Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bianka

Baliśmy się. To może nawet za mało powiedziane. Rodzice dyskutowali długie godziny na tematy bezpieczeństwa, tego, jak będziemy sobie przekazywać, że coś jest nie tak, jak reagować. Stworzyli listę rzeczy do zrobienia, każdy dostał swoją. Daliśmy sobie tydzień.

Siedem dni na załatwienie wszystkich spraw i spakowanie się. Siedem dni, podczas których każda z rodzin się rozdzieli, a osobno byliśmy wiele słabsi.

Niby Wspólnota również osłabła, niby mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie niż krzywdzenie kogoś z nas. Musieli na przykład wybrać nową Radę Starszyzny naszego regionu, znaleźć odpowiednich ludzi do pełnienia funkcji Alf, prowadzenia treningów, pilnowania strategicznych budynków i wiele więcej, ale we Wspólnocie znajdowali się również szaleńcy, z czego boleśnie zdawaliśmy sobie sprawę.

Wujek Marek i tata przywieźli dziadków Brysów.

– Zuzia! – Mama ściskała młodą tak mocno, że omal nie udusiła. Całowała jej policzki, włosy, znów ściskała, no nie mogła się nacieszyć.

– Bianka, dziecko. – Babcia przytuliła mnie mocno.

– Dobra, już dobra. Teraz ja. – Następny w ramiona chwycił mnie dziadek.

Relacja między mamą a jej rodzicami była różna, ale ja dla nich byłam pierwszą, wyczekaną wnuczką i teraz dawali mi to bardzo odczuć. Dziadkowie mieli tylko nas, byliśmy ich najbliższą rodziną, dlatego bez zastanowienia postanowili do nas dołączyć po rozmowie z moim ojcem.

Potrzebowaliśmy więcej miejsca. Reszta się witała i żegnała na przemian, każdy wracał do siebie. Pietruszewscy znajdą się najdalej od nas wszystkich, ale również mieli siebie, musieli wrócić. Musieli zabrać papiery ze szkół, przygotować firmę na oddanie jej Wspólnocie, spakować się i inne załatwić inne sprawy.

W domu nagle zrobiło się cicho. Ostatni czas kręciło się tu mnóstwo ludzi, a teraz zniknęli. Mama powiedziała, że idzie w końcu skorzystać z wanny. Chyba bardzo potrzebowała pobyć sama ze sobą. Dziadek grał z Dominikiem w jakieś gry, babcia przejęła kuchnię i piekła z Zuzią ciasteczka, ojciec pakował już nasze rzeczy, a ja? A ja stałam w swoim pokoju i rozważałam, co tu jest dla mnie ważne. Co warto zabrać ze sobą, co sprzedać, żeby pomóc rodzicom w naszym nowym życiu, a co po prostu wyrzucić?

Ojciec prawie nie sypiał, czuwał nocami z moim dziadkiem, zmieniając wartę z wujkiem Marcelem i Kubą. Czasem też nie spałam, dołączałam do którejś z grup. Emocji było zbyt wiele, żeby mieć spokojne sny. Mama oddała dziadkom pokój Zuzi i wolała spać z nią. Nie zgodziła się na nic innego. Podejrzewałam, że nie mogłaby zmrużyć oka, nie mając jej przy sobie. Ja mogłam się zdrzemnąć w ciągu dnia. Tata niby też, ale trudno było mu wypocząć, gdy musiał załatwiać sprawy. Umawiał się z wujkiem Marcelem tak, żeby się nie mijali. Gdy ojciec i mama, jechali na przykład do szkoły Dominika, wujek Marcel spędzał czas na podwórku, żeby mieć oko na dwa domy. I odwrotnie.

Codziennie kontaktowaliśmy się z każdą z rodzin, żeby wiedzieć, jak im idzie, czy mają jakieś problemy i czy wszystko u nich w porządku.

Siedzieliśmy na bombie. Czuł to każdy z nas. Nie wiedzieliśmy tylko, kiedy wybuchnie, a modliliśmy się, żeby okazała się niewybuchem.

Julia

Czy się bałam? Wykupiłam tabletki, które brałam po raz ostatni po urodzeniu Zuzi. Na początku za bardzo przypominała mi, co przeżyłam z Bianką i wszystko do mnie wróciło. Teraz lęki znów mnie nawiedzały. Zakazywały sercu regularnie bić, oblewały potem, zaciskały gardło i raniły moje dłonie do krwi. Tymon to zauważył, ale nic nie powiedział. Chyba postanowił mnie nie dobijać i poczekać z moralizatorską gadką o nieranieniu się, kiedy wszystko wokół się uspokoi.

Jak można się nie bać? Jak można nie czuć lęku, kiedy spakowani w kilka toreb wyszliśmy z domu i wiedzieliśmy, że nigdy do niego nie wrócimy? No, może raz lub dwa. Żeby go sprzedać.

Wystawiliśmy na sprzedaż wszystko, co mogliśmy. Moi rodzice też. Każdy z nas to zrobił. Mój ukochany syn wystawił nawet swoje gry. Tymon mu tłumaczył, że nie powinien tego robić, ale on stwierdził, że i tak nie będą mu na razie potrzebne, bo będzie pomagał nam. Tak naprawdę wszyscy się czegoś pozbywaliśmy. Tymon zegarków i gadżetów, ja części biżuterii, tak samo jak Bianka, Zuzia pozbyła się kilku bardzo drogich zabawek i ubrań. Nie mogliśmy zabrać ze sobą wszystkiego, bo nie mieliśmy gdzie się podziać. Wyrzucić tych rzeczy było nam szkoda, a pieniądze na pewno się przydadzą.

Jechaliśmy sznurem aut, jeden za drugim, a kiedy zobaczyłam zabudowania, zakryłam usta dłonią.

– Ja pierdolę... – Tymona zrobił wielkie oczy. – Nie wierzę...

– Ja też nie – przyznała Bianka.

Wokół „naszych" nowych domów kręcili się ludzie. Ogródki były skoszone, chwasty wyrwane, gdzieniegdzie powstawały właśnie nowe płoty.

Rozdzwonił się telefon Tymona, więc dał na głośno mówiący:
– Czy wy to widzicie, czy ja śnię? – spytał Marcel.

– Ja sam nie wiem... – Nadal nie dowierzał mój mąż. – Może wcale nie możemy się tu zatrzymać? Może robią to dla siebie?

– Ale ziemia jest nasza...

– Nie wiem. – Kręcił głową. – Nic nie rozumiem.

Wjechaliśmy na szosę, mijając domy. Zwolniliśmy, żeby nikogo nie przejechać. Ludzie uśmiechali się do nas serdecznie, niektórzy nam machali.

– Nadal nic nie rozumiem – powtórzył się mój mąż.

Odjechał na tyle daleko, żeby zmieściła się reszta samochodów, po czym się zatrzymał. Złapałam za klamkę.

– Może lepiej nie wysiadaj.

– Daj spokój. Przecież się na nas nie rzucą.

– A pewność masz? – Wysiadł, zatrzymując mnie w środku.

Rozmawiał z kimś, a później mi kiwnął, że mogę dołączyć.

– Zostańcie, dzieci. – Pchnęłam drzwi, a następnie dołączyłam do męża.

– Co się dzieje? – spytałam zdezorientowana.

Z jednego z domów wyszła znana nam już starsza pani.
– Nie bójcie się. Mówiłam, że pomożemy. – Posłała nam uśmiech, podchodząc bliżej. – Nie będziemy przeszkadzać ani się wtrącać i prosimy o to samo. My mamy swoje zwyczaje, wy stworzycie swoje. Możemy żyć po sąsiedzku w zgodzie i wzajemnej pomocy. W niektórych domach można nocować już dziś, są posprzątane, pościele zmienione. Macie tam prąd i ciepłą wodę. Niestety są też takie, które wymagają jeszcze pracy nim będzie można bezpiecznie w nich spać. Nie martwcie się jednak, nie zostawimy nikogo. Nocleg się znajdzie, jeśli będzie trzeba.

– Yyy... – Musiałam oblizać usta, żeby cokolwiek odpowiedzieć. – Dziękujemy.

– Rozumiem, że ziemię są już wasze?

– Tak – odparł mój mąż.

– Klucze wam dałam. Nowy zamek leży w sieni, możesz wymienić, żeby czuć się bezpiecznie z rodziną.

– Dlaczego to dla nas robicie? – spytał mój mąż. Raczej nie wierzył, że ktoś może dawać nam tak wiele, nie chcąc nic w zamian.

– To nasze podziękowanie.

– Za co? – drążył.

– Za to, że Wspólnota dostała dzięki wam po dupie – parsknęła cicho. – Te ziemie czekały na tych, którzy kiedyś się zbuntują i będą musieli się ukryć. Padło na was. My przyjmiemy każdego, kto zadał ból Wspólnocie. Ochronimy i zadbamy, bo sami musieliśmy uciekać. Alfy czekają bardzo ciężkie czasy. Niech cierpią przynajmniej w procencie tego, co zrobili nam ich przodkowie.

– Ma pani na myśli również mnie? – Przekrzywił głowę.

– Kto jest bliski Julii, jest bezpieczny. Sama by sobie nie poradziła, a wy jej pomogliście. Zdaję sobie sprawę z tego, w jakim świecie się wychowałeś i przez to szukasz wszędzie zagrożenia. Znam to. Tutaj będziesz już wolny.

– Nie sądzę. Oni zawsze mogą tu wpaść.

– Zauważymy ich. – Puściła mu oko. – Poczekaj, a sam się przekonasz. Kiedyś miałeś strażników Wspólnoty, dziś jesteś nimi otoczony. Właziłeś na drzewo, to widziałeś.

– Widziała mnie pani? – Zaśmiał się.

– Nie ja, ale tak, wiedzieliśmy, że przyjechaliście.

W naszą stronę podążali Marcel i Marco. Ten drugi wyciągnął przed siebie dłoń.
– Dostałem jakieś klucze. – Uniósł brwi. – Ci ludzie naprawdę dali mi klucze.

– Ja też, ale nie możemy tam spać. – Westchnął Marcel. – Dach jest niestabilny.

– Śpijcie z nami – zaproponowałam od razu.

– Przynajmniej będę mógł zasnąć, wiedząc, że nie tylko ja pilnuję rodziny. – Tymon zaśmiał się jakoś tak nerwowo. Nadal nie ufał, że będziemy tu bezpieczni.

Zresztą dla nas wszystkich to miejsce było jakąś abstrakcją. I ci ludzie, którzy już zaczęli dla nas remonty.

Tymon

Nie rozpakowaliśmy się. Wzięliśmy z samochodu dwie torby, które były najpotrzebniejsze i zostawiliśmy je w jednym z pokoi. Postanowiliśmy spać dziś razem. Matrysowie zajęli jeden pokój, my drugi, obok nich. A trzeci moi teściowie. Ostrożności nigdy za wiele. Z Marcelem ukryliśmy już w domu kilka przedmiotów do obrony, których nie dosięgnie Zuzia i Filip, a które my będziemy mogli sięgnąć bez problemu. Wskazaliśmy te miejsca starszym dzieciom i naszym żonom.

Wyszedłem na podwórko, po którym spacerowała Julia. Nasz płot został wymieniony, ale skrzypiącą bramkę zostawili. Przytuliłem żonę od tyłu, gdy stała naprzeciw wielkiego drzewa, po którym się wspinałem, a które jeszcze niedawno okrążone było pokrzywami.

– To drzewo zostawiamy. – Zaśmiałem się w jej włosy.

– Już czujesz się jak w domu? – spytała spokojnym, melodyjnym głosem.

– Nie, wciąż jestem najeżony i szukam zagrożeń, a ty?

– A ja czuję się dobrze.

Pogłaskałem jej poranione ręce.
– Twój spokój jest moim spokojem o twoje śliczne dłonie.

– Wiedziałam, że zauważyłeś.

– Zawsze zauważę ranki na twoim ciele, skarbeczku.

– Widziałeś? – Wskazała palcem na jedno z miejsc po lewej. – Tam można robić ognisko.

– Faktycznie. Robimy?

– Teraz? – Zdziwiła się.

– Niedługo zapadnie noc. Będzie pięknie. Jeśli wierzyć, że jesteś czarownicą, to odgonisz wszystkie złe dusze tym ogniem. – Znów zaśmiałem się w jej włosy.

– Kwiatkowski, Kwiatkowski. – Pokręciła głową.

– Przyzywałaś mnie? – Stanął obok nas Wojtek i obaj mieliśmy ubaw.

– Teraz już mi nie odpuścicie, co? – Udawała obrażoną. – Jak podoba ci się dom?

– Jest okej. – Wzruszył ramionami. – To dziwne, że wszyscy będziemy tak bliskimi sąsiadami, a z wami będę mieszkał przy jednej ulicy, ale jest w tym też coś fajnego.

– Robimy ognisko – pochwaliłem się.

– To dawaj. – Wyciągnął ręce z kieszeni.

***

– Ja będę miał kury. Sprzedam wam jajka. – Krystian pociągnął łyk cola coli, gdy siedzieliśmy wszyscy przy ognisku i zastanawialiśmy się, czym się teraz zając, co zrobić z ziemią i polami.

– Ja nie muszę nic zmieniać na szczęście. – Marcel wzruszył ramionami. – Monitoring i inne duperelki zawsze będą potrzebne.

– Ja zasadzę słonecznik – stwierdził Marco. – Albo rzepak. Jeszcze się dowiem, co się bardziej opłaca.

Zaśmialiśmy się wszyscy.
– A ja... – Kiwał głową Wojtek. – Nie mam pojęcia. Jestem dobry w cyferkach i nic poza tym.

– Będziesz nas rozliczał! – zawołał Łukasz, a Wojtek się zaśmiał.

– To chyba ja – wtrącił Adam. – Przypominam, że to ja jestem dobry w podatkach.

– Założymy firmę remontową, coś jak złota rączka. – Kiwnąłem bratu butelką ze swoją colą. – Na pewno będziemy mieli sporo zleceń.

Ogień rozświetlał nasz pochłonięty nocą ogród. Kawałki drewna trzaskały, jakby łamały wszystkie złe chwile, które nas spotkały dotychczas. Ciepło ogrzewało nasze poranione latami serca. Ten płomień był naszym światłem. Siedząc razem przy ognisku, wierzyliśmy, że razem damy radę.

Powstaniemy z gruzów. Odrodzimy się niczym Feniks.

Julia siedziała na kocu między moimi rozstawionymi nogami, przytulona to torsu. Ja, wdychając zapach jej szamponu, również poczułem spokój, który ona w sobie miała.

– Nieważne, że tak wiele straciliśmy, sprzedaliśmy, wyrzuciliśmy i że znów musimy zaczynać od nowa. – Zabrałem ponownie głos. – Nic nie ma większej wartości niż kochająca się rodzina i prawdziwi przyjaciele. Nie istnieje taka ilość pieniędzy, która by nam ich zastąpiła.

– Amen, bracie! – Wojtek uniósł swoją butelkę, a wszyscy podążyli za nim.

– Za wyzwania do pokonania! – krzyknął Marcel.

– Za kłody pod nogami, z których budujemy nowe domy! – dodał Marco.

– Za siłę, którą w sobie wykuliśmy – powiedziała Julia.

– I za rozświetloną ciepłem przyszłość – dodał mój teść.

Wszyscy za to wypiliśmy, nawet jeśli była to tylko woda i coca cola.

To wszystko nie miało znaczenia, dopóki mieliśmy siebie wzajemnie.

Kuba

Bianka zostawiła śpiące dzieci ze swoją babcią i stanęła przed drzwiami domu. Pomasowała swoje przedramiona, patrząc na naszych rodziców przy ognisku.

– Co tam? – wyszeptałem. – Jak leci?

Zaśmiała się cicho.
– Dziwnie, a u ciebie?

– A tak serio... Jak się czujesz z tym wszystkim, Bianka? Nawet nie mieliśmy okazji spokojnie pogadać. Wciąż byliśmy pilnowani przez innych.

– Jeszcze nie wiem, zapytaj za jakiś czas. – Odwróciła delikatnie głowę w moją stronę i mimo półmroku, dostrzegłem jej uśmiech. Przechylając się, przypadkowo oparła się o mój tors, a ja mechanicznie ją objąłem. I zamierzałem wypuszczać, dopóki sama nie zwieje.

– Słyszałaś o najnowszych faktach z naszego życia?

– Jakich? – Nie uciekła, chyba nawet czuła się dobrze w moich ramionach.

– Nie obowiązują nas już zasady. – Pocałowałem ją delikatnie. Ledwo dotknąłem jej ust, żeby miała szansę się wycofać.

Westchnęła i zapadła się bardziej w moim uścisku, dając lepszy dostęp do warg. Znów się zbliżyłem. Dałem kolejną szasnę, lekko zaczepiając i zachęcając do pocałunku. Wciąż nie uciekła. Przejechałem czubkiem języka między łączeniem tych wspaniałych ust, a ona je rozchyliła, pozwalając mi na więcej. Aż mocniej zabiło mi serce. Wydarzyło się tak wiele, że nie byłem w stanie jeszcze sobie tego ułożyć, ale najważniejsze, że ona wciąż tu była. Cała, zdrowa i wśród ludzi, którzy ją kochają.

Staliśmy przed progiem domu, całując się cicho. Ledwie o kilkanaście kroków od naszych rodziców.

Paradoksalnie ogień, który im dawał światło, chronił nas w półmroku.


Kilka tygodni później...

Julia

Nasze domy rosły w siłę, dając schronienie przed nadchodzącą jesienią. Udało nam się załatwić wiele spraw, a te, które jeszcze na nas czekały, aż tak nie przerażały. Czasem łapałam gorsze chwile. Najczęściej wtedy, gdy wszystko wydawało się stabilne i bezpieczne. Wtedy wracałam myślami do Wspólnoty. Do swojej rodziny, znajomych i wszystkich, którym zostawiłam, a których lubiłam. Nie mieliśmy z nimi kontaktu, oni zapewne nie mogli kontaktować się z nami. Czasem też stawałam w naszym ogrodzie, patrzyłam w niebo i wyobrażałam sobie jak ta spokojna cisza zamienia się w krzyki bólu. Od tak. W ciągu jednej sekundy. Bo Wspólnota jednak po nas przyszła. To nie było niemożliwe, a ja bałam się poczuć, że wszystko już będzie dobrze. Bałam się, że jeśli w to uwierzę, dostanę bolesnego pstryczka w nos. Byłam okrążona ludźmi, którzy stanęliby do walki, ale jednocześnie byli to ludzie, których śmierć zostałaby z nami na zawsze. I nieważne, że ktoś zająłby się moimi dziećmi, nieważne, że ja zajęłabym się ich dziećmi. Atak Wspólnoty na nas wywołałby wojnę, a ona nie skończyłaby się, dopóki wszyscy byśmy nie zginęli. Czy warto było umierać wolnym?

Gdybym miała odpowiadać wyłącznie za siebie, odpowiedź byłaby prosta. Wybór stawał się trudniejszy, gdy miało się świadomość, że za nasze decyzje odpowiedzą nasze dzieci. Że być może nie oszczędziliby nawet Zuzi i Filipa. Wiedzieliby, że kiedyś dorosną i, nosząc nasze geny, znów zaczęliby się mścić. To nie miałoby znaczenia, kto by ich wychował. My zdążyliśmy już zaszczepić w nich pewne wartości.

Czarnecka miała rację, to Wspólnota wykupiła nasze domy. Wszystkie. Zapewne właśnie przechodziły generalne remonty i przeszukiwali każdy kąt, żeby sprawdzić, czy coś zostawiliśmy.

Jedynym pocieszeniem aktualnie był fakt, że bardzo osłabli. Nie radzili sobie ze swoimi ludźmi, a co dopiero mieliby skupiać się na nas. Nie potrafili doliczyć się strat. Ludzie znikali, uciekali, odchodzili, a oni nie mogli w żaden sposób tego zatrzymać. Uwierzyli, że skoro my odeszliśmy, oni również mogą.

Nie miałam pojęcia, o czym debatują na tych swoich zebraniach, ale domyślałam się, że Mareccy obrywali raz za razem. To Gabriel uruchomił alarm i rozdmuchał całą sprawę, szkodząc reszcie. Bianka nic nie zrobiła, to ja pisałam pamiętniki. Nawet jeśli chcieli coś osiągnąć, źle się za to zabrali. Kiedyś by to podziałało, bo takie właśnie mieli sposoby. Krzywdzili ci bliskich, żebyś był posłuszny. Bo nikt nie chciał mieć na sumieniu swoich rodziców czy dzieci. Czasy się jednak zmieniły, a ich metody okazały się przestarzałe. Moja córka miała wiele więcej przychylnych osób niż ja w jej wieku. Miała nie tylko swoich rodziców, a mnóstwo przyjaciół. Za moich czasów było to niemożliwe, żeby dziewczyna miała po swojej stronie tak wielu wpływowych silnych ludzi. Dlatego uderzyli w Biankę, żeby złamać mnie i Tymona. Zapomnieli, że Bianka nie jest siedemnastoletnią, przestraszoną Alfami dziewczyną. Ona wychowała się wśród Alf.

Po nieprzespanej zbyt dobrze nocy, od rana pracowałam w ogródku. Miałam już plany, co gdzie i kiedy zasadzę. Furtka zaskrzypiała, wiec podniosłam głowę, zauważając starszą panią.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się, machając, po czym poszłam w jej stronę, ściągając rękawiczki.

– Dzień dobry. – Przystanęła na ścieżce prowadzącej do domu. Nie czuła się tu już jak u siebie i pokazywała na każdym kroku, że teraz to mój dom.

– Co tam u pani słychać? – Znalazłam się tuż obok niej. – Mogę w czymś pomóc?

– Nie, nie, to ja chciałabym ci pomóc. Może miałabyś ochotę nauczyć się jeszcze więcej na temat tego, jak wiele może nam dać natura?

– Bardzo chętnie – przytaknęłam. – Taka wiedza jest nieoceniona.

– Dzień dobry. – Tymon przystanął obok, bo właśnie zbierał się do wyjazdu z Wojtkiem. Naprawdę zakładali własną firmę usługowo–remontową.

Rozległ się pisk, przerażający i dostający się aż pod skórę. A później śmiech chłopaków i znów pisk dziewczyn. Starsza pani odwróciła się za siebie skamieniała, a i my zainteresowaliśmy się dźwiękami.

Nagle ścieżką biegli chłopcy, Kuba, Nikodem i Kryspin, a tuz za nimi Bianka, Emilka i Nadia, goniąc ich z wielkimi pokrzywami i odgrażając się, że zaraz dostaną za swoje.

Tymon się zaśmiał, ja uśmiechnęłam, a starsza pani zaczęła płakać.
– Proszę pani? – Położyłam dłoń na jej ramieniu. – Proszę pani, wszystko w porządku?

– Dziękuję, że mogłam tego doczekać. – Spojrzała na mnie i Tymona. – Dziękuję, że dożyłam chwil, w których na tych ziemiach pisk oznacza radość i zabawę, a nie strach i ból. Chrońmy wspólnie tego miejsca, ażeby nigdy więcej nie piło naszej krwi.

– Ma pani moje słowo – zabrał głos Tymon.

– Moje również – dodałam.

– A wy macie naszą dobroć i ochronę. Stwórzmy nowy, lepszy świat.

^^^^

1...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro