Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Przeraźliwy pisk przeszył mury naszego domu. Poderwałam się na łóżku i wyskoczyłam z niego jak oparzona. Otworzyłam drzwi swojego pokoju, ojciec właśnie wpadł na schody. Zrobiłam wielkie oczy, widząc, że w ręce trzyma nóż. Mama biegła tuż za nim, narzucając na siebie szlafrok.

– Co się dzieje? – spytałam ją.

– Schowaj się – odpowiedziała, wbiegając na schody.

Tuż za nią ruszył Dominik, więc i ja poszłam za nimi. Kiedy zeszłam na dół, widok mnie zmroził. Tata klęczał na podłodze tuż przy wyjściu na werandę. Za plecami trzymał nóż. Dominik powoli go wyciągnął, schował za siebie i poszedł do kuchni. Mama tuliła Zuzię, która krzyczała i płakała przeraźliwie. A Lana.... Lana leżała martwa.

– O, Boże... – Złapałam się za policzki i od razu zdałam sobie sprawę, że ciekną mi łzy. Jeszcze wczoraj te gnojki okazywały jej brak szacunku, a dziś nasz ukochany pies odszedł. Pies, który tu był odkąd płakaliśmy w kołyskach. Urosła z nami, biegała, aportowała, spała w naszych nogach i była cudownym towarzyszem na długich, rodzinnych spacerach. Znosiła zaczepki Noemi i pozwalała jej się przytulać. Była naszym przyjacielem, naszym źródłem śmiechu, a kiedy się zestarzała, to my byliśmy tu dla niej.

– Przykro mi, kochanie. – Mama głaskała Zuzię po plecach. – Lana biega teraz z Noemi, wiesz?

– To ja też chcę – załkała, raniąc mnie do żywego.

– Ty jeszcze nie możesz, masz wiele do zrobienia na tym świecie. Lana była już stara. I miała dobre życie. Miała nas.

– Myślisz, że ją otruli? – Stanął obok mnie Dominik. Jego oczy były przekrwione, ale nie płakał. Był wściekły i chyba miał ochotę się na kimś wyżyć.

– Jeśli tak, zabiję ich – wyszeptałam.

Tata głaskał nieruszającą się Lanę.
– Muszę ją stąd zabrać.

– Nie, jeszcze nie. – Zuzia wyrwała się mamie i wtuliła w złotą sierść.

Ja na ten widok zapłakałam głośniej. Ojciec podniósł się z podłogi, podszedł do mnie powoli, po czym zamknął w swoich ramionach.

– Tato – Dominik przełknął z ciężkością. – A co, jeśli ją otruli? Może w tych chrupkach coś było?

– Wątpię. Raczej nie byli przygotowani. Skąd by wiedzieli, że nie ma nas w domu? Że wy jesteście i ich spotkacie? Ale zapytam weterynarza, czy może jakoś to sprawdzić.

– Powiedz jej coś miłego. – Mama zachęcała Zuzię, zwracając uwagę nas wszystkich. – Powiedz jej, dlaczego uważasz, że była najlepszym pieskiem na świecie.

– Kocham cię, Lana – Zuzka mówiła przez łzy. – Byłaś najlepszym pieskiem na świecie, bo lubiłaś się ze mną bawić i leżeć na trawie, i na kanapie przed telewizorem.

– Pięknie – pochwaliła ją mama. – Teraz ja. Kocham cię, Lana, bo byłaś najlepszym pieskiem na świecie. Rozśmieszałaś mnie, gdy zaczepiałaś Noemi i rozczulałaś, gdy opiekowałaś się moimi dziećmi.

Wyszłam spod ramienia taty i poszłam do nich. Uklęknęłam po drugiej stronie, żeby pogłaskać futro.
– Kocham cię, Lana. Jestem szczęśliwa, że spędziłam z tobą swoje dzieciństwo. Biegałam boso po trawie, bawiąc się z tobą, wskakiwałaś do mojego baseniku, rozchlapując wszędzie wodę i przychodziłaś do mojego pokoju, gdy bałam się ciemności.

– I świetnie dotrzymywała mi kroku, gdy biegaliśmy po lesie – powiedział tata, podchodząc bliżej.

– Pewnie tęskniła za Demonem I. – Dominik pogłaskał moją siostrę po włosach. – Teraz biegają razem w psim niebie. Wyobrażacie sobie, ile kwiatów poniszczą?

Zaśmialiśmy się wszyscy przez łzy.
– Tak, razem z Noemi nieźle tam narozrabiają – dodałam, wycierając policzki.

– Dlaczego zwierzątka nie żyją tak długo jak ludzie? – spytała Zuzia zmęczonym od płaczu głosikiem.

– Tak jest stworzony świat, dziecko – odpowiedział tata. – Niestety, nie jest sprawiedliwy.

Siedzieliśmy na podłodze całą rodziną, na przemian głaszcząc Lanę. Straciliśmy dziś coś cennego. Miłość naszego kolejnego zwierzęcia, ale paradoksalnie to nas do siebie zbliżało.

Ojciec zabrał Lanę, mama została w domu z Zuzią, a ja poszłam do szkoły. Uznałam, że tak będzie lepiej. Ten poranek był wystarczająco przytłaczający. Weszłam do głównego budynku sama nie wiedząc, czy cieszę się z nadchodzących wakacji? Dziś chyba nic mnie nie cieszyło. Dobił mnie SMS, który Kuba wysłał późno w nocy, a który odczytałam przed wyjściem:

Przepraszam, Bianka. Przepraszam, że taki beznadziejny ze mnie człowiek. I nie mów, że jest inaczej, nie pocieszaj, bo wiem, że właśnie zamierzasz to zrobić. Jesteś dobra. Tak po prostu dobra. A ja nie zasługuję na tę przyjaźń.

– Hej. – Wpadła na mnie Eliza.

– Hej.

– Coś się stało?

Wzruszyłam ramionami, hamując łzy.
– Jeju, Bianka, co jest? – Objęła mnie ramieniem.

– Mój pies... dziś rano... – Westchnęłam z ciężkością. – Znaleźliśmy rano martwą Lanę – w końcu z siebie wydusiłam.

– Och. Przykro mi. – Przytuliła mnie. – Już myślałam, że coś z Kubą.

– Z Kubą? – Odsunęłam się o krok. – Dlaczego z nim?

– Nie ma go dziś w szkole.

– Nie przyszedł na lekcje?

– Nie. – Wskazała na hol. – Muszę lecieć. Do potem.

Poszła, a ja wciąż stałam. Zaczęłam martwić się o Kubę. O to, co działo się w jego domu, gdy w moim wszystko się sypało. Wujek Marcel wyglądał wczoraj na wściekłego, ciocia Weronika na poważnie zmartwioną, a dziś nie pojawił się w szkole.

– Cześć, Bianka. – Daniel wyminął mnie, nawet nie zerkając. Zasłużyłam.

– Cześć. – Odwróciłam się za nim, ale skręcił.

Rozległ się dzwonek, co oznaczało, że też powinnam pójść pod swoją klasę. Ktoś mnie szarpnął, ktoś popchał, straciłam równowagę, ale nie przewróciłam się, bo mnie trzymali. Krzyknęłam. Wpadliśmy do męskiej ubikacji, a drzwi się zatrzasnęły.

– Dziś to my tobie zrobimy chrzest.

Roześmiali się. Było ich trzech. Jeden z nich otworzył drzwi i już wiedziałam, że zmierzają spuścić mi na głowę wodę z toalety. Złapałam się framugi i wierzgałam. Bolały mnie dłonie, krzyczałam, ale zapierałam się z całych sił. Kopnęli mnie w łydkę, później w drugą. Kopnęli znów. Chwycili włosy i boleśnie przekrzywili głowę w tył. Znów krzyczałam, modląc się, żeby jakiś nauczyciel szedł przez hol. Straciłam równowagę po kolejnych kopniakach. Padłam na kolana, ale złapałam się muszli i siłowałam, żeby nie zdołali mnie zmusić, do pochylenia głowy. Udało im się. Ich ręce były silniejsze. Pochyliłam głowę. To było dla mnie największe upokorzenie na świecie. Pochyliłam się dla tych gnojków.

– Puśćcie ją, debile! – krzyknął Daniel i wpadł z impetem w trójkę chłopaków.

Oni mnie puścili i wyszli, rechocząc okrutnie.
– Od dziś nie masz życia w tej szkole – powiedzieli na odchodne.

Siedziałam na brudnej podłodze w obleśnym, szkolnym męskim kiblu. Trzęsłam się, a cebulki włosów bolały od nadrywania.

– Jezu, Bianka. – Daniel kucnął obok, starając się ogarnąć moją fryzurę. – Nic ci nie jest?

– Nie... – Próbowałam wstać, więc mi pomógł.

– Co za chuje – warknął.

– Nooo... – Podeszłam do zlewu, żeby przemyć twarz. – Znalazłoby się jeszcze kilka słów.

– Co z tym zrobisz?

Patrzyłam w umywalkę, zbierając myśli. Długo milczałam, ale teraz posunęli się za daleko. To nie tylko słowa. Zaatakowali mnie.

– Gówniany dzień. – Westchnęłam, żeby się nie rozpłakać.

– Co to za głosy? – Zajrzał do środka dyrektor szkoły. – Dlaczego wy nie jesteście na lekcjach? – Wszedł, od razu patrząc na nas oceniająco. – Co się tu dzieje?

– Nie to, co sobie pan myśli. – Daniel uniósł dłonie.

– Więc się wytłumaczcie. Kwiatkowska, pomyliłaś łazienki? To męska. I co ty taka rozczochrana jesteś? Takie rzeczy nie będą miały miejsca w mojej szkole.

– Ach, tak? – syknęłam wściekła. – A to, że tamte gnojki wciągnęły mnie tu siłą i chcieli zrobić mi krzywdę, to już w porządku? Bo co? Bo mają bogatych tatusiów?

– O czym ty mówisz?

– Zaatakowali ją. Ja tylko ich przegoniłem – poparł mnie Daniel. – Wciągnęli ją tam. – Wskazał na poprzednie miejsce. – I nie wiem, co chcieli jej zrobić. Zanim wyszli dodali coś, że od dziś każdy jej dzień w szkole będzie piekłem, czy jakoś tak. Nie wiem, nie pamiętam, ale to mieli na myśli.

– Nazwiska. – Dyrektor aż poczerwieniał, a Daniel wymienił imiona i nazwiska trzech chłopaków. Kiwnął głową, a później spojrzał na mnie przepraszająco. – Potrzebujesz pielęgniarki?

– Nie, Daniel przyszedł na czas.

– W takim razie idź pod mój gabinet. – Pokazał palcem na Daniela. – A ty wracaj do klasy.

Po rozmowie z dyrektorem, kazali mi usiąść w sekretariacie. Patrzyłam na panią sekretarkę, która wcześniej zaproponowała mi szklankę wody, a teraz odcięła się od świata i uderzała palcami w klawiaturę. Pewnie przywykła do uczniów, którzy czekali tu na wezwanie.

Po jakimś czasie do środka weszli moi rodzice. Mamy się nie spodziewałam, bo miała zajmować się Zuzią, ale widocznie coś wymyśliła.

– Co to za „incydent"? – Mój tata zrobił palcami znak cudzysłowu. – Mów, co mamy mówić. Jesteśmy po twojej stronie.

– Dzień dobry. – Mama uśmiechnęła się zmieszana do sekretarki, która przyglądała się ojcu. A później spojrzała na mnie. – Co się stało, kochanie?

– Dobrze, że państwo już są. – Dyrektor otworzył im swoje drzwi. – Musimy o czymś porozmawiać.

Tata przepuścił w drzwiach mnie i mamę. Stały dwa fotele, więc kazał nam usiąść, a sam stanął tuż za mną i mogłabym się założyć, że wyglądał teraz jak morderczy ochroniarz.

– Więc co to za sprawa? – przemówił tym swoim władczym tonem.

– Doszło dziś w szkole do pewnego incydentu, po rozmowie z państwa córką i świadkiem zdarzenia wiem, że nie był to pierwszy raz. – Dyrektor mówił ze spokojem, splatając dłonie na blacie swojego biurka. – Myślę, że powinni państwo o tym wiedzieć dla dobrego imienia naszej szkoły.

Moi rodzice milczeli, a gdy oni milczą z takimi poważnymi minami, w pomieszczeniu robi się duszno, nieznośnie, ciężko, jakby zarzucali swoje sieci, żeby odebrać komuś całą energię. Dyrektor aż poprawił krawat, chyba dusząc się pod intensywnością ich spojrzenia.

– Dobrze, więc... Trzech chłopców postanowiło dziś zrobić Biance bardzo niewybredny żart, za który, obiecuję, zostaną ukarani.

– Żart? – Mama poprawiła się w fotelu, patrząc na mnie. – A dokładniej?

– Wie pani jaka jest młodzież – próbował załagodzić sytuację.

– Chyba nie, będzie pan tak miły i zechce wyjaśnić? – Pochyliła się lekko w jego stronę, ale mimo jej spokoju, ja wyczuwałam narastającą w niej nerwowość.

– Zaciągnęli ją do męskiej toalety i...

– I? – zagrzmiał ojciec tuż za moimi plecami.

– I postanowili włożyć jej głowę do muszli – dokończył, pocąc się przy tym.

– Pan żartuje, tak? – Wściekł się ojciec.

– Niestety nie...

– To te same gnojki, które były wczoraj pod naszym domem?

– Tak – przyznałam cicho. – Chcieli się zemścić za to, że oblałam ich wodą.

– A więc ten problem wychodzi poza szkołę? – Dyrektor chyba odetchnął z ulgą.

– A mnie się wydaje – wtrąciła mama melodyjnym, a jednocześnie ostrzegawczym głosem – że ten problem zaczął się w szkole. Sam pan powiedział, że to nie był pierwszy raz.

– Owszem – wciąż próbował ratować sytuację. – Podobno wcześniej dokuczali Biance w sposób słowny, ale nic poza tym.

– Jaka spotka ich kara? – przemówił tata.

– Najpierw muszę wezwać ich rodziców.

– Ich rodzice są zaangażowani w życie szkoły i niejedno sponsorują – parsknęłam prześmiewczo.

– To nie będzie miało znaczenia – zapewnił.

– Mam nadzieję – pogroziła moja mama. – Czekam na pana telefon i oby kara nas zadowoliła, bo inaczej tak tego nie zostawimy. Może pan to ode mnie przekazać tym rodzicom.

– Czego państwo oczekują? – Znów się zdenerwował. Chyba nie spodziewał, że moi rodzice będą tak twardzi.

– To chyba jasne – odpowiedział mój ojciec. – Taka hołota nie będzie chodziła z moją córką do jednej szkoły. Powinien dać pan przykład innym, zanim nazwa szkoły pojawi się na nagłówkach miejskich gazet.

– Zamierza pan zadzwonić do gazet?

– Nie muszę dzwonić, w jednej mam znajomego – skłamał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam. – Znam też osoby, które chętnie napiszą wam na portalach niezłe opinie. Nie zapomną dodać, że wystarczy mieć kasę, żeby znęcać się nad uczniami.

– Myślę, że wszyscy powinni ochłonąć. – Uśmiechnął się do nas smutno. – Porozmawiamy na spokojnie.

– Zaatakowano moją córkę – warknął ojciec. – Pan mi wierzy na słowo, jestem spokojny.

Dyrektor ścisnął usta mocno. Moi rodzice zawsze byli uprzejmi, ich dobre wychowanie i maniery wręcz emanowały z ich skóry, więc chyba miał nadzieję, że w tej sytuacji również będą wyrozumiali. Cóż, pomylił się.

Moja mama wstała dumna i wyprostowana.
– Czekam na pana telefon. Zabieram córkę do domu, żeby nie narażać jej na kolejne ataki zemsty ze strony agresorów. Pojawi się dopiero na rozdaniu świadectw i jak rozumiem, wszystkie nieobecności zostaną usprawiedliwione. Dość już mamy stresu.

– Oczywiście. – Również wstał. – Rozumiem pani postawę. Bianka jest utalentowaną uczennicą. Wszystkie przedmioty ma dawno zaliczone.

– Cieszę się, że się rozumiemy – wtrącił ojciec groźnym tonem.

Na holu rozległ się dzwonek. Wyszliśmy z gabinetu równo z uczniami, opuszczającymi klasy. Rodzice szli po moich bokach. Nie przytulali mnie, nie objęli ramieniem, nie chronili przed wzrokiem innych w żaden sposób. Głowy trzymali wysoko, idąc równym krokiem. Nie za szybkim, nie za wolnym. Przemierzali szkołę, jakby była ich własnością. Wzięłam z nich przykład. Uniosłam brodę, patrząc na innych. Byłam pewna, że jeszcze na tej przerwie zaroi się od plotek. W końcu wychodziłam ze szkoły w środku dnia... W asyście rodziców.

^^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro