem nadzieję, że każdy czuł to samo, co ja i Marek. Marcel wbrew temu, co o sobie myślał, miał mnóstwo przychylnych mu osób. Każdego szanował, dla wszystkich był dobry. To zła opinia go wyprzedzała, a wystarczyło bliżej go poznać, by przekonać się, jaki jest naprawdę. Oby każdemu z Alf zadrżała ręka, zanim wymierzy cios w Marcela. Mogliśmy robić wiele złych rzeczy, ale skazywanie na męki kogoś, kto jest ci bliski, nie jest już takie proste.

Podskoczyłem, gdy z budynku energicznie wyszedł Dawid Brochowiak.
– Jedziesz ze mną? Mamy się podzielić. Jak najwięcej osób i jak najmniej samochodów, żeby nie przykuwać uwagi. Mam jeszcze jedno miejsce.

– Jadę. – Ruszyłem przed siebie, zanim ktoś zdołałby mnie zatrzymać. Ojciec kazał mi zostać. To Wojtek miał jechać. Stwierdzili, że do całej sytuacji podchodzę zbyt emocjonalnie. A gdy jestem emocjonalny, zaczynam sprawiać kłopoty.

Udało mi się. Wojtek wybiegł, machając rękami, ale było już za późno. Dawid go nawet nie zauważył, skupiając się na skręcie w prawo.

Najpierw wszyscy rozmawiali, a im bliżej celu się znajdowaliśmy, tym mniej mieliśmy sobie do powiedzenia. Mój telefon się rozdzwonił. Przełknąłem ślinę, widząc na wyświetlaczu numer ojca. Musiałem jednak odebrać, nie wiedząc, czy chce mnie zdzielić, czy ma do przekazania ważne informacje.
– Daj na głośnomówiący, mamy wam coś do przekazania. – Pominął wszelkie zbędne słowa. Nie wydzierał się na mnie, bo był wśród innych członków Starszyzny, a ja mu dość wstydu przyniosłem w ciągu swojego życia. Obiecałem sobie solennie w duchu, że wynagrodzę ojcu wszystkie upokorzenia, które na niego zrzuciłem.

– Już.

– Wybrali plan B, pamiętacie go?

– Tak – odpowiedzieliśmy chórem.

– Kierujcie się więc w tamtą stronę. Gdyby coś się zmieniło, damy wam znać. Oni jadą dość szybko, powinni się tam znaleźć za pół godziny.

– Cholera... – jęknął najstarszy Brochowiak, zmieniając bieg. – To i my musimy przyspieszyć. Módlcie się, żeby nic na drodze nas nie zatrzymało, bo ich nie przechwycimy.

– Spokojnie, Dawid – odparł mój ojciec. – Pamiętaj, że nie tylko wy jedziecie w tamtą stronę. Lepiej, żebyście nie zdążyli niż wylądowali na drzewie.

– Racja.

– Do usłyszenia. – Rozłączył się, a Dawid dodał gazu, co mnie ucieszyło. Musieliśmy zdążyć. Innych opcji nie brałem pod uwagę. Spodobał mi się też fakt, że Marcel zmierzał wprost na Marka. Punkt dla nas.

Jakiś czas później znów zadzwonił mój ojciec, więc dałem na głośnik. Słychać było, że niedaleko inni też rozmawiają przez telefony.
– Gdzie jesteście?

– Piętnaście minut – odpowiedział Dawid.

– Świetnie. Przypominam o ustaleniach. Samochód schowajcie w krzakach, zakryjcie tablice rejestracyjne, wasze twarze i wszystkie znaki szczególne. Nie chcę was zobaczyć na żadnym filmiku w internecie, nakręconym przez przypadkowego świadka. Czy to jest jasne?

– Tak – odpowiedzieliśmy chórem.

– Uważajcie na siebie. Z Bogiem, chłopcy. – Rozłączył się, więc znów schowałem telefon, szukając w kieszeniach rękawiczek i chusty.

– Wcale nie zwrócimy na siebie uwagi. Wcale – marudził młody Grabowski. – Banda pojebów w kominiarkach i kapturach.

Dawid odchrząknął nerwowo.
– Lepiej, żeby ktoś wziął nas za obłąkanych i się wycofał niż uwiecznił twój tatuaż na filmiku, debilu. – Zerknął na mnie, gdy ubierałem rękawiczki. – Albo charakterystyczny tatuaż na dłoni Tymona. Jak mogłeś sobie zrobić coś takiego na dłoni, będąc tym, kim jesteś?

– Ktoś tu się denerwuje... – Zaśmiał się jego młodszy brat.

– Zamknij japę. Nawet nie pamiętasz, jak nieobliczalny jest Sławek, szczylu.

– Uspokójcie się – przerwałem im. – Musimy się skupić na zadaniu. To nie czas na braterskie kłótnie.

Na szczęście się zamknęli. Każdy z nas wpatrywał się w pokonywaną trasę. Jeszcze moment... i staniemy oko w oko ze Sławkiem i Marcelem. Zdenerwowanie zaczynało się udzielać w każdym z nas.

Schowaliśmy samochód i resztę drogi pokonaliśmy pieszo. Zauważyłem inne auta, które miały nagle wyjechać, blokując przejazd.
– Jesteście? – Mój ojciec odezwał się w głośniku telefonu.

– Na miejscu.

– Zbliżają się do was. – Nawet jego głos przesiąkał stres. – Skupcie się, dajcie z siebie wszystko, a później wróćcie cali i zdrowi. Załatwcie to najszybciej, jak możecie. Powodzenia, chłopcy.

Serce waliło mi tak głośno, że zagłuszało szmery wokół. Przymknąłem powieki, starając się opanować. Najgorsze, że przed oczami stanęła mi uśmiechnięta Julia z Bianką na rękach. Przełknąłem ślinę, gdy pot skraplał się na karku. Siedzieliśmy jeden na drugim w bluzach, rękawiczkach, z chustami na twarzach i kapturami na głowach. Zamrugałem, chcąc wyrzucić z siebie obraz żony. W tym momencie dobijał mnie jej uśmiech. Okłamałem ją, chociaż w dobrej wierze. I nawet jeśli plan był doskonały, zawsze coś mogło pójść nie tak... Mogłem nie wrócić. To nie ja miałem tu przyjechać a Wojtek. Nie wybaczą sobie, jeśli cokolwiek złego mnie spotka. Julia im nie wybaczy...

Rozległ się pisk opon kilku samochodów jednocześnie. Dreszcz adrenaliny napiął mięśnie niemal do bólu.
– Teraz! – Za plecami rozpoznałem głos starszego brata. A jednak Wojtek przyjechał tu za mną.

Wszyscy poderwaliśmy się z ziemi, wybiegając na ulicę. Srebrny samochód znalazł się w pułapce. Przed nim i zanim stały zaparkowane po dwa auta, odcinając mu drogę ucieczki. A z pobliskich krzaków z każdej strony, wychodziło coraz więcej mężczyzn uzbrojonych w kastety, noże, nunczako, rury i kije. Najpierw wrzucił wsteczny i chciał rozwalić auta za sobą. Niemal od razu przebił opony, nie wiedząc, co za nim i przed nim rozsypali.

Poddał się. Drzwi pasażera się uchyliły. Marcel powoli wysiadł z rękami w górze. Ogolił się, ale nadal wyglądał na przemęczonego. Oblał mnie strach o jego los. Później wysiadł kierowca stworzony z nasienia diabła i wychowany na jego podobieństwo. Ten ryj pełen blizn niejednokrotnie śnił mi się po nocach. Oblał mnie gniew.

– Witajcie, witajcie. – Sławek obracał się wokół własnej osi, machając jak idiota i uśmiechając się jak kretyn. – Kopę lat! Jak miło was znowu widzieć, bracia. Nawet nie wiecie, jak wiele się u mnie zmieniło. Mam teraz nową Wspólnotę. Rosyjską taką.

Oblał mnie wkurw. A później przebił się przez niego lęk. Skoro był tak pewny siebie przewidział nasz ruch. Ewentualnie wziął to pod uwagę i przygotował się, podobnie jak my, na więcej planów awaryjnych. Przecież wychował się z nami, był uczony, szkolony i doświadczany identycznie jak każdy z nas.

Musiałem coś zrobić, zanim pozwolimy mu działać. Ruszyłem przed siebie, chociaż usłyszałem syk brata: „Tymon, nie". Sławek odwrócił się gwałtownie, mierząc mnie zadowolonym wzrokiem.
– A więc tu się ukrywasz...

– On ma za paskiem broń! – krzyknął ktoś.

– A no mam. – Wyciągnął pistolet i pomachał nim. – Ciebie odstrzelę pierwszego.

– O, kurwa... – Usłyszałem za plecami Brochowiaka. – Na taką ewentualność nikt nas nie przeszkolił.

– Tymon, wracaj! – syknął ponownie Wojtek. – Co im powiem?

Gdy Wojtek wspomniał Julię i Biankę, ślina zgęstniała tak bardzo, że nie byłem w stanie jej przełknąć. Dłonie zadrżały, ale zacisnąłem je w pięść, żeby nie pokazać słabości. Serce biło nierównym rytmem, wprawiając oddech w coraz płytszy i szybszy. Kątem oka zauważyłem skradającego się Marka. Musiałem tylko odciągnąć Marcela w bezpieczne miejsce i pozwolić działać innym.

– Tak bardzo się mnie boisz, że wolisz zastrzelić z odległości? – Zaśmiałem się szyderczo. – Dawaj, zrobię ci plastykę twarzy.

– Masz mnie za idiotę? – Parsknął głośno. – Macie swój plan, a ja nie dam się w to wciągnąć. I tak mnie dorwiecie, ale najpierw wystrzelam jak kaczki tylu, ilu się da.

– To znaczy ilu? Ile masz tych pistolecików?

– Jeden.

Marcel pokazał bokiem dwa palce. Poza tym miał twarz wyciosaną z kamienia, żadnych emocji. A więc nadal był po naszej stronie. Sławek nie zdołał go przeciągnąć.

– Marzysz o tym, żeby obić mi twarz tak, jak ja obiłem tobie. – Zacząłem wyciągać i wyrzucać swoje sprzęty na ulicę. – Ty i ja. Bez pomocy nikogo i niczego. Masz ostatnią szansę, żeby to zrobić.

– Nie nabierzesz mnie, fagasie. Wolę cię zastrzelić.

– Pieprzony tchórz. Ja umrę szybko, ale ty umrzesz z plamą na honorze. Tego cię nauczyli ruscy przyjaciele? – Przeniosłem powoli wściekły wzrok na Marcela. Serce łomotało coraz szybciej i głośniej, aż dudniło mi w uszach. W myślach modliłem się, żeby współpracował, zaufał mi, nie zwątpił. W głowie zastanawiałem się, czy mamy jakiś kod, który zrozumiem tylko ja i on. – To może ty... słoneczko?

Marcel się uśmiechnął kpiąco. Kurwa, Bogu dzięki, zrozumiał mój przekaz.

– Zanim Sławek mnie odstrzeli masz szansę zemścić się za wszystko. – Niby go prowokowałem. – Za siebie, brata i tatusia. Nie zapominajcie, że z nami zostały wasze siostry, z którymi zrobimy, co zechcemy.

Marcel zrobił krok w przód. Wyciągnął do Sławka rękę po broń, nie patrząc mu w oczy. Ja to zauważyłem. Widziałem ten drgający nerw na policzku. Po raz kolejny w swoim życiu musiał dokonywać wyboru, którego dokonywać nie chciał. Ja sam nie wiem, czy bym się na to zdobył. Rodzina to rodzina. Brat to brat. Emocji było tak wiele, że miałem wrażenie, jakby świat się zatrzymał.

Gdzieś tam z tyłu głowy maleńkie zwątpienie uwierało niczym garść cierni. To mógł być ich blef. Marcel mógł zrobić mi krzywdę, nie umiejąc postawić się bratu. Nie wiedziałem też, w jakiej znalazł się sytuacji. Co stało się z Weroniką, jego mamą i Kubą? Czy są bezpieczni? Czy przetrzymywani u rosyjskich przyjaciół Sławka, dopóki nie wróci do nich cały i zdrowy?

Sławek oddał mu broń, uśmiechając się przy tym szeroko w moją stronę. Marcel powoli postawił pierwszy krok, później drugi.
– Nie podchodź zbyt blisko, bo cię obezwładnią – pouczył go straszy brat.

– Nie pozwolę na to! – ryknął Wojtek.
Nie odwróciłem się, ale czułem, że brat zamierza mi przeszkodzić. Ktoś go chyba powstrzymał, ale liczyły się sekundy, zanim się wyrwie i to jemu stanie się krzywda.

Marek kucał o krok od Sławka, który chyba chciał sięgnąć po drugą broń. Gdy Marcel zbliżył się do mnie, Marek podniósł się zgrabnie, obezwładniając Sławka i przytykając mu ścierkę do twarzy. Ten zaczął się szamotać i coś wołać. Pewnie Marcela na pomoc. Inni ruszyli w stronę Marka i po chwili Sławek leżał na ziemi. Marcel odwrócił się energicznie, ale podszedłem w dwóch krokach i zmusiłem go, że patrzył w moje oczy. Sam nie wiem ile to trwało. Kilka sekund? Kilkanaście? Czy kilkadziesiąt?

– Nie chcesz tego widzieć – przekonywałem z pełną mocą. – Wyrzuć zabaweczkę i zabiorę cię do domu.

Miał w sobie tak wiele zwątpienia, że aż bolały mnie wnętrzności. Jego duch walki umierał, choć Marcel tak wiele przeżył.
– Ja nie mam domu...

– Masz. Trzeba tam tylko skosić trawę. Wszystko się skończyło, Marcel. – Powoli wyciągałem broń z jego dłoni. – Zaufaj mi, a będzie dobrze.

Udało się. Podałem ją szybko Wojtkowi, który mordował mnie wzrokiem. Starałem się załagodzić jego nerwy.
– Pożycz kluczki, zabiorę go stąd.

– Masz u mnie przejebane. – Nie żartował, ale wyciągnął z kieszeni pęk i podał mi go. – Masz u mnie przejebane, Tymon! Co ja bym kurwa Julii powiedział? Jak miałbym patrzeć na Biankę?! Masz małe dziecko, baranie! Znienawidziłyby mnie, kurwa mać! – Strzelił mi w pysk z otwartej ręki. – Jeszcze raz taka akcja, a osobiście cię udupię, słyszysz? Zostaniesz zawieszony! Wolę obrażonego niż martwego brata.

– Kiepski dobór słów. – Kiwnąłem w stronę Marcela, patrząc na Wojtka. Skrzywiłem się, chociaż nie wiedziałem, czy to zauważył przy chuście na twarzy i kapturze na głowie.

– Spieprzaj z moich oczu, zanim całkiem nie puściły mi hamulce.

Musiał się ostro wściec, bo Wojtek to przecież oaza spokoju. Zerknąłem za nim, gdy odchodził w stronę naszych. Sławek przestał się wierzgać, leżał bezwładnie i próbowali go podnieść. Nawet jeśli nadal żył to już niedługo.

– Gdzie mnie zabierasz? – Marcel zapytał resztką sił. Poddał się. W nic już nie wierzył na sto procent. Miałem wrażenie, że uleciało z niego całe powietrze.

Objąłem go, prowadząc ze sobą i szukając wzrokiem samochodu Wojtka.
– Do siebie. Musisz odpocząć.

^^^^^
Hej ;)
Pamiętacie, jak pisałam na FB, że wahałam się nad tym, jak mocna ma być scena? (Mocna/Średnio mocna/Lekka) Wybrałam lekką i to właśnie ona. ;)
A kogo jeszcze nie ma na moim Facebooku, to zapraszam. ;)

7...

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro