ROZDZIAŁ 001

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciało unosiło się w otchłani. I ciało to - z niezrozumiałych powodów akurat moje - skryte pośród ciemności, bez ustanku absorbowało ból. Agonia. Rany wypalane płynnym, żywym ogniem. Katusze. Jednoczesny brak poczucia, że nadal jestem żywa. Niepamięć przeplatała swe wstęgi wraz z zatrzymanym na wieczność czasem. Okres pobytu w pustce już nie był mi znany. Nie mogłam otworzyć oczu. Żyłki rozgrzanego metalu wsiąkały w każdy element płuc. Zaciskane także na tchawicy, naraz pozbawiały tchu. 

A głowę wypełniały wyłącznie obecne myśli. Zacisnęłam mocniej powieki. Krzyk nie opuścił ust. Napięte do granic możliwości mięśnie zapiekły siarczyście. Próby wydobycia dźwięku stłumiła wielka gula w gardle. Walcz, umysł znienacka zezwolił na rozmowę, chociażby z samą sobą. Walka dopiero się rozpoczęła. Ból, uprzednio zgromadzony przy sercu, rozpoczął wędrówkę ku głowie. Szybciej. Intensywniej. Przedzierał się przez kości, nierzadko błądząc także po labiryntach krwiobiegu. Walcz. Głos wybrzmiał obco. Mimo to dodał duszy sił, jednako gasząc okalający mnie ogień. Walcz. Rozkaz wypowiedziano ponownie. 

Ciało nie było mi posłuszne. Walcz! 

Zawczasu poczułam, że jeśli pozostanę w pozycji leżącej choć trochę dłużej, na pewno zwymiotuję. Otworzyłam oczy. Poraziło je światło. Mrowienie objęło ręce, bo to one do podparcia ciała poderwały się z miejsca najsampierw. Docisnęłam twarz do aksamitu, wstrzymując oddech. I złudnie przy tym myśląc, że również narastające mdłości. 

– No nareszcie. Długo kazałaś na siebie czekać. – Ten sam głos powtórnie przerwał ciszę. – Ale lepiej się połóż, nie powinnaś wykonywać tak gwałtownych ruchów. 

Pokręciłam głową. Zaprotestowałam także uniesieniem dłoni, lecz gest ten zużył niemalże wszystkie pozostałości po przechowywanej w ciele energii. Ręka bezwiednie uderzyła o deskę. Głęboki wdech. Wydech. Słone łzy nawilżyły spierzchnięte usta, bo każda próba otworzenia oczu równoznaczna była z uporczywą wojną ze światłem. 

– Co się stało? – wycharczałam. Słowa ledwie przechodziły przez struny głosowe, zdawać by się mogło, że zespolone wskutek długotrwałego spoczynku. – Ja... 

Bolało. Mówienie bezdusznie ponawiało zakończone przed momentem katusze. Ilekroć dźwięk docierał do punktu najwrażliwszego na drgania, tylekroć odnosiłam wrażenie, że krtań sukcesywnie rozrywana jest na drobne części; że świeże rany zasklepia najprawdziwszy popiół. Przełknęłam głośno ślinę, nie rozczarowując się brakiem poprawy. 

Ten brak był przewidywalny. 

– Nie mam najlepszych wieści, ale na pocieszenie mogę dodać, że znajdzie się też kilka dobrych. Oczywiście wyjawimy ci je dopiero we czwórkę, sam niewiele zdziałam. 

Opadłam na poduszkę w akompaniamencie westchnienia siedzącego obok mężczyzny. Czwórkę. Osaczenie przez czwórkę potencjalnych napastników wydało się po stokroć gorsze od dalszej egzystencji w otchłani. Przecież po porażce nie mogłam mieć sojuszników. On wszystkich wybił. Na pewno. Raz jeszcze wstrzymałam powietrze w płonących płucach, chcąc uspokoić skołatane nerwy. Mimowolnie zacisnęłam dłoń na miękkiej kołdrze. I wiedziałam już, że w tym drewnianym pokoju nic nie posłużyłoby mi za broń. Fotel, biurko, szafa, okno, dywan

Każda kolejna możliwość brzmiała gorzej od poprzedniej. 

– Twoje imię... 

– Razer – wtrącił z uśmiechem, który wnet przyćmiło szmaragdowe spojrzenie pełne troski; wierzyć pragnęłam, że szczerej. Schowawszy twarz w dłoniach, pokręcił teatralnie głową. – No nie mów, że zapomniałaś jednego ze swoich najlepszych wojowników. To byłaby wielka zniewaga, gdyby stwórca nagle stracił wspomnienia o tak cudownym, bohaterskim, przystojnym i nade wszystko skromnym mężczyźnie jak ja. – Z czoła odgarnął krótsze kosmyki blond włosów, gdzieniegdzie jakby pozłacanych. Cała reszta pozostawała upięta w niskiego kucyka, sięgającego prawdopodobnie łopatek. – Nie martw się, nie jest tak źle. – Pewność siebie nie zamaskowała drżenia w głosie. – Meila i Karl zaraz tu przyjadą, Nite pewnie też się wkrótce obudzi... A przynajmniej taką mam nadzieję. No... Ogólnie rzecz biorąc, ta pierwsza dwójka parę dni temu otrzymała najważniejsze wskazówki od kapłanów, bo ponoć istnieje cudowny sposób, żeby to wszystko zakończyć. I my mamy ci w tym pomóc.

– Meila, Karl, Nite – powtórzyłam imiona napomknięte przez Razera, lecz niemożliwe okazało się przywołanie w pamięci twarzy ich posiadaczy. Za każdym razem owe wizerunki ulegały zniekształceniu, by ulecieć ze wspomnień bezpowrotnie. Choć może w istocie nigdy tam nie istniały... – Meila, Karl, Nite.

– Ich też nie pamiętasz? – Tym razem nie próbował ukryć rozczarowania. – Może to dlatego, że po przebudzeniu jeszcze nikogo poza mną nie widziałaś... No dobra, zacznijmy od początku. Opowiedz mi o czymś. Najlepiej o wszystkim, co wiesz.

Nie powinnam. Przecież mógł być wrogiem. Poniosłam druzgocącą porażkę, sojuszników prawdopodobnie wybito. Zabije mnie. Zabiją mnie, jak przestanę być im potrzebna. A mimo to wycedziłam:

– Bóg, uderzenie, krzyki, wojna.

Pokiwał głową. Skrzyżował ręce na piersi.

I przez dłuższy czas nic nie dodał, jakby w oczekiwaniu na ciąg dalszy.

– Nie jest to jakaś szczególnie duża ilość wspomnień, ale wolę to od całkowitej amnezji. Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?

– Gousten – wychrypiałam znienacka. – To twoje nazwisko? Złote ostrze w języku staroaraiskim brzmiało razer gousten. Jesteś Złotym Ostrzem. – Uradowany przysunął się bliżej. Być może zmniejszona odległości między nami miała wpływ na odpowiedź. – Nite Faisen, Karl Sent'en, Meila O'vinis. Biała Nić, Karmazynowe Oko, Słowo Boga.

Skupiłam się na równomiernym oddechu. Te imiona... Znałam dawne znaczenie paru słów, jak gdyby było oni wyryte gdzieś w głębi podświadomości, a nietknięte przez otchłań umożliwiało mi dalsze z nich korzystanie. Znam ich? Nie, na pewno nie.

– Nie jest najgorzej, ale tak czy inaczej czeka nas sporo pracy – mówiąc to wstał, ale nie od razu podszedł ku do niedawna mierzonym wzrokiem drzwiom. – Trudno, nie będę cię męczył. Meila mnie zabije, jeśli nie wypoczniesz. A to jest dla ozdoby – dodał, widząc moje nieznaczne zainteresowanie kolorowymi karteczkami przyklejonymi powyżej klamki. Jedną z nich bez wahania ściągnął. – Nie lubię ponurych pomieszczeń, a barwne świstki papieru to zawsze jakieś urozmaicenie. I powinnaś coś zjeść.

– Nie jestem-

– Jesteś głodna. Co gorsza strasznie wychudzona, bo do tego czasu przy życiu utrzymywała cię prawdopodobnie tylko boska krew. Zaraz coś przygotuję. – Lecz zanim przekroczył próg, prychnął pod nosem. – I nawet nie próbuj wstawać, przewrócisz się od razu. Musisz stawiać małe kroczki, jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić.

Stłumiony chichot obwieścił radość z jakże trafnego porównania. Wyszedł. Zatrzasnął drzwi. I to właśnie wtedy na bok odrzuciłam ogrzewającą mnie kołdrę. Zamarłam. Chłodne powietrze ugrzęzło w kamiennych płucach. Niespokojne serce szarpnęło za kościste kraty klatki. Ten widok... Bandaże. Opatrunki osłaniały niespełna każdy element pozbawionego ubrań ciała - chronionego od pełnego roznegliżowania jedynie poprzez duży element białego aksamitu. Bandaże, wybrzmiało w głowie ponownie. Przesiąknięte krwią. Rozsiewające odór posoki. W okolicach piersi szkarłat gromadził się najsampierw, a z czasem sięgał ciągle plamionego podbrzusza. 

I wiedziałam już, że mój stan był gorszy, niż początkowo sądziłam.

Okryłam ciało kołdrą, posłyszawszy skrzypnięcie drzwi. Do pomieszczenia weszły trzy, niewykluczone że znane mi z ówczesnej rozmowy osoby. Kobieta. Dwaj mężczyźni. Ubrani jednolicie, wręcz formalnie, szczególnie przez wzgląd na czarne płaszcze przybierane symbolami, często też emblematami tudzież odznakami. Poprawili ciemne koszule, spodnie, paski... A paski ku mojemu zaskoczeniu dźwigały sztylety, noże, krótkie łańcuchy oraz dziwne przyrządy wzorowane na literze ,,j". Wszystko to, bez wyjątku, mocno przymocowano do bioder zabezpieczonych osłonami.  

Noże, sztylety. Są uzbrojeni. Byłam bezbronna. 

Do moich uszu dotarł dźwięk głęboko nabieranego powietrza. Przez dłuższą chwilę niczym innym nie uraczył mnie mężczyzna, którego włosy idealnie zlewały się ze strojem.

– Jak się czujesz, Wszechmocna? – zagaił. Ale troska wypływająca z ust nie przeniosła się na czyny. Nie podszedł do łóżka. Dłońmi wsuniętymi do kieszeni zadeklarował brak chęci do jakiegokolwiek bliższego kontaktu. A ciszę przerwał Razer:

– Odnoszę wrażenie, że zajebiście po takim długim nieistnieniu. Rok z życia jej uleciał, ale nie ma tego złego, Karl, zawsze to krok ku niestarzeniu się.

– Ciebie nie pytałem – warknął kąśliwie.

– No doprawdy... Jestem przekonany, że usłyszałem słowo Wszechmocna.

– Zwróciłem się do kobiety, miernoto.

– Dla mnie to bez różnicy, dopóki początek słowa się zgadza.

Rok. Nic innego równie mocno nie utkwiło w mojej głowie. Rok. Pięć miesięcy. Dwieście dni. Pięć tysięcy sześćset godzin. Trzysta trzydzieści sześć tysięcy minut. Dwadzieścia milionów sto sześćdziesiąt tysięcy sekund. Od życia odcięto mnie na rok. A ja wierzyłam, że podczas trwania tych wszystkich dni, godzin czy minut, otoczenie nie doświadczyło zbyt wielu zmian.

– Proszę, zignoruj ich, Stwórczyni. Próbują zwrócić na siebie uwagę infantylnym zachowaniem. – Szmer dobiegł mnie znacznie wcześniej, aniżeli głos. A był to głos kojący, przynależny do kobiety, która spod purpury zaczesanej na bok grzywki, badała każdy centymetr mojego ciała. Zwróciła się do Razera, usiadłszy na fotelu: – Wybaczcie opóźnienie. Powinniśmy byli dotrzeć tu dwa dni temu, ale opóźniły nas jermony.

– Meila, dodatkowy dzień czy dwa nie robią wielkiej różnicy. – Razer wzruszył ramionami. Oparł się o ścianę, której deski zaskrzypiały ostrzegawczo. – Nite przespał trzy, więc pozostawanie przy zdrowych zmysłach opanowałem do perfekcji.

– Wobec tego zdradź mi szczegóły odnoszące się do obecnego stanu Stwórczyni. Dobrze, że przebudziła się akurat w dniu naszego przybycia i może przekazać każdemu swój punkt widzenia, ale zmiany zewnętrzne interesują mnie w równym stopniu.

– A jeśli powiem ci, że nic niepokojącego nie zauważyłem, to mi uwierzysz?

– Niekoniecznie.

– To fatalnie, bo nic niepokojącego nie zauważyłem. Mam ci teraz coś nazmyślać?

– Zmyślaj do woli, byle nie na głos i wystarczająco długo. Prawdziwymi spostrzeżeniami podzielisz się po badaniach Stwórczyni. I zapewne w obecności Ivy. – Ujęła moją dłoń. – Powiedz mi, proszę, jak się czujesz?

Badania. Żołądek podszedł mi do gardła. Są wrogami...

– Ja... nie wiem, od czego zacząć – wymamrotałam. Po części była to prawda. Mroczne scenariusze mnożyły się w zastraszającym tempie, nierzadko przeplatając swe korzenie z pozostałościami po wspomnieniach. Bóg. Uderzenie. Krzyki. Wojna. Nawet gdybym wybrała szczerość, napotkałabym problem z przekazaniem informacji.

– Rozumiem. To logiczne, że Bogini najpierw chce sobie wszystko poukładać w głowie. – Ciszę przerwał milczący jak dotąd mężczyzna. A wskutek eliminacji pozostałych imion, prawdopodobnie także przez wzmiankę o długotrwałym śnie, był to właśnie Nite. Zmrużył lekko podkrążone oczy, nim wstrzymał powietrze w płucach. Zresztą, nie na długo. Wplątał palce w granatowe, lekko falowane, nierówno przycięte, sięgające ramion włosy. – Wrócimy do tego później. Skupmy się teraz na ważniejszej kwestii.

– Czy niepamięć Stwórczyni odnosi się do wojny? – Meila rzuciła Razerowi porozumiewawcze spojrzenie. Wówczas spostrzegłam czarny tatuaż na szyi kobiety.

– Ma drobne wspomnienia z tego momentu, więc myślę, że możesz przejść bezpośrednio do głównego tematu. Oczywiście, jeśli uważasz inaczej, uszanuję to, ale...

– Zgadzam się z tobą.

I tym razem całą swoją uwagę skupiła wyłącznie na mnie.

– Nie za bardzo rozumiem, dlaczego... – Zanim cokolwiek dodałam, Meila nachyliła głowę nad krwawymi bandażami. Smukły palec delikatnie pogładził okolice mostka, a ciut nasiąknąwszy szkarłatem, oddalony został od ranionego miejsca. Przybliżyła próbkę posoki do swoich błękitnych oczu. Pewne przypuszczenia zapewne już potwierdziła.

– Jej stan fizyczny jest lepszy, niż myślałam. – Na drobnej twarzy Meili zagościł szeroki uśmiech. – Rany prawie się zagoiły.

– Nadal krwawią – zauważyłam niespokojnie. I zbytecznie, skoro miała tego świadomość. Niemniej liczyłam na jakąkolwiek dawkę informacji.

– Narządy zdążyły się zregenerować, więc żadne komplikacje ze strony odniesionych ran wewnętrznych już Stwórczyni nie grożą. Ciągle wypływająca krew w tym przypadku jest bardziej powodem do radości, niż strachu. Ciało usuwa z organizmu to, co koniec końców mogłoby bogini zagrozić, a oczyszczone elementy lub rozcięcia zasklepia właśnie dzięki posoce – wyjaśniła, bawiąc się doczepionym do piersi emblematem. – Zdarza się, że krew trwale uszkodzone narządy kreuje na nowo, ale znacznie częściej walczy o przywrócenie im dawnych funkcji.

– Po prostu proszę zapamiętać, że w przypadku Bogini, krwawienie z poddanych regeneracji ran, jest oznaką czegoś dobrego – dodał Nite, wyraźnie rozbawiony moją próbą przyswojenia owych treści. – Teraz wszystko jest zrozumiałe?

– Tak.

Niekoniecznie pojęłam każdą informację przekazaną mi przez Meilę - przynajmniej nie od razu, zważywszy ilość czy zawiłość przed momentem nabytych danych. Ale dokładałam wszelkich starań, by te domniemanie, złudnie prawdziwe słowa ułatwiły mi ucieczkę... Zakładając, że do takowej w ogóle by doszło. Spojrzałam dyskretnie na Razera. Skupiony na wystukiwaniu nieznanego mi rytmu nie kwapił się do rozmowy.

– Może przejdziemy do ważniejszych tematów? – zagaił Karl, krzyżując ręce na piersi. Sztylet ostrzegawczo uderzył o metalową, po części skrytą pod płaszczem osłonę na biodrach. – Na przykład takich jak zagubione dusze czy sposób ich odnalezienia.

Meila założyła za ucho niewielki kosmyk włosów, który jeszcze do niedawna zajmował miejsce w luźno upiętym, niskim koku. A mój wzrok powędrował ku spiralnemu, krętemu tatuażowi na szyi oraz nadgarstkach dziewczyny.

– Owszem, w pierwszej kolejności należy skupić się na duszach. Posiada Stwórczyni jakieś wspomnienia z wojny, zgadza się?

Pokiwałam głową, mimo że coraz gorzej odnajdywałam się w bieżących wydarzeniach, a próba zrozumienia czegokolwiek nie przynosiła dłużej upragnionego rezultatu. Nagle rozumiałam mnie... I nowin było więcej.

– Zanim przejdę do głównego problemu, musi Stwórczyni zapamiętać jedną rzecz. Jest niezwykle istotna, dlatego proszę się skupić. – Meila ścisnęła moją dłoń, czym nieomalże przywołała mnie do porządku. Nieomalże, bo chęć wyrwania się z uścisku na pięć uderzeń serca zagłuszyła kontynuację wypowiedzi. – ...więc twa dusza została zapieczętowana przez boga, z którym bitwę stoczyłaś rok temu. W efekcie podzieliła się na części, które już od dobrych paru miesięcy, egzystują w zupełnie innym miejscu. Dokładną lokalizację fragmentów zdołaliśmy wskazać dwa tygodnie temu, ale przypuszczalnie do tego czasu uległa ona zmianie oraz...nieważne, wrócę do tego później. Przez to, że świadomość Stwórczyni na tę chwilę nie jest kompletna, wykazuje oznaki słabości oraz podatności na wpływy zewnętrzne. Czy jak na razie wszystko jest jasne?

– Chyba tak.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tylko to zrozumiem w obecnym stanie.

– Wspaniale, przejdę zatem dalej. Tylko... proszę pamiętać, że w twym boskim ciele znajduje się teraz jedynie mała część duszy, więc mogą pojawić się komplikacje ze zrozumieniem czegokolwiek. Gdyby zaszła taka potrzeba, powtórzę coś. 

Nite podszedł do łóżka, siadając na jego końcu. Nie przeszkodził tym samym Meili w wyjaśnieniach, choć wyraz twarzy mężczyzny wskazywał, że przypadkowo był temu bliski. A Karl... wpatrzony w biały, puszysty dywan nieustannie milczał. 

W przeciwieństwie do Razera:

– No więc teraz musisz skupić się na odnalezieniu zagubionych części duszy i przede wszystkim pilnować, żeby przed ich zjednoczeniem wspomnienia do ciebie nie wróciły. 

Spojrzenie Meili utkwione pozostawało w czymś, czego zlokalizować nie mogłam. I niewykluczone, że świadczyło o bardzo dokładnym analizowaniu każdego wypowiedzianego dotychczas słowa. Zmrużyła oczy. Rozchyliła lekko usta. 

– Co się stanie, jeśli odzyskam wspomnienia przed połączeniem się z duszami? – zapytałam dzięki resztkom odwagi. Wierzyłam, iż nawet najdrobniejsze kłamstwo przy odrobinie szczęścia potrafiłabym wyczuć, a wspomniane dopiero co przez Razera i Meilę problemy w istocie nosiły miano rzeczywistych. Bo jeżeli byli nieszczerzy, znajdowałam się w niebezpieczeństwie... Przecież jak dotąd nic fałszywego nie wykryłam. 

– Nie będzie mogła Stwórczyni stać się z nimi jednością – skwitowała. 

– Wyobraź sobie, że jesteś układanką, do której zgubiło się kilka elementów – dodał Razer, zanim podszedł do wielobarwnych karteczek. Dwie z nich, żółtą oraz szarą, naraz odkleił z drzwi. – Jeśli w brakujące miejsca wstawisz coś innego, niż elementy, które powinny były się tu znaleźć, utworzysz odmienny obraz. Tak samo działasz ty. Zastąpienie pustki nowymi, czyli zniekształconymi starymi wspomnieniami, uniemożliwi tym pierwotnym powrót do ówczesnych stanowisk. Dusze będą oddzielnym bytem i nigdy do ciebie nie wrócą. – Żółtą karteczkę nakleił na miejsce szarej. – No... A tego ruchu nie będziesz mogła cofnąć. Pozostaniesz do końca świata w aktualnej postaci. Bez mocy, bez siły oraz ogromnej wiedzy. 

Jaskrawy kolor, usytuowany pomiędzy przytłaczającą szarością, definitywnie psuł poprzedni szyk barw. Moje serce zabiło szybciej, jak gdyby dopiero teraz dotarła do niego powaga sytuacji. Przełknęłam ślinę. Suchość w gardle powróciła. 

– Jest jakaś różnica pomiędzy nowymi wspomnieniami a starymi? 

– Stare są z nami od momentu naszych narodzin. – Zaskoczona słowami Karla, wstrzymałam oddech. Boleśnie. Płuca bowiem stale pamiętały towarzyszące mi w otchłani uczucie. Mężczyzna łypnął ostrzegawczo na Razera. – Natomiast kiedy natrafiamy na coś, co jest nam już znane, tworzymy nowe. Dlatego- 

– Zupełnie nie potrafisz wyjaśniać ludziom trudnych rzeczy, Karl. Pozwól zatem, że ponownie zrobię to ja – zgłosił się Razer, odłożywszy szarą karteczkę na dawne, puste miejsce żółtej. – Spróbuj wyobrazić sobie małą dziewczynkę, która posiada ogromny talent artystyczny. Później ulega ona wypadkowi i... traci pamięć! Stare wspomnienia to te sprzed incydentu. Znajdziesz w nich wszystko, co wydarzyło się naprawdę. – Podszedł do łóżka, lecz nie usiadł obok Nite'a. Podobnie jak Karl, wsunął dłonie do kieszeni spodni. – Później dziewczynka wychodzi ze szpitala, wraca do domu, a w sypialni od razu dostrzega sztalugę. Wówczas umysł zaczyna tworzyć wspomnienia nowe, które mogłyby jakoś zapełnić lukę. Niestety w większości przypadków są to zdarzenia nigdy niemające miejsca. 

– I dzięki nim osoba poszkodowana nie odczuwa aż tak bardzo skutków amnezji – dodała Meila. Z cichym westchnieniem docisnęła plecy do oparcia fotelu. – Razer wyjaśnił to bardzo dobrze. Warto również dodać, że nowe wspomnienia nie są tak szczegółowe i rozbudowują się powoli. Mogą też znacząco różnić się od starych. Nawiązując do przytoczonego przykładu: dziewczynka przed wypadkiem uwielbiała sztukę, tworzyła piękne dzieła i całe swoje życie poświęcała pasji. Po utracie pamięci mózg przetworzył to w coś zupełnie innego. I ostatecznie uznała, że owa sztaluga albo należy do kogoś z rodziny, albo kupiła ją przez wzgląd na chęci do nauki malowania.

Pokiwałam głową na znak, że wiem, o czym kobieta mówi, choć w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. A Meila wymusiła utrzymanie kontaktu wzrokowego, jakby w oczach doszukiwała się prawdziwej przyczyny wykonania tego ruchu.

– Czy mogłaby zatem Wszechmocna przekazać nam zapamiętane treści? – zagaił Karl. Musiałam być kiepskiej jakości kłamcą.

– Jestem... jestem głodna – oznajmiłam.

Po części była to prawda. Żołądek raz za razem boleśnie przypominał mi o niedostarczanym mu od roku posiłku, którego ponoć do normalnego funkcjonowania bynajmniej nie potrzebował. Aczkolwiek była to także wymówka. Zwykła wymówka i chęć uniknięcia kłopotów, które mogła nieść ze sobą drobna nieszczerość.

– Nie dałeś Wszechmocnej nic do jedzenia? – warknął Karl. – Powiedziałeś, że dobrze się nią zajmiecie przez te dwa tygodnie!

Razer uniósł ręce w obronnym geście.

– Planowałem jej coś przynieść, chłopie. Trzeba było się tutaj zjawić później, wtedy wysłuchiwałaby waszego zawodzenia z pełnym żołądkiem.

I skierował się ku wyjściu. Twarz jednak obróconą miał w naszym kierunku – być może w obawie przed niespodziewanym atakiem towarzyszy, a szczególnie bacznie obserwującego go Karla. Wyszedł. Zamknął drzwi. Pozostawił wszystkich w ciszy; ciszy, którą od czasu do czasu przerywało burczenie w moim brzuchu.

– Powinna Bogini teraz odpocząć – rzucił Nite. Przymknął granatowe, wyraźnie zmęczone oczy. – Za kilka godzin wyruszymy do Świątyni Serca.

Świątynia Serca. Nazwa pozostawała obca, przy czym właśnie brak dostatecznej ilości wspomnień o budynku przerażał mnie chyba najbardziej. Gwarancja, że nie została ona wymyślona raptem pięć minut temu była... cóż, znikoma, a sama szansa, iż dotarcie do celu nie wiązałoby się z napomkniętymi badaniami... zdecydowanie ogromna.

– Jak się tam dostaniemy? – zapytałam.

Nite posłał mi nieodgadniony półuśmiech.

– Pojedziemy na jermonach.


KOREKTA 20.02.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro