Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tymon

Główna sala posiedzeń. Sala, gdzie życie ludzi się odmieniało na lepsze lub gorsze. Sala, której ściany widziały ból, łzy i krew. Sala, w której zemdlałem, broniąc Julki i ta sama, w której wszyscy broniliśmy Marcela. Dziś tak cicha, a jednocześnie z tak wzniosłą atmosferą. I tylko Kryspin lekko się denerwował.

Cała Rada Starszyzny naszego regionu, wszystkie starsze Alfy. Wszyscy w czarnych garniturach, jakbyśmy podświadomie wybierali ten kolor, bo z mroku powstaliśmy, z mrokiem się przyjaźniliśmy, z mrokiem walczyliśmy i z mrokiem w sercach umrzemy. Otoczyliśmy Kryspina okręgiem, a on uklęknął i pochylił głowę. Wyszedłem z szeregu, stając tuż przed nim.

– Unieś głowę – powiedziałem władczo i twardo. Nie dlatego, że miałem problem do tego chłopaka, a dlatego, że to ważna chwila. Poznał i widział rzeczy, których większość by nie chciała, a teraz będzie ich również doświadczał. Zrobił, co mówiłem. Spojrzałem mu w oczy i przełknąłem ślinę. Nowe pokolenie, oddające swoje życie w niepewny los naszej społeczności.

Położyłem mu rękę na głowie.
– Powtarzaj za mną – poleciłem. – Ja, Kryspin Amadeusz Brochowiak.

– Ja, Kryspin Amadeusz Brochowiak – powtarzał z mocą, patrząc mi nieprzerwalnie w oczy.

– Uroczyście oświadczam, że poznałem historię Wspólnoty, wszystkie jej zasady, a także konsekwencje, jakie czekają mnie za ich złamanie.

Powtórzył słowo w słowo, nawet przez moment się nie wahając, więc kontynuowałem:
– Uroczyście przysięgam, że będę bronić tego prawa, członków Wspólnoty, i będę stał na straży wszystkiego, co mi znane. Nigdy nie splugawię swym uczynkiem dobrego imienia Alf i mojej rodziny.

Poczekałem, aż skończy, nim znów otworzyłem usta:
– Rozumiem, że dobro społeczności Wspólnoty jest nadrzędne nad wszelkim innym dobrem. A prawa i zasady Wspólnoty stoją nad wszystkimi innymi ludzkimi prawami. Najważniejszym będzie dla mnie dbanie o dobre imię, honor rodziny i wypełnianie wszelkich rozkazów.

Usłyszałem głośny oddech Dawida za swoimi plecami, to już jego drugi syn składał przysięgę, a on wciąż to przeżywał. Poczułem ucisk w sercu, wiedząc, że pewnego dnia uklęknie tu Dominik. Napełniało mnie równocześnie dumą i strachem.

– Przysięgam chronić inne Alfy, zawsze biec im na ratunek, nie narażając ich żon i dzieci. Przysięgam nigdy nie stawać przeciwko bratu i siostrze, którzy noszą ważne nazwisko. Zawsze o nich dbać i wspierać w dążeniu do polepszenia bytu całej społeczności.

Nadal się nie zająknął. Twardy chłopak. Wiedziałem, że będzie z niego porządny Alfa. A pan Władek rósłby właśnie z dumy.

– Będę chronił słabszych, nie ich wykorzystywał.

– Będę chronił słabszych, nie ich wykorzystywał – powtórzył.

– Będę narażał własne zdrowie i życie, ażeby inni mogli spać spokojnie nocą. Będę ich siłą, gdy zabraknie im sił. Będę ich wsparciem, gdy nie będą mieli wsparcia. Będę stał prosto, gdy inni padają pod uciskiem życia. Będę podawał dłoń, by pomóc wstać i schylał się, ażeby dotrzeć do tych najmniejszych. Będę z dumą nosił tatuaż Alfy, nie wątpiąc w to, jak ważne jest to znamię. Będę strzegł tajemnic Wspólnoty i dbał, aby inni również ich strzegli.

Przełknąłem z ciężkością, wiedząc, że jednocześnie sprowadzam na niego szczęście i nieszczęście. Bo byłby nieszczęśliwy, gdyby nie mógł być Alfą i będzie nieszczęśliwy, będąc nim.

– Niech Bóg ma w swojej opiece Alfy, ich rodziny i resztę społeczności. Niech prowadzi nas swym światłem przez życie, bo jedyna droga prowadzi przez Boga. – Zrobiłem znak krzyża nad jego głową.

– ... Jedyna droga prowadzi przez Boga. – Przeżegnał się.

– Wstań. – Zrobiłem krok w tył.

Wstał, a ja położyłem mu obie dłonie na ramionach.
– Dostając zgodę Rady Starszyzny i wszystkich starszych Alf, oficjalnie, przy świadkach, przyjmuję cię do naszego grona, przysięgając, że zawsze będziemy chronić, dbać i wspierać całą rodzinę Brochowiak.

Kryspin się uśmiechnął, rozległy się oklaski, a ja przyciągnąłem go do siebie i po męsku przytuliłem. Tak bardzo chciałem chronić tego dzieciaka. Tak bardzo chciałem, żeby nie wchodził w ten świat, a jednocześnie wiedziałem, że nic lepszego nie czekało go w życiu. To jedyna droga, jaką mógł kroczyć.

Czekał na swój tatuaż bardziej niż dziecko na prezenty gwiazdkowe, nie wiedząc jeszcze, że będzie to dla niego również bolesnym znamieniem.


Marcel

Wszyscy pojechali, ja zostałem, kłamiąc, że muszę uzupełnić jakieś akta. Obiecałem przy okazji uzupełnić księgę Kryspina, opisując jego wkroczenie w nasze szeregi. Miałem więc dobrą wymówkę, żeby długo przebywać w archiwum. Wiedząc, że nie ma w budynku już nikogo poza Łukaszem, pełniącym rolę stróża, mogłem być spokojny.

Ściągnąłem marynarkę, a rękawy koszuli podwinąłem. Złapałem się bioder i rozglądałem wokół po cegłach, tworzących ściany. Przyjąłem do wiadomości wersję mówiącą, że nikt nigdy nie wywiózł akt Julii Brakowiak. Oczywiście ktoś i tak mógł to zrobić, ja na przykład kiedyś wyniosłem stąd zdjęcie. Mareckiemu udało się wnieść telefon i zrobić zdjęcia teczki z wezwaniami Tymona przez Starszyznę, dzięki czemu mogli podrobić SMS–y. Wszystko było więc możliwe, tylko że jeśli ktoś wyniósł stąd informacje o tej kobiecie, to je zapewne zniszczył, więc pozostało mi wierzyć, że wciąż tu są.

Ponownie przejrzałem każdą półkę, szukając jakiejś niepasującej starej teczki lub księgi. Przejrzałem wielki zeszyt pełen chaosu niechlujnych notatek. Zdarzało nam się coś spisać w pośpiechu na tak zwanym kolanie, nim rzeczywiście uzupełniliśmy informacje w odpowiednim miejscu.

Wziąłem głęboki wdech, bo ciężko się tu oddychało, jakby było zbyt mało tlenu. Nie znalazłem nic przydatnego, więc zacząłem już się irytować.

– Gdzie jesteś, dziewczyno? – powiedziałem w przestrzeń. – I dlaczego ktoś cię ukrył? Mam sprawdzać każdą pieprzoną cegłę? – prychnąłem niezadowolony. – Przecież to zajmie wieki.

Mogło tak być, że którąś z cegieł dało się wyciągnąć, ale licząc dwa pomieszczenia archiwum, ściany, sufity, a do tego drogę tutaj, zalaną półmrokiem przez słabe oświetlenie, to dawało setki możliwych schowków. A była jeszcze podłoga. Przecież pod którymś z regałów mógł znajdować się ukryty schowek. Nie mogłem przesuwać regałów. Wszystko by runęło, a ja dostałbym opierdol życia. Za wiele ryzykowałem. Jako członek Rady Starszyzny nie mogłem robić takich rzeczy. Zbyt wiele przewinień małych i dużych miałem już na swoim koncie.

– Skup się, Marcel. – Pomasowałem czoło. – To musi być coś, czego nikt by nie ruszył.

Oparłem się tyłkiem o stół, nadal rozmyślając i się rozglądając. Jeżeli moja teoria by się sprawdziła i coś z tą historią było nie tak, to ktoś schowałby ją w miejscu, gdzie nikt nie znajdzie. Gdybym chociaż wiedział mniej więcej, ile lat temu to schowano... Ja bym pewnie zwyczajnie to zniszczył, wynosiłbym choćby po kartce, ale miałem nadzieję, że ten ktoś nie miał na to czasu, musiał działać szybko i wymazać życie Julii Brakowiak.

Nie mógł już wymazać jej z ksiąg naszych pradziadków, ale nie padło nigdzie jej nazwisko i imię. Nawet opis jej wyglądu był dziwnie rozmazany, a przecież sam pan Kwiatkowski i Tymon potwierdzili, że nic nie mogło się tu wylać. Dlaczego nigdy nie zwrócili na to uwagi? Dlaczego nikt nigdy nie zorientował się, że to wszystko jest podejrzane? Dlaczego imię i nazwisko kobiety, która miała tak ogromny wpływ na historię Wspólnoty zostało zapomniane? Tamto zdjęcie to był jedyny trop. Kto chciał, żeby o niej zapomniano? Dlaczego? I gdzie schował dowody? A kto podłożył zdjęcie, niszcząc ciężką pracę kogoś innego?

– Gaśnica! – krzyknął mój mózg. Od razu spojrzałem w tamtą stronę. Półka z gaśnicą i środkami łatwopalnymi. Wszyscy baliśmy się tej półki, omijaliśmy ją szerokim łukiem, bojąc się choćby o nią otrzeć.

Jeden zły ruch i archiwum mogłoby spłonąć, za co by nas oskórowali. Kurz na niej miał już chyba z tysiąc lat, nawet tego nie ścieraliśmy. Od czasu do czasu, ktoś tu wymieniał zarówno gaśnicę, jak i ścierki i środki do podpałki. Mógłbym się jednak założyć, że komukolwiek przydzielone było to zdanie, robił to z ostrożnością, jakby rozbrajał bombę i chciał mieć to jak najszybciej za sobą.

Podszedłem bliżej, ale sam bałem się dotknąć tych przedmiotów. Do tego zostałyby tu moje odciski. Za wiele kurzu. I oczywiście, że nikt by nie sprawdzał odcisków, ale ktoś mógłby zauważyć, że ktokolwiek tu szperał, bo starł kurz. Westchnąłem ciężko, przeszukując kieszenie. Nic nie znalazłem, więc poszedłem po marynarkę. Weronika zawsze dbała, żebym miał przy sobie chusteczki. Po prostu wkładała opakowanie do kieszeni moich kurtek, bluz i marynarek. Przyznaję, miałem skłonność do ubabrania się podczas jedzenia.

Znalazłem. Wyciągnąłem jedną, mając ochotę wytrzeć nią czoło, bo zacząłem się pocić. Nie powinienem tego robić, nie powinienem grzebać w tej sprawie. Nie bez powodu, ktoś zadał sobie trud, ukrywając przed nami życiorys z pozoru niewinnej dziewczyny. To mógł być ktoś zły, kto wolał, żeby jego uczynki nie ujrzały światła dziennego. To mógł być jednak ktoś dobry, kto po prostu próbował ochronić nas przed czymś złym. A co jeśli wcale niczego tam nie znajdę? Warto? A co, jeśli nagle ktoś przyjedzie i tu zejdzie? Co, jeśli mnie nakryją i zapytają, po co mi w ręce środki łatwopalne?

Wziąłem głęboki wdech, czując, jak całe ciało napina się ze stresu, a serce zaczyna nierytmicznie bić. I chociaż próbowałem podsłuchać, czy coś dzieje się na górze, ciało napędzane adrenaliną zagłuszało odgłosy z zewnątrz. Czy ja oszalałem?

Rozłożyłem chusteczkę na dłoni, owinąłem nią buteleczkę z płynem, na której widniała naklejka: Ostrożnie! Środek łatwopalny! I narysowana czaszka. Miałem wrażenie, że ta czaszka właśnie się ze mnie śmieje. Narażałem siebie i swoją rodzinę dla czegoś, co mogło nawet już nie istnieć. Tymon cholerny Kwiatkowski miał rację. Powinienem zostawić tę sprawę w spokoju. A mimo wszystko chusteczka owinęła butelkę i powoli ściągnąłem ją na podłogę. Odsunąłem ją na bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie kopnąć. Nie wyobrażałem sobie, co bym zrobił, gdyby płyn się wylał. Następnie zapalniczkę położyłem po drugiej stronie swojego ciała, jakby co najmniej sama miała się odpalić. Wolałem jednak dmuchać na zimne. Zebrałem ścierki i rzuciłem sobie pod stopy. Została mi gaśnica. Próbowałem nasłuchiwać, czy ktoś idzie, lecz jedyne, co słyszałem, to głośne bicie swojego serca i ogłuszającą tętniącą krew.

Wytarłem gaśnicę z kurzu, jakby co najmniej była najdroższym kamieniem. Chwyciłem ją pewnie i też postawiłem na podłodze. Starłem kurz z półki, co skończyło się kaszlem. Tak dawno nikt nie dotykał tego miejsca, że brud stał się klejący i wręcz wrósł w drewno.

Ściana stała przede mną. Wołała mnie i przerażała jednocześnie. A to tylko cegły. Takie same, jak w całym pomieszczeniu. Wyciągnąłem przed siebie dłoń. Dotknąłem zimnej ściany drżącymi palcami, a ze stresu przeszedł mnie dreszcz. Dotykałem, gdzieniegdzie naciskałem i nic. Cofnąłem się o krok, łapiąc za głowę.

– Do cholery, co ja sobie wkręciłem? Tu niczego nie ma.

Wyrzuty sumienia ogarnęły mnie całego, bo nie dość, że łamałem obietnicę daną Tymonowi, to jeszcze grzebałem tam, gdzie nie było mi wolno. Narażałem nas wszystkich na ogromne straty. Mógłbym podpalić cały budynek, gdybym był nieostrożny. Wyrzuty sumienia zmieniły się we wściekłość.

– Wiesz co, duchu Julii Brakowiak? Pierdol się.

Kucnąłem, żeby pozbierać ścierki i wtedy to dostrzegłem. Jedna z cegieł tuż pod półką wyglądała inaczej od pozostałych. Zastukałem w nią. Skupiłem się i próbowałem ją wyciągnąć. Nie było to łatwe. Potrzebowałem czegoś, co mógłbym pod nią wsunąć. Wyciągnąłem z kieszeni spodni scyzoryk, czując na karku upływający czas. Niedługo zejdzie tu Łukasz sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku i czy nie straciłem tu przytomności albo cokolwiek.

Grzebałem między cegłami, bojąc się, że którąś uszczerbię. Udało mi się ją lekko wysunąć, więc rzuciłem scyzoryk i palcami ją delikatnie wyciągnąłem. O mało by mi nie wypadła z rąk, co skończyłoby się katastrofą, ale udało mi się bez szwanku położyć ją obok. Później zabrałem się za następną, tuż pod nią, a później za kolejną. Reszta cegieł wyglądała normalnie, więc nie chciałem ich niszczyć. Wsunąłem dłoń w szczelinę. Coś poczułem pod palcami, ale nie potrafiłem złapać.

– No, dawaj, dawaj – mówiłem pod nosem, mając nadzieję, że nie jest to po prostu truchło jakiegoś owada lub śmieci.

Pociągnąłem to coś w swoją stronę, ale nie chciało przejść przez szparę. Poddałem się, opadając na kolana. Musiałem wziąć kilka uspokajających oddechów. Tu naprawdę było mało tlenu. A ja byłem tu powoli zbyt długo. I nie zapisałem ani jednego słowa w aktach. Właśnie podpisywałem na siebie wyrok. Już czułem te wszystkie oceniające spojrzenia, gdyby ktoś mnie tu nakrył.

– Chodź tu, kurwa, i mnie nie wkurwiaj – przekląłem, znów wsuwając dłoń.

Wyszarpałem to. Trochę gruzu opadło na podłogę. Wolałbym tego uniknąć, ale gonił mnie czas. Z wrażenia znów opadłem na kolana, przetarłem przód białej teczki, nie wierząc w to, co widzę.

Julia Brakowiak

– O żeż, kurwa, ja pierdolę – sapnąłem pod nosem. – Znalazłem cię, cukiereczku.

^^^^^^

Hej ;) Mam Wam coś do powiedzenia. Na początku nie chciałam, bo nie bardzo lubię się uzewnętrzniać prywatnie i łączyć pisania z prawdziwym życiem, ale moje znikanie może być dziwne, więc postanowiłam, że lepiej będzie, jak powiem.
Nie było mnie, bo leżałam z córeczką w szpitalu. Wypuścili nas, bo czekamy na wyniki badań, ale będziemy musiały tam znów wrócić, gdy już będzie jasne, co z nią dalej. Więc znów zniknę na jakiś czas. Nie znam jeszcze daty, nie jestem w stanie określić, kiedy, co i jak.
Muszę również zadbać o promocję "Hannah", staram się robić wszystko do przodu, planować posty i tak dalej. Na razie będę publikować regularnie i na pewno Was powiadomię o kolejnej przerwie.
Dziękuję za Wasze zrozumienie i pozdrawiam <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro