Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani, jest taka sprawa. Dziś zrobię Wam taki mini maraton, dodam 4 rozdziały, ale nie wpadnie nic przez najbliższe dwa tygodnie. Czyli trochę tak, jakbym dodała dwa rozdziały w jednym tygodniu. Nie, nie jest to urlop, a niestety sprawy rodzinne, na których muszę się skupić.
Mówiłam Wam ostatnio, że mam małe zmartwienia. Oczywiście na telefon będę zaglądać, w miarę możliwości, i na bieżąco będę odpowiadała na komentarze :) Myślę, że nawet takie chwilowe oderwanie dobrze mi zrobi :)

Niedługo rusza promocja "Hannah", więc tam też muszę podziałać, poustawiać posty na FB i tak dalej, więc staram się to wszystko jakoś ogarnąć.
Wrócę z nowym rozdziałem w drugim tygodniu sierpnia <3
I przy okazji ogromnie dziękuję za 1 tysiąc gwiazdek!  Mam nadzieję, że maratonik Wam się spodoba ;)

1/4


Bianka

– Kochanie. – Tata ucałował włosy mamy. – No coś ty, zrób sobie wolny dzień. Ja wszystkim się zajmę. Odwiozę Zuzkę do przedszkola, odbiorę dzieciaki ze szkoły. Żaden problem.

– Ty ostatnio masz tak dużo pracy. – Nie była przekonana, smarując Zuzi bułkę przy śniadaniu. – Też potrzebujesz odpoczynku, Kwiatkowski. Kto o nas zadba, gdy ty się wykończysz?

– Dobra. – Tata klepnął lekko ręką w stół. – Robimy tak. Dziś piątek. Wracamy całą rodzinką po piętnastej. Zadaniem mamy jest zamówić na szesnastą pizzę, przygotować dobre picie i przekąski i rozłożyć kanapę, a później zapełnić ją poduszkami. Dziś urządzamy wieczór filmowy. Wszyscy odpoczniemy. Co wy na to?

Zuzia zapiszczała z radości. Dominik głośno poparł ten pomysł, a mama pokręciła głową z uśmiechem.

– Zgoda.

Tylko ja wiedziałam, co się święci i dlaczego tacie tak zależy, żeby jechać do przedszkola.

Nie myliłam się. Po szkole staliśmy na parkingu od dobrych dziesięciu minut, zamiast iść po Zuzię.

– Na co my właściwie czekamy? – Obudził się mój brat znad komórki.

– Może nie ma go dziś? – wtrąciłam, doskonale wiedząc, na kogo czeka.

– Rano widziałem tego młodego.

– To może odebrali go wcześniej? Tato, Zuzka na nas czeka. Daj spokój.

Spojrzał na mnie z powagą.
– Nigdy nie dam spokoju nikomu, kto odważy się grozić mojej rodzinie.

– Co? – Głowa Dominika znalazła się między naszymi siedzeniami. – Kto komu groził?

– Jakiś facet naszej mamie – odparłam, wzdychając ciężko.

Wczoraj tata i wujek Marcel nie odpuścili, dopóki nie opowiedziałam całego zdarzenia ze szczegółami.
– Właściwie nie groził jej wprost – zaczęłam się tłumaczyć. – Nie wiem, jak to nazwać, ale mama sobie poradziła.

Brat oklapł z powrotem na swoje siedzenie.
– Tata ma rację.

Przewróciłam oczami.
– Gdyby mama dowiedziała się, co właśnie robimy...

– Nie dowie się – przerwali mi równo, a później tata znów na mnie spojrzał. – Jestem jej mężem, Bianka. Wiem, co robię. Gdyby się kiedykolwiek dowiedziała, zwal winę na mnie.

– Ale sama jej nie mów – podkreślił mój brat.

– Jest. – Tata chwycił klamkę, patrząc ze skupieniem w lusterka. – Jeszcze nie, jeszcze nie... – mówił sam do siebie, albo do Dominika, sama nie wiedziałam. Może to też była część szkolenia Alfy.

– Czekasz aż zaparkuje? – spytał brat, więc to chyba była część szkolenia.

– Nie, aż wjedzie między samochody. Nie może widzieć, że się zbliżam, bo wycofa.

– Teraz – powiedzieli równo. Można uznać, że mój brat zdał test.

Tata wysiadł, obszedł samochód stojący obok nas i zaszedł tamten od tyłu. Po prostu sobie wsiadł na miejsce pasażera. A my patrzyliśmy, choć niczego nie widzieliśmy, bo widok zasłaniało inne auto między nami.

Tata nagle wysiadł i szedł prosto w stronę przedszkola, jakby nigdy nic. Pan wielki kark wyszedł z auta chwilę po nim. Wpatrywaliśmy się w niego, ale nie miał widocznych obrażeń. Jedynie czerwona twarz i wzrok wbity w chodnik zdradzały, że właśnie spotkało go coś nieprzyjemnego.

– Jak myślisz, co mu powiedział? – spytałam brata.

Wzruszył ramionami.
– Pewnie, co mu zrobi, jeśli jeszcze raz zagrozi mamie.

– Wow. – Westchnęłam z irytacją. – Dzięki, wielki umyśle. Nie wpadłabym na to bez twojej pomocy.

– Jezu. – Nachylił się znów między siedzeniami. – Naprawdę chcesz wiedzieć?

– A ty wiesz? – Spojrzałam na niego.

– Nie, ale się domyślam. Wsiadł, uderzył go w jedno z wrażliwych miejsc, wyciągnął swój scyzoryk i, z bluzgami w tle, tym razem to on pogroził jemu.

– Które to są wrażliwe miejsca i co się wtedy dzieje?

– Musiałabyś się wiele nauczyć, to naprawdę nie jest proste. To, że znasz te miejsca, jeszcze nie oznacza, że możesz w nie celować.

– Dlaczego?

– Bo jeśli źle uderzysz, to go zabijesz.

– Poważnie? – Zrobiłam wielkie oczy. – A jeśli uderzysz tak, jak planujesz?

– Różnie. – Znów wzruszył ramionami, jakby dla niego była to pestka. – Może przez chwilę się dusić, stracić przytomność albo odczuwać dość spory ból, przypominający ten, gdy masz skurcz. Chodzi o to, że ktoś w tym momencie jest naprawdę przerażony faktem, że nie panuje nad własnym ciałem. Jest tak naprawdę bezbronny.

– O wow. Chciałabym tak umieć.

– To są lata ćwiczeń, siostra. Nawet ja tego nie stosuję jeszcze. Ostrzegali mnie, co się stanie, jeśli źle uderzę.

– Ale już to ćwiczysz?

– Tak.

– Jak?

– Na materacach, na tacie...

– Na tacie?! – ryknęłam.

– Nie uderzam go, głupia. Zwalniam cios, zanim uderzę. On chce tylko wiedzieć, czy dobrze bym wycelował. Ledwo go dotykam. To podobno też część szkolenia. Panowanie nad siłą, jaką wkładasz w uderzenie.

Pokręciłam głową, ale zamilkłam, widząc uśmiechniętego tatę, prowadzącego Zuzię do samochodu. Ona podskakiwała wesoło, on ją rozśmieszał. Przed chwilą pozbawił kogoś możliwości nabrania oddechu, a może przytomności, a może sprawił, że tamtego człowieka przeszył niewyobrażalny ból, odbierający mu jasne myślenie. Nie, żebym żałowała tamtego typka. Dziwiłam się dorosłym, że potrafią tak świetnie zmieniać maski...

Czy wszyscy rodzice to robią, czy tylko moi?
Ile masek na dnie szafy chowała mama?
Jak wiele ich miał jeszcze tata?


Dzień później...

Tymon

Goliłem się przy zlewie, moja żona weszła do łazienki, sięgnęła swoją wielką kosmetyczkę i zaczęła wyszukiwać jakichś mazideł. Julia była czarownicą, niby zachowywała się całkowicie normalnie, ale ja widziałem, czułem tę aurę, krążącą po łazience od kiedy przekroczyła próg. Zamierzała coś mi powiedzieć.

Przejechałem maszynką po policzku, a następnie wziąłem wdech, przygotowując się mentalnie na to, co zamierza.
– Wiesz, co się dziś wydarzyło? – spytała słodkim głosikiem, rozcierając coś między palcami, zerknąłem nią w momencie, gdy zaczęła to wklepywać wokół oczu.

– Nie – odparłem spokojnie. Do cholery, w naszym życiu działo się coś niemal codziennie.

– To ci powiem, mężu.

– Słucham, żono. – Zająłem się drugim policzkiem.

– Podobno dziś w przedszkolu Mikołajek unikał naszej córki, w ogóle jej nie zaczepiał i nawet oddał jej jedną z zabawek, kiedy poprosiła.

– O, widzisz. To dobrze. – Przejechałem dłonią po twarzy, żeby sprawdzić, czy niczego nie pominąłem.

– A wyobraź sobie, że jego ojciec minął mnie dziś w szatni, spuścił głowę i udawał, że nie istnieję.

– Że obraził się na ciebie? – spytałem, wciąż patrząc w lustro, nie na nią.

– Tymon... – zmieniła ton, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

– Tyle lat, skarbeczku. Tyle lat... I wciąż się nie nauczyłaś, że ja dowiaduję się o wszystkim prędzej czy później.

– Bianka czy Zuzia?

– Nie zdradzam tożsamości swoich informatorów.

Parsknęła krótkim śmiechem, a później podeszła bliżej. Oplotła mnie ramionami od tyłu i oparła się o moją rękę tak, żeby patrzeć na mnie w lustrze.
– Gdybym czuła się zagrożona, tobym ci powiedziała. Tylko mu napyskowałam.

– Wiem. – Pogłaskałem ją po ściskających mnie rękach, a później odwróciłem się przodem, również ją przytulając i patrząc w oczy. – Miesiącami próbowaliśmy załatwić to po twojemu, po dobroci. Uznałem, że przyszła kolej na moje sposoby.

– Co mu zrobiłeś?

– Nic takiego. – Ucałowałem ją w czoło. – Ważne, że dadzą wam spokój.

– Oj, Kwiatkowski, Kwiatkowski... – Westchnęła, ale nie była na mnie zła. Od dawna, na szczęście, nie kłóciliśmy się o takie rzeczy.

– A co robimy z tym, że Kinga przyjeżdża do miasta? – zmieniłem temat, delikatnie wkładając jej włosy za ucho, żeby nie nabuzować jej niepotrzebnie. – Zamierzasz zostawić dzieci w domu?

– Jeszcze nie wiem. – Skrzywiła się w zamyśleniu. – Może wszyscy w nim zostaniemy? Naprawdę musimy się z nią spotkać?

– Nie musimy – odparłem, znów całując ją w czoło. – Dobrze wiesz, że zrobię to, z czym ty będziesz czuła się dobrze.

– A nie wyjdzie trochę tak, że się jej boję? Wszyscy wiemy, że nadal chciałaby wskoczyć ci do łóżka i na moje miejsce. Poza tym będzie tu na kilka dni...

– Chyba nie musze cię zapewniać...

– Nie – przerwała mi ostro. – Nie musisz. Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał mnie zdradzić, to twoja decyzja. Twoje konsekwencje. Jesteś dorosły. – Odsunęła się ode mnie i ruszyła w stronę wyjścia.

– Juulaaa...

Poszła. Pogroziła mi i poszła. Tak, znałem konsekwencje. Gdyby moja żona się odpaliła i pozwoliła całemu dawnemu gniewowi się uaktywnić, mogłaby być gorsza niż ja. Zawsze uważałem, że kumulowany, uciszany gniew jest znacznie gorszy od tego, rozładowywanego na bieżąco.


Bianka

Dziś dzień w szkole nie był taki zły. Matołków zauważyłam raz, a oni mnie nie, bo byli zbyt zagadani. Po skończonych lekcjach poszłam jeszcze do łazienki. Skorzystałam szybko z toalety, a później myłam ręce, ignorując moje koleżanki z klasy, które paliły przy otwartym oknie.

– Bianka, to chyba twój ojciec? – zagadała jedna z nich.

Podeszłam bliżej okna, zauważając tatę, który oparł się tyłkiem o bok jedną z ławek przed szkołą i klikał coś w telefonie.
– Tak. – Odwróciłam się i podniosłam z podłogi plecak.

– Niezły jest. – Zaśmiały się, na co przewróciłam oczami i trzasnęłam drzwiami łazienki.

Szłam holem, trochę zła na tatę, że nie poczekał na mnie w samochodzie, ale z drugiej strony, to wcale nie jego wina, że nadal był młody i... przystojny.

– Hej, hej. – Wpadła na mnie Eliza. – Widzimy się jutro?

– Tak. – Uśmiechnęłam się.

– Super. To wpadnę do ciebie o siedemnastej. Pa! – Machnęła mi, skręcając w inny hol, bo ich klasa nie skończyła jeszcze lekcji.

Stanęłam wmurowana. Jak to do mnie?! Wszyscy spotkamy się u mnie i dopiero stamtąd pójdziemy do kina? Westchnęłam z ciężkością, ale nie chciałam wychodzić na dziwaczkę i odmawiać.

Wyszłam na zewnątrz. Tata magicznie wyczuł moją obecność, bo podniósł głowę, uśmiechnął się i schował telefon do kieszeni.

– Cześć, córcia.

– Cześć.

– Pojedziemy po Dominika i odwieziemy go na trening najpierw, dobrze?

– A później zawieziesz mnie do mamy? – Ruszyliśmy w stronę parkingu. Do mamy oznaczało budynek Wspólnoty.

– Tak, ona ma dziś parę spraw do załatwienia, w między czasie odbierze Zuzię, więc spotkacie się już tam.

– W porządku. – Wzruszyłam ramionami, wsiadając na miejsce pasażera.

– Jesteś głodna? – zagadał, zapinając pas. – Mogę podskoczyć gdzieś pod drodze.

– Nie. – Uśmiechnęłam się. – Nawet całego śniadania jeszcze nie zjadłam.

Kiwnął mi głową i zaczął wycofywać.
– W świetlicy na pewno będzie coś do jedzenia. Podobno mają dzień ciasta czy coś.

– Więc zgaduję, że i ty zajrzysz? – zażartowałam, a on się zaśmiał, włączając się do ruchu.

– Może wpadnę. Pod wieczór mam trening Alf, więc wrócisz do domu z mamą, okej?

Kiedy tylko wyjechaliśmy na drogę, zerknęłam na tatę, prowadzącego samochód z pewnością superbohatera. On zawsze taki był. Ogromnie pewny siebie.

– Czyli Dominik ma dziś trening Taekwondo i jeszcze wieczorem trening Alf?

– Mhm... – wydobył z siebie, skupiając się na skrzyżowaniu.

– Nie boisz się, że to dla niego za dużo?

– Nie. Przecież treningi nie nakładają mu się za każdym razem, a jak od czasu do czasu zrobi coś ponad swoje możliwości, to dobrze.

– Dobrze?

– Alfa musi być twardy, kochanie. Wiele razy w swoim życiu będzie musiał wymagać od siebie więcej niż jest w stanie dać. Niech się przyzwyczaja. Nie on pierwszy i nie ostatni jest tak wychowywany.

– A gdyby miał dość?

Zerknął na mnie przelotnie.
– Wiesz, o czymś, o czym ja nie wiem?

– Nie, tak pytam.

– Ostatnio dużo pytasz o Alfy...

– Jestem ciekawa.

Znów na mnie spojrzał przelotnie, ale tym razem z większym skupieniem.
– Gdyby Dominik miał dosyć, dałbym mu czas na złapanie oddechu. Oto twoja odpowiedź, a teraz ty odpowiedz, skąd ostatnio to zainteresowanie życiem Alf?

Wzruszyłam ramionami, patrząc w szybę.
– Chcę się szkolić.

– Na Alfę? – Uniósł wysoko brwi, będąc w ogromnym szoku. – Skarbie, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale jesteś dziewczyną. Alfami są mężczyźni. My cię obronimy, ty nie musisz się w tym babrać.

– Ale też chcę umieć to, co Kuba, Dominik i ty.

Tata się zaśmiał, przerywając mi przemowę.
– To są lata szkoleń, dyscypliny i ciężkich treningów. Oni naprawdę nie mają z nami lekko i nie zawsze jesteśmy dla nich mili. To nie tylko obciążenie fizyczne, Bianka, ale również psychiczne.

– Nauczysz mnie? – Złożyłam ręce jak do modlitwy. – Proszę, tato...

Milczał. Zbyt długo nic nie mówił, patrząc na drogę. W końcu zaparkował przed szkołą Dominika i sapnął ciężko.
– O czym teraz myślisz? – spytałam, patrząc na niego wyczekująco.

– Zastanawiam się, czy przypadkiem nie masz jednak więcej moich genów. – Potarł twarz. – I o tym, że twoja matka obedrze ze skóry wszystkich Kwiatkowskich do trzeciego pokolenia.

– Nie musisz mnie szkolić na Alfę, chcę poznać przynajmniej podstawy.

– I to również mnie martwi.

– Dlaczego?

Zderzył się ze mną poważnym spojrzeniem.
– Co się dzieje, Bianka? Masz kłopoty, że chcesz umieć się bronić?

– Nie, chcę po prostu mieć świadomość, że potrafię. Imponujecie mi zarówno ty, jak i mama – odpowiedziałam chyba zbyt szybko i zaczęłam się zastanawiać, czy się domyśla, że przygotowałam sobie tę przemowę wcześniej.

Drzwi samochodu się otworzyły. Dominik zajął swoje miejsce i się przywitał, a tata odpalił silnik.
– Przemyślę, jak to zrobić.

– Czyli się zgadzasz? – Zrobiłam wielkie oczy.

– Powiedziałem, że pomyślę...

Wiedziałam, że już się zgodził i musiałam się powstrzymać, żeby pohamować swój wybuch radości.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro