Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zapukaliśmy w drzwi mieszkania dziadków. Babcia Dorota otworzyła je zamaszystym ruchem z szerokim uśmiechem.
– Już nie mogłam się was doczekać! – Cofnęła się, żebyśmy mogły przejść, a później po kolei wyściskała.

– Cześć, tato. – Mama wyminęła ich kotka, głaszcząc go po łebku, a później weszła do dużego pokoju. – Nie wstawaj. Wiem, że miałeś zły dzień. – Pochyliła się, żeby go przytulić.

– Cześć, córcia. – Mimo wszystko wstał i odwzajemnił uścisk. – Dziękuję za leki.

– Nie ma sprawy. – Położyła foliową torbę na stoliku.

Ja i Zuzka też uściskałyśmy dziadka i musiałam przyznać, że mimo problemów z kręgosłupem po wypadku w pracy, włożył w to dużo mocy. Za każdym razem, gdy mnie przytulał, czułam, jak bardzo nas kocha.

Siostra od razu rzuciła się do wszystkich kocich zabawek, żeby pobawić się z Moli, kociakiem ze schroniska, którego dziadkowie adoptowali jakieś dwa lata temu. Nim dotarłam do kuchni, już słyszałam śmiech dziadka i wnuczki przy zabawie z kotem.

– Ja zrobię, usiądź sobie, mamo. – Mama wcisnęła się przed babcię, żeby sama sobie zrobić kawę.

– Ty to jak zawsze walniesz sobie siekierę, to niezdrowie jest.

Mama nie skomentowała, po prostu robiła swoje, a babcia w tym czasie wyciągnęła ciasto z lodówki.
– Co tam, Bianeczko, w szkole? – zagadała do mnie.

– Dobrze, babciu, dziękuję.

– Znowu pewnie najlepsza w klasie, jak co roku, co?

– Nie wiem, być może – odparłam, a mama uśmiechnęła się pod nosem, sypiąc cukier do kubka.

– Nie ciśnij jej. Jestem z niej dumna, że ma takie osiągnięcia, ale gdyby nie miała, też byłoby okej.

– Ech. – Babcia machnęła ręką. – Z twoją matką tak zawsze.

Mama znów się uśmiechnęła pod nosem, zalewając sobie kawę.
– Tata na chorobowym? – Zmieniła szybko temat.

– Tak, jego kręgosłup już nie będzie taki sam. Nie te lata. Radek to go trzyma w tym warsztacie chyba już tylko z litości i wieloletniej przyjaźni z Kwiatkowskimi. Ale to dobrze, bo on musi pracować. W domu mu odbija. Wiesz, na jaki pomysł ostatnio wpadł?

– Jaki?

– Działkę chciał kupować.

– To taki zły pomysł? – Mama oparła się o blat, popijając kawę, bo przy stole nie było na tyle miejsca, żebyśmy się zmieściły swobodnie we trzy.

– Ale on nie chce rekreacyjnie, tylko warzywa i owoce hodować. Już drzewka owocowe przeglądał. Niby jak on chce dbać o działkę, skoro wszystko go boli?

Mama pokiwała głową na boki w zastanowieniu.
– W takim razie musimy pomóc mu znaleźć jakieś zajęcie, które będzie go cieszyć, zajmie mu czas i nie będzie go obciążać.

– Jakie niby? – Babcia westchnęła teatralnie.

– No nie wiem, trzeba pomyśleć. Nie można się poddawać od razu. Skoro wkurza cię, że siedzi na kanapie i marudzi, chyba powinno ci zależeć?

Babcia spojrzała krzywo na mamę, ale chyba powstrzymała się od komentarza. Później zerknęła na mnie, wskazując na ciasto.
– Jedz, dziecko. Taka chuda jesteś.

Mama zakrztusiła się kawą, obie na nią zerknęłyśmy, ale udawała, że to przypadkowo. Nie wiem, dlaczego ten tekst babci tak na nią wpłynął.

– Mówiłam, że siekiera szkodzi. Ty za mocne kawy pijesz.

Mama poklepała się po klatce piersiowej.
– Mhm...

– A gdzie wy w ogóle waszych chłopaków macie?

– Tymon musi zostać w pracy do wieczora, a Dominik pojechał na trening – odpowiedziała, upijając kolejny łyk kawy, ja w tym czasie sięgnęłam po szklankę i nalałam sobie soku.

– Jak to pojechał? Czym?

– Autobusem.

– Autobusem? – zapowietrzyła się babcia. – Sam?

– Ma czternaście lat. Myślę, że opanował już cyfry i wie, do jakiego autobusu wsiąść – odparła niewzruszona, na co zachciało mi się śmiać.

– A nie mogłaś go odwieźć?

– Zazwyczaj go odwozimy, mamo – odpowiadała wciąż ze spokojem. – Ale przy tylu naszych obowiązkach, dzieci czasem muszą radzić sobie same i uważam, że na dobre im to wyjdzie. Powinny uczyć się samodzielności.

– W sumie co w tym złego? – wtrąciłam. – Przecież ja też jeżdżę autobusem do szkoły.

– A co by się rodzicom stało, gdyby cię podwieźli? Co lepszego ma matka do roboty?

Mama przewróciła oczami, odkładając kubek z kawą.
– To że ja nie mogłam pójść do kina, mając dziewiętnaście lat, nie znaczy, że moje dzieci nie mogą. Czasy się zmieniają. Poza tym... przesadzasz. Też czasem jeździłam do szkoły i na zajęcia dodatkowe sama.

– Ale się przez cały czas meldowałaś, to trochę co innego.

– Nie mogłaś pójść do kina? – spytałam cicho.

– Ja w ogóle nic nie mogłam. – Westchnęła ciężko mama.

– Takie były zasady – zaczęła się bronić babcia. – A łażenie byle gdzie z byle kim nigdy nie jest niczym dobrym. I obym tego w złą godzinę nie powiedziała. – Przeżegnała się, patrząc w sufit.

Mama znów westchnęła, kręcąc głową, chyba odechciało jej się kawy.
– Wolałam, żeby moja córka dbała o swoją edukację i dobre obycie, szacunek też był ważny – drążyła babcia. – Nie byłoby cię na świecie, gdybym nie pilnowała dobrego imienia twojej matki. Tymon nie wziąłby sobie takiej żony, o której plotkują.

– Ale Bianka jest zdolna. Wcale nie siedzi całymi dniami przy książkach, a i tak ma dobre stopnie i wyróżnienia. Nie widzę powodu, żeby musiała się starać jeszcze bardziej. Pewnie ma to po ojcu. – Zrobiła prześmiewczą minę. – Nie wiem, jakim cudem Tymon skończył szkołę z tak dobrymi ocenami.

– Nie opowiadaj dziecku takich rzeczy o jej ojcu – upomniała ją babcia. – Ona ma ojca szanować.

– To ja zajrzę do własnego, zanim będziemy się zbierać. – Wyszła z kuchni.

Obserwowałam mamę w drodze powrotnej, ale nic nie wskazywało na to, że zepsuł jej się humor, jakby dawno temu się uodporniła na wszelkie ciosy ze strony matki. Po raz kolejny doceniłam, jaką ja mam wspaniałą mamę, a później przypomniałam sobie słowa ojca, które wypowiedział na tarasie u dziadków. O tym, że na ludzi nie wystarczy patrzeć, trzeba ich widzieć.

– Mamo? – wtrąciłam się w rozmowę między nią a Zuzią.

– Tak?

– Dziękuję.

– Za co? – Zmarszczyła brwi.

– Za to, że mogę chodzić do kina – odpowiedziałam, a ona wiedziała, że to znaczy wiele więcej, bo wiele więcej mi było wolno niż jej kiedykolwiek.

– Cieszę się, że ten trud miał sens. – Posłała mi uśmiech pełen miłości

Na drugi dzień postanowiłam skorzystać nie tylko z soboty, nie tylko z pięknej pogody, ale również z wolności wywalczonej przez rodziców. Umówiłam się z Elizą na wycieczkę do galerii, tak po prostu, żeby pochodzić. Rodzice na tę wieść zwyczajnie otworzyli portfele i szukali jakichś banknotów, żebym mogła dobrze się bawić. Przerwałam im jakąś emocjonującą, głośną rozmowę, ale gdy zobaczyłam ich twarze, wiedziałam, że to nie kłótnia, co przyjęłam z ulgą. Kłócili się rzadko, ale i tak tego nie lubiłam. Już wolałam, żeby ze sobą flirtowali, przynajmniej wtedy atmosfera w domu była dobra.

– Cześć, młoda. – Machnął mi nożycami wujek Marcel, bo właśnie przycinał krzaki.

– Cześć. – Stanęłam przy płocie Matrysów, gdy wujek sięgał po wodę.

– A co tam u was tak głośno? – Kiwnął głową w stronę naszego domu. – Mama resetuje ojca do ustawień fabrycznych?

– Nie. – Uśmiechnęłam się. – Nie kłócą się. W mamie po prostu ten temat chyba wzbudził skrajne emocje. Nie zrozumiałam wiele. Mówiła coś o jakiejś Kindze. Nie znam jej, a ty?

Wujek Marcel odkaszlnął wodę.
– W sumie nie.

– Kłamiesz. – Zaplotłam ręce pod piersiami, mrużąc oczy.

– Serio. Znam ją z widzenia, ale lata jej nie widziałem. Pracowała z twoim ojcem – nagle zamilkł, jakby przerwał w połowie myśli.

– Ach, pracowała z tatą, a mama jej nie lubi? Podejrzane.

– To nie tak. – Wystawił przed siebie palec, a później spojrzał w niebo. – I po co ja się odzywałem?

Zaśmiałam się, ale nie zamierzałam odpuszczać.
– To dlaczego mama jej nie lubi?

– Julia nie lubi nikogo, kto ma problem do jej dzieci, moja droga. – Wzruszył ramionami. – Nic w tym złego, prawda? Jest typem mamy niedźwiedzicy.

– A ta cała Kinga miała problem do nas?

– Nie pamiętam już jak to było. – Machnął ręką. – Przyjeżdżała tu na większe uroczystości u Kwiatkowskich. Któregoś razu coś tam do ciebie miała. Dogadywała, że Bianka jeszcze nie potrafi tego i tamtego, a już w tym wieku powinna. Miałaś kilka lat, może z sześć. Ona też miała już dziecko i was porównywała do siebie. Coś tam jeszcze było, że doszukiwała się w tobie podobieństwa do Tymona, a wszyscy wiemy, że z wyglądu to ty cała matka jesteś. W każdym razie twoja mama wybuchła, zabrała cię z jej rąk i powiedziała, że dotyka cię po raz ostatni, bo nie jesteś małpką na wystawie. Pogoniła ją zwyczajnie i od tamtej pory jej nie spotkałaś. Jeśli wiedziała, że będzie gdzieś Kinga, rodzice nie zabierali was ze sobą.

– Czekaj... Sugerowała, że mam innego ojca?

Pokiwał głową na boki w zmieszaniu.
– Nie powiedziała tego wprost, ale... no, można było tak to odebrać. Chyba chciała zasadzić w nim ziarenko niepewności.

– Udało jej się?

– Coś ty – parsknął krótkim śmiechem. – Tymon stanął murem za Julką. Gdy wszyscy chcieli uniknąć napięć w rodzinie, on jeszcze podgrzał atmosferę. Z tego, co wiem, w ogóle z nią nie rozmawiają.

– Aha. – Trochę się uspokoiłam, ale spojrzałam na dom z podejrzliwością.

– A ty dokąd tak w ogóle?

– W miasto – odparłam.

– W miasto?

– Idę pochodzić po sklepach z koleżanką.

– To miłych zakupów, młoda. – Znów złapał za nożyce.

– Dziękuję, przyjemnej pracy. – Machnęłam mu na odchodne.


Marcel

Nim skończyłem prace w domu i w ogrodzie, byłem już zmęczony, ale została mi jeszcze piwnica. Nawet nie zjadłem obiadu. Wiedziałem, że jeśli się najem, już mi się odechce.

Bycie członkiem Rady Starszyzny zabierało mi mnóstwo czasu. W połączeniu z pracą zawodową i szkoleniem młodych Alf, już praktycznie nie mieszkałem w domu. W Radzie Starszyzny zazwyczaj zasiadali już niepracujący, a do akcji wysyłali innych, więc mieli mnóstwo czasu na wymyślanie pierdół. Ja musiałem dzielić wszystkie te role, dlatego drobne prace domowe zebrały mi się już w całkiem sporą listę. Tam dokręcić, tam naprawić, tam wymienić...

Wiedząc, że została mi tylko piwnica do ogarnięcia, zszedłem na dół w całkiem dobrym humorze. Rozejrzałem się dookoła. Poruszałem regałem ze słoikami robionymi przez Weronikę i moją mamę, trzymała się dobrze, więc to nie o te półki chodziło. Przyjrzałem się regałowi, który zapełniony był kartonami, to pewnie ten nie wytrzymywał już ciężaru. Pochyliłem się i miałem rację. Jedna z półek ledwo się trzymała. W kącie zauważyłem, że kartony z podpisem: Urodziny, Boże Narodzenie i Wielkanoc stały na podłodze, więc Weronika wolała je ściągnąć, nim wszystko się zawali.

Uznałem, że lepiej ściągnąć też te z wyższej półki, żeby nie spadły mi na głowę podczas naprawy. Stanąłem na palcach, nie zauważając, że były trochę za mocno upchane. Zamiast przynieść sobie krzesło, choćby z siłowni, i zrobić to powoli, wolałem pociągnąć mocniej w swoją stronę. I to był błąd. Oczywiście, że na mnie spadły.

Odwróciłem się za siebie, zauważając, że jeden ze starości się rozpadł, a wszystko z niego się wysypało.

– Lenistwo nie popłaca, Marcel – powiedziałem sam do siebie. – Stary, a nadal głupi. Teraz będę miał więcej roboty. A mogłem pójść po krzesło lub drabinę.

Zabrałem z innej półki taśmę i nożyczki, po czym uklęknąłem na podłodze i zacząłem oklejać rozerwany karton. Gdy był gotowy, wrzucałem do niego przedmioty z dawnych czasów. Prawie nie patrzyłem na nie, niektóre ledwo dotykałem. Budziły zbyt wiele emocji. Zbyt wiele przeżyłem dwadzieścia lat temu. Wcale nie chciałem pamiętać tamtego Marcela, tamtych dni pełnych bólu i blizn, nie chciałem pamiętać nawet swojego ojca i brata. Musiałem się niemal położyć, żeby wyciągnąć spod półki ze słoikami stary łańcuszek, ale tam było coś jeszcze. Zdjęcie. O tym też już zapomniałem. Tak samo jak o tym, że ukradłem je tak dawno temu.

Usiadłem z wrażenia, patrząc na fotografię. Przeszedł mnie dreszcz, aż musiałem się otrzepać, bo zrobiło mi się dziwnie. Tak dziwnie, że nie potrafiłbym opisać tego słowami. Mój pradziadek i pradziadek Tymona. Odwróciłem zdjęcie, czytając na głos słowa, które oblały mnie zimnym potem.

– Ostatnie zdjęcie żyjącej Julii Brakowiak.

Coś stuknęło, a ja podskoczyłem, odwracając się za siebie. Nie wierzyłem w duchy, ale, do cholery... Chyba teraz, w tej chłodnej piwnicy, trzymając w ręce fotografię kobiety torturowanej i brutalnie zamordowanej... Mógłbym uwierzyć. Wstałem i znów obejrzałem się za siebie na pustą ścianę.

Chciałem jak najszybciej stąd wyjść.

^^^^^

Ten rozdział pisało mi dobrze, ale jednocześnie dziwnie ;) Sprawdzałam go z dziesięć razy i tyle samo poprawiałam. Bianka mówi do Julii: "mama", Julia mówi o swojej mamie:"mama". I trochę się boję, że się zgubicie, kto kiedy co myśli/mówi, ale mam nadzieję, że ta scena jest jednak czytelna i nie będzie z nią żadnego problemu ;)

No i oczywiście Marcel. Myślicie, że dotrzyma słowa danego Tymonowi dawno temu i powstrzyma się przed grzebaniem w przeszłości, żeby znów nie uruchomić koła zdarzeń, czy jednak ciekawość z nim wygra?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro