Rozdział 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tymon

Wyszli. Obyło się bez rozlewu krwi. Wypuściliśmy kobiety i dzieci z piwnicy, żeby upewnić się, że są bezpieczni. Powinienem odczuć ulgę. Nie odczułem.

Wychowałem się we Wspólnocie. Znosiłem wysiłek, pot i krew. Skatowali mnie. Upokarzali moją żonę. Nie stanęli po stronie mojej siostry. A nawet samego Marcela kilka lat temu zamierzali zniszczyć. Ba! Niektórzy przyznali, że żałują. Woleliby nas wykreślić z historii Wspólnoty. Czy to więc dziwne, że nie odczułem nawet procenta spokoju? W ogóle. Za dobrze ich znałem.

– Co teraz? – pierwszy odezwał się Marco. – Co my, kurwa, zrobimy?

Nasze dzieci patrzyły po sobie przestraszone tym, co przyniesie przyszłość.

– Znów będziemy uciekać? – spytał Marcel.

– Jest nas zbyt wielu – odparłem, krążąc po pokoju. Chyba jako jedyny nie potrafiłem spokojnie usiedzieć. Było mi duszno, ale nie mogłem otworzyć okien i tarasu. Ktoś mógłby podsłuchiwać. – Dzieci, idźcie na górę – rozkazałem, żeby móc się skupić, a oni na szczęście posłuchali. Co do jednego.

Zostali tylko dorośli, więc przestrzeń, po której mogłem dreptać się zwiększyła, a i oddychało się o wiele swobodniej.
– Zawsze znajdzie się jakieś miejsce do życia, ale gdzie? Jak? Porzucimy wszystko i się wyprowadzimy takim stadem? – zaczął Dawid.

– Właśnie – burknął brat Marka, Adam. – Musielibyśmy wybudować własną wioskę. A żadnego z nas nie stać na wykupienie wioski. Nawet gdybyśmy się zrzucili.

– A nie możemy się rozdzielić – dodał Wojtek. – Musimy trzymać się razem, jeśli chcemy przetrwać.

– Będziemy trzymać wartę na zmianę – wtrącił Krystian.

– Ale jak długo? – spytał Wojtek. – Miesiąc, dwa, dziesięć lat? Będziemy mieszkać na kupie w jednym domu? Nasze dzieci chodzą do różnych szkół. My musimy chodzić do pracy. Pietruszewscy w ogóle nie są stąd.

– Znam taką wioskę – odezwał się cicho Marcel, wbijając wzrok w podłogę. Tak czułem, że ostatnio coś przede mną ukrywał. Potarł twarz, nadal nie patrząc na żadnego z nas. Wyciągnął portfel i rzucił pomięte zdjęcie na stół. Znałem to zdjęcie i czułem, jak rośnie we mnie złość.

– Żartujesz? – Wpatrywałem się w niego, ale on we mnie nie.

Mój ojciec sięgnął po zdjęcie, a jego brwi powędrowały do góry.

– Co to? Kto to? – zasypywał Marcela pytaniami. – Kim jest ta kobieta?

– Wie pan kim jest. Zna pan tę historię. – Machnął ręką. – Zresztą wszystko jest napisane z tyłu.

Ojciec odwrócił fotografię, po czym poderwał się z kanapy i podszedł do mnie.

– Widziałeś to?!

Co miałem odpowiedzieć? Julia właśnie do niego podchodziła i zapewne za sekundę, góra dwie, będzie chciała urwać mi głowę, jeśli się przyznam.

– Kim jest ta kobieta? – spytała moja żona, patrząc z przerażeniem na Marcela.

– Jest twoją rodziną, Julia, i byłą żoną mojego pradziadka. Została...

– Zamordowana – wcięła mu się w słowo. – To naprawdę ona?

– Tak – odparł do podłogi. – Znalazłem to zdjęcie kilka tygodni temu i nie dawało mi spać. Musiałem odnaleźć bliskich Julii Brakowiak i dowiedzieć się więcej.

– Niby dlaczego? – Mój ojciec zmarszczył brwi. – W porządku, to może być rodzina Julii, ale to Wspólnota. Mamy określone możliwości brania ślubów. Tym bardziej jeśli nie chcemy, żeby zbyt bliskie geny się ze sobą mieszały.

– Bo nie dawało mi to spokoju! – Marcel również wstał i się rozejrzał po naszych twarzach. – Zresztą nieważne. To nie ma teraz znaczenia. Dotarłem na tę wieś. Została porzucona. Tamtych ludzi, jakby przepędzono. I jestem pewien, że prawa do tych ziem ma Wspólnota.

– Wspólnota to już nie my, przypominam – odgryzłem się.

– Ale możemy dobić targu – złapał się tematu mój ojciec. – Oni oddadzą nam te ziemie, a my damy im coś w zamian.

– Firmę. – Zrozumiałem, o co mu chodzi.

– Firma to będzie za mało za całą wieś. – Skrzywił się Marco. – A skoro od lat jest porzucona, potrzebujemy sporych środków, żeby ją odbudować. Musimy zrezygnować z naszych prac, domów, więc pytanie brzmi: za co? A czas nas goni, panowie i panie... Czas na goni. Oni nie dadzą nam tu spokojnie żyć przez kolejnych kilka lat, nim będziemy gotowi na przeprowadzkę.

– I będą wiedzieli, gdzie jesteśmy – wtrącił cicho Łukasz.

– To teraz nasze najmniejsze zmartwienie. – W końcu zabrał głos również Fabian. – Może niepotrzebnie panikujemy? My mamy coś, co nie da im spać.

– Co? – spytałem.

– Wiedzę. – Poklepał się palcem po skroni. – To równie wartościowe, co domy i firmy. Wiemy bardzo dużo, a wszystkich nas nie wymordują jednej nocy, bez jaj. – Rozłożył ręce. – I oni mają tego świadomość. Zagrażamy im równie mocno, co oni nam. Dlatego wcale nie chcą nas pozabijać. Dlatego stąd wyszli. Bo się nas boją.

– Owszem. – Ojciec wskazał palcem na Fabiana. – To, że jest nas tak wielu, to nie nasza słabość, a siła. Oni nie mają pojęcia, kto jeszcze jest lub będzie po naszej stronie. Jak daleko sięga lojalność ludzi wobec nas. Jeśli ktoś z nas zginie, reszta może pójść na policję. Wiemy o nich dosłownie wszystko. Tym też możemy negocjować. Spokój za spokój. Dadzą nam żyć i zbudować własną społeczność, a w zamian my będziemy milczeć. Jeśli złamią umowę, przestanie obowiązywać.

– Wiecie, że my również będziemy wtedy oskarżeni? – Julia objęła się rękami. – Wychowujemy dzieci we Wspólnocie. Co, jeśli służby nam je odbiorą?

– Nie odbiorą. – Pokręciłem głową. – My zabraliśmy stamtąd nasze dzieci. Wyjdziemy w świetle prawa na tych lepszych.

– Nie sądzę – upierała się. – Wiemy o przestępstwach, których nie zgłosiliśmy, a to również przestępstwo. To, że teraz nie siedzimy na komisariacie, to przestępstwo. A jeśli się dowiedzą, zaczną grzebać. Jeśli my teraz zgłosimy na przykład Mareckich, oni opowiedzą o nas. O tym, co każdy z nas ma na sumieniu. A jeszcze mogą sobie wiele dodać, bo nie mamy dowodów, że było inaczej. To oni są w posiadaniu archiwum.

Weronika sapnęła z ciężkością. Ana zaczęła gryźć paznokieć, a Sylwia złapała się za brzuch. Nasze kobiety się bały. I miały rację. Jeśli nas pozamykają w więzieniach, one zostaną same.

– Moment. – Dawid Brochowiak wyciągnął przed siebie dłoń. – To nie do końca tak, Julia. Żeby udowodnić nam winę, musieliby otworzyć archiwum dla policji, a to pogrąży również ich. A na domysłach, to możemy toczyć wojny sądowe latami... Wspólnota dobrze wiedziała, co robi. Wierz mi. Poza teczkami nie mają na nas nic. Żadnego dowodu. Nie mogą pokazać naszych teczek, bo są tam wpisane ich nazwiska, nie mogą powyrywać kartek, bo zeznania staną się niekompletne, a tym samym można podważyć ich autentyczność.

– Żadnego gnijącego ciała w szafie? – zadrwiła, jakby wiedziała o czymś, o czym nigdy nie miała wiedzieć.

– Żadnego – odparł z mocą, patrząc jej z pewnością w oczy. – Jak mówiłem. Wspólnota nie zostawia śladów. Jedynym jest archiwum.

– Spalmy je – odezwał się Marcel.

– Teraz się tam nawet nie zbliżysz – odparł mój ojciec. – Właśnie jest obstawiane. A nie spalisz każdego archiwum w każdym miejscu.

– Wystarczą dwa. – Marco wzruszył ramionami. – Wasze i nasze. To tylko dwa regiony.

– Jesteście gdzieś na kartach historii w innych miejscach, wierz mi – odpowiedział mu tata.

– Ale gdybyśmy naprawdę trafili za kratki, nie zamierzamy udawać, że Wspólnota nie istniała, a my nie byliśmy jej częścią – kontynuował Marcel. – Najważniejsze, żeby nie zostało udokumentowane żadne nasze przestępstwo wobec innych. A w innych regionach raczej aż tak nie rozpisują się na nasz temat. Mają własne sprawy.

– Też racja. – Tata pokiwał głową. – Ale nikt z nas się tam nie zbliży. Nie pozwolą nam na to. A innych ludzi bym w to nie wciągał. To bardzo skomplikowana akcja. Archiwa musiałyby zacząć płonąc w tym samym momencie, żeby nic nie uratowali, co mogłoby być na naszą niekorzyść, a to niełatwe zadanie. I mogłaby stać się krzywda komuś niewinnemu. To pożar, chłopcy, nie ognisko.

– Zostawmy to na razie. – Machnąłem ręką. – Teraz ustalmy jak spać z otwartymi oczami... I jak długo...

I wtedy zapadło milczenie, bo nikt nie znał odpowiedzi na te najważniejsze pytania.


Bianka

Podzieliliśmy się na dwie grupy. Część osób spała u nas, część u Matrysów. Wszyscy mieli naładowane i włączone telefony, żeby w razie czego wezwać wsparcie. Dmuchali na zimne, bo tak naprawdę nikt z nas nie spodziewał się ataku dzisiejszej nocy. Tamci też musieli wymyślić plan, dogadać się (a zdania zapewne były podzielone) i przegrupować. A wszystko jest upływającym czasem, który dla stał się bardzo cenny.

Wciąż wyżerały mnie wyrzuty sumienia. Mama i tata stanęli w moim pokoju i zamknęli za sobą drzwi. Dziewczyny, które miały dzielić ze mną pokój, pewnie czekały w kolejce do łazienki lub jeszcze jadły. Mama na szczęście była zawsze przygotowana na wykarmienie małej armii. W tej sytuacji bardzo się to przydało.

Złapała mnie za rękę, siadając obok. Jej oczy przepełnione były emocjami takimi jak żal i smutek.

– Masz wiele pytań – stwierdziła. – A ja mam niewiele odpowiedzi, kochanie. – Spuściła głowę, a ojciec zajął krzesło przy moim biurku.

– Dlaczego nie wiedziałam o tym wszystkim? A dlaczego inni wiedzieli?

– Tylko Alfy – odparła. – I w sumie też nie wiedzieli wszystkiego. Muszą poznać historię Wspólnoty nim mianują ich na młodszego Alfę. Ich obowiązkiem jest przejrzeć księgi i zapoznać się z tym, co tam napisano. Mają zakaz roznoszenia tych informacji dalej. Dlatego oni wiedzieli, a ty nie. I tylko tyle, co było w aktach. Z moich pamiętników dowiedziałaś się znacznie więcej.

– Dlaczego ty nigdy mi nie powiedziałaś? – spytałam smutnym głosem, bo naprawdę czułam się zraniona.

Wzruszyła ramionami ze smutkiem.
– Najpierw byłaś zbyt młoda, później... nigdy nie nadszedł odpowiedni moment.

– Uważasz, że bym nie zrozumiała?

– Nie, kochanie. – Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami, a gdy zamrugała, łzy pociekły po policzkach. – Ciężko mi opowiadać o napaści. Ciężko usiąść z córką i powiedzieć, że ktoś może zaatakować cię, gdy kładziesz się spać. Zacząć bić, dźgać, odebrać całe poczucie bezpieczeństwa na długie lata... – Pociągnęła nosem, nie wycierając policzków, bo wciąż trzymała moją dłoń. – Bianka, ja po prostu nie potrafiłam zebrać się na odwagę. Wolałam na co dzień o tym nie myśleć. To zbyt wiele strasznych wspomnień. Mam dobre życie, mam was, to jest już za mną i wcale nie chcę do tego wracać. Nienawidzę tam wracać myślami. To wciąż boli. I nigdy nie przestanie. To, że ktoś wtargnął w moją przestrzeń, że chciał zabić mnie i ciebie. Zostawić za sobą jak najwięcej krwi, jak najbardziej brutalny obrazek. To, co chciał zrobić Matrys, było nieludzkie... Matrys był potworem. Nie wiedziałam, jak opowiedzieć ci o czymś tak strasznym. Próbowałam. Naprawdę próbowałam tysiące razy, ale zawsze gdy patrzyłam ci w oczy, słowa nie chciały przejść przez gardło. Miałam wrażenie, że gdy zacznę, nie zatrzymam słów, dowiesz się zbyt wielu szczegółów... To takie... Jak opowiedzieć dziecku, że ktoś chciał go skrzywdzić, nim się narodziło? Jak opowiedzieć, że gdy byłaś niemowlęciem, ktoś z zemsty bez skrupułów pozbawiłby cię życia? A był to brat Marcela. Jak miałam ci opowiadać, że Matrys wtargnął do mojej sypialni i to, co trwało kilka minut, dla mnie trwało długie godziny? Jak myślałam, że umarłam, Bianka. – Zatrzęsła się od wstrzymywanego płaczu. – I w myślach mówiłam do twojego ojca, że spotkamy się z naszymi dziećmi w niebie. Ostatnie, co zapamiętałam, to przerażający krzyk twojego ojca i spokój, bo w końcu przestałam czuć ból. Byłam pewna, że właśnie umieram.

Musiałam puścić mamę, by móc wytrzeć własne policzki. To, co mówiło, trafiło we mnie głęboko, aż za głęboko. Wiele spraw stało się jasnych. To, że dziadkowie z obu patrzyli na mnie, jak na swoją ulubienicę. To, że ojciec się zawieszał, wpatrując we mnie, mamę, moje rodzeństwo. To, że mama bez przerwy ze sobą walczyła. Chciała dla mnie jak najwięcej normalności, a jednocześnie bała się o mnie non stop. Oni wszyscy od czasu do czasu przypominali sobie, że miałyśmy umrzeć. Nie byłoby nas, nie byłoby mojego rodzeństwa. Świat wyglądałby zupełnie inaczej...

Słowa taty nabrały innego sensu.

Otworzyłam szufladę, żeby wyciągnąć paczkę chusteczek. Wzięłam dla siebie i podałam mamie. Rozumiałam... Ja miałam problem, żeby opowiedzieć o matołkach, a ona... Ona przeżyła brutalną, krwawą napaść we własnym łóżku. Na pewno niełatwo było jej się zebrać na rozmowę.

– A ty? – Spojrzałam na ojca. – Jak mogłeś ją przetrzymywać? Jak mogłeś tak ją traktować? Nie wiem, czy kiedykolwiek spojrzę na ciebie w ten sam sposób. To, co przeczytałam. To, co jej zrobiłeś. Wiesz, jak bardzo ją złamałeś? Wiesz, co działo się w jej głowie?

Po twarzy ojca przeszedł smutek. Sam wyglądał, jakby miał ochotę ściągnąć zbroję i po prostu się rozpłakać.

– Rozumiem – odparł zachrypnięty. – I niewiele mam na swoją obronę. Kochałem twoją mamę miłością niemal obsesyjną. W moim świecie tak właśnie było. Wszystko albo nic. Wiedziałem też, że Matrys i Mareccy będą próbowali różnych sztuczek względem mojej młodej, nieświadomej żony. Bo taka jest prawda. Twoja mama nie wiedziała nic o moim życiu, gdy braliśmy ślub. Pogubiła się w plotkach i różnych informacjach. Ja, chcąc chronić ją przed złem czekającym za rogiem, sam się pogubiłem. Wspólnota przede wszystkim próbuje robić ludziom wodę z mózgu. – Rozłożył bezradnie ręce. – Udało im się. Ja i twoja mama, wbrew naszej miłości, stanęliśmy przeciw sobie. Ale... – Wystawił palec. – Ponad tym wszystkim wciąż trzymaliśmy się za ręce. Wciąż chroniliśmy się wzajemnie i to pozwoliło nam wytrwać. Przeszliśmy razem wiele, o wiele za wiele. – Zacisnął wargi i zmrużył powieki, jakby próbował odgonić przykre wspomnienia. – A to uczyniło nas niezniszczalnymi – dodał cicho, a później wziął się na odwagę i spojrzał prosto w moje oczy. – To twoja mama. Wiem, jak ważna dla mnie jest moja. Dlatego rozumiem twoje uczucia. Przepraszam, Bianka, że kiedykolwiek w swoim życiu zraniłem twoją mamę. I za te małe zadry i za głębokie rany. Przepraszam. Mama okazała mi ogrom łaski, gdy zgodziła się do mnie wrócić i ratować nasze małżeństwo. Przysięgam – położył dłoń na sercu – że każdego dnia przez resztę mojego życia będę spłacał dług wdzięczności za kolejną szansę. A od tamtego czasu nie zawiodłem jej nigdy więcej. Od niemal dwudziestu lat nie dałem plamy, od tylu lat staram się uczynić ją najszczęśliwszą kobietą na świecie i jestem gotów robić to kolejne dwadzieścia, trzydzieści lub czterdzieści lat. Wybacz mi, proszę, że skrzywdziłem najważniejszą kobietę w naszym życiu.

Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa, bo wybuchłabym niepochamowanym płaczem. Machnęłam na nich ręką, a oni przytulili się do moich boków. Zapłakałam, wyrzucając z siebie mnóstwo żalu, bólu i... strachu.

– A wy wybaczcie mi – załkałam. – Sprowadziłam syf na naszą rodzinę. Wszystko moja wina.

– Mówiłam ci już, że nie twoja – przemawiała łagodnie mama. – To prędzej czy później musiało się stać. Wspólnota zmieniała się i będzie zmieniać bez względu na ciebie. Kiedyś coś by pękło.

– Wspólnota zmieniała się od początku jej trwania – zaczął ojciec. – Raz na lepsze, raz na gorsze, ale nie była taka sama dłużej niż przez jedno pokolenie. Teraz będzie lepsza, nowsza, taka jak powinna być. Jeszcze niejeden ci podziękuje za ten zapalnik, zobaczysz.

– Boję się...

– Nie masz czego – odpowiedzieli równo.

– Kwiatkowscy nie schylają głów, Bianka – poczuł mnie ojciec.

– Kwiatkowscy kupują zapałki. – Uśmiechnęła się do niego mama z oczami pełnymi miłości.

– Zapałki? – spytałam, oddychając już spokojnie.

Mama odgarnęła mi włosy z mokrych policzków z uczuciem, a następnie spojrzała w oczy, jakby składała obietnicę.
– Jeśli ktoś zagrozi moim dzieciom, świat spłonie.

– Bóg mi świadkiem – poparł ją ojciec.

Poczułam w sobie ich moc. Przekonali mnie. To nie był czas na płacz. To czas, żeby się podnieść i walczyć dalej o jutro. Znów walczyć o jutro, które będzie nam się podobać. O szczęście, wolność i bezpieczeństwo. O rodzinę i przyjaciół.

Byłam gotowa.

^^^^^

8...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro