Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Marcel

Nie potrafiłem się skupić ani jasno myśleć. Miałem wrażenie, że im więcej staram się zrozumieć, tym głupszy się staję. Rozważałem, czy ta kobieta była szalona, czy próbowała mnie okłamać? Ale wiele przemawiało na jej korzyść. Znała fakty, których nie znali inni. Zdjęcie kobiet w niebieskich szatach, wymazywanie śladów istnienia Julii Brakowiak. I to, że trzymała kciuki za Julę, za wszystkie zmiany, które zachodziły we Wspólnocie.

Czy Czarnecka mogłaby mnie uśmiercić? Podałaby mi w szpitalu coś, co by mi zaszkodziło, gdyby jej kazały? Czy kiedykolwiek coś takiego zrobiła? Czy robiły to inne kobiety? Szkodziły nam? Powodowały choroby, zatrucia? Złe samopoczucie w ważny dzień, żebyśmy nie mogli podjąć decyzji, która mogłaby popsuć im plany? Działały w ukryciu przez dziesięciolecia, niektóre świadome, inne nieświadome tego, co dzieje się wokół. Trzeba przyznać, że ich zemsta była zaplanowana na zimno i wymagała niewyobrażalnej cierpliwości. Pewnie wiele z nich nigdy nie dożyło lub nie dożyje dnia, w którym będą mogły świętować osiągnięty cel. Tylko które z nich były świadome historii Kapłanek? Ile takich kobiet miałem w swoim otoczeniu?

Tamta pani miała rację. To kobiety nam prały i prasowały, szykowały łóżka, posiłki, napoje. Znając się na ziołach, mogły zrobić krzywdę komu tylko chciały. Kto jeszcze był w ich szeregach? Ana? Weronika? Któraś z żon Brochowiaków? Która z żon członków Starszyzny siadała z nami przy jednym stole, zbierając wszystkie plotki, żeby podać je dalej? I to nie tylko nasz okręg. One były wszędzie. Szeptały, puszczały celowo jakieś plotki, rozmawiały z mężami i innymi ważnymi kobietami, wpływając na nasze decyzje. Mieszały nam w głowach z ukrycia... A wielu z nas uważało, że kobiety są zbyt głupie i zbyt przestraszone, żeby aż tak nam szkodzić. Nie posiadały nic. Wszystko w naszym świecie było własnością męża, łącznie z nimi samymi i ich wspólnymi dziećmi. Być może z czasem, z każdym kolejnym pokoleniem to będzie się zmieniać, ale przecież nawet dziesięć lat temu wszystko wyglądało inaczej, a one już wtedy były. Jedno trzeba było przyznać. Nie docenialiśmy kobiet...

Kiedyś z Tymonem śmialiśmy się, że jesteśmy cichymi aniołami stróżami Julki, ale to nieprawda. Byliśmy nikim, tylko narzędziem. Julia miała wokół siebie cały zastęp, który usuwał jej z drogi drobne przeszkody, by mogła wypełnić misję. Ale co to za misja? Z czego w końcu zadowolone będą te kobiety?

Musiałem zatrzymać się na poboczu. Wysiadłem, żeby zaczerpnąć powietrza. Oparłem się o maskę, odpalając papierosa i patrzyłem na krajobraz przede mną, niedowierzając we wszystko, co dziś usłyszałem.

Wspólnota miała być filarem, my byliśmy jej silnym murem. Zdawało się, że jesteśmy niepokonani. A to wszystko bzdura...

Całe życie nas okłamywano.


Bianka

– Siostra! – krzyknęłam zdenerwowana. – Weź Lanę na podwórko, bo inaczej to pastowanie nie ma sensu!

Usłyszałam śmiech brata z kuchni, a Zuzia chwyciła psie zabawki i wybiegła na zewnątrz, żebym mogła wypastować podłogi. Dominik w tym czasie przygotowywał dla nas kolację.

Rodzice pojechali na zakupy, a my postanowiliśmy zrobić im niespodziankę. Gdy chcieliśmy, potrafiliśmy się zgrać, jako rodzeństwo.

Odłożyłam mop i wierzchem dłoni odgarnęłam z czoła wypadające kosmyki. Oparłam się o wyjście na werandę, podziwiając lśniącą podłogę. Wtedy moją uwagę zwróciły głosy, które znałam. Ktoś gwizdnął i dotarł do mnie okropny śmiech. Wiedziałam kto to.

– Zuzka! – Wybiegłam na podwórko. Matołki stały po stronie płotu Matrysów, wołali Lanę, a kiedy podchodziła rzucali w nią papierkami, chrupkami i chyba kamyczkami. Biedna Zuzia prawie płakała, próbując ją osłonić, a Lana była już naprawdę stara i niedołężna.

Niemal pękło mi serce. Zrobiło mi strasznie przykro, gdy ci idioci obrzucali czymś mojego psa i małą siostrę.

– Zuzia, do domu. – Stanęłam przed nią. – A wy się wynoście.

– Nie jesteśmy u ciebie. – Pokazali na płot ze śmiechem.

– Ale rzucacie w mojego psa i na mój ogródek.

– To coś nazywasz psem? – Znów wybuchli śmiechem, rzucając w nią chrupkami, a Lana chyba myślała, że to zabawa, bo łapała rzucane prażynki. Niestety oni wymieszali je z białymi, dekoracyjnymi kamyczkami cioci Weroniki, co ich niezmiernie bawiło.

– Powaliło was?! Zrobicie jej krzywdę! – krzyknęłam.

– Ta niedołężna istota, to nie pies.

– Gnojek! – Zasłoniłam Lanę własną nogą przez co oberwałam kamyczkami.

– Wypierdalać. – Stanął obok mnie brat z morderczą miną.

Nie wystraszyli się. Znów wybuchli śmiechem, którym o mało się nie udławili.

– Ależ masz ochronę! Ile ma lat? Dziesięć?

– Powiedziałem coś – znów warknął mój brat.

– Dominik, zabierz Zuzię i Lanę do domu, proszę. – Spojrzałam na niego.

– Nie – odparł twardo. – Gdzie, do cholery, jest Kuba, że wpuszcza taką hołotę?

– Kąpie się, ale nam się znudziło czekanie pod drzwiami. – Puścił mojemu bratu buziaka, na co ten mało się nie zagotował. Drugi z matołków odkrył właśnie przejście do nas i już się bałam tego, co zaraz się wydarzy.

– Dominik... – prosiłam.

Zamiast na mnie, spojrzał pod moje nogi. Zerknęłam w ten sam punkt i chociaż nie zamienialiśmy słowa, już mieliśmy plan.

– Lana! – gwizdnął, a psinka podeszła do jego nogi. – Zuza, do domu.

Złapał naszą siostrę na ręce i pobiegł na werandę.

– Co tam, złotko? – Uśmiechnął się do mnie matołek, wchodząc na naszą posesję. – Tajemnicze przejście, co? A braciszek razem z pieskiem chyba narobili w gacie.

Poczułam wodę pod stopami, więc chwyciłam wąż ogrodowy w ręce, a wtedy Dominik podkręcił moc. Intruz oberwał wodą w twarz, aż go cofnęło. Nie czekałam, oblewałam wszystkich lodowatą wodą, mając nadzieję, że sprawię im choć odrobinę bólu.

– Ty głupia suko! – krzyczeli. – Pojebana!

– Co tu się dzieje, do kurwy nędzy! – Rozległ się krzyk.

Woda przestała lecieć, więc rzuciłam wąż pod stopy. Kuba stał z rozdziawionymi ustami, za to wujek Marcel szarpał kolejnych z jego kolegów.

– Wypierdalać mi stąd w podskokach, bo nie ręczę za siebie.

– Ale... – Próbowali się tłumaczyć. – Oblała nas wodą!

– Chcesz, kurwa, coś na rozpęd, pojebie? – Chwycił go za twarz, przybliżając swoją, pełną okropnych blizn.

– Nie. – Rozłożył ręce na boki, dając do zrozumienia, że akurat z ojcem Kuby nie zamierza zadzierać.

– Chcieli bić Lanę! – Znikąd wzięła się zapłakana Zuzia. – Rzucali w nią kamieniami i się śmiali! – Wpadła w histerię.

Ciocia Weronika zrobiła wielkie oczy i od razu spojrzała na przerażonego sytuacją Kubę.

– Jeszcze raz was tu zobaczę, to was matka będzie w szpitalu składać! – Wujek Marcel pchnął kolejnego, żeby dołączył do kolegów.

Wzięłam na ręce siostrę, która od razu się we mnie wtuliła, płacząc cicho.

– Gdzie rodzice? – spytał mnie wujek Marcel już spokojnym tonem.

– Na zakupach.

– A kto to był w ogóle?

Zerknęłam na Kubę, a za moim wzrokiem podążył wzrok wszystkich.

– To są oni? – Wujek Marcel wskazał ze wściekłością na drogę, na której już ich nie było. – To ci twoi kumple?

– Tato...

– Do domu! Mamy chyba do pogadania. – Później odwrócił się w moją stronę. – Wszystko dobrze, Bianka? Potrzebujesz czegoś?

– Nie, poradzimy sobie.

– To wracajcie do środka i czekajcie na rodziców.

Nad stołem wisiała niewyobrażalna, namacalna cisza. Kolacja – niespodzianka, którą przygotowywał Dominik się spaliła, ale i tak nikt nie był głodny. Ojciec patrzył w stół, matka przed siebie, tuląc Zuzię na swoich kolanach. Ja i Dominik nie mieliśmy nic więcej do dodania, opowiedzieliśmy już wszystko. Musieliśmy. Zuza albo wujek Marcel i tak by powiedzieli.

– W szkole też się tak zachowują? – Głos taty przeciął pomieszczenie, zadając pytanie, którego najbardziej się obawiałam.

– Czasem... Tacy są. Rozrabiają.

– Kuba też zachowuje się tak w szkole albo po szkole? Bije, kurwa, psy i małe dzieci?

– Tymon. – Mama skarciła ojca, wskazując palcem na Zuzę, która dopiero co się uspokoiła, bo kiedy przyjechali rodzice, znów wybuchła płaczem.

– Nie, Kuba tak się nie zachowuje, a przynajmniej nigdy o tym nie słyszałam.

Rozległo się pukanie w szybę. Ojciec machnął ręką, a wujek Marcel wszedł do środka. Za nim Kuba. Stanął przy stole, łapiąc ze stresu oparcie jednego z krzeseł.

– Dałem ci niewiele czasu, więc lepiej zaczynaj... – zrugał go wujek. Musiał być na niego nadal wściekły.

– Przepraszam za nich. Brałem prysznic po drugiej stronie domu, muzyka grała głośno, a kiedy skończyłem się kąpać, zauważyłem przez okno, że rodzice już wrócili, więc się szybko ubrałem i zszedłem do nich, żeby pomóc z bagażami. Nie spojrzałem na telefon, nie widziałem SMS–a, że już na mnie czekają pod domem. Nie miałem pojęcia, co dzieje się z tyłu. Dopiero gdy wyszedłem z domu, a tata z auta, usłyszeliśmy krzyki i tam poszliśmy. – Pochylił głowę. – Naprawdę przepraszam. Okropnie mi przykro, że to się stało.

Znów zapadła cisza.

– Panie Kwiatkowski...

Ojciec delikatnie uniósł swoją dłoń, leżącą wcześniej płasko na stole. Taki drobny gest, ale Kuba zrozumiał. Zwyczajnie kazał mu milczeć.

– Tymon – przejął głos wujek Marcel. – Owszem, to było okropne, ale to durna gównarzeria. My mamy po czterdzieści lat, nie dwadzieścia. Nie załatwimy tego, jak za dawnych czasów. Tamtych czasów już nie ma.

Tata uniósł spojrzenie, patrząc twardo na wujka.

– Gnębili mojego psa, wystraszyli córeczkę, grozili starszej i wtargnęli na naszą posesję. Nie poniosą żadnych konsekwencji? Widocznie źle wychowaliśmy młode pokolenie.

Wujek ugryzł się w dolną wargę boleśnie, jednocześnie biorąc głęboki wdech nosem. Wyglądali, jakby zamierzali skoczyć sobie do gardeł.

– Kuba... Państwo Kwiatkowscy chcą zostać sami.

Kuba spojrzał na mnie.
– Przepraszam – powiedział bezgłośnie, po czym ruszył za swoim ojcem.

– Tymon – zaczęła mama.

– Nie teraz – burknął. – Nie przy Zuzi. Naprawdę nie chcesz słuchać tego, co ciśnie mi na usta.

Mama zamilkła. Nawet ona wiedziała, że są takie momenty, rzadkie, ale są, w których nie warto iść na wojnę z ojcem.


Marcel

Widziałem przez okno, jak Julia całuje Tymona na pożegnanie. Pewnie jechał do rodziny, bo miał w ręce paczuszkę. Patrzyłem na nich, a w sercu coś opadało ciężkością. Niby nie stało nic takiego. Tego samego wieczoru Tymon machnął mi, gdy wsiadał do auta. A Weronika zaszła na rozmowę do Julii. Wróciła, mówiąc, że już między nami wszystko dobrze. Czuli się zawiedzeni postawą kolegów Kuby, lecz nie odwrócili się od nas. Dlaczego więc czułem, że jest inaczej? Dlaczego miałem wrażenie, że powstaje między nami dziwna wyrwa?

Tamta stara kobieta miała rację. Oddziałujemy na naszą rzeczywistość. Miałem tajemnice przed Tymonem, a on to podskórnie wyczuwał. Kuba był tylko jednym z zapalników...

„Wszystko, co robisz, niesie za sobą konsekwencje" – powtarzałem to wiele lat temu, a teraz sam zaczynałem wpadać w podobne gówno.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro