Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Założyłam granatową, śliczną sukienkę, zrobiłam sobie fryzurę i delikatny makijaż. Mama kilka razy mi w czymś pomogła, żebym czuła się dobrze i równie dobrze wyglądała. Wsiadłam do samochodu z Kubą, wujkiem Marcelem i mamą. Tata pojechał na zakończenie z Dominikiem, a Zuzia była dziś w przedszkolu. Wujek Marcel ruszył. Siedziałam na tylnym siedzeniu, zerkając na Kubę. Przysunął swoją dłoń bliżej. Przejechał małym palcem po moim, a później odważnie i mocno ścisnął moją dłoń. Czułam się z tym dobrze. Miałam go po swojej stronie. W końcu. Miałam za sobą całą rodzinę. Te dni spędzone w domu wiele mi dały. Pozwoliły nabrać sił.

Zaparkowaliśmy przed szkołą.

– Nie komentujcie – odezwał się Kuba do naszych rodziców. – To, co teraz zrobię, jest ważne.

Rodzice obejrzeli się na tylne siedzenie, ja też nie wiedziałam, o co chodzi, ale Kuba właśnie wysiadał. Chyba nie zamierzał nam niczego tłumaczyć. Dali nam przestrzeń, dopiero gdy wyminęłam samochód, słyszałam, że również wysiadają. Poprawiłam malutką torebkę i ruszyłam, a stukot szpilek dodawał sił. Kuba nadstawił swoje ramię. Spojrzałam na niego lekko niedowierzająco, ale chwyciłam się i ruszyliśmy. Z wysoko uniesionymi głowami.

Szliśmy przez plac, blisko siebie, a wiele osób zerkało na nas. Niektórzy musieli się odsunąć, bo Kuba nie zamierzał zwalniać. Szedł pełen dumy, że idę tuż przy jego boku. Wyglądał, jakby ktoś wyciął go z katalogu z reklamą eleganckich koszul i tchnął w niego życie. Wiedziałam, że niejedna z dziewczyn na placu chciałaby go teraz trzymać, ale to byłam ja.

Bianka Kwiatkowska. Przyjaciółka Kuby Matrysa. I żadne matołki ani zazdrosne Elizy tego nie zmienią.

Wiedział nawet o niej. Nie zrobiłam jej tego po złości, ale skoro już rozmawialiśmy szczerze, o wszystkim, co nas męczyło, przyznałam się również do tego, jak wykorzystała mnie Eliza.

Na placu powstawało koło. Każda klasa miała wyznaczone miejsce. Większość podchodziła od strony tłumu, ale Kuba przeszedł ze mną przez sam środek, gdzie będzie za chwilę stał dyrektor, żeby wszyscy go widzieli. Odprowadził mnie do mojej klasy. Nie mając wyjścia, stanęłam w pierwszym rzędzie. Złapał mnie za brodę i spojrzał głęboko w oczy.

– Do zobaczenia za chwilę przy odbieraniu dyplomów, zdolna dziewczyno. Nic nie jest tak seksowne, jak rozum. – Pochylił się i ucałował mój policzek na oczach całej szkoły.

A później odwrócił się za siebie i znów przemierzył środek placu, by stanąć ze swoją klasą. Ja pewnie bałabym się, że się potknę czy coś, ale nie on. Kuba był Alfą, który właśnie zmartwychwstał. Na plecach czułam zazdrość dziewczyn. Przed oczami miałam zazdrość Elizy, na którą Kuba nawet nie zwrócił uwagi, a później... Później dostrzegłam Daniela, który mocno się wkurzył.

Musiałam wziąć głęboki wdech na uspokojenie. Nie odwróciłam się za siebie w stronę tłumu. Nie chciałam widzieć min naszych rodziców.

– Dzień dobry – Dyrektor przejął mikrofon. – Witam się z wami na chwilę przed czym? Co za się zacznie za moment? – Nadstawił teatralnie uszu, a tłum wykrzyczał: „Wakacje!".

Zaśmiał się.

– Tak, moi drodzy... – mówił kilka minut o bezpieczeństwie podczas wakacji, o tym, że ma nadzieję, że we wrześniu spotkamy się w takim samym gronie, a później poruszył inny temat. Mój. – Moi drodzy, nim przejdziemy do miłych spraw, pozostaje jedna niezbyt przyjemna. Jak wiecie, w szkole doszło do pewnych incydentów. Pragnę, żeby każdy z uczniów czuł się potrzebny, szanowany i bezpieczny w murach szkoły. Dlatego ostrzegam, a macie całe wakacje, żeby sobie to przemyśleć – uniósł palec w górę. – Ostrzegam, że każdy akt przemocy będzie karany surowo. Nawet wyrzuceniem ze szkoły.

Oblizałam wargi, czując na sobie wzrok wielu osób, ale patrzyłam prosto na dyrektora, nie mogłam się teraz poddać nerwom. Nie na ostatniej prostej.

– Przejdźmy do miłych spraw. – Uśmiechnął się. – Rozdajmy nagrody tym, którzy ciężko pracowali dla dobrego imienia szkoły i reprezentowali nas na wielu płaszczyznach. Najpierw oddaję głos trenerom. – Wskazał ręką na nauczycieli i odsunął się od mikrofonu.

Oni wyczytywali uczniów, którzy mieli wyjść na środek. Kuba został wyczytany trzykrotnie za osiągnięcia sportowe. Uściskali mu dłoń, podali prezenciki, dyplomy i medale lub statuetkę. Zrobili im zdjęcie na stronę internetową i pozwolili się rozejść. On od razu odszukał wzrokiem ojca. Wujek Marcel przejął jego nagrody, wiedząc, że to nie jedyne, które dziś otrzyma jego syn.

– Teraz doceńmy siłę umysłu! – powiedział wesoło dyrektor. – Wygrana wojewódzka olimpiada polonistyczna przez uczennicę naszej szkoły! Pierwsze miejsce zajęła: Bianka Kwiatkowska! Zapraszamy na środek!

Oddech – mówiłam do siebie w myślach. – Zrób krok w przód i kolejny. Lewa, prawa. Nie przewrócisz się, obiecuję.

– Jakub Matrys – wyczytał znajome mi imię i nazwisko. Kuba miał stanąć obok mnie już za moment.

I stanął. Położył dłoń na moich plecach na znak, żebym się trzymała. Uniosłam spojrzenie. Patrzyłam na wszystkich, którzy plotkowali o mnie przez ostatnie dni. Ja stałam na środku i odbierałam nagrodę, a niejeden miał mi za złe, że z mojego powodu wyrzucono ich kolegów.

Pogratulowali nam i wręczyli nagrody, Kubie za zajęcie trzeciego miejsca w olimpiadzie chemicznej. Podobno wujek Marcel był dobry w tym temacie, więc pomagał Kubie w nauce. Później Kuba odebrał nagrodę uczniowską za projekt rysunku na jednej ze ścian w głównym holu. Tak, talent plastyczny również miał. A ja, wraz z innymi dziewczynami, za zaangażowanie w organizację apeli na różne święta i pomoc w bibliotece. Najgorsze miałam przed sobą. Musiałam iść do klasy, żeby odebrać świadectwo. Podałam nagrody mamie, wujek Marcel również był obładowany. Mama uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.

– Jestem z ciebie niewyobrażalnie dumna.

Nie miała na myśli nagród, a przynajmniej nie tylko je. Była dumna, że tak świetnie sobie radzę. I poradziłam sobie. Weszłam do klasy i zajęłam swoje miejsce. Nie puszyłam się, nie udawałam ważniejszej niż byłam, ale też nie chowałam się przed nikim. Zaraz stąd wyjdę. Nagle przestało mnie obchodzić, co sobie o mnie myślą. Co mówili. Czy stali po stronie mojej czy matołków.

Wychowawczyni wyczytywała nas po kolei. Każdemu życzyła udanych wakacji i przytulała. Kiedy przyszła pora na mnie, również mnie przytuliła.

– Gdyby cokolwiek się działo, przyjdź do mnie, dziecko. Nie pozwoliłabym na to.

– Dobrze.

Odsunęła się, nie puszczając moich ramion.
– Obiecaj mi, Bianka. Mieliśmy rozmowę wychowawczą. Cała klasa cię wspiera i jest po twojej stronie, prawda? – Spojrzała nad moją głową, a oni ją poparli. Nie byłam pewna, czy robią to, bo im kazała, ale chciałam wierzyć, że przynajmniej część z nich naprawdę jest przeciwna gnębieniu innych. Może nie byłam z nimi zżyta, ale mimo wszystko trzymałam się tych myśli.

Wróciłam do ławki, tym razem chowając spojrzenie. Strach wygrał. Bałam się dostrzec w kimś, że wcale nie jest po mojej stronie. Nie byłam na to gotowa. Wolałam poczekać z tym do września, nabrać sił, wprawy i szkolenia ze strony ojca.

– Jeszcze tylko kilka chwil – powtarzałam sobie w głowie, patrząc za okno.

Na ławce siedzieli mama i wujek Marcel. Rozmawiali tak swobodnie, jakby nigdy nic złego nie spotkało naszych rodzin i nigdy nic złego nie miało nas spotkać. Mama się z czegoś zaśmiała, od razu zarażając tym wujka. Uwielbiali się. Tego byłam pewna.


Tymon

– Słyszałaś już o pomyśle twojej córki? – zagaiłem, jak co wieczór, gdy żona szykowała się do snu w łazience.

– Och, MOJEJ córki? – zadrwiła.

– Bianka chce szkolić się jak Alfa.

Żona uniosła brew, odwracając się gwałtownie w moją stronę. Ta mina była mistrzowska, zwłaszcza, że zdążyła wklepać tylko część specyfiku, więc nadal miała białe plamy na twarzy.

– Ty wiesz, że to niemożliwe, prawda?

– Dlaczego?

– Bianka Alfą? – Nadal patrzyła z niedowierzaniem. – Tymon... Ona ma siedemnaście lat, nie ma szans, żeby dorównała nawet swojemu rówieśnikowi na poziomie fizyczności. Ba, ona nie dorówna Dominikowi, a jest od niej młodszy. Te wszystkie zawiłości, wasze tajemnice, sekretne przysięgi... Oni są przygotowywani od kołyski, a ty zamierzasz ją po prostu wrzucić w ich świat? Naszą Biankę? Zamierzasz otoczyć niewyobrażalnym testosteronem delikatną dziewczynę? Przecież niektórzy chętnie będą ją podkopywać.

– Nie zamierzam. – Oparłem się o pralkę, zaplatając ręce na torsie.

– Świetnie. To trzeba było od razu zacząć od planu, który sobie ułożyłeś, zamiast dokładać mi zmarszczek.

– Jak ty mnie znasz. – Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Znam siebie, a ty właśnie podchodzisz mnie moim własnym sposobem. Siedzisz grzecznie na pralce i zrzucasz na mnie bombę tylko po to, żeby później przedstawić mniej kontrowersyjny plan, który przyjmę z ulgą.

Zaśmiałem się cicho. Kochałem to, że jestem mężem tak wspaniałej kobiety.

– Mów więc... – Zakręciła jeden pojemnik, nim sięgnęła po drugi.

– Naprawdę chciałbym ją szkolić. Niech zna swoje ciało i jego możliwości, niech potrafi się bronić. To doda jej nie tylko sprawności, to doda jej pewności siebie.

– Zgadzam się.

– Tak po prostu?

Odwróciła się całym ciałem w moją stronę i nie sposób było nie zauważyć płynącej z niej aury. Była siłą, choć tak wiele razy bywała słaba.

– Jeżeli ktokolwiek jeszcze raz ją choćby szarpnie, niech wyłamie im barki ze stawów. Mojej córki się nie tyka. – Podeszła spokojnym krokiem, ściągając mnie na złą drogę niczym rusałka. Dotknęła mnie, a dreszcz objawił się gęsią skórką na ramionach. Zauważyła ją. Zaśmiały jej się oczy i wiedziałem, że ze mną pogrywa. Wiedziałem, a i tak nie mogłem nic na to poradzić. Hipnotyzowała mnie niebieskim spojrzeniem, obiecującym spokój, choć była chodzącą wiosenną, gwałtowną burzą. Stanęła na palcach, opierając ciężar ciała o mnie. Ucałowała moje usta delikatnie, zmysłowo, zachęcająco. – Bezpieczeństwo mojej córki podczas treningów jest w twoich rękach, Kwiatkowski. Ufam ci.

– Czy ja właśnie podpisałem pakt z demonem? – spytałem zachrypnięty.

– Z czarownicą. – Zaśmiała się uroczo, po czym odeszła.

Schowała swoje kosmetyki i wyszła, a ja stałem, jak kołek, zastanawiając się, w co sam się wkopałem. Próbowałem ją podejść? Na marne. Ona podeszła mnie.


Bianka

Ojciec ściągnął mnie z łóżka o piątej rano słowami: długie leginsy, ramiona zakryte, długie skarpetki i czapka.

– Co? – odpowiedziałam zaspana.

– Alfa nie pyta, Alfa wykonuje rozkazy.

Wyszedł, a ja mrugałam, patrząc zaspanymi ślepiami w przestrzeń, zadając sobie pytanie, czy on tak na serio?

Wstałam, otworzyłam szafę i wybrałam takie ubrania jak kazał. Białe, długie skarpetki, długie czarne leginsy, koszulkę z rękawkami i czapkę z daszkiem. Z całym arsenałem poszłam do łazienki.

– Co na śniadanie? – spytałam, schodząc po schodach.

– Woda. – Podał mi bidon. – Nie wolno się wysilać z pełnym żołądkiem. To mogłoby się źle skończyć. Po prysznicu zjesz coś, co postawi cię na nogi. A jeśli wolisz jeść rano lekkie śniadanie, musisz wstawać wcześniej.

– Wszyscy śpią?

– Nie – odparł wesoło Dominik. – Słyszałem, że dołączasz?

Tata wskazał na wygodne adidasy, więc je założyłam. Rześkie, poranne powietrze mnie ocuciło do końca. Za płotem widziałam rozgrzewających się w miejscu Kubę, wujka Marcela i Tobiasza.

– Mamy towarzystwo? – zagadał wujek.

– Bianka chce być wysportowana i umieć się bronić, jak Alfa. Ma chyba wystarczająco instruktorów, żeby umiała łamać nosy do września?

Rozległy się oklaski, więc schowałam spojrzenie w chodnik.

Ruszyli truchtem. Ja oczywiście z nimi. Gdy wbiegliśmy do lasu, ja miałam wrażenie, że moje płuca właśnie zaczynając żyć własnym życiem, a oni dopiero się rozgrzali. Kuba się wydurniał i zaczął iść na rękach. Dominik wlazł na wysoki pień i wykonał przewrót w tył w powietrzu, a Tobiasz... Tobiasz zaczął się wspinać po drzewie.

– Jak małpy... – wydusiłam z siebie, odkręcając bidon.

– Jak Alfy. – Zaśmiał się wujek. – Kochana, to nawet nie początek treningu.

– Dzięki za pocieszenie.

Kazali mi się rozciągnąć i złapać tchu, a później znów zaczęli biec. Jak dla mnie na tym moglibyśmy skończyć, ale miałam wybór. Biec z nimi lub zostać w lesie sama.

– Ścigamy się! – krzyknął Dominik i ruszyli pędem.

Daleko z tyłu zostali ze mną wujek i ojciec. Dobiegliśmy do czegoś, co kiedyś pewnie miało być czymś w rodzaju siłowni na powietrzu. Teraz chyba rzadko kto się tu zapuszczał, ale moje „małpki" już się podciągały na drążkach. Przewieszone łańcuchy trzeszczały pod wpływem ruchów, a ogromna opona służyła im za trampolinę, żeby mogli wyżej podskoczyć.

– Że niby ja mam tak wejść? – wskazałam przed siebie.

– Nie. – Zaśmiał się ojciec. – Nie od razu. Masz moje słowo, że jeśli się postarasz i naprawdę będziesz miała do tego serce, do końca wakacji będziesz potrafiła się tam wspiąć.

– Tylko że nie rozumiem po co?

– Jak chcesz komuś przyjebać, najpierw musisz mieć siłę w rękach.

– Marcel! – krzyknął ojciec.

– Przepraszam. – Położył dłoń na sercu. – Jeśli chcesz odeprzeć atak, musisz najpierw mieć siłę i świadomość swojego ciała, żeby to uczynić.

Uśmiechnęłam się szeroko.
– Zaczynajmy więc. Co mam robić?

Byłam gotowa dać z siebie wszystko na każdej z lekcji.

A przynajmniej miałam takie myśli, dopóki z ledwością nie dotarłam do domu...

^^^^^^

Okrągły 30 rozdział!

Jeszcze zostało mi popracować nad ostatnimi, ale do końca zostało około 15 rozdziałów...
Nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro