Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Julia

Telefon Tymona rozdzwonił się na szafce nocnej, rozświetlając mrok nocy. Przez te wszystkie lata nie tylko przywykłam. Stałam się tego częścią. Nadal nie całością, nie brałam udziału we wszystkich sprawach Alf. Nie wolno mi było wiedzieć wszystkiego. I tak już jednak wiele osiągnęłam i zamierzałam się tego trzymać pazurami.

– Halo? – powiedział zachrypnięty mąż. – Zaraz będziemy gotowi – dodał po chwili.

Poderwałam się z łóżka, wiedząc, że mówi o mnie. Zaświeciłam lampkę, podbiegając do szafy.
– Co się dzieje?

– Przemoc domowa, jest źle. Musisz zabrać dzieci, ja odwiozę ją do Czarneckiej, a Marcel zajmie się gnojkiem.

Przytaknęłam tyko głową, naciągając na siebie dresy. Szybkim krokiem pokonałam hol, przeciągając bluzę przez głowę. Weszłam do pokoju Bianki, zapalając niewielką lampkę przy jej łóżku.
– Kochanie? – Dotknęłam jej ramienia. Odpowiedziała mi jakimś dziwnym dźwiękiem. – Kochanie? – powtórzyłam z ciepłem, a ona na mnie spojrzała. Upewniłam się, że kontaktuje, nim zaczęłam mówić dalej. – Musimy jechać, wiesz co robić?

– Tak, mamo. Jedź. – Odwróciła się na drugi bok, a ja ucałowałam ją we włosy.

Miałam wspaniałą córkę. Wiedziała, że jeśli nie wrócę, nim wstaną dzieciaki, ma przygotować im śniadanie i poprosić Weronikę, żeby zawiozła Zuzię do przedszkola. A jeśli nie Weronikę, to kogokolwiek z rodziny, nakarmić Lanę i zamknąć porządnie dom. A gdyby cokolwiek było nie tak, coś ją niepokoiło, miała dzwonić do kogokolwiek. Każdy przybiegłby im z pomocą.

Wsiadłam do swojego samochodu, machając Marcelowi i Kubie. Biedny dzieciak miał na rano do szkoły, a musiał zajmować się sprawami Wspólnoty. Takie były Alfy – twarde. Jechałam za Tymonem, a on za nimi. Oddychałam głęboko, ciarki przechodziły po moich plecach, bo bałam się widoku, który mnie czekał. To nie był mój pierwszy raz, gdy pomagałam kobietom lub dzieciom, ale każdy jeden działał na mnie tak samo. Nie umiałam się uodpornić, przywyknąć.

Zauważyłam, że zwalniają, więc rozglądałam się po nowoczesnym osiedlu na skraju miasta, tuż przy lesie, zastanawiając się, kto tu mieszka. Na pewno ktoś bogaty. W końcu mnie olśniło. Znałam tę rodzinę z bardzo hojnych datków na Wspólnotę. Pieprzony gnój sponsorował rzeczy do świetlicy dla dzieci z patologii... A sam tworzył własną. Tacy właśnie są ludzie... Zakłamani. A ja podawałam mu rękę i solennie dziękowałam za jego dobre serce.

Sama miałam ochotę kopnąć go tu i tam.

Tak, zmieniłam się. Słodką Julką byłam już tylko dla najbliższych. Ogrom bólu i krzywd, które dotknęły nas i które widziałam na własne oczy, zmieniały coś we mnie rok za rokiem. Nie da się być tamtą skromną, pobożną dziewczyną, która bała się ślubu, doświadczając tak wiele.

Znałam zasady. Tymon, Marcel i Kuba weszli na posesję i zaczęli walić w drzwi, ja zostałam przy furtce. Mogłam udawać twardą i wiele sobie wywalczyć, ale wciąż musiałam słuchać Alf. Musiałam być posłuszna, jeśli chciałam utrzymać tę odrobinę władzy. W przeciwnym wypadku inne Starszyzny szybko by mnie ustawiły.

Nikt nie otwierał. Kuba kucnął, grzebiąc w zamku według instrukcji Tymona. Uczyli go jak się włamywać. Kiedyś nauczą Dominika, mojego syna. I nie było mi łatwo z tymi myślami, a jednocześnie stawałam przed wyborem. Prowadzić wojnę, której nie wygram czy wygrywać małe bitwy.

Marcel posłał mi spojrzenie. Nie musiał nic mówić, wiedziałam, że mam zostać tam, gdzie stoję. Znaliśmy się wystarczająco dobrze, żeby rozmawiać ze sobą bez słów. Pokazałam mu, że trzymam alarm w dłoni. Kupili mi taki i nie pozwalali z nimi jeździć, jeśli nie miałam go przy sobie. Jedno kliknięcie uruchomiało hałas, a oni od razu by do mnie przybiegli. Marcel kiwnął mi głową i zaczął obchodzić dom, zaglądając w okna.

Coś skrzypnęło, jakby pękło. Tymon zrobił krok w tył. Kuba dwa. W równym tempie kopnęli z całej siły w drzwi. Nie puściły.

– Wejdę oknem – zagroził mój mąż, kiwając Kubie głową.

Ten bez słów wyciągnął coś i zaczął grzebać przy oknie. Mój mąż nadal kopał w drzwi. Ja przestawałam z nogi na nogę, denerwując się coraz mocniej. Naprawdę zaczynałam się bać. Czas mijał, a ja nie wiedziałam, co z tą kobietą i dziećmi. Właściciel domu zadbał o bezpieczeństwo na naszą zgubę. Rozejrzałam się, ciesząc w duchu, że ten dom stoi trochę na uboczu, ale nadal robiliśmy hałas.

Nagle zaczęły zapalać się światła, a drzwi otwierać. To Marcel. Dostał się jakoś do środka i otworzył nam. Weszli, ja się zbliżyłam. Stanęłam w progu, czekając na znak. Musieli sprawdzić czy jestem bezpieczna. Słuchałam się ich. Byłam już matką, miałam dla kogo żyć. Byłam ofiarą przemocy, prawie straciłam życie, prawie straciłam Biankę i nie chciałam tego powtarzać. Niektóre lekcje bolą na zawsze. Zerknęłam w dół, bo dłoń, w której trzymałam brelok z alarmem, a na której miałam bliznę po Matrysie, nagle zaczęła palić i swędzieć. Wyrył się we mnie i nigdy nie zniknie.

Krzyk dziecka. Wyprostowałam się na ten dźwięk, bo mięsnie rwały się do biegu, żeby udzielić pomocy.
– Jula! Pierwsze piętro, drugie drzwi! – krzyknął Tymon.

Bez zastanowienia pobiegłam w stronę, którą kazał. Nie wolno byłoby mi się rozglądać. Czasem jednak nie można było inaczej. Zatrzymałam się przed pierwszymi drzwiami, lekko uchylonymi. Tymon otulał kocem kobietę, kucnął obok, patrząc jej w oczy, mówił do niej spokojnie, ale ona płakała i się trzęsła. Była jakby za szybą. Znałam ten stan.

Weszłam do środka. Przełknęłam ciężko, widząc jej poobijaną, zakrwawioną twarz. Tymon zagryzł wargę. Nie chciał na mnie krzyczeć przy niej, bo jej stan by się pogorszył. Nie chciał też, żebym na to patrzyła. Wiedział, że to będzie we mnie siedzieć.

– Natalia? – powiedziałam cicho, a ona usłyszała i na mnie spojrzała. Usłyszała mnie, kobietę, na słowa Tymona pozostawała głucha. – Pamiętasz mnie? – spytałam, a ona kiwnęła głową. To było głupie pytanie, bo to oczywiste, że mnie znała, ale chciałam zadać proste pytanie, żeby złapać z nią kontakt. – A pamiętasz mojego męża? To Tymon. Zabierze cię do lekarza. Do mojej najlepszej przyjaciółki, dobrze?

– Ale dzieci...

– Zajmę się nimi. Masz moje słowo. – Położyłam dłoń na piersi. – Pozwolisz mi się nimi zaopiekować przez te kilka godzin? Zadbam o nie, wiesz o tym.

Kiwnęła mi głową, a później spojrzała na Tymona.
– Musimy iść – powiedział do niej. – Potrzebujesz pomocy, a nie chcemy, żeby dzieci to widziały, prawda? Co chcesz ze sobą zabrać?

Zostawiłam ich, z ciężkim sercem otworzyłam kolejne drzwi. Dwójka dzieci siedziała skulona kącie. Nakryli się kołdrą po czubek głowy, jakby zamierzali się schować przed światem.
– Cześć – odezwałam się, wkładając w to jak najwięcej ciepła i uczuć. – Jestem Julia, może mnie znacie?

Jedno z dzieci odsunęło odrobinę kołdrę, żeby na mnie zerknąć, ale nic nie powiedziało.
– Chcielibyście zobaczyć, jak wygląda świetlica nocą? Może się tam wybierzemy? – starałam się przedstawić im to, jako przygodę, którą razem przeżyjemy. – Czy jest tu coś, z czym lubicie spać? Ulubiony miś, poduszka, kocyk?

Wychylili się spoza kołdry i kiwnęli głowami.
– Weźcie, proszę, wszystko, czego potrzebujecie.

Kuba wszedł do środka, gdy dzieci kończyły się zbierać. Pomogłam zapiąć im bluzy i podałam ciepłe skarpety.
– Wolne – powiedział cicho Kuba. Wiedziałam, co to znaczy. Marcel zabrał stąd ich ojca, Tymon – ich matkę.

Zrobiliśmy wszystko, żeby została w tych maluchach jak najmniejsza trauma. Wzięłam na ręce dziewczynkę, Kuba chłopca. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie są ich buty. Zabrali ze sobą tylko niewielkie plecaczki i po jednej przytulance.

Kiedy zapinałam bezpiecznie dziewczynkę w foteliku, Kuba wyciągnął drugi z mojego bagażnika. Zawsze woziłam ze sobą dodatkowy.

Prowadziłam, co jakiś czas sprawdzając w lusterku wstecznym, co z dziećmi. Zerknęłam też na Kubę, który siedział zamyślony. Kiedyś takim Kubą był Tymon i Marcel, a ja, młoda Julia, tak bardzo nie rozumiałam, skąd w nich tyle emocji, tyle agresji, tyle ekspresji.

Teraz nie miałam złudzeń. Bałam się tylko... co z następnym pokoleniem i jak mamy ich ochronić?

Podjechaliśmy pod budynek Wspólnoty, Krystian wraz ze swoim synem, który miał być jego następcą, czekali już na nas przy otwartej bramie. Wjechałam na teren Wspólnoty, aż pod budynek świetlicy. Nim wyciągnęliśmy dzieci, Krystian już otwierał dla nas drzwi.

– Pomóc? – Wyciągnął ręce jego syn. Chciał zabrać mi z rąk dziewczynkę, a ona mocniej się we mnie wtuliła.

– Poradzę sobie, dziękuję – odpowiedziałam mu miło, krocząc za Krystianem, który zapalał dla nas światła i sprawdzał nasze bezpieczeństwo.

Tymon nadal im nie odpuścił. Tymon nigdy nie odpuści. Zawsze mieli mnie pilnować, bez względu na wszystko.

Weszłam do świetlicy i posadziłam dziewczynkę, która kurczowo złapała się mojej bluzy.
– Spokojnie, pójdę tylko po materac, dobrze? – próbowałam do niej przemówić, ale ona wpatrywała się we mnie oczami pełnymi łez, rozrywając moje serce na kawałki. – Kochanie, jesteś ze mną bezpieczna, obiecuję. Każdy z tych mężczyzn jest tu dla was. Oni słuchają się mnie, prawda? – Spojrzałam za siebie, a trzech facetów zgodnie przytaknęło.

To nie była prawda. Wiedziałam to ja i oni. Byłam tylko żoną. Tylko kobietą. Dzieci jednak nie musiały o tym wiedzieć. Przytulił ją brat, więc mnie puściła. Rozłożyliśmy dla nich materac i pościel. Czułam wibrację w kieszeni. Wiedziałam, że to Tymon, ale nie mogłam teraz odpisać.

Krystian spytał, czy czegoś potrzebuję, ale podziękowałam. Miałam tu wszystko i dlatego nie bałam się tego, że zaraz zamkną mnie na wszystkie spusty. Kuba stał, patrząc na przytulające się do siebie dzieci. Leżały na materacu, ściskając między sobą przytulanki.

– Dziękuję, Kuba. – Stanęłam przed nim, żeby przestał myśleć o tym, o czym właśnie myślał. – Możesz wziąć moje auto. – Podałam mu kluczyki, które chwycił w dłoń, ale nadal jego myśli płynęły nie tam, gdzie powinny. – Kuba – zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. – Wykonałeś dobrze swoje obowiązki. Nie poradziłabym sobie bez ciebie.

Kiwnął mi głową, robiąc krok w tył. Zrobił kolejny, powolny. A następnie odwrócił się do mnie plecami i zniknął za drzwiami. Wzięłam głęboki wdech, nim sięgnęłam po telefon.

Tymon informował mnie, że kobieta jest pod opieką Czarneckiej. Oczywiście nie napisał tego w ten sposób, ale potrafiłam odczytywać jego zawoalowane wiadomości. Odpisałam tylko „ok, spoko", co oznaczało, że jestem na miejscu, bezpieczna.

Podeszłam do półki z książkami, zgasiłam główne światło, zostawiając lampkę, i usiadłam w fotelu. Potarłam zmęczone oczy, ale zaczęłam czytać dzieciom bajkę.

Bo to tylko dzieci.
Bo gdybym nie wyszła za mąż za Tymona, to mogłyby być moje kochane dzieci. Bianka, Dominik i Zuzia.

Dotarło do mnie ciche, rytmiczne pukanie. Otworzyłam oczy, cierpnąc na niewygodnym fotelu. Książka spadła na podłogę, więc odruchowo spojrzałam na śpiące dzieci. Ich niewinne buźki ponownie ścisnęły moje serce. Ana i Sylwia pomachały mi przez szybę w drzwiach. Podeszłam i przekręciłam zamek, wpuszczając je do środka.

Weszły po cichu. Sylwia podała mi papierowy kubek z kawą na wynos. Ana zaczęła rozpakowywać śniadanie na jednym ze stołów.
– Pojechałam po Zuzię – wyszeptała do mnie Sylwia. – Pięć minut po mnie przyjechał Tymon. Zabrał ją do przedszkola i pojechał do pracy. Kazał mi przekazać, że Marcel przywiezie babcię tych dzieci, a ty masz później wrócić do domu i iść spać, on ogarnie obiad.

– Dzięki. – Posłałam jej zmęczony uśmiech.

– Nie ma sprawy. – Puściła mi oczko.

– W sumie to powiedział to trochę inaczej. – Uśmiechnęła się szeroko Ana. – Kazał ci wracać do domu teraz, ale później machnął ręką i stwierdził, że i tak nie zostawisz tych dzieci, więc masz wracać, jak Marcel je zabierze.

– Też byłaś u mnie? Pewnie jest syf.

Przewróciły na to oczami. Według nich zbawiałam świat. Według mnie byłam matką i żoną, która powinna być odpowiedzialna za swoją rodzinę. Chciałam pomagać. Bardzo chciałam. Jednocześnie miałam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję przez to swoją rodzinę, że wymagam zbyt wiele od Bianki, że zła ze mnie matka. Gdy ja byłam przy tych dzieciach, moje musiały radzić sobie same.

Życie to sztuka wyborów i ponoszenia za nie konsekwencji.

^^^^^^

Jak tam? Tęskniliście za naszą Julą? ;) Mam nadzieję, że następny z Tymonem, Kubą i Bianką Wam się spodoba ;)

Dziękuję Wam bardzo za gwiazdki, komentarze, no i już 2tys wyświetleń! <3
To bardzo budujące, bo dość mocno bałam się, że kolejna część Wspólnoty się nie przyjmie tak, jakby można tego oczekiwać.

Gdyby Was tu nie było, pewnie nie miałabym kompletnie weny, żeby pisać.

Jeszcze raz dziękuję <3

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro