Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Mając świadomość, że Nikodem wie o całej sprawie, nie czułam wyrzutów sumienia, zwierzając się Nadii i Emilce. Siedziałam na podłodze, opierając się o szafkę, przytulając do piersi poduszkę i opowiadałam o wszystkim, co bolało mnie od wielu miesięcy. O Kubie, Danielu, szkole, a nawet o tym, że Eliza zadawała się ze mną tylko dlatego, że chciała zbliżyć się do swojego obiektu westchnień. Dziewczyny słuchały. Emilka leżała na moim łóżku. I w ogóle mi to nie przeszkadzało. Nie chodziło o łóżko, a o osobę. O sposób bycia i ilość szacunku do mojego domu, jak również domowników.

Płakałam. Łzy cicho spływały mi po policzkach, a przyjaciółki słuchały. Nadia popłakała się przy opowieści o Lanie i tym, jak rzucali w nią kamyczkami. W pewnym momencie zerwały się równo i przytuliły mnie, obiecując, że nikt się o niczym nie dowie, a one są przy mnie.

One były naprawdę. A tu zupełnie inna relacja niż ta z Elizą. Bolało mnie okropnie, że miała ukryte powody, żeby się ze mną kolegować.

Naprawdę byłam taka odpychająca, że nie miałam przyjaciół? Czy mogłam ich znaleźć wyłącznie we Wspólnocie? Czy miał z tym coś wspólnego mój status? Moi rodzice wiele znaczyli w naszej społeczności. Mieć po swojej stronie Kwiatkowskich, to mieć asa w rękawie.

Szybko odrzuciłam od siebie te myśli, potrząsając głową. Nie chciałam w to wierzyć. To byłoby już dla mnie zbyt wiele...

Bardzo dużo dała mi ta noc spędzona z dziewczynami. Tata odwiózł Nadię, jadąc po drodze coś załatwić. Ciocia Iza miała odebrać Emilkę dopiero późnym popołudniem i byłam pewna, że zostanie dłuższą chwilę na herbatę z moją mamą, więc leżałyśmy przed telewizorem razem z Zuzią i Emilką, a mama dbała, żebyśmy przytyły kilka kilo. Widziałam, że ją również ucieszył mój pomysł zaproszenia dziewczyn. Chyba zauważyła, że szukam czegoś nieuchwytnego, czegoś, co ukoi moją zszarganą duszę. Czy to znalazłam? Tylko po części. Było coś, o czym nie powiedziałam dziewczynom, a co wciąż wracało do mojej głowy. Słowa Nikodema. Czy Kuba naprawdę czuł do mnie coś więcej?

Mój telefon wydał z siebie dźwięk, więc wygrzebałam go spod poduszek. Odczytałam wiadomość od Daniela:

U mnie wolne. To co z moją propozycją? Wpadaj.

Przygryzłam wargę, oddychając głęboko. Nie powinnam wchodzić do niego sama.

Przepraszam, ale mam gości – odpisałam i szybko schowałam telefon między poduszki, jakbym wstydziła się sama przed sobą, że nie odmówiłam wprost. Dlaczego nie dałam mu do zrozumienia, że nie ma na to szans? Nieważne, co odpisałam. Skoro się nie zgodziłam, na pewno nie był zadowolony.


Kuba

Rzuciłem plecak w kąt i od razu poszedłem pod prysznic. Wiedziałem, że robię coś dobrego, pomagając tym zwierzętom. Miałem również świadomość, że to forma mojej kary, ale na Boga... Miałem wciąż wrażenie, że nie potrafię pozbyć się zapachu takiej ilości zwierząt, z jaką miałem do czynienia. Gdyby nie ten minus, ta kara nie była taka zła. Głaskałem kotki, wyprowadzałem psy na spacer, rzucałem im patyki i drapałem za uchem. Jeśli ktoś kocha zwierzęta, to dla niego nie problem. W sumie było coś gorszego od zapachów. Ich oczy. Do niektórych zwierząt nawet nie wolno było mi podchodzić. Były zbyt skrzywdzone przez człowieka, żebym mógł się zbliżyć. Ufały ledwie dwóm osobom, które zajmowały się nimi na zmianę i tyle. Musiały najpierw dojść do siebie, żeby zaufać innym. Widziałem jednak ich oczy. To chore, do czego zdolni są ludzie. To chore, że zadawałem się z tymi, którzy zaatakowali Lanę i Zuzię. To chore, bo należałem do Wspólnoty. Widziałem i słyszałem gorsze rzeczy. Naprawdę.

Niby więc nie powinienem mieć nawet odwagi oceniać innych złych ludzi i ich uczynków. A jednak. Dałbym sobie uciąć rękę za wiele osób ze Wspólnoty. Nie skrzywdziliby umyślnie nikogo, kto był od nich słabszy. U nas to brak honoru. Tak wychowano mnie, Biankę, Dominika, Kryspina, Nikodema i wielu, wielu innych. Tylko słabeusze stają naprzeciw kogoś z mniejszymi umiejętnościami fizycznymi i grają przed nimi silnych.

Ojciec nazywał ich odpadami społecznymi.

Uniosłem głowę, pozwalając, żeby woda zalewała mi twarz, a w głowie formowały się pytania: A kim my jesteśmy, ojcze? Kim są Alfy, mając na koncie tak wiele przestępstw, o których nigdy nie dowie się świat?

Wyszedłem spod prysznica, wyperfumowałem się i założyłem świeże ciuchy. Miałem zadanie do wykonania, bo już jutro zakończenie roku szkolnego. Zerknąłem przez jedno z okien domu, upewniając się, że to odpowiedni czas. Teraz albo nigdy.

Nie mając odwagi, którą właśnie próbowałem w sobie wskrzesić, ruszyłem ogrodem. Furtka zaskrzypiała. Pan Kwiatkowski wyłączył kosiarkę, czekając, aż podejdę.

– Panie Kwiatkowski. – Kiwnąłem głową z szacunkiem.

– Kuba. – Również mi kiwnął.

– Bianka jest w domu?

– Tak. U siebie chyba.

– Mogę z nią porozmawiać?

Uniósł brew.
– Od kiedy potrzebujesz mojego pozwolenia? Macie te swoje telefony, aplikacje i inne bzdurki.

– Pana pozwolenie jest dla mnie ważne w tej sytuacji. Nie chcę przekraczać progu waszego domu, jeśli sobie tego nie życzycie.

– Ach, tak? – Uśmiech krążył mu po ustach, chociaż próbował go powstrzymać. – Zdecydowałeś się więc załatwić to jak dżentelmen i najpierw porozmawiać z ojcem panienki? – zażartował.

– Tak – odpowiedziałem poważnie, żeby wiedział, że dla mnie to naprawdę nie są gierki. – Bardzo zależy mi na pana zgodzie, bo wiem, że odpowie pan w imieniu całej waszej rodziny. Nie jestem w stanie nawet znaleźć odpowiednich słów. – Rozłożyłem ręce. – Cholernie mi przykro, że spieprzyłem. Przepraszam.

– Kulturę zostawiłeś po drugiej stronie płotu? – zadrwił.

Spuściłem głowę, próbując jakoś wybrnąć, ale poczułem klepnięcie w ramię.
– Idź, porozmawiaj z nią. Wszyscy choć raz spieprzyliśmy, Kuba. Ważne, żebyś uczył się na błędach.

– Proszę mi wierzyć, zapamiętam tę lekcję na zawsze.

– Wierzę. Dalej pomagasz w schronisku?

– Do końca wakacji.

Zagwizdał przeciągle.
– To zalazłeś ojcu za skórę.

Wzruszyłem ramionami.
– Zasłużyłem. A wbrew pozorom uczy mnie to pokory i szacunku.

– O to właśnie w tym chodzi. Alfy można wychować na dwa sposoby. Laniem i strachem lub ucząc ich, że bańka bogatego, silnego chłopaczka może pęknąć i tak naprawdę nie różnimy się od innych ludzi. Jesteśmy całkiem zwyczajni. Cierpimy, krwawimy, płaczemy i upadamy. Mamy słabości, jak każdy. Wierz mi, wychowano mnie podobnie.

– Wiem, tatę raczej tym laniem i strachem.

– Nie przyszło z tego nic dobrego – odparł z przekąsem.

– Że tata...

– Że Sławek – przerwał mi. – Twój ojciec to porządny gość.

Pokiwałem głową na znak zgody, a on wskazał mi drzwi tarasu.
– Dziękuję – wyznałem szczerze, bo jedno słowo zawierało tysiąc słów. Byłem wdzięczny, że mi przebaczył. Dał drugą szansę.

– Wszyscy byliśmy kiedyś za młodzi na dorosłość, dzieciaku. – Włączył kosiarkę, więc to był koniec mądrości życiowych rodu Kwiatkowskich.

Ściągnąłem buty i wszedłem do środka. Na kanapie siedział Dominik, grał w jakieś gry. Uniósł rękę, zerkając tylko przez sekundę, bo misja była ważniejsza.

– Jest u siebie w pokoju.

– Dzięki. – Uśmiechnąłem się, nie wierząc, że tak łatwo mi to przychodzi. Naprawdę Kwiatkowscy byli tak dobrotliwi?

W ich żyłach płynęło światło, w naszych mrok? Oni byli bielą, my czernią? Oni zbierali pochwały, o nas powstawały krwawe legendy.

Zapukałem w drzwi, wszedłem, słysząc ciche: „proszę".

Bianka siedziała przy biurku z Zuzią, rozwiązywała z nią jakąś książeczkę z zadaniami dla pięciolatków.

– Hej. – Naprawdę starałem się być pewny siebie, ale mi nie wyszło. Chryste, byłem kłębkiem nerwów.

Bianka wstała.
– Zuza, idź do Dominika. Później skończymy.

Młoda coś powiedziała pod nosem, ale zabrała książeczkę i wyszła.

Bianka podeszła i patrzyliśmy na siebie. W końcu przełknąłem gulę w gardle, dając się pochłonąć niebieskim oczom dziewczyny.

– Będę przepraszał tysiąc razy. Wynagradzał ci to, dopóki oddycham. Zawsze będę stał za tobą, niczym warcząca wataha lub przed tobą, jeśli będzie taka potrzeba, żeby przyjąć cios. Bo ty, Bianka, jesteś kimś, kogo nie zastąpi mi nikt. Nie ma takich chwil z kolegami, takiego alkoholu i adrenaliny. Nie ma. Bo adrenalina jest wszędzie, a ty jesteś spokojem ducha, o który ludzie walczą codziennie. Przyjaźń z tobą znaczy zbyt wiele. Jest silna, twarda, stabilna, a jednocześnie okazała się tak krucha, że wciąż nie potrafię uwierzyć w to, co się z nami stało. Przepraszam, że cokolwiek było ważniejsze od twoich uczuć.

Złapała mnie za dłonie. Przyciągnęła do siebie, obejmując się moimi rękami w pasie. Twarz schowała tuż przy mojej szyi. Chyba płakała. Przytuliłem ją mocno, jedną z dłoni wplątując w jej włosy. Oddychałem nią, wciągałem w siebie, czując, że porozrywane wnętrze, zaczyna się uleczać. To niemożliwe, co ta dziewczyna w sobie miała, że sprowadzała na mnie spokój, że wtłaczała we mnie miłość i dobro. Miałem wrażenie, że krew w żyłach biegnie szybciej, oczyszczając się z toksyn.

– Kocham cię, Bianka – uciekło z moich ust wyznanie nim zdążyłem się nad nim zastanowić. Poczułem się lekko, niczym motyl tańczący z wiatrem.

– Ja ciebie też – odpowiedziała w moją nagą skórę, pociągając nosem.

Tylko, że dla każdego z nas miało to inne znaczenie...

Odsunęła się o krok. Poczułem się jak gówno, wiedząc, że te łzy w jej oczach są moją zasługą. Przetarłem kciukami zarumienione, wilgotne policzki.

– Nie płacz, słoneczko. Jutro będę tam z tobą. Już zawsze, codziennie będę przy tobie.

– Słoneczko? – Uśmiechnęła się, rozświetlając cały pokój i zapalając światło w ciemności, która pochłaniała mnie przez wiele miesięcy. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak nieszczęśliwy byłem, robiąc to, co robiłem dotychczas.

– Twoje włosy, oczy, śmiech. Cała jesteś wiosennym słońcem.

– Podoba mi się. – Poszerzyła uśmiech, a ja dałbym wiele, żeby móc ją teraz pocałować. Najchętniej scałowałbym z niej każdą wylaną przeze mnie łzę.

– Mam twoją kieckę! – krzyczała z dołu pani Julia. Wpadła do pokoju, jak burza, biegając wzrokiem między nami. – Mam go zrzucić ze schodów czy zrobić wam herbatę?

Bianka roześmiała się z nadal zaszklonymi oczami.
– Herbatę. Kuba przyszedł mnie przeprosić.

– To jeszcze nie znaczy, że mu się udało – dodała pani Kwiatkowska podejrzliwie.

– Mam nadzieję, że udało. – Ścisnąłem usta, biorąc głęboki oddech nosem.

– Udało – zdecydowała, powodując ulgę zarówno u mnie, jak i chyba u pani Julii.

– To twoje. Dobrze, że przyszła w ostatnim momencie. – Położyła paczuszkę na łóżku. – Będziesz jutro bóstwem, już mamusia o to zadba. – Pogłaskała ją po włosach. – A teraz was zostawię, bo macie dużo do obgadania. Przyniosę wam zaraz herbatę.

I tym sposobem zostaliśmy sami. Mając sobie do powiedzenia tak wiele, że za mało było słów.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro