Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Szalałam na parkiecie z każdym, kto miał ochotę tańczyć, nawet z młodszą siostrą. Kuba też kilka razy ze mną zatańczył, ale nic nie mówił, jakby nadal był obrażony. Mimo wszystko ciężko było mi z jego postawą. Czy się kłóciliśmy? Miliony razy. A godziliśmy się po kilku chwilach, maksymalnie po kilku godzinach. Tym razem wszystko było inaczej. Czy my naprawdę aż tak bardzo się zmieniliśmy?

Pożegnałam się z siostrą i dziadkami, bo jechali już do domu. Usiadłam przy stoliku, żeby chwilę odpocząć. Piłam sok, obserwując parkiet. Kuba tańczył z Emilką, uśmiechał się, rozmawiali o czymś. Westchnęłam, odwracając wzrok. Jeszcze niedawno ich rozmowa nie wywołałaby we mnie żadnych negatywnych uczuć. A teraz niestety czułam coś, czego nie chciałam. DJ uderzył w inne tony. Na sali rozbrzmiała muzyka młodzieżowa, więc wszyscy młodzi wyszli na parkiet. Dopiłam sok i również ruszyłam się z miejsca. Emilka i Nadia od razu do mnie dołączyły, szalałyśmy, śmiałyśmy się i co jakiś czas wykrzykiwałyśmy słowa piosenek.

– Czy nasi rodzice rozumieją słowa? – zaśmiała się Nadia, krzycząc mi do ucha.

– Mam nadzieję, że się nie zorientowali, o czym to naprawdę jest – odpowiedziałam ze śmiechem.

Niektóre zmęczone już osoby wracały do stolików, ale ja nie miałam dość. Gdy trochę się przerzedziło, dostrzegłam rodziców. Mama trzymała w jednej dłoni swoją długą spódnicę, tańcząc z ojcem. Oni uwielbiali się bawić i to do każdej muzyki. Nagle ojciec przyciągnął ją do siebie i powtórzył bezbożne słowa piosenki do jej ucha, a ona się zaśmiała. O, Boże! Doskonale wiedzieli, o czym oni śpiewają!

Muzyka wróciła do spokojniejszych tonów i języka polskiego. Może faktycznie ktoś się zorientował, o czym było tych kilka poprzednich i zwrócili uwagę DJ–owi. Rodzice nie zeszli z parkietu. Obok nich tańczył wujek Marcel z ciocią Weroniką. Spojrzałam przez wielkie szyby i zauważyłam, że Kuba stał na dworze.

– Robię sobie przerwę – powiedziałam do dziewczyn, a one przytaknęły, a później wzięły się za ręce i nadal szalały w duecie.

Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się w stronę znajomego. Stanęłam tuż przed jego oczami.
– Cześć.

– Cześć – odpowiedział spokojnie. – Wszystko gra? Trochę się trzęsiesz.

– Jestem spocona. – Wzruszyłam ramionami. – To nic.

Ściągnął z siebie marynarkę i okrył moje ramiona, zbliżając przypadkowo swój policzek do mojego. Kiedy się odsunął, coś ścisnęło mnie w brzuchu. Przez chwilę jeździłam zębami po dolnej wardze, nie będąc pewna, czy powinnam powiedzieć to, co chciałam. Ale przecież Kuba BYŁ moim przyjacielem. Kiedyś nie zastanawiałabym się nawet przez sekundę, tylko wypaliła prosto z mostu. Ta myśl dodała mi odwagi.

– Dlaczego się do mnie nie odzywasz?

– Odzywam się.

– Nieprawda.

– Po prostu... – Wzruszył ramionami. – Uważam, że zamęczanie cię gadką o niczym nie wyjdzie dobrze po tym, co ostatnio mi wykrzyczałaś.

– Więc ze mną tańczysz, ale rozmawiać nie będziesz?

– Źle to rozumiesz. – Przekrzywił głowę, patrząc mi w oczy. – Szanuję twoje uczucia i wiem, że cię zraniłem, więc wyskakiwanie z rozmową o pogodzie byłoby w złym tonie. Próbowałem i wyczułem, że nadal jesteś zła. A tańczę z tobą, bo nieważne, co mi powiesz, nieważne, o co się pokłócimy, nieważne, czy będzie między nami żal, złość czy gorycz, ja się nigdy od ciebie nie odwrócę, Bianka.

Wzięłam głęboki wdech, robiąc mały krok w przód. Kuba wciąż patrzył na moją twarz. I widział mnie. Czułam, że mnie widział, tak jak mówił ojciec. Oparłam czoło o jego tors, a on od razu objął mnie ramionami i przytulił policzek do moich włosów.

– Brakowało mi tego – powiedział w przestrzeń.

– Mnie też. Bardzo – odparłam.

Staliśmy tak przez chwilę i po raz pierwszy od dawna nasze milczenie nie opadało ciężkością na sercu. Odskoczyłam w tył, słysząc dźwięk zapalniczki.

– Wujek. – Spojrzałam na ojca Kuby.

– Co tam? – Puścił mi oczko. – Spokojnie, ja tu tylko tak stoję, żeby nikt nie miał zastrzeżeń, co do charakteru waszej relacji. – Uśmiechnął się do mnie. – Chyba że o czymś nie wiem?

– Po prostu pogodziliśmy się po kłótni. – Zerknęłam na Kubę. – Pogodziliśmy się, prawda?

– Pewnie. – Kiwnął mi głową, chowając ręce do kieszeni.

– I chwała Panu. – Wypuścił dym w stronę nieba. – Bo Kuba przeżywa te wasze wzloty i upadki.

– Bianka też. – Usłyszałam za sobą głos ojca, więc odwróciłam się w jego stronę. – Tak, matka kazała cię znaleźć. – Uśmiechnął się do mnie szeroko.

– I niby ty się broniłeś przed tym zadaniem? – zażartowałam.

– Nigdy bym się nie sprzeciwił twojej mamie – odparł z rozbawieniem, a wujek się zaśmiał.

– Dobrze wiesz, że coś innego miałam na myśli. W pilnowaniu mnie jesteś gorszy od niej.

– Takie zadanie ojca. Skoro nie byłaś z dziewczynami, gdzieś musiałaś być. Lepiej sprawdzić tysiąc razy niepotrzebnie, niż raz nie sprawdzić.

– Prawda – zgodził się z nim wujek, nim znów się zaciągnął. – Kiedyś zrozumiecie, że nasza troska wcale nie jest przesadzona.

– Kiedy? – spytał Kuba z uśmiechem.

– Jak będziecie mieć własne potomstwo – odpowiedział tata. – Wtedy wgrywają się aktualizacje.

– Taaa – zawtórował wujek. – Troska o bliskich pakiet premium.

– Z rozszerzeniami, dodatkowymi funkcjami... – kontynuował tata.

– I płatną subskrypcją – dokończył wujek i się zaśmiali.

– Jak wy już zaczniecie... – Pokręcił głową Kuba, wzdychając głośno.

– A ja myślę, że ma to swój urok – wtrąciłam, patrząc na niego. – Skoro ich przyjaźń przetrwała w ich czasach, nasza też ma szasnę. – Ściągnęłam z siebie marynarkę. – Dziękuję. Wracam do środka.

– Zamelduj się matce, żeby się nie martwiła – pouczył mnie ojciec.

Kuba przyjął marynarkę, a cała trójka odprowadzała mnie wzrokiem do samego wejścia. Miałam nadzieję, że nie będę tematem ich rozmów.

Najpierw poszłam do mamy, żeby mogła być o mnie spokojna. Później podeszłam do stolika, który opanowała młodzież. Dominik, Kryspin, Tobiasz, Nikodem i Emilka grali w karty. Złapałam oparcie krzesła Nikodema, więc zerknął w górę, a później pogroził mi palcem ze śmiechem.

– Nie podpowiadaj im!

– Nie zamierzam.

– Oby. Bo się zemszczę.

Machinalnie odwróciłam głowę i otworzyłam usta z szoku. Wujek Gracjan, Gabriel, Mikołaj i Oskar właśnie składali życzenia wujowi Wojtkowi i mieli w rękach prezenty. Tylko oni, bez żon i reszty dzieci. Spojrzałam na mamę, też im się przyglądała. Ojciec sekundę później usiadł obok niej i skanował salę wzrokiem. Gdy dotarł do mnie i Dominika, odetchnął z ulgą.

I ja miałam dobrze czuć się przy Mareckich? Rodzice niby nie robili nic, ale byli jednym wielkim alarmem. Tata zerknął na Kubę. Kuba kiwnął mu głową, chociaż nie otrzymał żadnej wiadomości. Od razu też zaczął się rozglądać. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się delikatnie, lecz sztucznie, i ruszył w moją stronę. Zatrzymali go. Przywitał się z każdym z nich, wyglądając na szczerego, więc niczego nie byłam już pewna. Oskar i Mikołaj nas zauważyli, zaczęli podchodzić. Nikodem się spiął. Poczułam jego barki na swoich palcach, trzymających oparcie krzesła. Kuba ich wyprzedził i stanął blisko mnie.

– Kto wygrywa? – spytał z lekkością w głosie, rozglądając się po grających.

Mikołaj i Oskar podali ręce chłopakom, mi i Emilce powiedzieli po prostu: „cześć". Wzięli sobie krzesła, po czym wcisnęli się między grających. Kryspin i Dominik przesunęli się bliżej Emilki. Nie wpuścili między siebie tamtych, jakby celowo nie chcieli, żeby oni siedzieli obok niej. Serio, nawet mój brat wiedział, co robić?

Kuba złapał mój nadgarstek.
– Chodź, idziemy tańczyć.

Dałam się ponieść, a kiedy tylko dotarliśmy na środek parkietu, spytałam prowokująco:
– O czym nie wiem?

– Co? – Nachylił się do moich ust, udając, że nie usłyszał przez muzykę. Jak dla mnie kupował sobie czas.

– O czym nie wiem? – powtórzyłam dosadniej.

– Mareccy pojawili się nieproszeni, tylko mężczyźni. To wystarczający powód, żeby was chronić – odparł, niby się tym nie przejmując.

– Chronić przed czym? Przed nimi? Mikołaj to mój kuzyn.

– Strzeżonego Pan Bóg strzeże – odpowiedział, nie dając czasu na ripostę, bo zrobił mi obrót.

Wiedziałam, że nieważne, jak długo będę drążyć. Nie dowiem się, co dokładnie miał na myśli. Zbywałby mnie tak długo, aż się pokłócimy.

Dopóki Mareccy nie pojechali, czułam się bez przerwy obserwowana. Złapałam na tym brata, mamę i ojca, ale to nie był koniec. Wciąż ktoś za mną szedł, stawał obok, niby przypadkowo, i zagadywał. Każdy z Matrysów, Brochowiaków i Pietruszewskich. O mojej rodzinie nie wspominając. Kiedy poszłam z Emilką i Nadią do łazienki, sekundę później pojawiły się w niej ciocia Ana i Sylwia. Też niby przypadkowo. I nie dotyczyło to tylko nas.

Tym razem byłam czujna, obserwowałam otoczenie, tak jak pozostali. Wszystkie dziewczyny naszych rodzin były pod taką ochroną. Zastanawiałam się tylko nad jednym. Dlaczego dotychczas miałam tak zamknięte oczy, że tego nie dostrzegałam? Wszyscy byli tak zgrani, że to nie mógł być ich pierwszy raz. I dlaczego zaczęłam zauważać dopiero od niedawna, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie?

Na szczęście nie wydarzyło się nic złego. Goście się rozeszli. Muzyka przestała grać. Kobiety zrzuciły buty i na boso wynosiły brudne naczynia do kuchni. Mężczyźni zajęli się wynoszeniem ciężkich rzeczy. Za to atmosfera stała się lekka. Nawet kucharki i kelnerki wypuściliśmy już do domu. Wujek Marcel mianował się szoferem i bezpiecznie odwoził je po kolei do domów. Dlatego ciocia Weronika została z nami. W akompaniamencie śmiechów i żartów sprzątaliśmy ten cały bałagan, mimo że zmęczenie odczuwał już każdy z nas. Było to jednak pozytywne zmęczenie. Coś, co nas scalało, wzmacniało i czyniło silniejszymi. Od czasu do czasu, mijając się z Kubą, uśmiechałam się do niego przyjacielsko. Naprawdę chciałam, żebyśmy przestali toczyć tę wojenkę.

***

Dzień w szkole minął okropnie. Na początku miałam nadzieję, że Kuba coś zrobił, coś powiedział matołkom, bo przestali mnie zaczepiać. Kiedy jednak odważyłam się na nich zerknąć, zauważyłam, że ciągle na mnie patrzyli i to z jakąś pogardą, a może nawet groźbą.

Zaczynałam mieć tego dosyć. Wakacje zbliżały się w zawrotnym tempie, ale dla mnie to nie był koniec. Domyślałam się, że Kuba będzie spędzał z nimi czas również podczas wakacji, że będę na nich wpadać na mieście, a poza tym wakacje szybko zlecą i znów zacznie się wrzesień.

Będąc w kuchni, słyszałam ciche rozmowy na tarasie. Nie chciałam przeszkadzać, a jednocześnie jakaś siła ciągnęła mnie w tamtą stronę. Potrzebowałam teraz ich towarzystwa. Wyszłam na zewnątrz. Zuzia głaskała Lanę na trawie, a na dwóch huśtawkach siedzieli wujek Marcel, wujek Wojtek i tata.

– Nie przeszkadzam w niczym ważnym? – Stanęłam obok nich.

– Oczywiście, że nie. – Tata wskazał miejsce obok siebie. – Siadaj.

– Jak podobało ci się na urodzinach? – zagaił wujek Wojtek, kołysząc lekko huśtawką, na której siedział z wujkiem Marcelem.

– Było wspaniale – zapewniłam zgodnie z prawdą. – Ale nie rozumiem, skąd to napięcie, gdy pojawili się Mareccy?

– Dmuchamy na zimne – odpowiedział tata.

– Ale dlaczego? Co takiego zrobili, że aż tak na nich uważacie?

– Od zawsze byli zakałami – sapnął wujek Wojtek. – Jakby ci to ładnie wytłumaczyć... są staroświeccy. Rozumiesz? Nigdy nie podobają im się nasze pomysły na zmiany. Zawsze próbują podstawić nam nogę. A co jest naszym jedynym słabym punktem? – Skupił na mnie swój wzrok, czekając na odpowiedź.

– Co?

– Wy. – Tata położył rękę na oparciu tuż za moją głową. – Nasze żony i córki.

– Chyba nie myślicie, że próbowaliby coś mi zrobić?

– Nie o to chodzi – przyznał wujek Marcel. – To nie tak, że bezczelnie zrobią ci krzywdę. Mogą za to puszczać dziwne plotki, które ty odczujesz. Donieść, nawet jeśli nie będą mieli racji, ale na ciebie by to wpłynęło. Każdy sposób na zachwianie naszym spokojem, to dla nich dobry sposób.

– Będę czujna.

– To dobrze. – Tata uśmiechnął się do mnie słabo. – Nie chcemy wywierać na was niepotrzebnych nacisków i wzbudzać stresu, dlatego to my mamy oczy i uszy szeroko otwarte.

Bujałam się wraz z tatą na huśtawce i czułam się cudownie w towarzystwie tych mężczyzn. Jakby nigdy żadne zło nie mogło mnie dosięgnąć. Byli tu i zrobiliby dla mnie wszystko. Zaczęłam nawet rozważać czy powiedzieć im o tym, co dzieje się w szkole. Wkopałabym Kubę, co prawda, ale dlaczego miałam znosić to wszystko, żeby go bronić? Otworzyłam usta, gdy rozdzwonił się telefon wujka Wojtka.

– Sylwia. Muszę się zbierać.

Tata kiwnął mu głową.
– Znasz wyjście. Nie chce mi wstawać. – Zaśmiał się. – Taki cudowny, spokojny wieczór.

– A o której będzie Julka?

– Za godzinę.

– To zaraz spokój się skończy. – Zaśmiał się wujek, podając mu dłoń na pożegnanie. – Na razie, Bianka. Do następnego. – Dotknął mojego ramienia.

– Pa. – Uśmiechnęłam się szczerze.

Zostaliśmy we trójkę, a wieczór faktycznie był cudowny, taki cichy, spokojny. Przerywany jedynie pojedynczymi szczeknięciami Lany i krótkimi śmiechami Zuzi. Tkwiąc prawie pod ramieniem taty i mając naprzeciw wujka Marcela miałam wrażenie, że mogłabym zdobyć cały świat. Ścisnęło mnie w środku, że nie wiedzą o moich problemach.

– Ja już po! – krzyknął Dominik za moimi plecami. Wracał z siłowni z piwnicy. – Zajmuję prysznic.

– Okej – powiedzieliśmy równo z tatą i brat zniknął.

Pomyślałam o mamie, o tym, że ona nie bała się obcych mężczyzn w przeciwieństwie do mnie.
– Uczyliście kiedyś mamę się bić?

Zaśmiali się cicho.
– Nie – odparł wujek Marcel. – Czemu pytasz?

– W sumie kilka razy z nią ćwiczyłem. Pokazywałem jej, jak się bronić. Czasem to były tylko żarty, czasem na poważnie. Skąd te myśli, że potrafi się bić?

– Bo jest taka odważna – powiedziałam w przestrzeń. – Chciałabym taka być.

Wujek Marcel przytaknął głową.
– Skoro jest w stanie sprowadzić nas do parteru nic jej nie straszne. – Uśmiechnął się szeroko, a tata się zaśmiał.

– Bo to czarownica jest. – Spojrzał na mnie. – Ale czy ja wiem, czy taka odważna?

– Gdybyś ją widział. Tamten facet jej groził, a ona nic, nawet nie drgnęła. Jeszcze mu nagadała.

Widząc minę wujka Marcela, zorientowałam się, że mnie zwyczajnie podeszli. Dłoń taty mocniej złapała oparcie huśtawki.

– Kto groził twojej matce? – zagrzmiał, a ja miałam wrażenie, że spadło na mnie tysiąc piorunów.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro