Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Dotarłam z ciocią Sylwią do budynku Wspólnoty. To był stosunkowo nowy budynek, miał jakieś dziesięć lat i znajdował się tuż za placem zabaw, za głównym budynkiem Wspólnoty, gdzie nie wolno nam było szlajać się jak chcemy.

Idąc przez hol, zauważyłam wujka Marcela prowadzącego jakiś trening z młodymi Alfami. Wiedziałam już, że Kubie się oberwie za spóźnienie. Poszłam dalej, na sam koniec. Otworzyłam drzwi świetlicy i uderzył we mnie gwar rozmów, ale uśmiechnęłam się, bo lubiłam to miejsce. Napawało mnie dobrą energią.

Przywitałam się ze wszystkimi głośno. Mama właśnie rozmawiała z jakimiś kobietami, ciocia Weronika z grupą dzieci tworzyła jakieś cuda, bo trzeba przyznać, że talent miała ogromny we wszystkich plastyczno – technicznych sprawach. Ja usiadłam w kącie przy stoliku, naprzeciw dwóch chłopców. Dziś dawałam korepetycje z matmy. A miałam tak podzielną uwagę, że kiedy oni rozwiązywali swoje działania, ja odrabiałam własną pracę domową. Nie przeszkadzało mi to, co działo się wokół ani momenty, w których mi przerywali, bo czegoś nie rozumieli i musiałam wytłumaczyć. Nie zawsze chciało mi się tu przychodzić, ale zawsze wychodziłam stąd szczęśliwa. Miło było być potrzebnym, miło być małą częścią czegoś wielkiego, a jeszcze lepiej było, gdy ktoś mi dziękował, bo poprawił oceny.

W świetlicy przebywały zarówno dzieciaki z „rodzin królewskich", jak i zwykli członkowie. Chyba jednak najbardziej potrzebna była dzieciakom z rodzin z problemami. Alfy je tu przywoziły, żeby wyrównać ich szanse na lepszy start w życiu. A my robiliśmy, co mogliśmy. Dawaliśmy bezpieczeństwo, dodawaliśmy pewności siebie, pomagaliśmy w nauce, a czasem nawet karmiliśmy, jeśli któraś z kobiet coś przyniosła.

Miałam na co dzień obraz różnych domów, więc powinnam już przywyknąć, a jednak nadal czasem łapałam się na ściskaniu serca, gdy któryś z dzieciaków miał zniszczone buty, żalił się, że nie pojedzie na szkolną wycieczkę, bo nie mają pieniędzy lub kiedy dostrzegałam w oczach smutek.

Życie we Wspólnocie nauczyło mnie szacunku do wszystkiego, co posiadałam. Życie poza Wspólnotą nauczyło mnie, że ludzie wymagają szacunku, sami go nie okazując.

Drzwi się otworzyły. Do środka wpadła Zuzka, od razu wdrapując się mamie na kolana. Tata kiwnął mi głową i zniknął. Musiał jeszcze zawieźć Dominika na trening Taekwondo. Każdy nasz dzień był wypełniony po brzegi. Za godzinę mama odwiezie mnie do kościoła, bo śpiewałam w chórze (to był powód, dlaczego wyśmiewano mnie w szkole). A później musiałam się uczyć, pomóc przygotować kolację i dopiero wieczorem miałam chwilę wolnego dla samej siebie.

Czy mi to przeszkadzało? Czasem tak. A jednak, gdy wyobrażałam sobie, że miałoby mi zabraknąć tego wszystkiego, odczuwałam smutek. Nie wiedziałam, co niby miałabym robić. Siedzieć na kanapie i patrzeć w telewizor? To chyba nie dla mnie. Miałam już we krwi to, że wokół nas zawsze wiele się działo. Sama nie wiedziałam, co tak naprawdę by mnie uszczęśliwiło.

Bardzo chciałam być całkowicie normalna.
Bardzo chciałam żyć życiem, którym żyłam.
A nie mogłam mieć tego wszystkiego jednocześnie.

***

Weekend spędziłam na nauce, sprzątaniu domu, podwórka i pilnowaniu rodzeństwa, gdy rodzice pojechali na zakupy, leżeniu na ogrodzie i wymienianiu wiadomości z rodziną, w tym z Nadią, najmłodszą z córek cioci Amandy. Co prawda, chodziłyśmy do innych szkół, ale między nami było ledwie kilka miesięcy różnicy, więc miałyśmy podobne przemyślania na temat życia. Z Kubą też dzieliło mnie ledwie kilka miesięcy, lecz wciąż podkreślał, że jest ROK starszy, a ten „rok", brzmiał w jego ustach, jakby to było wiele lat.

– Cześć, młoda. – Stanął nade mną, więc odłożyłam telefon obok. Nie powinien podglądać moich wiadomości.

– Cześć, stary – zadrwiłam, rozkładając się wygodniej na leżaku. Mama była w domu, a Zuzka zabawiała Lanę w ogrodzie.

– Czuję, że masz do mnie żal.

– A ty chyba nie masz innych zajęć... Matołki pouciekały?

– Bianka... – Westchnął z ciężkością. – Przecież zawsze cię bronię. Nie mogę ich pobić. Jeśli wyrzucą mnie ze szkoły, ojciec wyrzuci mnie... przez płot.

– Nie kazałam ci nikogo bić – odparłam z obojętnością.

– Więc o co ci chodzi? – Uniósł się.

– O nic.

Warknął przez zęby.
– Musisz się zachowywać jak typowa baba? Ja nie mam żony, więc się jeszcze użerać nie muszę. A ty nie jesteś typową babą, a już na pewno nie moją.

– Nie działają na mnie twoje nerwy, Kuba – udawałam, że ziewam. – I już współczuję twojej biednej, przyszłej żonie.

– Po prostu wstań, ściągnij te bryle, za którymi się chowasz, i powiedz mi to w twarz.

– Nie zamierzam wykonywać twoich rozkazów.

– Jestem Alfą! – wysyczał. – Synem członka Rady Starszyzny.

– A ja księżniczką tatusia. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Wywodzę się z najbardziej wpływowego rodu Alf. Z rodziny założycieli. Coś jeszcze? Jeśli nie, możesz odejść. – Machnęłam ręką, jakbym naprawdę była księżniczką a on moim parobkiem. Normalnie się tak nie zachowywałam, ale Kuba ostatni czas irytował mnie niesamowicie.

– Bianka – wypowiedział moje imię z groźną, łapiąc mnie za przedramię, jakby chciał mnie zmusić do posłuszeństwa.

Poderwałam się z leżaka, stając na wprost Alfy z wielkim ego. Ściągnęłam okulary, gromiąc go spojrzeniem.
– Dotknij mnie jeszcze raz! – syknęłam przez zęby. – No spróbuj, synku członka Rady Starszyzny.

Cofnął się o krok, ale jego postawa króla nie zmiękła ani o procent.
– Taka jesteś waleczna, a nie potrafisz ubrać w kilka słów, w czym problem? Co się między nami dzieje? Dlaczego się ode mnie odsunęłaś? Byłaś mi najbliższą osobą!

– Byłam, Kuba. – Sięgnęłam po okulary, telefon i chciałam wrócić do domu. Zatrzymałam się jednak, zaszczycając go spojrzeniem. – Mój dawny przyjaciel nie przyjaźniłby się z moimi wrogami. Ty jesteś ten fajny, tak? Ten lubiany. A mnie szykanują na każdym kroku. Dlaczego tylko mnie wyśmiewają? Ty też w każdą niedzielę chodzisz do kościoła z rodziną. Też jesteś jednym z najlepszych uczniów, a na ciebie nie patrzą, jak na kujona. Czym się niby ode mnie różnisz? Jesteśmy tacy sami!

– Przecież cię bronię! – krzyknął, wskazując na siebie palcem.

– A później podajesz im rękę, klapiesz po plecach i śmiejesz się z nimi w głos, chociaż ich śmiech obraża mnie, twoją niby najlepszą przyjaciółkę.

– Więc mam wybierać?

– Nie musisz. Wybrałeś już. Mój przyjaciel, z którym spędzałam każdą chwilę, od razu by się domyślił, co mnie boli. Wyrośliśmy z naszej przyjaźni. Przyjmij to jak mężczyzna. – Tym razem go wyminęłam, bo mnie ten koniec głębokiej relacji bolał tak samo, jak jego.

Musiałam jednak się z tym pogodzić. Kuba przestał być mi bliski. Nie byliśmy już dzieciakami dzielącymi to samo podwórko. Oboje się zmieniliśmy.

– Tata kupił nam pieska! – Wpadł na nasz ogród Filip, najmłodszy brat Kuby. – Wygląda jak Demon! I będzie się tak samo nazywał.

– Bardzo się cieszę. – Kucnęłam, żeby okazać mu, że nie jest mi to obojętne. – Poznam go później, dobrze?

– A ja chcę, żeby Lana zawsze była Laną. – Zuzia wtuliła się w zmęczoną, leżącą na trawie psinkę. Zaszkliły mi się oczy. Powinniśmy zacząć ją przygotowywać na rozstanie.

Weszłam do domu, zostawiając ich wszystkich za sobą. Musiałam pomóc mamie przygotować kolację dla gości. Przy wspólnym gotowaniu powiedziałam jej o tym, że trzeba jakoś przyswoić w Zuzi myśl, że przyjdzie czas rozstania z naszym ukochanym pieskiem. Widziałam po mamie, że jej też ciężko przychodzi ten temat. Miała to w oczach, jakby bała się tego, że wszystko przemija.

– A co z Kubą? – spytała, chowając sałatkę do lodówki. – O co się kłóciliście w ogrodzie?

– Podsłuchiwałaś? – zadrwiłam.

– Nie, po prostu byłam w kuchni, a on nagle krzyknął, więc spojrzałam w waszą stronę.

– Zmienił się. Już nie jest między wami jak dawniej.

– Dorastacie. – Wzruszyła ramionami. – Ty stajesz się młodą kobietą, on... Alfą – zakończyła, krzywiąc się przy tym.

– Nie lubisz Alf? – Zaśmiałam się, kosztując kolejnej sałatki. Postanowiłam jeszcze dodać pieprzu, podobno miałam to mamie.

– Niektórych wręcz kocham, ale są specyficzni. – Uśmiechnęła się do mnie smutno.

– Jeden z nich to Dominik – stwierdziłam, znów mieszając składniki.

– Właśnie. I nie wiesz, jak mi z tym ciężko. To mój syn, a jednocześnie syn Alfy. Nieważne, ile stoczę walk, on zawsze będzie należał do nich.

– Masz na myśli Starszyznę czy po prostu tatę?

– Wszystkie Alfy. Jest jednym z nich. Rozumiem to, wiesz? Wiele już widziałam i przeżyłam. Oni są naszym filarem, ochroną, bez nich nie byłoby nic. Wiem też, że im silniejszy psychicznie i fizycznie będzie Dominik, tym bezpieczniejsze będziecie ty i Zuzia, a jednocześnie – przerwała, biorąc wdech z bólem – wiem, że część jego już nigdy nie będzie częścią matki. Zrobiłam, co mogłam, dopóki nad nim panowałam. Nauczyłam empatii, delikatności, miłości. Nie wiem, ile z tego w nim zostanie, gdy dorośnie.

– Wciąż jesteś jego matką. – Spojrzałam na nią, wyczuwając jej smutek. – Wciąż nas wychowujesz i wciąż dbasz o Dominika.

– Wychować dzieci na dobrych ludzi, to bardzo ciężka praca, Bianka. Zawsze marzyłam, żeby was mieć, ale nie sądziłam, że nie prześpię tak wielu nocy, zastanawiając się, czy jestem wystarczająco dobra. A wychować was w naszym świecie to prawdziwe wyzwanie. Czasem naprawdę nie wiem, co robić.

– W jakim sensie? – zaciekawiła mnie. Szczególnie wtedy, gdy uciekała w czytanie nazw przypraw. Znała swoją kuchnię na pamięć. Niczego nie musiała tu szukać, wiec po prostu nie potrafiła spojrzeć mi w oczy.

– Nie chcę, żebyście byli dziećmi we mgle, nie znającymi życia i zagrożeń. Musicie umieć sobie radzić. Jednocześnie pragnę schować was przed wszelkimi zagrożeniami. Cokolwiek robię w tym temacie, zawsze boję się, że popełniam błąd.

Pokiwałam głową na znak zrozumienia, choć rozumiałam połowicznie.

– Nie chciałam być swoją matką dla ciebie. – Zaśmiała się cierpko, wyciągając kolejne produkty z szafki. – A i tak czasem się nią staję. Dziś podziwiam Marcela za to, że zwalczył wszystkie demony przekazywane przez ojca, że się temu nie poddał.

– Był aż taki zły? – Zabrałam się za obieranie ziemniaków. W planie były pieczone w przyprawach łódeczki.

– Był potworem – wyszeptała, wkładając więcej mocy w tarcie sera. – Widziałaś ciało Marcela? Zafundował mu to ojciec w dzieciństwie. Dlatego wytatuował sobie ten wielki krzyż na plecach. Chciał przykryć przynajmniej część śladów.

– Ale... przecież wujek Marcel miał wypadek samochodowy, prawda? Stąd ta blizna na twarzy i brzuchu.

– Tak, też. – Otworzyła energicznie lodówkę, ale jakby sama nie wiedziała, czego tam szuka. – Lecz niektóre z tych blizn miał wcześniej, właśnie przez ojca.

– Mhm... Wszyscy macie blizny. Wujek Marcel po wypadku, ty, bo się wyłożyłaś na rowerze, a ojciec, bo przeleciał przez szklane drzwi.

– Byliśmy... młodymi gniewnymi, dziecko.

– Mhm... – powtórzyłam, przyglądając się jej z większym skupieniem.

Nie pierwszy raz pytaliśmy o ich blizny, ale przy odpowiedziach nigdy nie patrzyli nam w oczy.
– Mamo...

– Mogę pomóc?! – Tanecznym krokiem wpadła do kuchni Zuzia. – Już umyłam rączki!

– Pewnie, kochanie. – Uśmiechnęła się do niej mama, przesuwając krzesło, żeby mogła dosięgnąć do blatu.

I po rozmowie.

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro